To nie będzie długa recenzja, ponieważ o Świecie zaginionym nie można wiele powiedzieć ponad to, że jest
dobrym czytadłem przygodowym, zabierającym czytelnika w pradawną przeszłość,
która kryje się na rozległym płaskowyżu niemal całkowicie odciętym od reszty
świata, gdzieś w amazońskiej dżungli. Książka liczy sobie zaledwie trzysta
stron (albo i nawet nie dwieście, zależy od wydania) i stanowi jedynie
wprowadzenie do serii przygód, które Artur Conan Doyle kontynuował w Trującym paśmie oraz niewydanych w
Polsce The Land of Mist, The Desintegration Machine i When the World Screamed. A jednak
powieść inspirowała twórców filmowych i literackich, to przecież ona stała się
podstawą dla Michaela Crichtona do napisania powieści z cyklu Park Jurajski.
Jak już wspomniałam, Świat
zaginiony jest czytadłem na jeden wieczór, jednak w dobrym wydaniu. Barwny styl
Doyle’a wciąga w naszkicowany, ale jak najbardziej wiarygodny świat dinozaurów,
o których autor pisze z pełną dostępną wówczas wiedzą. Nie spotkamy wprawdzie
tyranozaura (przynajmniej nie twarzą w twarz), ale razem z bohaterami trafimy
na olbrzymie stado pterodaktyli czy poczciwe stegozaury. Staniemy również oko w
oko z przodkami człowieka, groźnymi małpoludami, z którymi przyjdzie walczyć
dzielnym śmiałkom.
Ale wróćmy do początku przygody. Przyczyną bowiem całej wyprawy,
jak podobno wszystkiego, co się dzieje na świecie, jest kobieta. A dokładnie
Gladys Hungerton, w której szaleńczo zakochany jest Edward Malone, dziennikarz
„Daily Gazette”. Ona to właśnie żąda od młodzieńca wyruszenia na jakąś
szaleńczą, niebezpieczną misję w dowód miłości. Gdy więc Malone w trakcie
wywiadu z profesorem George’em Challengerem otrzymuje propozycję uczestniczenia
w wyprawie do Ameryki Południowej w celu udowodnienia tez profesora o
zaginionym świecie, mężczyzna nie waha się długo. I tak w wyniku publicznego
wyzwania zorganizowany zostaje wyjazd, w którym udział biorą, oprócz Malone’a i
Challengera, oponent Challengera profesor Summerlee i poszukiwacz przygód lord
John Roxton. Doyle skrupulatnie opisuje przebieg podróży włącznie ze sprzętem i
potrzebnymi pomocnikami, których śmiałkowie najmują na miejscu. Uzmysławia tym
samym czytelnikowi, że to nie jest zwyczajna wycieczka z jednym plecakiem.
Samo dostanie się na płaskowyż wymaga nie lada trudu, a kiedy
już się to bohaterom udaje, wcale nie mają lepiej – odcięci od drogi powrotnej
muszą sobie radzić w obcym zupełnie środowisku, pełnym przeróżnych dinozaurów i
człekokształtnych. Wszelkie ślady tych istot są tłumaczone z naukowego punktu
widzenia. Czytelnik ani na chwilę się nie nudzi, przeżywając kolejne wydarzenia
na równi z dzielnymi postaciami. Skoro mowa o nich, to autor przestawił każdego
z mężczyzn inaczej, chociaż nie rozwodził się nad ich charakterami, nakreślił
osobowości wyrazistymi kreskami. Łatwo sobie wyobrazić niedoświadczonego,
naiwnego, ale żądnego przygód i miłości Edwarda Malone’a, którego
przeciwieństwem jest rozważny lord Roxton mający za sobą z pewnością niejedną
tajemnicę. Moją sympatię wzbudził również profesor Summerlee, zagorzały
przeciwnik Challengera, jednak wyrażający swoje poglądy ze spokojem i kulturą.
Profesor Challenger irytował mnie natomiast cały czas swoim napuszonym,
zarozumiałym i życzeniowym zachowaniem i muszę przyznać, że wcale nie cieszyłam
się z jego triumfu.
Opisy nie są pozbawione humoru, autor niejednokrotnie traktuje
swoją historię i bohaterów z przymrużeniem oka. Uważnemu czytelnikowi nie
umknie również obraz brytyjskiego społeczeństwa z końca XIX wieku, głodu
wiedzy, pojmowania świata, mentalności, podejścia mężczyzn do kobiet i kobiet
do mężczyzn, miałkości średniozamożnej socjety, którą całą sobą reprezentuje
Gladys Hungerton czy sposobu traktowania ludzi różniących się kolorem skóry.
Wyraźne jest w książce poczucie autora o przynależnym jego bohaterom prawie
posiadania służących tylko z racji tego, że są białymi ludźmi, a zatem
zdobywcami świata.
Świat zaginiony to
kawałek doskonałej rozrywki, zawierający w sobie wszystko, co powinna posiadać
literatura przygodowa. Jeśli tylko będę miała okazję, nie omieszkam przeczytać
pozostałych części cyklu.
Brzmi ciekawie. Doyle'a chyba (wiem, shame on me) nigdy nie czytałam. Zachęcająca recenzja, kiedyś na pewno sięgnę.
OdpowiedzUsuńŻaden wstyd, "Świat zaginiony" to pierwsza książka Doyle'a, jaką przeczytałam i na pewno nie poprzestanę na jednej;-)
OdpowiedzUsuńDobrze wspominam z dzieciństwa lekturę książek Doyla, jak i Verne'a. To dwaj pisarze, ale nie tylko oni, którzy rozpalili we mnie zamiłowanie do fantastyki, za co należy im się pochwała stale i niezmiennie. Pasją tą zarazili wiele milionów na całym świecie. Chyba odświeżę sobie w te wakacje imć Conana, w końcu kilka jego pozycji na półce zobowiązuje :) Pozdrawiam, fajnie, że ktoś jeszcze czyta klasykę :)
OdpowiedzUsuńMnie dziwnym trafem ominęły ich książki, czytałam namiętnie Jamesa Fenimora Coopera;-) Nigdy nie jest za późno na klasykę. Pozdrawiam także:-)
OdpowiedzUsuńA to dobre, niebezpieczna wyprawa w dowód miłości! Jak z Fredry :)
OdpowiedzUsuńBo mężczyźni wszystko robią dla kobiet albo przez nie;-)
OdpowiedzUsuń