The Hateful Eight to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam i z pewnością znajdzie się w czołówce najlepszych filmów tego blogowego roku. To idealne połączenie świetnych dialogów z genialnym aktorstwem w cudownej oprawie wizualnej i muzycznej. Obawiałam się trochę trzygodzinnego seansu, w którym wszyscy bohaterowie zostają zmuszeni do spędzenia doby w gospodzie. Ponadto miałam wątpliwości dotyczące formy westernu - Django zostawił mnie z lekkim niedosytem dobrego, ale nie oszałamiającego filmu. The Hateful Eight okazał się majstersztykiem i w ogóle nie poczułam tych trzech godzin!
Tarantino już od pierwszych scen rozśmiesza do łez. Wydaje mi się, że jest to najzabawniejszy film tego reżysera, nawet rewelacyjne Inglourious Basterds tak mnie nie ubawiły. Soczyste i inteligentne dialogi nie wzbudzałyby jednak łez śmiechu, gdyby nie wypowiadający je mistrzowie. Samuel L. Jackson, Kurt Russel, Walton Goggins, Chris Roth i Jennifer Jason Leigh są po prostu obłędni w swoich rolach! Zwłaszcza Jennifer Jason Leigh powinna moim zdaniem dostać nagrodę dla najlepszej psychopatki kina. Jej Daisy Domergue jest prawdziwą mroczną kreaturą, bardzo inteligentną i niebezpieczną, czającą się w cieniu i czekającą na to, by uderzyć. Jak przystało na Tarantino, doskonale bawi się on amerykańską historią i daje niezłą, brutalną jej lekcję swoim widzom. Film jest prztyczkiem w nos dla takich płaskich filmów, jak 12 Years a Slave. Oprócz wszechobecnego humoru są też sceny przerażające, i nie chodzi mi o te krwawe fragmenty. Najmocniejsza w wyrazie i najbardziej poruszająca jest rozmowa między majorem Marquisem Warrenem (Samuel L. Jackson) a jego najzacieklejszym wrogiem, generałem Sandym Smithersem (gra go Bruce Dern). Ta jedna scena wyraża wszystko o wojnie domowej i niewolnictwie.
Film ma cudowne zdjęcia. Scena, w której pędzące konie przebijają się przez śnieg, uciekając przed burzą, jest jedną z najpiękniejszych, jakie widziałam w życiu. Piękno i niebezpieczeństwo zimowej natury dodatkowo przytłaczają i dają poczucie odosobnienia nie tylko bohaterom, lecz także widzowi. Realistycznie oddane warunki pogodowe i mieszkalne potęgują wrażenie osaczenia. Równie pięknie z historią współgra muzyka, skomponowana przez Ennio Morricone, niezwykle oryginalna i nieznacznie tylko przypominająca jego dramatyczny styl. Ścieżka dźwiękowa idealnie wtapia się w obraz.
Zdecydowanie polecam!
Uwielbiam kino Tarantino. Facet ma swój styl, to się ceni. Potrafi połączyć klasykę z codzienną rzeczywistością. W bardzo poważnej scenie potrafi zrobić w najmniej nieoczekiwanym momencie uśmiech u widza. Takich reżyserów się ceni!
OdpowiedzUsuńW zupełności się z Tobą zgadzam, ilość przekazów, jaką w jego filmach się wykryje, zależy od otwartości widza:)
OdpowiedzUsuń