czwartek, 24 czerwca 2010

O wolności

Zło człowieka jest formą jego indywidualnej wolności.
Georges Bataille, Literatura a zło, tłum. M. Wodzyńska-Walicka, Kraków 1992.

czwartek, 17 czerwca 2010

Pratchett mix - "Humor i mądrość Świata Dysku", tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 2009

Zbiór cytatów z książek Terry’ego Pratchetta to z pewnością idealny prezent dla każdego fana tego pisarza, chociaż pozycja ta nadaje się głównie po to, by wyeksponować ją na półce swojej biblioteki. Wspaniała okładka, czerwona tasiemka, dobrej jakości papier i ładny układ graficzny to wszystko, co Humor i mądrość Świata Dysku ma do zaoferowania i niejeden wielbiciel humorystycznej literatury Brytyjczyka może się poczuć zawiedziony. Nie jest to bowiem The Best of Pratchett, a jedynie kolejny haczyk reklamowy na fanów autora. 

Już po przeczytaniu wstępu można stwierdzić, że wydawca nas wykiwał – wyboru dokonał  niejaki Stephen Briggs, sam wierny czytelnik Pratchetta, zaangażowany w promocję jego powieści i produkcję wielu gadżetów, między innymi książek takich jak recenzowana.  Dowiadujemy się jednak o tym dopiero na stronie ósmej, gdyż wydawca nie wysilił się o tym poinformować w tytule. Angielskie wydawnictwo miało chociaż tyle przyzwoitości, żeby nie nęcić czytelników nazwiskiem pisarza na okładce, pewne, że fani i tak rzucą się do księgarni.

Nasuwa się spostrzeżenie, że wybór to subiektywny, jednak w trakcie przeglądania tego zbioru można odnieść wrażenie, że selekcja przeprowadzana była na zasadzie zabawy „na co wypadnie, na to bęc”. W dodatku ciężko trafić w gusta wszystkich czytelników i najlepiej bawić się czytaniem Humoru i mądrości… będą najwierniejsi z nich, którym nie przeszkadza, że większość z prezentowanych tu fragmentów wcale nie śmieszy, a tym bardziej nie zawiera w sobie żadnych „mądrości”.

Książka podzielona została na rozdziały odnoszące się do powieści Terry’ego Pratchetta. Znajdziemy tutaj cytaty ze wszystkich dotąd wydanych tomów Świata Dysku. Są krótkie zdania oraz całe akapity, tyle że większość z nich nie jest niczym więcej jak pustymi słowami pozbawionymi szerszego kontekstu i nawet wstęp na początku każdego rozdziału, omawiający w skrócie fabułę kolejnej książki, nie pomaga w pochwyceniu dowcipu. Co więcej, wytłuszczonym drukiem zostały zdania już zupełnie nieśmieszne, jak:
…człowiek, którego umiejętność poszukiwania wody ograniczała się do sprawdzenia, czy ma zmoczone stopy…
albo
Sacharissa o winach wiedziała akurat tak dużo, by zdawać sobie sprawę, że Chateau Maison to wino bardzo popularne.
Boki zrywać. Znajdą się oczywiście perełki, zabawne, wyśmiewające ludzkie wady i skłaniające do refleksji:
Elfy są piękne. Mają styl. Urodę. Grację. Tylko to się liczy. Gdyby koty wyglądały jak żaby, zdawalibyśmy sobie sprawę, jakie to paskudne, okrutne małe dranie. Styl. To pamiętają ludzie.
– Pije, tylko kiedy jest w depresji – wyjaśnił Marchewa. – A dlaczego wpada w depresję? – Czasami dlatego, że nie mógł się napić.
To jednak zbyt mało, żeby cieszyć się lekturą wybranych przez Stephena Briggsa cytatów.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Czerwcowe zapowiedzi

W tym miesiącu trochę później niż zwykle zapowiedzi książkowe na czerwiec. W kinach nic ciekawego dla siebie nie znalazłam, i dobrze, bo może zdążę nadrobić zaległości z poprzednich miesięcy...

