czwartek, 15 czerwca 2017

Moja nowa bohaterka - Wonder Woman, scenariusz: Allan Heinberg, reżyseria: Patty Jenkins, 2017 r.

Wonder Woman to dobry film. To zaskoczenie, mimo krążących już pozytywnych opinii wśród znajomych. Idąc do kina, nie spodziewałam się, że film mnie czymkolwiek ujmie, ot, jeszcze jedna historia ze świata superbohaterów, który od dawna już nie fascynuje, nie bawi. A tu proszę, niespodzianka.

Wiedziałam, że Gal Gadot jest idealna do tej roli w chwili, kiedy zobaczyłam ją w beznadziejnie nudnym Batman v Superman: Dawn of Justice. Aktorka jest piękna, pełna wdzięku, waleczności, współczucia, to prawdziwa amazońska wojowniczka. Gal jest genialnie bezpretensjonalna, jej cierpienie okazywane ofiarom wojny, zachwyt i fascynacja z nieznanych rzeczy (jak śnieg) są prawdziwe. Jej naiwność jest zupełnie racjonalna i nie śmieszy, wręcz budzi współczucie. Gdy widziałam Chrisa Pine’a w trailerze jako głównego bohatera męskiego, nie wzbudził on mojego zachwytu. Aktor jest już związany z jedną serią, marudziłam, że producenci mogliby zatrudnić jakiegoś innego, mniej nawet znanego. Jednak Pine przypomniał mi, że nadaje się do takich ról. Jego na wskroś amerykański Steve Trevor jest naprawdę ujmujący, zabawny i zadziwiająco zwyczajnie odważny. Ponadto między Dianą a Steve’em aż iskrzy od wzajemnej fascynacji, aktorzy są doskonale dopasowani. Sceny między nimi są naturalne i są najmocniejszymi w całej opowieści, a nienachalny humor rozbraja do łez. Równie dobrzy są odtwórcy ról drugo- i trzecioplanowych. Przede wszystkim sekretarka Trevora, Etta (Lucy Davis), i Sameer (Said Taghmaoui).

Fabuła nie jest specjalnie odkrywcza, jednak film się nie dłuży, nie traci ani na moment dynamiki. Podobało mi się zwłaszcza przedstawienie legendy o narodzinach ludzkości i Amazonek w postaci animacji. Film jest momentami przepełniony patosem, jednak są to krótkie chwile. Przebijają się z niego te fragmenty, w których jest albo zabawnie, albo dramatycznie, albo też refleksyjnie. Zdjęcia są cudowne, nasycone kolorami, dopełnione kostiumami. Sceny walk zapierają dech, zwolnienia tempa zachodzą w odpowiednich momentach. Rytmu dodaje też świetna, energetyczna muzyką Ruperta Gregsona Williamsa. Jedynym minusem są źli: generał Ludendorff (Danny Huston), chemiczka (Elena Anaya) i sam Ares, zbyt szablonowi i przewidywalni.

Wonder Woman to jednak jeden z nielicznych filmów o superbohaterach, które naprawdę polubiłam. Mam nadzieję, że twórcy nie zniszczą potencjału i że, przede wszystkim, sama bohaterka pojawi się jeszcze jako główna postać, a nie towarzyszka Batmana.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz