Bardzo czekałam na tę książkę. Viviane Moore ujęła mnie
pięknym stylem pisania, znajomością realiów średniowiecza, intrygującą
tajemnicą jednego z głównych bohaterów już w Ludziach wiatru, spodziewałam się
więc co najmniej tego samego po Dzikich wojownikach. I chociaż otrzymałam to,
czego oczekiwałam, to druga część cyklu Rycerzy Sycylii już mnie tak nie
zachwyciła, chociaż nadal utrzymuje się na poziomie dobrej książki.
Przede wszystkim z powodu statyczności akcji, która głównie
rozgrywa się na morzu. Drugim powodem, uzupełniającym pierwszy, jest wielość
wątków rozgrywających się na raptem trzystu stronach książki. Żadnemu z nich
autorka nie poświęciła uwagi wystarczającej, by zainteresować nimi czytelnika. Fakt,
dowiadujemy się wreszcie, kim jest Tankred, ale już jego przemyślenia związane
z własną tożsamością spychane są przez inne wątki: mordercy małych chłopców,
tajemniczy skarb wieziony królowi Sycylii przez tytułowych dzikich wojowników, młodej,
pięknej kobiety podróżującej na spotkanie nieznanego jej małżonka, cień
uczucia, jakim obdarzyła ona jednego z głównych bohaterów, jego z kolei
rozterki spowodowane odwzajemnieniem afektu. Wszystkie razem sprawiają wrażenie
naciąganych, usiłujących zamaskować fabularną pustkę czy też sztucznie
przedłużyć akcję cyklu.
Trudno mówić w przypadku tej powieści o psychologii postaci,
ponieważ tak jak poprzednio autorka buduje swoich bohaterów ze schematycznych cech,
nie pogłębiając ich o rozważania czy wewnętrzne monologi, a szkoda, gdyż stanowiłoby to doskonałe urozmaicenie lektury i bardziej pozwoliło
poznać średniowiecze od strony mentalności ludzkiej. Mamy więc typowy obraz
ucznia i jego mistrza (Tankred i Hugo z Tarsu), ich tajemniczego wroga (Bartolomeo
d’Avallino), młodego kupca prowadzącego hulaszczy tryb życia w buncie przeciwko
ojcu (Giovanni Della Luna), kapitana statku mającego oko na wybryki kupca
(Corato), gburowatego przywódcę dzikich wojowników, który zapewne pojawi się w
kolejnych częściach (Magnus Czarny), spokojnego żeglarza zakochanego w morzu
(Marzyciel) i jego zupełne przeciwieństwo w osobie rubasznego marynarza (Knut), mającego
nieczyste myśli brata zakonnego (brat Dreu) i wreszcie szlachciankę Eleonorę,
która po śmierci ojca udaje się poślubić obcego możnego, co daje jej okazję
wyrwania się z zamku i obyczajowych więzów. Wątek tej ostatniej jest dla mnie
najmniej zrozumiały, mam jednak nadzieję, że pojawienie się młodej kobiety
służy pisarce czemuś więcej, niż urozmaiceniu podróży morskiej.
Nadal imponuje wiedza historycznej o epoce, która przejawia się
zarówno wtedy, gdy bohaterowie przebywają na lądzie, jak również, a może
głównie, na okręcie. O ile w Ludziach wiatru mogliśmy poznać środowisko średniowiecznej francuskiej szlachty, o tyle w Dzikich wojownikach Moore
wykazała się znakomitą znajomością ówczesnego żeglarstwa, wychodząc poza opis, że statek składa się z pokładu, burty,
dziobu i rufy. Ponadto pojawiają się fragmenty obrazujące życie w miastach –
tamtejsze prawo i układy administracyjne, niewiele różniące się od dzisiejszego
poza nazewnictwem stanowisk, rozrywki, jakim poddawali się mieszczanie i
podróżni, walka o przetrwanie najbiedniejszych, brak szacunku dla dzieci,
którymi handlowano i które wykorzystywano, traktując nie lepiej niż zwierzęta.
Zagadka kryminalna kompletnie się natomiast Viviane Moore
nie udała. Postać seryjnego mordercy-psychopaty nie mogła być bardziej kliszowa
łącznie z fragmentem, w którym on sam wyjaśnia motywy swojego postępowania,
niczym w marnym filmie sensacyjnym. W dodatku uważny czytelnik wie od samego
początku, kto nim jest, co irytuje przez brak innych ciekawych wątków. Napięcie
ani na chwilę nie jest stopniowane, kolejne ofiary nie budzą współczucia, a
opisywany sposób ich zabijania przerażenia. Jedyne, co jeszcze zajmuje uwagę w
powieści, to Tankred i jego historia, dlatego też na pewno przeczytam następne
części.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Zaintrygowałaś mnie, zwłaszcza tą pierwszą częścią, po którą na pewno sięgnę. A jak się "wkręcę" to może i po drugą. Pożyjemy, zobaczymy.
OdpowiedzUsuńKlimat raczej nie mój. Do powieści historycznych podchodzę nad wyraz ostrożnie, a ten cykl jakoś nigdy nie znalazł się w kręgu mojego zainteresowania...
OdpowiedzUsuń@Grendella
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że cała seria jest całkiem dobra, ale jak będą wydawać jedną rocznie, to nie wiem, czy dotrwam...
@Moreni
A ja coraz bardziej lubię książki historyczne i to nie tylko sensu stricto, ale wszystko, co by w jakiś sposób przybliżało życie codzienne średniowiecznych i dziewiętnastowiecznych.