Niedawno uświadomiłam sobie, że bardzo trudno napisać dobry kryminał, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Tak jak przy każdej innej książce potrzebny jest oczywiście dobry pomysł, solidna fabuła, ciekawi bohaterowie, idealnie dobrane miejsce akcji. Jednak autor kryminału, aby utrzymać ciągłą uwagę czytelnika, musi się postarać tak zmącić mu w głowie, żeby nie wiedział do końca, kto popełnił zbrodnię, nawet jeśli ma jakieś przebłyski. Ponadto musi wciągnąć w śledztwo czytelnika, dawać oszczędne wskazówki, by razem z bohaterami szedł za kolejnym tropem, a sam być o kilka kroków do przodu, by móc zaskakiwać przebiegiem akcji. Musi również stworzyć atmosferę tajemniczości, osaczenia, niepokoju, przede wszystkim swoim postaciom, ale też powinien to czuć czytelnik. Kryminał zatem to bardzo wymagający gatunek. Nie poradził sobie z nim
Bernard Cornwell w
Złodziejuz szafotu,
autor przecież tak rewelacyjnej
Trylogii arturiańskiej. Tym bardziej trudno uwierzyć, że sprostała mu debiutantka. A jednak.
Katarzyna Kwiatkowska wywiązała się z roli autorki kryminałów niemal idealnie.
Zbrodnia w błękicie przyciągnęła mnie, a jakże, XIX wiekiem, którym fascynuję się od pewnego czasu. Dodatkowym plusem jest miejsce akcji – polski pałac. Już od pierwszych stron opowieść wciąga w klimat Polski tamtych czasów, autorka postarała się wprowadzić czytelnika w świat, wprawdzie zamknięty, ale bogaty w ówczesne obyczaje, dokładnie opisując sam dwór oraz wszystkich jego mieszkańców. Nikogo nie zaniedbała, każdemu dała charakter i odrębność, życie, co sprawiło, że czułam się nie tylko obserwatorem wydarzeń, lecz także jego uczestniczką. Dzięki tym ludziom i kilku faktom łatwo wyobrazić sobie życie w ogarniętym przez zaborcę kraju.
Chociaż autorka wielokrotnie przywołuje Sherlocka Holmesa i osobę
Arthura Conan Doyle’a (tytuł powieści zdaje się odnosić do
A Study in Scarlet Doyle'a) , którym fascynuje się jeden z bohaterów, Mateusz, to sama fabuła bardziej przypomina książki
Agathy Christie – odcięty od świata pałac w Wielkopolsce, pewność, że któryś z mieszkańców lub gości odpowiada za okrutną zbrodnię kojarzy się z cyklem o Herculesie Poirot. Również postać głównego bohatera, Jana Morawskiego, ma w sobie łagodność i opanowanie, jakim charakteryzował się belgijski detektyw, i w niczym nie przypomina socjopatycznego i nieobliczalnego Holmesa. A wszystko zaczyna się zupełnie niewinnie i mimo że czytelnik wie, że za chwilę dojdzie do morderstwa, to daje się ponieść domowemu nastrojowi pierwszych rozdziałów. Zdążyłam poznać przyszłą ofiarę i byłam w szoku, tak samo jak bohaterowie, kiedy dowiedziałam się, że to ona została zabita. Tu należą się szczególne podziękowania wydawcy za zachowanie informacji o tym, kto został zamordowany, w tajemnicy, zwykle już w opisie na okładce dowiadujemy się kilku rzeczy.
Jan Morawski zajmuje się rozwikłaniem śmierci kobiety, co nie jest wcale łatwe. Kolejne tropy coraz bardziej mieszają się, na jaw wychodzą różne tajemnice i młodzieniec zamiast przybliżać się do rozwiązania, coraz bardziej się od niego oddala. Czytelnik otrzymuje nieco więcej informacji, ponieważ autorka sprytnie nie skupia się tylko na postaci Jana i jego działaniom śledczym. Mamy okazję, jakby zupełnie przypadkiem, obserwować innych bohaterów przy ich codziennych zajęciach, snujących własne przypuszczenia, toczących swoje gierki. Dzięki temu tworzy nam się pełniejszy obraz ich postaci, autorka wciąga nas w opowieść, sprawia, że sami zaczniemy się bawić w detektywów. Dzięki temu lektura powieści całkowicie mnie pochłonęła, czytałam głodna kolejnych informacji, które pozwoliłyby mi rozwiązać zagadkę.
Plastyczny język Kwiatkowskiej pozwolił mi widzieć bohaterów, podążać z Janem do celu, uczestniczyć w pełnych napięcia kolacjach i rozmowach. Autorka z niezwykłą dbałością, zupełnie bez wysiłku oddała ducha polskiego dworu z XIX wieku, umiejętnie wplotła także kawałek naszej historii, która staje się tłem dla opowieści. Mimo coraz bardziej zapętlającej się akcji, mimo cienia tragedii wiszącego nad domem Tarnowskich i z wprawą budowanego napięcia pisarka potrafiła przyozdobić fabułę subtelnym humorem, różnym w zależności od okoliczności i postaci. Wszystkich bohaterów Kwiatkowska opisała, czasem nie używając wielu słów. Czytelnik otrzymuje cały wachlarz różnorodnych postaci – od kochliwej służącej Anetki, przez surową, ale lojalną i zasadniczą ochmistrzynię Marię, oddanego dla domu kamerdynera Franciszka, obrotnego i zabawnego Witka, cichą i łagodną Zosię Rusiecką i jej przystojnego brata Karola, po nieobecną i zamkniętą w swoim świecie panią domu, Julię Tarnowską, jej uczciwego i naiwnego męża Tadeusza, wyniosłą niczym udzielna księżna hrabinę Kareńską, ładną, pazerną pannę Paulinę i jej wyrachowanego i unoszącego się pychą stanowiska, z którym tak naprawdę nikt się nie liczy, brata Wacława. Mogłabym wiele jeszcze barwnych postaci wymienić, ale sami je poznacie, kiedy tylko zaczniecie czytać.
Najmniej wiadomo o samym Janie Morawskim. Nie mający swego miejsca ani rodziny podróżuje po świecie, co z jednej strony bardzo mu odpowiada, z drugiej zaś strony czuje się samotny i zazdrości przyjaciołom tego bezpieczeństwa, jakie daje rodzina. Czytelnik stopniowo dowiaduje się nieco więcej, nadal jednak postać Jana pozostaje w cieniu, co czyni go bardziej interesującym, ale też nie odciąga uwagi od głównych wątków. Polubiłam postać młodego poszukiwacza przygód i mam nadzieję, że autorka przybliży jego osobę w innych książkach, bo z pewnością ma on potencjał na bohatera całego cyklu.
Zbrodnia w błękicie urzekła mnie, przeniosła w inne czasy, nauczyła kilku historycznych faktów, kilkakrotnie ubawiła niemal do łez, a najczęściej spędzała sen z powiek, kiedy głowiłam się, kto z domowników byłby w stanie zamordować. Jedyną rysą było zakończenie tej niezwykle udanej intrygi, moim zdaniem lekko wymuszone i jakby nie do końca przemyślane i mało logiczne. Niemniej jednak to książka zachwycająca i z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu jako świetną mieszankę kryminału i powieści historyczno-obyczajowej. Pani Katarzyno, niech pani pisze kolejną!