Tytuł: Nowy wspaniały świat
Autor: Aldous Huxley
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2 czerwiec 2010
„Nowy wspaniały świat” to jedna z najsłynniejszych antyutopii w literaturze XX wieku. Przedstawiona w powieści Huxleya wizja przyszłego społeczeństwa, które osiągnęło stan całkowitego zorganizowania i zrealizowało ideał powszechnej szczęśliwości, jest wizją przerażającą. W roku 2541 (czyli w 632 roku nowej „ery Forda”) obywatele Republiki świata powstają w rezultacie sztucznego zapłodnienia i klonowania. Od niemowlęcia poddawani są wszechstronnemu psychologicznemu i biologicznemu warunkowaniu – po to, by w wieku dojrzałym stać się cząstkami kastowej społeczności, złożonej z pozbawionych wyższych uczuć ludzkich automatów. Czy ten „wspaniały świat”, w którym dominuje seks, prymitywne rozrywki, narkotyk soma, jest tylko zrodzoną w wyobraźni pisarza fantasmagorią?…
Właściwie nie można nazwać tego zapowiedzią, bo książka już w sprzedaży, ale nie widzę sensu robić oddzielnego wpisu. Dawno już nie czytałam nic w tym klimacie i chętnie sięgnę po tę książkę.

Tytuł: Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie i czarna msza
Autor: Julian Tuwim
Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 15 czerwiec 2010
„Czary i czarty polskie” są dziełem bibliofila, zamiłowanego w poznawaniu dziejów kultury, a jej kuriozów i osobliwości specjalnie. Z dość obszernej literatury dzieł dotyczących czarów powypisywał autor miejsca najciekawsze – i napisał przedmowę, ilustrującą dzieje czarownic i zabobonu w Polsce, same zaś „Wypisy czarnoksięskie” są próbą antologii polskiej literatury magicznej i zawierają przedruki z dzieł arcyrzadkich, stanowiących najczęściej białe kruki, a przez to szerszemu ogółowi bądź wcale, bądź bliżej nie znanych. Książka jest zbiorem faktów i obrazów z historii czarnoksięstwa w Polsce.
Pomyślelibyście, że autor Lokomotywy interesował się czarnoksięskimi praktykami? Tę książkę mieć muszę.

Tytuł: Zatrute ciasteczko
Autor: Alan Bradley
Wydawnictwo: Vesper
Data wydania: 15 czerwiec 2010
Jest początek lata w sennej angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. W wielkim domu Buckshaw ambitna młoda odkrywczyni Flawia de Luce przeprowadza eksperymenty chemiczne w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Pracuje nad truciznami. Pewnego ranka na grządce z ogórkami odkrywa trupa. Zostawia probówki i palniki Bunsena, postanawia rozwiązać osobiście kryminalną zagadkę, ku utrapieniu miejscowej policji. Ale czyż można ją winić? Czy jedenastoletnie cudowne dziecko ma inny wybór? Tym bardziej, że zostawione jest samo sobie i zmaga się z jawną wrogością sióstr i obojętnością owdowiałego ojca, którego całym światem jest kolekcja znaczków.
Nagradzana i chwalona przez krytykę powieść kryminalna Alana Bradleya przeznaczona jest zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych, którzy będą oczarowani nieustraszoną, zabawną i nieprzejednaną następczynią Miss Marple. Napisana stylowo książka roi się od nagłych zwrotów akcji i wystudiowanych detali. Czyta się ją jednym tchem. Spróbujcie ugryźć to ciasteczko…
Zaintrygowała mnie okładka i główna bohaterka. Może być zabawnie.


Tytuł: Martwy dla świata
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 16 czerwiec 2010
Sookie ratuje półnagiego wampira z amnezją, nie wie jednak, że trafi w sam środek wojny, którą toczą między sobą czarownice, wilkołaki i wampiry!
Sookie Stackhouse pracuje jako kelnerka w małomiasteczkowym pubie w Luizjanie. Jest ładna i dobrze wykonuje swoją pracę. Niestety, nierzadko bywa samotna i ma niewielu przyjaciół, ponieważ nie każdemu podoba się jej dar – dar telepatii. Zresztą, Sookie również niechętnie spotyka się ze zwykłymi mężczyznami, którym potrafi czytać w myślach. Woli towarzystwo wampirów, do umysłów których nie jest w stanie zajrzeć.
Może właśnie z tego względu zabiera do domu półnagiego Erica… Eric nie pamięta zdarzeń z przeszłości i nie wie, kim jest, lecz Sookie go zna, tyle że… Kiedyś był potężnym, przerażającym luizjańskim szeryfem,a teraz – gdy cierpi na amnezję – zmienia się w słodkiego, wrażliwego, bezradnego przystojniaka, któremu dziewczyna nie potrafi odmówić pomocy ani… swoich wdzięków.
W trakcie prywatnego śledztwa Sookie odkrywa, że czarownica, która pozbawiła Erica pamięci, nastaje także na jego życie. Konflikt narasta, a stąd już prosta droga do potyczki, w której wampiry i wilkołaki zjednoczą się przeciwko groźnym czarownicom.
Kolejny tom opowieści o Sookie Stackhouse, ale po przeczytaniu blurba zdaje mi się, że mi się nie spodoba...

Tytuł: Dobranoc, panie Holmes
Autor: Carole Nelson Douglas
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 25 czerwiec 2010
Irene Adler, jedyna kobieta, która przechytrzyła Sherlocka Holmesa, doczekała się opowieści o swoich niezwykłych przygodach. To śpiewaczka operowa i detektyw w jednej osobie, nad wyraz piękna i przenikliwa, elegancka, odrzucająca towarzyskie konwenanse. W Londynie prowadzi dochodzenia dla takich sław jak jubiler Tiffany czy pisarz Oscar Wilde. W Pradze, do której przyjeżdża z Warszawy, wyjaśnia tajemniczą śmierć czeskiego króla. Choć powtarza, że muzyka jest dla niej całym życiem, nie potrafi się oprzeć coraz to nowym fascynującym zagadkom, a zwłaszcza pokusie odnalezienia zaginionego brylantowego pasa królowej Marii Antoniny. Tymczasem niebezpieczeństwo nadejdzie z najmniej spodziewanej strony…
Pierwszy tom cyklu kryminalne z Irene Adler w roli głównej. Ponieważ bardzo podobała mi się jej postać filmowa (o czym napiszę wkrótce), na pewno przyjrzę się bliżej tej książce.

Tytuł: Badyl na katowski wór
Autor: Alan Bradley
Wydawnictwo: Vesper
Data wydania: 29 czerwiec 2010
Czy mordercze lato w bukolicznym Bishop’s Lacey dobiegło końca? Kogóż to pochowano na wiejskim cmentarzu przy kościółku św. Tankreda? Czy Flawia zmartwychwstała?
Wydarzył się cud! Do Bishop’s Lacey zjechało rozklekotanym austinem „Zaczarowane królestwo” samego Ruperta Porsona! Tego Ruperta Porsona, który wraz z Wiewiórką Snoddym występuje w telewizji. Jaka szkoda, że Flawia nie ma telewizora…
Ma za to do rozwiązania dwie zagadki kryminalne. Jedną z przeszłości, najboleśniejszą, gdyż zginęło dziecko – Robin Ingleby – rówieśnik Flawii, i drugą, najtragiczniejszą, która wydarzyła się na oczach całej wioski. Ma również siostry, Ofelię i Dafne, które należałoby, jak twierdzi ciocia Felicity, „batożyć jak wszystkie dzieci, jeśli nie mają zamiaru wstąpić do palestry lub zająć się polityką, gdyż w takim wypadku należałoby je dodatkowo utopić”. Albo otruć czekoladkami z siarkowodorem. Flawia znów ma pełne ręce roboty!
Tytuł: W poszukiwaniu Jake'a i inne opowiadania
Autor: China Mieville
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: czerwiec 2010
Odwiedźmy Londyn, w którym grasują nieziemskie istoty, całkowicie obce, a zarazem przerażająco znajome. W mikropowieści Chiny Miéville’a „Lustra” poznajemy motywy pchające najeźdźców do straszliwej zemsty. Kilka opowiadań pojawia się w tym zbiorze po raz pierwszy. Akcja jednego z nich rozgrywa się Nowym Crobuzon, podobnie jak seria znanych powieści, rozpoczynająca się „Dworcem Perdido”. Inne ma postać komiksu, narysowanego przez znanego rysownika Liama Sharpa. Zbiór dowodzi nadzwyczajnej potęgi wyobraźni Chiny Miéville’a.
Chociaż moje pierwsze spotkanie z brytyjskim autorem nie wypadło najlepiej, to jego opowiadania chętnie przeczytam. Przede wszystkim dlatego, że są krótsze, więc powinny zawierać wszystko to, co w Mievillu cenię.

wtorek, 8 czerwca 2010

Bajka większa od gry - "Książę Persji: Piaski Czasu", scenariusz: Boaz Yakin, Jordan Mechner i inn, reżyseria: Mike Newell, 2010

Bardzo czekałam na ten film. Uwielbiam grę, o czym może kiedyś napiszę w oddzielnym wpisie, więc spodziewałam się po jej ekranizacji tego, czego spodziewa się każdy fan – dobrej zabawy. Rzeczywiście, była dobra, jednak bawili się na niej wyłącznie twórcy i małe dzieci. 

Najmilej zaskoczył mnie odtwórca tytułowej roli, Jake Gyllenhaal, do którego od początku byłam nastawiona sceptycznie. Wydawał mi się zbyt… chłopięcy do tej postaci. Nadal uważam, że nie jest idealnym Dastanem, jednak nie oceniam go już tak surowo. Postarali się o to specjaliści od kostiumów i charakteryzacji (wygląd księcia wzorowany jest na bohaterze Warrior Within, nie na Sands of Time, co wypada na korzyść obrazu), a także sam aktor, który intensywnie trenował do roli na kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. Tę zwinność, tak charakterystyczną w grze, widać także w filmie, chociaż efekty są dużo mniej spektakularne. Gyllenhaal dał Dastanowi naturalną bezpretensjonalność, łobuzerskość, o ile mogę się tak wyrazić. Tylko trochę przesadził - nie potrafił pogodzić humoru z dramatycznością postaci, co spowodowało, że nie czuło się jego cierpienia. Podobała mi się również współpraca Dastana z Taminą (w tej roli urocza Gemma Arterton), a raczej ich antypatia i wzajemnie czynione złośliwości. Twórcom widocznie zależało na damskiej części widowni, gdyż więcej tutaj tych przepychanek niż akcji, co osobiście mam im za złe, także Dastan biega częściej pół nagi niż Tamina, czego nie mam za złe. Gemma, chociaż kompletnie nie pasuje urodą do Farah, doskonale poradziła sobie z rolą godnej, wyniosłej, ale też odważnej i niemożliwie irytującej księżniczki, zupełnie jak jej pierwowzór z gry. Niezawodny jak zwykle Ben Kingsley, zaufany brat króla i czarny charakter, nie wychodził poza swoją funkcję i niczym ciekawym się nie wyróżniał. Pozostałych aktorów, między innymi Alfreda Molinę jako szejka Amara wykazującego lekko niepokojącą miłość do strusich wyścigów, ledwie się zauważa.

Niestety scenarzyści i reżyser nie zmusili aktorów do wysiłku w pogłębienie psychologii postaci, która większa jest w grze niż w tym obrazie. Twórcy postanowili zrobić ze swojego dzieła komedię przygodową, ale im nie wyszło. Mało scen walk, na których przecież gra tyle zyskuje, wymuszony i ograny humor sytuacyjny, a także łopatologicznie potraktowany morał sprawiał, że film nudzi i jego oglądanie nie sprawia większej przyjemności. To puszczanie oka do widza niezmiernie mnie irytowało – bardzo lubię i cenię grę z konwencji, ale w tym przypadku wypadło to żałośnie; czułam, że twórcy obrażają moją inteligencję marnymi gagami. Obraz nie trzyma w napięciu, widz doskonale orientuje się w tym, kto jest zły, a kto lepszy, nie mówiąc już o tym, że od początku wie, jakie będzie jego zakończenie. Widać też, z dużą szkodą dla filmu, że został on dostosowany do oglądania przez młodszych widzów – ta plastikowa oprawa przypominała mi nieudanego Wolverine’a.

