W sobotę zaczęłam swój polconowy dzień od prelekcji Krzyśka
Piskorskiego, Szaleni naukowcy, szalone teorie, która jest częścią cyklu
wykładów razem z Najdawniejsze wynalazki w historii oraz Śmierć na 1001 sposobów: wojenne kurioza. Było to niewątpliwie najlepsze spotkanie całego
dnia, ale nie ma się co dziwić, Krzysiek to prawdziwy pasjonat i tą pasją
potrafi zarazić innych. Pisarz mówił między innymi o rosyjskim naukowcu
Trofimie Łysence, który zakazał nauczania genetyki i twierdził, że pomarańcze
mogą rosnąć w Rosji, tylko muszą… się przyzwyczaić. Inny lekarz czasów
stalinizmu, Siergiej Brukhonenko, prowadził eksperymenty na psach dotyczące
reanimacji. Jest odpowiedzialny za wynalezienie prymitywnego płucoserca. Nad
biednymi psiakami znęcał się również Vladimir Demikhov, pionier transplantacji
organów, który doszywał głowy psów do ciał innych psów. Harry Harlow natomiast
był amerykańskim psychologiem, który po śmierci żony zaczął się szczególnie
interesować tematyką utraty i depresji. Jednym z jego, jakże okrutnych,
eksperymentów było zamykanie nowo narodzonych małpek w komorach izolacyjnych, a
następnie wypuszczanie ich do stada po kilku tygodniach i obserwowanie, jak
pozostałe stworzenia reagują. Te oczywiście bez wahania zabijały obcych. Z
kolei doktor Shiro Ishii, japoński mikrobiolog żyjący w czasach II
wojny światowej, przeprowadzał wiwisekcje jeńców wojennych, uprzednio zarażając
ich różnymi chorobami i obserwując kolejne stadia rozwoju chorób. Schwytany
przez Amerykanów został przez nich uwolniony w zamian za przekazanie wyników
swoich badań. Największą czarną sławę zdobyli lekarze SS. Jednym z nich był
Sigmund Rascher, który zanurzał więźniów w lodowatej wodzie, żeby sprawdzić,
kiedy umrą i czy da się ich reanimować, co zaowocowało zaskakującymi wynikami
badań nad wpływem niskiego ciśnienia na organizmy ludzkie. Jego badania NASA
wykorzystało do budowy pierwszych skafandrów kosmicznych.
Dla rozładowania
niesmaku i przerażenia ludzkim wyrachowaniem wśród słuchaczy Krzysiek
opowiedział o George’u Taylorze, który w 1869 roku stworzył manipulator parowy
mający pomóc w leczeniu histerii u kobiet (pierwszy wibrator, moje panie!).
Luźną wersję tej historii przedstawiła Tanya Wexler w komedii Hysteria. Na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się na badaniach Sidneya Gottlieba, który pracował w CIA nad programem
kontroli umysłów MKUltra w czasach zimnej wojny. Gottlieb eksperymentował z
neurotoksynami i truciznami wszelkiej maści. Miał diaboliczny plan zabicia
Fidela Castro za pomocą zatrutego cygara, a gdy to się nie powiodło, postanowił
go zamordować talem umieszczonym w… butach. Jego działania oraz cały program
MKUltra stały się inspiracją dla Jona Ronsona do napisania powieści Człowiek,
który gapił się na kozy (na jej podstawie z kolei Grant Heslov nakręcił film z
George’em Clooneyem i Ewanem McGregorem).
A już kompletnie ubawiliśmy się,
słuchając o dziwacznych teoriach, z których część jest wyznawana do dzisiaj. O fizjognomice, frenologii czy teorii czterech humorów (krew, żółć, czarna żółć,
flegma) pewnie słyszeliście. Ale czy wiecie, że w XVII wieku jedną z teorii
układu słonecznego było przedstawianie go jako swoistej matrioszki, której
kolejne warstwy były planetami? Twórcą tej teorii był Edmund Halley (tak, ten od komety), na
szczęście oprócz absurdalnych miał więcej trafnych spostrzeżeń dotyczących
naszego wszechświata. Jedną z popularnych teorii w czasach średniowiecza i
późniejszych była ta, według której Ziemia jest pusta w środku, a na jej
biegunach są dziury prowadzące do tego pustego wnętrza. O tym, że Ziemia jest
płaska, mówiło się jeszcze w starożytności, ale nie spodziewaliście się pewnie,
że to przekonanie trwa po dziś dzień – w 1956 roku Samuel Shenton (Amerykanin,
czemu mnie to nie dziwi?) reaktywował Towarzystwo Płaskiej Ziemi, które działa i ma się dobrze (ruch powstał w XIX wieku).
Kolejną prelekcją w moim planie była Przyczynek do dziejów
prostytucji warszawskiej w XIX wieku, z której zrezygnowałam na rzecz Upiora Opery. Po spotkaniu z dr Babilas miałam sporo czasu do kolejnego punktu, więc
razem ze znajomymi udałam się na spotkanie autorskie z Lavim Tidharem, autorem
wydanej niedawno powieści Osama. Sam autor bardzo mi się spodobał (nie tylko
fizycznie;)), natomiast irytował mnie (i nie tylko mnie) Konrad Walewski, który
postanowił wszystkim tłumaczyć swoje pytania i odpowiedzi Laviego, zaburzając
tym samym szyk spotkania i przeciągając je bezsensownie, ponieważ wszyscy
zebrani nie mieli problemów z posługiwaniem się językiem angielskim. Poza tym
pytania Walewskiego były tak infantylne, że lekko denerwowały nawet samego autora,
który niejednokrotnie wytykał (co prawda z humorem) prowadzącemu jego nieprzygotowanie. Również
dzięki temu pisarz zyskał moją sympatię i kiedyś pewnie sięgnę po książki jego
autorstwa.
Po spotkaniu z Tidharem miałam jeszcze wolną godzinę,
postanowiłam więc sprawdzić, czy będzie się działo coś ciekawego na panelu
dyskusyjnym Kobiety w fantastyce, w którym udział brały m.in. Anna Kańtoch,
Agnieszka Hałas, Aneta Jadowska. Niestety rozmowa szybko zeszła na schematy i
przerzucanie się feministycznymi i szowinistycznymi żarcikami. Jedyną przydatną
rzeczą, jaką się dowiedziałam, było to, że kiedy przychodzi do seksu,
mężczyznom nie przeszkadzają nieogolone nogi…
Wyszłam po niecałej pół godzinie i udałam się pod salę LIT
4, gdzie miał się odbyć kolejny panel – Fantasy słowiańska – z udziałem Witka
Jabłońskiego, Artura Szrejtera, Michała Studniarka, Sławomira Mrugowskiego i
Elą Żukowską. To było bardzo ciekawe spotkanie, trzymające się tematyki i
dające wiele interesujących i przydatnych informacji o mitologii słowiańskiej i próbach wtłoczenia jej w polską literaturę
fantastyczną. Przy okazji nieźle się oberwało Andrzejowi Sapkowskiemu, chociaż to on jako
pierwszy wrzucił elementy słowiańskie do polskiej fantasy. Goście mieli mu za
złe przede wszystkim wyśmiewanie ich starań w stworzeniu dobrej fantasy
słowiańskiej. Chociaż ja nigdy nie byłam tak bezkompromisowa i zawsze ceniłam
słowiańskość w cyklu wiedźmińskim czy nawet w Trylogii husyckiej, to po
przeczytaniu powieści Witka Jabłońskiego śmiało mogę powiedzieć, że Sapek się
mylił i da się stworzyć dobrą fantasy słowiańską (zainteresowanych, w czym się
mylił Andrzej Sapkowski, odsyłam do jego artykułu Piróg albo nie ma złota w Szarych Górach). Swoją drogą, Słowo i
miecz powstało właśnie trochę na złość autorowi Wiedźmina, ale przede wszystkim
celem Jabłońskiego było przywrócenie mitologii słowiańskiej właściwego miejsca
wśród innych mitologii i udowodnienie, że nie jest ona wcale taka przaśna, dla
ludu i kraśna. Mam wiele do nadrobienia, zarówno w twórczości autorów, jak i
prac naukowych. Oto, jakie czekają mnie lektury:
- Artur Szrejter – opowiadania nawiązujące do mitów słowiańskich
- Michał Studniarek – Herbata z kwiatem paproci
- Sławomir Mrugowski – Strzygonia (niestety powieść ukazała się nakładem Fabryki Słów, którą od lat bojkotuję, nie kupując książek z tego obmierzłego i pełnego oszustów wydawnictwa… więc może ktoś ma pożyczyć?)
- Georges Dumézil – m.in. Bogowie Germanów. Szkice o kształtowaniu się religii skandynawskiej, Na tropie Indoeuropejczyków. Mity i epopeje
- Prace naukowe Marka Derwicha i Marka Cetwińskiego
- Prace naukowe Jacka Banaszkiewicza
- Prace naukowe Juliana Krzyżanowskiego
- Andrzej Szyjewski – Religia Słowian
- Bohdan Baranowski – W kręgu upiorów i wilkołaków
Przy tej okazji wspomnę o organizacji konwentu. Wiele już na
ten temat napisano, było mnóstwo ataków ze strony uczestników i próby obrony ze strony organizatorów.
Ja nie odczułam kilkunastogodzinnej kolejki ani zamieszania spowodowanego
odwołaniem czy przekładaniem prelekcji, ale mnie również zraziły pewne
sytuacje, głównie ze strony gżdaczy. Rozumiem, że nie byli oni do końca przygotowani
i zorientowani, taka impreza to jednak jest pole bitwy, ale odpowiadanie na
pytania zbywającym i olewczym „to nie moja sprawa”, „to nie do mnie” i
wzruszanie ramion nie powinno mieć miejsca. Wiele było również narzekań na
ułożenie programu i rozplanowanie prelegentów w za małych salach – co
organizatorzy odpychali argumentem, że program zależał od prowadzących. Tak nie
do końca, bo na przykład Ela Żukowska chciała, aby panel Fantasy słowiańska
trwał dwie godziny, a nie godzinę, i odbył się w auli albo większej sali, a nie w mikrosalce; jak się okazało, wiele osób nie mogło wziąć udziału w panelu, bo było za mało miejsca.
Kiedy już wydostałam się z ciasnej salki, udałam się na
spotkanie z Powergraphem, na którym wschodzące gwiazdy fantastyki oraz weterani
opowiadali o swojej twórczości, a Kasia Sienkiewicz-Kosik o początkach
wydawnictwa i najbliższych planach. Dla mnie najważniejszą informacją było
wydanie trzeciego tomu Przedksiężycowych – zakończenia trylogii Ani Kańtoch
możemy się spodziewać dopiero w grudniu tego roku. Patience is a virtue…
Zwieńczeniem konwentu był dla mnie udział w gali rozdania
nagród im. Janusza Zajdla, która w tym roku odbyła się w Sali Kongresowej.
Przyznam, że byłam sceptycznie nastawiona do organizacji imprezy w gmachu PKiN,
jednak w tym jednym punkcie organizatorzy stanęli na wysokości zadania od
początku do końca. Płynnie prowadzona gala sprawiła mi wiele przyjemności, a
już całkowicie gęba mi się cieszyła, gdy zwycięski w obu kategoriach Robert M.
Wegner zaśpiewał Szła dzieweczka do laseczka. Po gali z grupą znajomych poszłam najpierw na piwo, a potem do Remontu, który był oficjalnym konwentowym klubem.
Akredytacja na sobotę – 30 złotych. Zobaczyć wywijających na parkiecie Kubę
Małeckiego i Rafała Kosika do muzyki dyskotekowej – bezcenne. Prawdziwa impreza
odbywała się jednak niedaleko Remontu, w pubie Student, gdzie rozmowy toczyły
się zapewne do późnych godzin nocnych.
W przyszłym roku Polcon odbędzie się w Bielsku-Białej, ale
program imprezy musiałby być naprawdę dobry, żebym w ogóle rozważyła podróż w
te rejony. Za to z pewnością pojadę do Poznania.
Nigdy na takiej imprezie nie byłam, ale jak czytam takie relacje, to mam chęć.
OdpowiedzUsuń