Kino Venus to kolejna książka z cyklu Wrońskiego o komisarzu
Maciejewskim - przystojnym mężczyźnie, świetnym, ale i surowym policjancie,
który nie zna słowa "niemożliwe". Tym razem do rozwiązania jest
sprawa handlu kobietami, aktualna przecież i dziś. Plusy należą się powieści za
kilka rzeczy: oryginalny pomysł, konkretnie osadzony w realiach lat 30.;
momentami całkiem niezły humor; klimat Lublina z początku XX wieku, miasta,
które dobrze znam i w którym często bywałam jeszcze kilka lat temu; a także
wplecenie w fabułę autentycznych postaci z tamtych czasów - m.in. Józefa
Zakrzewskiego (naprawdę nazywał się Józef Łobodowski) i Zenona Friedwalda.
Książka jest sprawnie napisana, z dbałością (chociaż nieprzesadną) o
stylizację, chociaż zauważyłam kilka błędów stylistycznych właśnie, nie jest to
jednak wielki problem.
Mój ulubiony
fragment (rzadko jednak zdarzały się takie perełki):
Kiedy Maciejewski podszedł do furtki, w ogródku na huśtawce siedziała dziewczynka, na oko pięcioletnia. Zyga wyrzucił papierosa i uśmiechnął się. Mała zeskoczyła na ziemię.
- Tato, tato, złodziej! - wołała, uciekając do domu.
Niestety,
wszystkie te cechy nie wystarczyły, żeby powstała naprawdę dobra lektura z
porywającą intrygą. Akcja prowadzona jest na podobieństwo słabych filmów noir z
lat 40., nie ma tutaj żadnego zaskoczenia - czytelnik prowadzony jest za rączkę
od punktu A do punktu B. Mimo prostej formuły w powieści panuje bałagan
organizacyjny - postaci wyskakują nie wiadomo skąd. Lublin także wydał mi się
wyidealizowanym, zbyt czystym i bezpiecznym miastem, jak na owe czasy, co
odjęło mu cały mroczny urok. Drażnił mnie także schemat powieści - przystojny,
świetny policjant i piękna femme fatale, której urokowi on ulega. Niewiarygodny
jest obraz komisarza Maciejewskiego - inteligentny, elokwentny, wielbiciel Procesu
Franza Kafki, najlepszy w swoim fachu, którego doświadczenie i intuicja
nigdy nie zawodzą, a dał się uwieść tak prostej, nieciekawej, bezbarwnej i ani
trochę intrygującej dziwce. Rozumiem, że siła podświadomości jest wielka
(udawała panienkę z dobrego domu, nieudolnie zresztą), ale żeby aż tak... Od
dobrej książki kryminalnej oczekuję albo dobrej, zaskakującej intrygi, albo
psychologicznego przedstawienia bohaterów, czy to dobrych, czy złych
(najlepiej, oczywiście, jeśli te cechy łączą się ze sobą). W Kinie Venus
braku intrygi nie rekompensuje rys psychologiczny postaci, którego
najzwyczajniej w świecie nie ma.
Artykuł, o którym
pisała Śmietanka, znajdziecie tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz