Z twórczością Jakuba Małeckiego zapoznałam się przy okazji lektury zbioru opowiadań jego autorstwa. Przemytnik cudu jest drugą powieścią w dorobku Małeckiego, a do jej zakupu, poza oczywiście dobrymi wrażeniami po Zaksięgowanych, skusiła mnie cudownie mroczna, niepokojąca okładka oraz opis. Przyznam jednak, że mam mieszane uczucia po przeczytaniu książki.
Małecki to autor dobrze operujący słowem, jego barwny, często niemal poetycki styl to spory plus. Początkowo nawet fabuła wydawała mi się intrygująca. Nocami przypadkowych podróżnych komunikacji miejskiej atakuje szalony rzeźnik i ucina im stopy, karząc w ten sposób za grzechy, których jeszcze nie popełnili, a które przychodzą im na myśl po spotkaniu z mężczyzną. W ciągu dnia natomiast równie przypadkowi ludzie spotykają tajemniczego Bogdana bez nazwiska, który werbuje ich do swojej organizacji pod niepokojącą nazwą „Dobro”. Czytelnik poznaje dwoje różnych bohaterów – Hubert to pracownik banku, nienawidzący swojej pracy, narzekający na zły los i dyrektora idiotę, często zaglądający do kieliszka, wypalony, spasiony trzydziestokilkulatek; Joasia jest młodą, nieśmiałą kobietą zarabiającą sprzątaniem, na utrzymaniu ma zniedołężniałą matkę, taka typowa „szara mysz”. Nigdy się nie spotkali, a stają się częścią niepokojących, makabrycznych wydarzeń, jakie nagle zachodzą w Poznaniu. W dodatku znajdują po obu stronach barykady w zmaganiach dobra ze złem i przewrotnie autor daje im role niezgodne z ich charakterami. Najpierw jednak Małecki oboje przedstawia w ich codzienności, nieprzyjemnej, prawdziwej rzeczywistości, wobec której i Joasia, i Hubert są tak samo bezwolni, co akurat we mnie nie budzi współczucia…
Powieść nawiązuje do jednej z poznańskich legend – w 1399 roku kilku Żydów namówiło pracującą u nich służącą do kradzieży hostii, które później mężczyźni nakłuli nożami, z hostii trysnęła krew mająca uzdrowicielską moc. Przerażeni Żydzi próbowali pozbyć się hostii, ale te za każdym razem unosiły się na powierzchni, więc zakopali je na bagnach za miastem i uciekli. Po tym jak jeden z pasterzy bydła zauważył unoszące się w powietrzu hostie, próbowano je umieścić w pierwotnym miejscu, jednak one zawsze niezwykłym sposobem przemieszczały się na bagna, gdzie ostatecznie stanęła drewniana kapliczka. Na jej miejscu król Władysław Jagiełło ufundował kościół Bożego Ciała oraz klasztor karmelitów trzewiczkowych i w tym miejscu modlił się za zwycięstwo przed bitwą pod Grunwaldem. (Opis legendy z Wikipedii). Autor lekko przeinacza legendę – Żydów, którzy zbezcześcili hostie, jest trzech, trzech jest również pasterzy, którzy je znaleźli. Od tamtej pory i jedni, i drudzy odradzają się w pokoleniach poznaniaków. O ile motywacje pasterzy, zwanych Misjonarzami, są jasne – uzdrawiają ludzi, którzy zetknęli się z siłami zła, o tyle poczynania trzech Żydów różnią się od siebie. Najmądrzejszy z nich ukrył się na poznańskiej Cytadeli i cierpliwie czeka na każdy koniec, nie robiąc nikomu krzywdy. Drugi uznał, że dostąpi wybawienia dzięki ułożeniu ścieżki do nieba z ludzkich stóp. Trzeci nie pragnie odkupienia, a władzy i prawdziwej nieśmiertelności, wydobywając z ludzi ich najgorsze uczynki, karmiąc się złem, które popełniali przypadkowo albo z głupoty.
Wszystko to dzieje się w mocno rzeczywistym Poznaniu, po którym narrator, a później Hubert i Joasia (narracja płynnie przechodzi z trzecioosobowej do pierwszoosobowej) oprowadzają czytelnika, tak że łatwo wyobrazić sobie poszczególne punkty miasta. Poznań kreowany jest na miejsce, w którym wiele się dzieje, nie różni się niczym od innych dużych polskich miejscowości, z całym przekrojem społeczeństwa, od najbogatszych po najbiedniejszych. To miasto, chociaż rozwijające się i pełne możliwości, ma również mroczne strony, które Małecki bez skrupułów wydobywa nie tylko z przeszłości. I te mroki zapadają w Poznaniu bez zapowiedzi, zgodnie z konwencją fantastyka wkracza w rzeczywistość i szybko się z nią miesza, bez wyjaśnień, bez powodów, jakby od zawsze tu była.
Niestety mniej więcej w jednej czwartej książki akcja zaczyna coraz bardziej wirować i mętnieć, autor zaczyna dodawać kolejne szalone wizje, które nie wydają się mieć wiele wspólnego z fabułą, a sprawiają wrażenie wrzuconych między okładki bez przemyślenia, jakby autor musiał się pozbyć ich ze swojej głowy. W tym samym czasie kiedy po mieście grasuje szalony tytułowy Przemytnik cudu, a Bogdan zdobywa nowych wyznawców dla swojego dziwnego stowarzyszenia, ze studzienek wypływa krew zamiast zanieczyszczonej wody, ulice porasta ludzka skóra, posągi lwów ożywają, w banku słychać płaczliwe głosy duchów wzywające Misjonarzy, a faks zamiast dokumentów wypluwa dziecięcy zniszczony rowerek. Wszystko to ma oczywiście swoje źródło w wydarzeniach sprzed stuleci, kiedy to trzech mężczyzn kradnie i bezcześci trzy kościelne hostie. Jak na niecałe trzysta stron to zdecydowanie za dużo wątków, przytłoczyły mnie i zamiast się przejmować wydarzeniami, zastanawiałam się, po co aż tyle tego opisywać. Nie mówiąc już o tym, że rozwiązanie akcji, chociaż z pewnością wykonane z przytupem, nie wzbudziło we mnie większych emocji, nie przekonało. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że autor sam nie wie, co chce osiągnąć.
Chociaż książka mnie trochę rozczarowała, to moją opinię o Małeckim jako jednym z najbardziej obiecujących polskich twórców fantastyki podtrzymuję. Nie można mu bowiem odmówić bezkompromisowości języka (sposób, w jaki opisuje pracę w banku sprawia, że żal mi wszystkich, którzy pracują w korporacjach), dobrego stylu, trafnych metafor, oryginalnej wyobraźni. Na niezbyt pozytywny odbiór Przemytnika cudu ma fatalna strona redakcyjna, w książce roi się bowiem od błędów i literówek.
Miałam kiedyś tę książkę, i nie uwierzysz, ale sprzedałam nieczytaną na ebayu... Nie pociągała mnie, zaczęłam nawet czytać, ale poległam. Potem żałowałam, bo jednak słyszałm pochlebne opinie...
OdpowiedzUsuńMnie się nie podobały te absurdalne wizje, tak pisane od czapy w moim odczuciu, i to mi zepsuło lekturę. Z tego co słyszałam, nie masz czego żałować, może lepiej sięgnąć już po ciekawsze utwory - Zaksięgowanych albo W odbiciu (tego jeszcze nie czytałam, ale podobno rewelacja).
UsuńMałecki umie pisać emocjami, ale dwie pierwsze książki są nieco przekombinowane i na siłę udziwnione. Z nich chyba wolałem "Błędy" (pewnie dlatego, że pierwsze czytałem).
OdpowiedzUsuń"W odbiciu" dobre jest, podobnie jak "Dżozef". "Zaksięgowani" też są ok, chociaż tam też pojawiają się opowiadania, które mają cechy dwóch pierwszych książek Małeckiego.
I zgadzam się z konkluzją: to jeden z najciekawszych młodych pisarzy.