sobota, 24 sierpnia 2013

Nowa wizja słowiańskiego mitu - "Słowo i miecz", Witold Jabłoński, SuperNOWA 2013

Wierzenia słowiańskie są fascynujące, na nasze nieszczęście zachowały się w szczątkowej ilości, a z licznych opracowań legend trudno odsiać oryginalne historie od zmyślonych. Nie mówiąc już o wydarzeniach historycznych z wczesnego średniowiecza, które były preparowane równie ochoczo, jak mitologia. Byli tacy, którzy podjęli się trudnego wyzwania stworzenia opowieści w słowiańskim klimacie. Po lekturze Władcy wilków Juraja Červenáka zaczęłam się obawiać, że rację miał Andrzej Sapkowski, kiedy w jednym z wywiadów powiedział, że stworzenie wiarygodnej fantasy słowiańskiej jest praktycznie niewykonalne. Mylił się jednak twórca cyklu wiedźmińskiego. Witoldowi Jabłońskiemu udało się nie tylko napisać rewelacyjną fantasy słowiańską, lecz także osadzić ją mocno w historycznym kontekście, jakiego nie da Wam żadna lekcja historii w szkole.

Na Słowo i miecz czekałam cztery lata, od czasu spotkania autorskiego podczas warszawskiej Avangardy, kiedy Witold Jabłoński zapowiedział, że pracuje nad fantasy słowiańską, której akcja będzie się rozgrywała w X wieku w Polsce. Byłam wówczas po lekturze znakomitej Fryne Hetery, więc zacierałam ręce z niecierpliwości. Premiera najnowszej powieści pisarza była kilkakrotnie przesuwana, ale kiedy tylko otrzymałam egzemplarz recenzencki, zabrałam się do czytania i… Odłożyłam książkę po kilkudziesięciu stronach, za bardzo mnie denerwowała maniera autora, który swymi jednoznacznymi określeniami narzucał mi odbiór przedstawianych wydarzeń i bohaterów. Musiało minąć kilka miesięcy i niezbyt ciekawych książek, abym wróciła do powieści. Tym razem zignorowałam ten charakterystyczny ton, który zresztą maleje w okolicy sto sześćdziesiątej strony, i pozwoliłam się zabrać w magiczną podróż do zamierzchłej przeszłości.

Jabłoński w doskonałym stylu udowadnia, że można napisać porywającą powieść historyczną z wątkiem fantastycznym. Zabiera czytelnika do krainy dawnych Polan, krainy bogów, władców i odważnych wodzów. Wielbiciele słowiańskich mitów będą zachwyceni, bowiem autor umiejętnie wplata wierzenia i obrzędy w opisywane wydarzenia. Po raz kolejny, w specyficzny dla siebie, lekko bezczelny i może czasami przejaskrawiony sposób, Jabłoński pokazuje podstępną grę kościoła katolickiego, który krok po kroku niszczył nasze wierzenia, jedne z nich wchłaniając i czyniąc swoimi, inne tępiąc wielce nie po chrześcijańsku. Jakkolwiek narracja jest wrogo nastawiona do katolicyzmu, to można wysnuć jasny wniosek, że każda religia służy do panowania nad ludźmi, bez wyjątku; autor umiejętnie pokazuje te mechanizmy po jednej i po drugiej stronie.

Oprócz głównego wątku, czyli walki jednej wiary z drugą, pisarz odzwierciedlił ówczesne obyczaje i polityczne tło, tak dalekie od tego, czego uczą nas w podręcznikach szkolnych. Na historii uczymy się bowiem o królach-symbolach, książka Jabłońskiego pozwala poznać ich wizerunki niewybielone. Może są czasami przesadzone, może czasami idą w zupełnie odwrotnym kierunku niż to, co zwykle o nich wiemy, ale są o wiele prawdziwsze niż to, co wynosimy ze szkół. Lektura powieści z pewnością skłoni niejednego czytelnika do sięgnięcia nie tylko po źródła przedstawione w bibliografii, lecz także po inne książki dotyczące naszych dziejów.

Barwny język opowieści współgra z pełnokrwistymi bohaterami. I chociaż sam autor mówił, że główną postacią jest Miecław, waleczny wódz Mazowszan, który powstał przeciwko polskim królom i chrześcijańskiej wierze, to najważniejszą osobą w całej historii jest Dziewanna. Niewinna dziewczyna, piękna Dziewanna staje się zakonnicą Donatą, przebiegłą i podstępną wichrzycielką, by wreszcie przeistoczyć się w mściwą czarownicę, wcielenie bogini Żywii. Matka Miecława, upodlona przez króla Bolesława, którego woje zamordowali jej rodzinę i ukochanego w imię katolickiej wiary, wychowuje syna na mściciela i samą siebie skazuje na niekończące się poświęcenie. Co więcej, Miecław zdaje sobie sprawę, że jest pionem w rękach potężnej wiedźmy, nie jest szczęśliwy z przeznaczenia, jakie mu wybrała i wolałby proste życie (niczym legendarny Artur z Trylogii arturiańskiej), przyjmuje rolę z godnością i pokorą prawdziwego wojownika. Skomplikowane są relacje tych dwojga, ale też pełne miłości i uwielbienia. Oprócz nich w powieści występuje jeszcze wiele ciekawych postaci – zakochany w Żywii Mścigniew, jego opiekun i mentor kobiety wróż Widun, tajemniczy przypominający elfa Andaj, brat Lucjusz, Bolesław i jego synowie, a także Kazimierz, polski-niepolski władca. Słowo i miecz nie jest jedynie opowieścią o walce, ale też historią poświęcenia, bólu, zdrady, podróżą ku wybawieniu, różnie rozumianym przez bohaterów.


Przede wszystkim jednak Słowo i miecz to świetna, niezwykle spójna wizja mitu słowiańskiego. Przedstawieni tu bogowie to nie rzeźbione figurki, ale prawdziwe bóstwa, które przychodzą na wezwanie, jeśli im to odpowiada, potrafią być okrutne i bawią się swymi wyznawcami, lecz doceniają ich odwagę i pomagają w urzeczywistnieniu planów. Jakże są bliższe od nieobecnego chrześcijańskiego boga. Opisywane obrzędy są tak szczegółowe, że miałam wrażenie, iż w nich sama uczestniczę i łatwo sobie wyobrazić, że tak właśnie żyli ludzie wczesnego średniowiecza na polskich terenach. Proza przeplatana jest wersetami „prasłowiańskich” pieśni, które dodatkowo ubarwiają powieść. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Gorąco polecam!

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

3 komentarze:

  1. Znam kogoś, kto mógłby oszaleć na punkcie tej książki. Dla mnie nie jest porywająca, nie mój klimat, ale mam już prezent dla znajomego na urodziny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od strony historycznej Jabłoński wypisuje debilizmy, począwszy do tego, że Miesław nie tylko nie był wrogiem chrześcijaństwa, lecz wręcz dzięki niemu chrześcijaństwo przetrwało na Mazowszu...
    http://seczytam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń