środa, 2 stycznia 2013

Ten statek tonie! Ratuj się, kto może! - "Okręt przeklętych", Viviane Moore, tłumaczenie: Szymon Żuchowski, W.A.B. 2012

Premiera Okrętu przeklętych, trzeciej części cyklu Rycerze Sycylii Viviane Moore była przekładana bodaj trzy razy. Sprawiało to, że z niecierpliwością czekałam na ten tom, mimo niezbyt przyjemnych wspomnień po Dzikich wojownikach. Wciąż liczyłam, że autorka mnie jeszcze zaskoczy i powróci w doskonałym stylu, którym dała się poznać przy Ludziach wiatru. Niestety Okręt przeklętych to jedna z najgorszych i najnudniejszych powieści, jakie zdarzyło mi się przeczytać w ciągu ostatnich lat.

Zacznijmy od tego, że trzeci tom nijak nie przypomina już kryminału, trudno też tu mówić o powieści historycznej. Moore zamiast opisywać trzymającą w napięciu intrygę z elementami średniowiecznej obyczajowości w tle wybrała przygodową, awanturniczą i melodramatyczną opowieść, która rozczarowuje na każdym kroku. Autorka akcję prowadzi chaotycznie, wrzuca poszczególne wątki przygodowe, niczemu nie służące, nie spełniające się nawet jako ciekawa dygresja. O samej tajemnicy, o której informuje wydawca na czwartej stronie okładki, czytelnik dowiaduje się dopiero w połowie powieści. Do tego czasu zdążyłam się już zmęczyć oczekiwaniem. Żadne śledztwo nie jest tu prowadzone, bohaterowie przypadkowo dowiadują się o mrocznych wydarzeniach na klasztornej wyspie i równie przypadkowo rozwiązują problem. Niewiele z tej powieści dowiemy się również o Tankredzie. Młody bohater przestaje być ważny, na pierwszy plan wychodzi wątek miłosny, sztampowy i przewidywalny motyw miłości zakazanej. Autorka ubarwia fabułę morskimi przygodami, bohaterowie muszą zmierzyć się z piratami i sztormami, a walki te rozpisane są na ponad sześćdziesiąt stron! Być może i mnie mogłoby to się wydać porywające, gdyby nie fakt, że spodziewałam się tego, co dostałam w pierwszych dwóch częściach – przekonującej, wciągającej intrygi i powolnego odkrywania tajemnicy losów Tankreda.

To, co najbardziej mnie jednak rozczarowało, to styl pisarki. Drażnił napuszony, poetycki język, naciągnięty i niewprawny w łączeniu zdań, jakby nie pisała tego Viviane Moore a ktoś inny. Zupełnie niepodobne do niej jest bowiem mieszanie stylizacji średniowiecznej z nowoczesną, a przede wszystkim liczne i kłujące w oczy błędy. Od tego patosu, przeładowania opisów krzywiłam się, gdy czytałam, że jedna z bohaterek „biegła w strzelaniu z łuku, mniej bała się pójść do boju, niż czekać, aż wróg dosięgnie ją w ciasnej kajucie służącej za mieszkanie na statku” (jakby kajuta mogła służyć do czegoś innego), albo o tym, jak przez kilka stron autorka sugeruje, że jeden z jej bohaterów to najgorszy dowódca, jakiego można sobie wyobrazić (s. 50), by trzydzieści stron później oświadczyć, że „był człowiekiem światłym i prawdziwym wojownikiem” w momencie, w którym bezmyślnie prowadził siebie i swoich ludzi na pewną śmierć. Tłumacz także się nie popisał. Wprawdzie ciężko jest sensownie przetłumaczyć takie bzdury, jak to, że ktoś jest po części korsarzem, po części piratem, ale nie musiał robić z czytelnika głupiego i zamiast wyjaśniać oczywiste cytaty (jak to zrobił na s. 84), powinien był się zająć wyjaśnieniem żeglarskich terminów, gdy nie robiła tego autorka.

Jedynym plusem książki są jej krótkie rozdziały, które pozwalały szybko się rozstać z nudną i niczego do historii nie wnoszącą przygodą. Okręt przeklętych, jak autorka określiła jeden z pirackich statków, nikogo więcej w podróż nie zabierze i ja również nie wsiądę po raz kolejny na ten sam pokład, na który weszli Tankred i Hugo z Tarsu.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

3 komentarze:

  1. To chyba dobrze, że nie zaczęłam ani nie miałam zamiaru zaczynać tej serii. Szkoda, że 3 tom tak rozczarowuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, bo zapowiadał się naprawdę ciekawy cykl, a tu kompletna odmiana na gorsze...

      Usuń
  2. Szkoda, że język tak marnie tu zagrał.

    OdpowiedzUsuń