piątek, 14 sierpnia 2009

"Harry Potter i Książę Półkrwi", scenariusz: Steve Kloves, reżyseria: David Yates, 2009

Kolejna już, szósta, część losów czarodzieja Harry'ego, jego przyjaciół i ich zmagań z Voldemortem. Kolejna wierna adaptacja książki J.K. Rowling, zawierająca to, co najlepsze w jej prozie (i dobrze, przynajmniej nie muszę męczyć się czytaniem). Cały świat czarodziejów i władze mugoli wiedzą już, że Harry nie kłamał, mówiąc o powrocie do żywych Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W tym roku niewielu uczniów przybyło na nauki do Hogwartu. Ci uczniowie, którzy jednak do szkoły przyjechali, mogą liczyć na rok pełen niespodzianek. Jedną z nich, jak co roku, jest nowy nauczyciel, tym razem jednak nie obrony przed czarną magią (tej wreszcie uczy mój ulubiony nie do końca czarny bohater, Severus Snape), a od eliskirów - to profesor Slughorn. Harry, oprócz obijania się po korytarzach, wypatrywania Ginny i potajemnego wzdychania do niej, prowadzi dwa śledztwa. Pierwsze dotyczy Draco Malfoy'a, zachowującego się bardziej tajemniczo i odpychająco niż zwykle i znikającego w mrokach szkolnych korytarzy. Drugą sprawą, jaka nurtuje Harry'ego, jest autor jego podręcznika od eliksirów - Książę Półkrwi. Jakby tego było mało, profesor Dumbledore prosi czarodzieja o przysługę związaną ze zniekształconym wspomnieniem o Tomie Riddle'u. Pojawia się również wyjaśnienie możliwości powrotu Voldemorta.

Harry Potter i Książę Półkrwi to jeden z lepszych filmów rozrywkowych 2009 roku, nie tylko ze względu na powalające efekty specjalne. To przede wszystkim dobry film o młodzieży, opowiadający umiejętnie i z wyczuciem o ich rozterkach, wątpliwościach, nieporozumieniach. To nie jest już zdecydowanie film dla dzieci, zresztą nie jest nim już od 4. części, ale tutaj nie ma beztroskich wakacji, czy przyjemnych chwil spędzonych w Hogsmeade. Wszędzie czai się niebezpieczeństwo, każdy czyn ma swoje konsekwencje, nie zawsze pozytywne. Fabułę doskonale, jak w każdej części zresztą, uzupełnia muzyka, ponownie w kompozycji Nicholasa Hoopera (jest autorem ścieżki dźwiękowej do Harry Potter i Zakon Feniksa).

To, co najbardziej podoba mi się w całej serii, to przedstawienie wzajemnych relacji Harry'ego, Rona i Hermiony, a w późniejszych częściach pokazanie ewolucji uczucia dwojga ostatnich. Duża zasługa w tym samej Rowling, która to wszystko opisała w wiarygodny i przezabawny sposób, ale także aktorskiego trio, które rewelacyjnie oddało słowa na ekranie. W Księciu Półkrwi trochę więcej dowiadujemy się również o Draco i te informacje mogą zmienić widzowi kierunek myślenia o tym bohaterze, chociaż dla mnie on nigdy nie wydawał się wredny. W ogóle, to niesamowita frajda móc obserwować dorastanie bohaterów i grających ich aktorów wraz z powstawaniem kolejnych części. Daniel zmężniał, wydoroślał i wyprzystojniał (tylko, cholera, niski jest), Emma wyrosła na młodą kobietę o delikatnej, zwiewnej urodzie, a Ron... ten się niewiele zmienił i na całe szczęście:-)
Brakowało mi jednak w Księciu Półkrwi kilku rzeczy. Przede wszystkim wątku Zakonu Feniksa i Armii Dumbledore'a - z poprzedniej części jasno wynikało, że młodzi czarodzieje nie poddadzą się w prowadzeniu ćwiczeń, ale w Księciu Półkrwi nie ma o tym ani słowa. Kolejna sprawa to spłycenie pewnych wątków, ważnych w powieści - uczucia Harry'ego do Ginny i jego obaw związanych z reakcją Rona na ich ewentualny związek; niewiele było również o Tomie Riddle'u, o którym dowiadujemy się jedynie, że był porzuconym chłopcem, odmieńcem, chorobliwie ambitnym, z tego co pamiętam, w książce Rowling bardziej go "uczłowieczyła", wyjaśniając poniekąd, dlaczego stał się Lordem Voldemortem. Chociaż film trwał 2,5 godziny, miałam wrażenie, że jest za krótki i że dodatkowe pół godziny pozwoliłoby rozwinąć te dwa wątki bez szkody dla całości.

Czekam teraz na ostatnie dwie części przygód Harry'ego i z przyjemnością je obejrzę, bo o ile cyklu powieściowego nie darzę sympatią, serię filmową lubię bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz