niedziela, 26 czerwca 2011

Powrót do przeszłości - "Świat zaginiony", Artur Conan Doyle, tłumaczenie: Tadeusz Evert, Prószyński i S-ka 1998


To nie będzie długa recenzja, ponieważ o Świecie zaginionym nie można wiele powiedzieć ponad to, że jest dobrym czytadłem przygodowym, zabierającym czytelnika w pradawną przeszłość, która kryje się na rozległym płaskowyżu niemal całkowicie odciętym od reszty świata, gdzieś w amazońskiej dżungli. Książka liczy sobie zaledwie trzysta stron (albo i nawet nie dwieście, zależy od wydania) i stanowi jedynie wprowadzenie do serii przygód, które Artur Conan Doyle kontynuował w Trującym paśmie oraz niewydanych w Polsce The Land of Mist, The Desintegration Machine i When the World Screamed. A jednak powieść inspirowała twórców filmowych i literackich, to przecież ona stała się podstawą dla Michaela Crichtona do napisania powieści z cyklu Park Jurajski.

Jak już wspomniałam, Świat zaginiony jest czytadłem na jeden wieczór, jednak w dobrym wydaniu. Barwny styl Doyle’a wciąga w naszkicowany, ale jak najbardziej wiarygodny świat dinozaurów, o których autor pisze z pełną dostępną wówczas wiedzą. Nie spotkamy wprawdzie tyranozaura (przynajmniej nie twarzą w twarz), ale razem z bohaterami trafimy na olbrzymie stado pterodaktyli czy poczciwe stegozaury. Staniemy również oko w oko z przodkami człowieka, groźnymi małpoludami, z którymi przyjdzie walczyć dzielnym śmiałkom.

Ale wróćmy do początku przygody. Przyczyną bowiem całej wyprawy, jak podobno wszystkiego, co się dzieje na świecie, jest kobieta. A dokładnie Gladys Hungerton, w której szaleńczo zakochany jest Edward Malone, dziennikarz „Daily Gazette”. Ona to właśnie żąda od młodzieńca wyruszenia na jakąś szaleńczą, niebezpieczną misję w dowód miłości. Gdy więc Malone w trakcie wywiadu z profesorem George’em Challengerem otrzymuje propozycję uczestniczenia w wyprawie do Ameryki Południowej w celu udowodnienia tez profesora o zaginionym świecie, mężczyzna nie waha się długo. I tak w wyniku publicznego wyzwania zorganizowany zostaje wyjazd, w którym udział biorą, oprócz Malone’a i Challengera, oponent Challengera profesor Summerlee i poszukiwacz przygód lord John Roxton. Doyle skrupulatnie opisuje przebieg podróży włącznie ze sprzętem i potrzebnymi pomocnikami, których śmiałkowie najmują na miejscu. Uzmysławia tym samym czytelnikowi, że to nie jest zwyczajna wycieczka z jednym plecakiem.

Samo dostanie się na płaskowyż wymaga nie lada trudu, a kiedy już się to bohaterom udaje, wcale nie mają lepiej – odcięci od drogi powrotnej muszą sobie radzić w obcym zupełnie środowisku, pełnym przeróżnych dinozaurów i człekokształtnych. Wszelkie ślady tych istot są tłumaczone z naukowego punktu widzenia. Czytelnik ani na chwilę się nie nudzi, przeżywając kolejne wydarzenia na równi z dzielnymi postaciami. Skoro mowa o nich, to autor przestawił każdego z mężczyzn inaczej, chociaż nie rozwodził się nad ich charakterami, nakreślił osobowości wyrazistymi kreskami. Łatwo sobie wyobrazić niedoświadczonego, naiwnego, ale żądnego przygód i miłości Edwarda Malone’a, którego przeciwieństwem jest rozważny lord Roxton mający za sobą z pewnością niejedną tajemnicę. Moją sympatię wzbudził również profesor Summerlee, zagorzały przeciwnik Challengera, jednak wyrażający swoje poglądy ze spokojem i kulturą. Profesor Challenger irytował mnie natomiast cały czas swoim napuszonym, zarozumiałym i życzeniowym zachowaniem i muszę przyznać, że wcale nie cieszyłam się z jego triumfu.

Opisy nie są pozbawione humoru, autor niejednokrotnie traktuje swoją historię i bohaterów z przymrużeniem oka. Uważnemu czytelnikowi nie umknie również obraz brytyjskiego społeczeństwa z końca XIX wieku, głodu wiedzy, pojmowania świata, mentalności, podejścia mężczyzn do kobiet i kobiet do mężczyzn, miałkości średniozamożnej socjety, którą całą sobą reprezentuje Gladys Hungerton czy sposobu traktowania ludzi różniących się kolorem skóry. Wyraźne jest w książce poczucie autora o przynależnym jego bohaterom prawie posiadania służących tylko z racji tego, że są białymi ludźmi, a zatem zdobywcami świata.

Świat zaginiony to kawałek doskonałej rozrywki, zawierający w sobie wszystko, co powinna posiadać literatura przygodowa. Jeśli tylko będę miała okazję, nie omieszkam przeczytać pozostałych części cyklu.

6 komentarzy:

  1. Brzmi ciekawie. Doyle'a chyba (wiem, shame on me) nigdy nie czytałam. Zachęcająca recenzja, kiedyś na pewno sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żaden wstyd, "Świat zaginiony" to pierwsza książka Doyle'a, jaką przeczytałam i na pewno nie poprzestanę na jednej;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze wspominam z dzieciństwa lekturę książek Doyla, jak i Verne'a. To dwaj pisarze, ale nie tylko oni, którzy rozpalili we mnie zamiłowanie do fantastyki, za co należy im się pochwała stale i niezmiennie. Pasją tą zarazili wiele milionów na całym świecie. Chyba odświeżę sobie w te wakacje imć Conana, w końcu kilka jego pozycji na półce zobowiązuje :) Pozdrawiam, fajnie, że ktoś jeszcze czyta klasykę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie dziwnym trafem ominęły ich książki, czytałam namiętnie Jamesa Fenimora Coopera;-) Nigdy nie jest za późno na klasykę. Pozdrawiam także:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A to dobre, niebezpieczna wyprawa w dowód miłości! Jak z Fredry :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo mężczyźni wszystko robią dla kobiet albo przez nie;-)

    OdpowiedzUsuń