Film różni się od gry wieloma pobocznymi wątkami, co oczywiście nie byłoby złe, gdyby nie fakt, że komputerowa wersja jest znacznie bardziej urozmaicona, zarówno w kwestii przygodowej, jak i przedstawienia bohaterów. W historię oryginalnego księcia dużo łatwiej uwierzyć niż w bajkę (specjalnie i z całą złośliwością używam tego słowa) pokazaną na ekranie kinowym.

Także efekty specjalne nie imponują. Są dobre, dopracowane, sceny walk urealniono, a wyczyny księcia nie różnią się wiele od popisów choćby słynnych Yamakasi czy też ich żywych odpowiedników, czyli traceur, ale wydają się jedynie marnym odwzorowaniem gry. Zachwycają natomiast przepiękne zdjęcia średniowiecznych miast Persji, oczywiście uzyskane za pomocą techniki komputerowej, ale zapierające dech w piersi. W oprawie wizualnej ładnie wkomponowuje się muzyka autorstwa Harry’ego Gregsona-Williamsa, bazująca na tej komputerowej.

Film sprzedał się całkiem nieźle, zapewne powstanie kontynuacja, na którą być może się wybiorę, o ile nie będzie takim love story, a twórcy skupią się na akcji i postaci Dastana i, wybaczcie, dzieci, że to piszę, będzie miał wyższą kategorię wiekową.

niedziela, 6 czerwca 2010

Świat w kolorze oktaryny - "Kolor magii", Terry Pratchett, tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 1994

Kolor magii to pierwszy tom cyklu ze świata Dysku, który liczy sobie obecnie ponad czterdzieści części. Zdecydowanie nie jest to najlepszy debiut, dawką humoru nie dorównuje późniejszym pozycjom w dorobku Terry’ego Pratchetta. Znajdziemy tutaj oczywiście wszystko to, co charakterystyczne dla powieści autora – opisy płaskiego świata trzymanego przez słonie stojące na wielkim żółwiu, absurdalny humor i dywagacje na temat współczesności, a także wyśmiewanie konwencji fantasy – nie jest to jednak tak zabawne, jak choćby Kosiarz

Głównym bohaterem książki jest Rincewind, wykazujący niezwykłą wolę przetrwania mag, którego tak właściwie nie można nazwać magiem, ponieważ nie zna on żadnych zaklęć oprócz jednego z ośmiu największych czarów świata (wszystko przez nadmierną ciekawość i księgę magii Octavo). Ma on za to wybitną zdolność do nauki języków, przez co wpakował się w niezłe tarapaty, gdy przypadkiem spotkał Dwukwiata, turystę z Kontynentu Przeciwwagi, wykazującego się z kolei niezwykłą chęcią zobaczenia najniebezpieczniejszych atrakcji, o jakich słyszał jedynie w baśniach. Szantażowany przez patrycjusza Ankh-Morpork Rincewind musi zaopiekować się beztroskim człowieczkiem, co prowadzi ich obu w kolejne kłopoty. Z tą różnicą, że jeden panicznie lęka się o własne życie i usiłuje za wszelką cenę się z nich wydostać, a drugi brnie w nie z uporem maniaka i uśmiechem najszczęśliwszego człowieka na świecie…

Bohaterowie przemierzają więc kolejne mile, zachwycony wszystkim Dwukwiat spełnia swoje marzenia – poznaje wielkiego bohatera, Hruna Barbarzyńcę, odkrywa tajemnicze skarby w przeklętej świątyni Bel-Shamharotha, spotyka driady, razem z magiem trafia również do Zmokbergu, królestwa smoków, by ostatecznie wylądować na Krawędzi świata… Przez cały ten czas Rincewind z heroicznym wysiłkiem wymyka się spod kosy Śmierci, którego te działania wielce irytują. Mag musi też uważać na Bagaż Dwukwiata, wielki niebezpieczny kufer zrobiony z myślącej gruszy, który podąża za swym panem dokądkolwiek ten się uda.

Mimo że jest to pierwsza część cyklu i dowiadujemy się w niej całkiem sporo o Dysku oraz obyczajowości jego mieszkańców, to większość informacji powtarzanych jest w kolejnych tomach, dużo bardziej sensownie. Informacje o przedstawionym w Kolorze magii świecie są chaotyczne i trudno się tak naprawdę zorientować, o co chodzi w dygresjach pisarza. Podobnie niejednokrotnie spotkamy się jeszcze z tytułowym kolorem magii – oktaryną, ósmym kolorem tęczy, widocznym jedynie dla istot obdarzonych magicznymi mocami, czyli przez czarodziejów i… koty.

Widać, że autor doskonale zna konwencję literatury fantasy i stara się wpleść jak najwięcej znanych motywów, by je ośmieszyć. Niestety z marnym skutkiem, dowcip jest tu bowiem wymuszony, a gra z konwencją mało błyskotliwa. Ponadto nie ma tutaj tak lubianych przeze mnie drwin ze współczesności – szydzenie z kultury zwiedzania przez Europejczyków to niewiele w porównaniu z obnażaniem problemów i tematów tabu w następnych książkach Pratchetta. Być może na początku lat 80. (w Wielkiej Brytanii Kolor magii ukazał się w 1983 roku) powieść była świeżym powiewem, dzisiaj jest już zaledwie zefirkiem. W lekturze przeszkadzać może również słaba strona redakcyjna, dużo literówek i błędów interpunkcyjnych. Tym, którzy do tej pory nie zapoznali się ze Światem Dysku, odradzam sięgnięcie po Kolor magii. O wiele lepiej zaopatrzyć się w późniejsze tomy cyklu, w których dowcip Pratchetta się wyostrzył i stał się naturalną, nieodłączną częścią powieści, tym bardziej, że nie są to już tylko książki parodiujące fantasy. Pozycja obowiązkowa tylko dla zagorzałych fanów pisarza.

wtorek, 1 czerwca 2010

A imię jego Chaos

Ponieważ obiecałam, że jeśli będę na spotkaniu o fantasy epickiej, zdam z niego relację, niniejszym to czynię. Krótki to będzie wpis, bo i niewiele wyniosłam z tych dwóch godzin. Ciężko było odnaleźć się w toku myśli pana Walewskiego, który, chociaż posiada z pewnością ogromną wiedzę z zakresu literatury i to nie tylko fantastycznej, nie ma daru w jej przekazywaniu. Zaczęło się dobrze – od określenia, czym jest fantasy epicka… I na zadaniu tego pytania się skończyło, gdyż rozmówcy nie byli w stanie dojść do odpowiedzi. Po wymienieniu kilku zaledwie autorów, wśród których znalazł się Tolkien, Martin, Sapkowski (?!) i gość specjalny, czyli Ania Brzezińska, rozpoczęła się bezowocna dyskusja o rodzajach mitu, do którego miałaby fantasy epicka się odwoływać, a także o złej sytuacji wydawniczej na polskim rynku. Przeciętny słuchacz mógł wynieść z tego spotkania jedynie to, że w Polsce fantasy epickiej jako takiej nie ma, a to wszystko przez zastój kulturalny podczas epoki PRL-u i braku źródeł słowiańskiej mitologii…

Ania usiłowała jak mogła opanować słowotok Konrada Walewskiego, nie zawsze udawało się jej jednak sprowadzić go do meritum problemu. Paweł Matuszek ograniczył się do osobistych przytyków względem gustu literackiego swoich kolegów, niczego do dyskusji nie wnosząc. Całkowitym nieporozumieniem był udział w spotkaniu Cezarego Zbierzchowskiego, który o fantasy nie ma najmniejszego pojęcia, czym nie omieszkał się popisywać (że zacytuję jego najgłupsze pytanie: „Czy to nie jest tak, że fantasy to proza kobieca?” i oczywiście "Ja się nie znam, ale uważam..."). Rezultatem są zmarnowane dwie godziny, podczas których nikt się niczego nie dowiedział. Dlaczego? Brak organizacji spotkania, brak jakiegokolwiek planu, nieodpowiedni goście (poza Anią Brzezińską), a wszystko po to, by zareklamować pismo Fantasy & Science Fiction… Dużo ciekawsza dyskusja odbyła się tuż po spotkaniu, w pobliskim Paradoksie, przy piwie w miłym towarzystwie, podczas której dowiedziałam się, że z fantasy epicką jest jak z prawdą... każdy ma swoją;)