Drugi tom Adriana Tchaikovksy’ego nadal czyta się dobrze, chociaż nie budzi we mnie takich zachwytów jak Imperium Czerni i Złota.
Rzeczy, które nie przeszkadzały mi w pierwszej części – wartka akcja,
prowadząca bohaterów i czytelnika bez wytchnienia, nieprzewidywalne i
niewytłumaczalne z punktu widzenia fabuły zwroty wydarzeń, które ratują
głównym bohaterom skórę, i ideologia – tutaj zaczęły drażnić, momentami
nawet irytować.
Akcja Klęski Ważki rozpoczyna się w tym samym momencie, w
którym zakończyła się w poprzednim tomie. Tym razem jednak czytelnik
jest wprowadzany w wydarzenia wolniej, autor postarał się o
przypomnienie najważniejszych wydarzeń. Bohaterowie, chociaż ciągle
działają, nie pędzą już na złamanie karku, co wydaje się świetną okazją
do pogłębienia ich obrazów psychologicznych. Niestety Tchaikovsky nie
poświęca tej kwestii należytej uwagi, pozostawiając swoje postaci takimi
samymi, jakimi były. Więcej nawet, niektóre z nich, jak dobrze
rokującego niejednoznacznego w swoich wyborach Thalryka, spłyca do
minimum. Stenwold nadal jest naiwnym frajerem, który nie uczy się na
błędach, Tisamon wciąż niewzruszonym zabójcą, Tynisa się do niego
upodabnia. Cheerwell, chociaż miała szansę rozwinąć się w ciekawą
postać, jest damską kopią swojego stryja, a o Achaeosie dowiadujemy się
tylko tyle, że dręczony jest koszmarami. Jedyną interesującą osobą mógł
być Totho, któremu los daje niepowtarzalną szansę na spełnienie marzeń
za cenę własnej duszy. Piszę „mógł”, ponieważ na ostatnich stronach
powieści autor porzuca swojego bohatera, zamyka jego rozterki kilkoma
zdaniami i tym samym zaprzepaszcza jego potencjał na naprawdę
nietuzinkową postać fantasy. Także nowe postaci nie są nikim więcej, jak
tłem wydarzeń, nie odgrywają ważniejszych ról.
Rozczarowana jestem też wątkiem władcy imperium – chociaż postać Alvdana z pewnością się rozwinie w kolejnych częściach, już w Klęsce Ważki
widać, że nie ma on nic do pokazania. To po prostu kolejny zły
charakter, jakich pełno w literaturze. Niezbyt przekonujący wydaje się
również mag Uctebri, wcale nie taki tajemniczy, jak przedstawia go
Tchaikovsky.
Styl autora nadal jest niezwykle plastyczny, dzięki czemu opisy
działań wojennych robią wrażenie. Przy okazji kolejnych bitew
Tchaikovsky umiejętnie pokazuje naturę poszczególnych ras w obliczu
zagrożenia. W Klęsce Ważki bliżej poznajemy mrówców,
modliszowów i pająków, więcej dowiadujemy się o muchach czy ciemcach.
Pojawiają się także nowe rasy, jak motyle, których przedstawicielką jest
ukochana Salmy, czy moskity reprezentowane są przez Uctebriego. Znowu
aluzje do naszej historii są jasne, a przy tym nietrudno zauważyć, że i
nie różnimy się bardzo w postępowaniu od bohaterów powieści. Trzeba
przyznać, że autor wciąż wprawnie opisuje ludzkie odczucia, pokazuje,
czym naprawdę jest wojna i jak różnie potrafią zachowywać się ludzie w
obliczu niebezpieczeństwa. Uwydatnione są zarówno ich słabości, jak i
odwaga i waleczność. Powtarza się wątek, znany polskim czytelnikom
chociaż z cyklu wiedźmińskiego, że wojna rodzi postęp, a wieczny pokój
nie jest możliwy. Za dużo tu jednak patosu i oczywistości, za dużo słów,
brak miejsca na własną refleksję, co sprawia, że ostatnie sto stron
czyta się coraz ciężej i mniej chętnie.
Podobnie jak w Imperium Czerni i Złota, tak i w tej części
najważniejsi bohaterowie cudem ratują się z opresji, a miastom na pomoc
przychodzi odsiecz w ostatniej chwili. Przyznam szczerze, że liczyłam na
to, że chociaż jedna z głównych postaci wreszcie zginie i doznawałam
rozczarowania za każdym razem, kiedy jednak nadchodziła pomoc.
Oczywiście śmierć jest obecna, nie dotyka jednak głównych bohaterów, a
jedynie lekko ich straszy. Możecie uznać, że to nie jest zarzut, ale czy
nigdy nie doznaliście szoku, kiedy ginął choćby jeden z ważnych
bohaterów? Czy wtedy nie zapamiętywaliście tej powieści lepiej i nie
przeżywaliście jej bardziej? Czy naprawdę nie nudziły Was nigdy
szczęśliwe zakończenia?
Klęska Ważki ma także niższy poziom od strony redakcyjnej.
Pojawiają się tu już nie tylko literówki, w większej ilości niż w tomie
pierwszym, ale również błędy w nazwach, dosłowne tłumaczenia zdań.
Szkoda też, że w blurbie wydawca zdradził dwa z głównych wątków książki.
W Wielkiej Brytanii trzecia część cyklu Cienie Pojętnych ukazała się w lutym tego roku, my trochę na nią poczekamy. Mi się już tak bardzo nie spieszy.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz