Trzeci tom Przedksiężycowych,
najbardziej chyba ciekawej trylogii, z jaką miałam do tej pory do czynienia,
ukazał się z początkiem grudnia. Od razu zabrałam się za lekturę, jednak
pisanie o tej części przychodzi mi niezwykle trudno. Anna Kańtoch umieściła
bowiem w książkach tyle szczegółów, że spamiętanie ich wszystkich i złożenie w
całość nie było łatwym zadaniem. Wiem, że za jakiś czas ponownie po nie sięgnę
i wtedy, mam nadzieję, każdy fragment układanki trafi na swoje miejsce. Tym
bardziej ciężko pisać o trzecim tomie, że styl autorki pozostaje niezmienny (czyli
wciąż jest bardzo dobry), a świat został już na tyle rozbudowany, że nie
pozostało tu nic do dopisania. Skupić się więc można na fabule i bohaterach,
choć na tej pierwszej też nie za bardzo, aby nie zdradzić zbyt wiele.
Ostatnia część Przedksiężycowych składa wszystkie
rozproszone wątki w zwartą całość, wyjaśnia motywy bohaterów, by dać
czytelnikowi całkiem spektakularny finał. Główny zwrot fabuły jest zaskakujący,
z pewnością nic, z czym czytelnik spotkał się w trakcie lektury, nie stanowi
jasnej wskazówki. W tej powieści świat i miasto przestają być istotne, wszystkie
wydarzenia prowadzą prosto do nieuchronnego końca, nie ma tu już miejsca na
tajemnice i pokręcone zwroty akcji. Jedyną prawdziwą niespodzianką jest Kaira,
która w tej części ma już w pełni ukształtowany charakter i nie przypomina w
żadnym stopniu tej kruchej, zagubionej istoty, jaką poznajemy w pierwszym tomie. Rozczarował mnie natomiast Finnen, którego przemiana tak naprawdę w
żaden sposób nie zmieniła, a jego przewrotna lojalność wobec Kairy jest mało
wiarygodna. Nie są to jednak bohaterowie, nad których losem specjalnie się
pochylałam w czasie przygody, jaką zafundowała autorka. Bardziej przejęła mnie
walka kapitan Tellis i jej oddanego partnera, ten wątek jest jednym z lepszych,
z jakimi się spotkałam w ogóle.
Mam wrażenie, że im więcej postaci pojawia się w powieści
Anny Kańtoch, tym mniejszą autorka ma nad nimi kontrolę, nie prowadzi ich
równomiernie – jeszcze pierwszoplanowi Kaira i Finnen są skrupulatnie oddani, natomiast
już drugo-, trzecio-, czwarto planowi i dalsi są bardzo zróżnicowanie opisani,
zdecydowanie można wychwycić „faworytów”, którzy zostali najlepiej oddani i
budzą jakieś emocje. Daniel Pantalekis, Niraj/Unaj, kapitan Tellis, Mahameni.
Brin Issa stracił moje zainteresowanie już w drugiej części, chociaż w pierwszym
zapowiadał się na naprawdę złą i wyrachowaną, wyzutą z wszelkich uczuć
kreaturę. Imion jego rodzeństwa nawet nie pamiętam, nie mówiąc o pozostałych
bohaterach. Te postacie w żaden sposób mnie nie wzruszyły, związane z nimi
poboczne wydarzenia nie zatrzymały się na dłużej w mojej pamięci. Ponieważ dla
mnie sposób prowadzenia bohaterów i to, żeby mnie w jakiś sposób zatrzymali
przy sobie, jest ważny, ta warstwa pozostanie w Przedksiężcyowych rozczarowaniem. Na szczęście to tylko jeden element, pozostałe są bez zarzutu.
Mimo pewnych luk pamięciowych i niezbyt przekonywujących ról
zapadłam się w lekturę ostatniego tomu dosyć szybko. Kolejne słowa pochłaniałam
z niezrównanym przyspieszeniem, byleby jak najszybciej znaleźć rozwiązania,
wychwytując każdą z odpowiedzi na wcześniej zadane pytania. Przedksiężycowi to dobra trylogia, wbrew rozbiciu szczegółów, zwarta i logiczna, intrygująca,
trzymająca w napięciu. Nie ma tutaj niepotrzebnych dłużyzn, wątków, a to moim
zdaniem spory sukces – nie rozciągać fabuły o historie, które nie mająwiększego znaczenia i nawet pośledniego związku z główną osią wydarzeń. Aby
jednak w pełni czerpać przyjemność z lektury Przedksiężycowych, warto
przeczytać wszystkie tomy po kolei, jak jedną powieść, do czego serdecznie
zachęcam.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Nie ma dłużyzn, a czasami wręcz autorka skracała rozdziały do rozdzialików, nie powiem, dynamika w powieści stoi przez to na wysokim poziomie.
OdpowiedzUsuńI super, że się ukazała notka, pędem napisałam swoją i zalinkowałam do Ciebie :)