Zapierałam się przysłowiowymi
rękami i nogami, żeby nie zobaczyć ostatniej części cyklu Harry Potter w 3D.
Udało mi się znaleźć kino, które udostępniało projekcję cyfrową, chociaż z
dubbingiem. Uznałam jednak, że dubbing to mniejsze zło i wybrałam się na seans. I napiszę, że była to najgorsza część całej serii.
Druga, ostatnia część kultowego
już cyklu rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym skończyła się poprzednia. Voldemort zyskał czarną różdżkę, Harry zdołał się wymknąć i
zachował miecz Gryffindora, teraz musiał zebrać siły na ostateczną walkę. A
skoro już przy tym jesteśmy. Wszystko w tym filmie jest ostateczne: słowa,
czyny, muzyka (skądinąd świetna), wszyscy się całują. Patosem twórcy rzucają w
nas przy każdej okazji, zgodnie zresztą z książkowym oryginałem. W tym obrazie,
podobnie jak w dwóch ostatnich częściach, widać, że akcja jest pocięta,
wiele wydarzeń pojawia się znikąd i tylko ten, kto czytał książkę, może się w
tym zorientować. Scenarzyści pozostawiali sceny, bez których film mógłby się
spokojnie obejść, przez co zdarzały się dłużyzny i wzniosłe przynudzenia.
Dla mnie główną wadą obrazu był nadmiar słów. Wiele scen ich po prostu nie potrzebowało, myślę, że nawet do
najmłodszych dotarłby ich przekaz, a starszym widzom nie wydawałby się wtedy
taki żałosny. Co więcej, wszystkie zagadki nie znajdują rozwiązania, ale wiele
z nich wyjaśnia się aż za bardzo – widać to na przykładzie postaci Snape’a,
którego nachalnie zobrazowana przeszłość w ostatnich minutach seansu kojarzy się z ckliwym romansidłem. Dopiero ta część pozwala nam zrozumieć jego postępowanie, ta część
pokazuje także drugie twarze innych postaci, których scenarzyści, a wcześniej i
autorka, celowo nie odkrywali przed nami. Oczywiście powoduje to zamierzone
zaskoczenie, ale w moim wypadku również skrzywienie na melodramatyczność
taniego zwrotu akcji.
Nie zachwycały także efekty
specjalne, winą jest tu oczywiście konwersja obrazu na 3D, aczkolwiek były też
takie, które budziły podziw. Film ratuje nie tylko wspomniana wcześniej
rewelacyjna muzyka w kompozycji Aleksandre’a
Desplata, lecz także gra aktorska wszystkich poza Ralphem Fiennesem, czyli
Voldemortem, który zamiast przerażać, śmieszył swoim nadętym tonem mowy i
zarozumiałością szkolnego uczniaka. Scenarzyści zasługują na pochwałę
umieszczenia scenek humorystycznych w momentach ciężkiego uniesienia, które
naprawdę bawiły, również dzięki naturalności młodych aktorów, zwłaszcza Ruperta
Grinta i Emmy Watson. Chwilami film może nawet przerazić i wzruszyć, chociaż
nie ma w nim tego całego mroku, który tak podobał mi się w poprzednich
częściach.
Ale nie te wszystkie wady
zdecydowały o tym, że uznałam drugą część Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci
za najgorszy film z cyklu. Kropką nad i był sam koniec, mdły, nieprawdziwy z
punktu widzenia charakteryzacji, przesadzony i całkowicie niepotrzebny. Dzieciaki
zapewne były takim zakończeniem zachwycone, mnie zbierało się na mdłości.
Zabawna rzecz. Przez cały rok oczekiwania na koniec końców myślałam o
Harrym Potterze z nostalgią i żalem, że za rok nie pójdę już do kina na kolejny
film z cyklu. Jakby nie było, spędziłam z bohaterami dziesięć lat swego życia,
razem z nimi się śmiałam i płakałam, razem z nimi przeżywałam i walczyłam. Po
wyjściu z kina w środę tydzień temu dotarło do mnie, że wcale nie będę
tęsknić, a moje ulubione części zawsze mogę obejrzeć i sama sobie dopowiedzieć
koniec historii, zupełnie inny od tego, którym zniechęciła mnie Rowling, a
powtórzyli twórcy wersji kinowej. Chwała niech będzie za wyobraźnię!
Obejrzałam film w wersji 3D, wybrałam się do kina dla tych niesamowitych podobno efektów, tymczasem to 3D było po prostu kiepskie, już lepiej pod tym względem prezentował się trójwymiarowy trailer "Bitwy warszawskiej"!
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to rzeczywiście najgorsza część cyklu (większości nie widziałam w kinie), ale scenariusz był marny. Sceny z młodym Snape'em były moim zdaniem OK, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego po zwycięstwie nad Voldemortem trójka bohaterów nie udała się do gabinetu dyrektora i dlaczego Harry nie naprawił swojej różdżki.
Film powinien skończyć się jakoś bardziej widowiskowo. Rozdział "19 lat później" jeszcze uszedł w książce, ale w kinie wypadł tylko śmiesznie.
PS. Chodziło Ci chyba o Emmę Watson?:)
Ano widzisz, dlatego ja na 3D się nie wybierałam, bo to żadne 3D tylko wyciskanie pieniędzy. I zgadzam się w zupełności, nie było logiki w wielu momentach. Też miałam takie samo wrażenie, czekałam na jakiś wybuchowy moment, a tymczasem było to zwykłe "puf".
OdpowiedzUsuńPS. Tak! Co się ze mną dzieje ostatnio? Ciągle coś przekręcam...
Zaciekawiłaś mnie na maksa. Musze koniecznie obejrzeć ten film. Myślę i to będzie ciekawe doświadczenie tym bardziej, że w jakości 3D.
OdpowiedzUsuńNo właśnie Cyrysiu, z tą jakością to raczej kiepsko, jak napisała Elenoir, a ja nie chodzę na filmy 3D, bo uważam to za zdzierstwo zwyczajne.
OdpowiedzUsuńU nas nie było możliwości obejrzenia "nie w 3D". Dobrze chociaż, że były wersje bez dubbingu ;)
OdpowiedzUsuńA tak ogólnie, pomijając 3D na siłę i parę innych drobiazgów (zakończenie!!!), to mi się podobało jednak :)
Dobra i ta opcja bez dubbingu, niestety idealnie już nie będzie, a ludzie wciąż się jarają tym pseudo 3D. Pewnie po kilku miesiącach albo latach uznam, że film wcale nie był taki zły, ale z kina wyszłam potężnie rozczarowana cukierkowatością:-)
OdpowiedzUsuńA ja nie oglądałem i nie zamierzam, wyrosłem z Pottera dawno temu. Nie wiem w sumie czy to dobrze czy nie, ale jakoś mi to nie przeszkadza :P
OdpowiedzUsuńJeśli Tobie to nie przeszkadza, to dobrze;-) Ja uwielbiam Harry'ego filmowego, naprawdę uwielbiam, poza tą ostatnią częścią każda ma to coś, co sprawia, że robię sobie maratony co jakiś czas:-)
OdpowiedzUsuńObejrzałam film w wersji 3D, wybrałam się do kina dla tych niesamowitych podobno efektów, tymczasem to 3D było po prostu kiepskie, już lepiej pod tym względem prezentował się trójwymiarowy trailer "Bitwy warszawskiej"!
OdpowiedzUsuńHm. I tu się zdecydowanie nie zgodzę - "Bitwa Warszawska" ma 3D w stylu sprzed kilku lat, czyli takie które cię tym całym swoim 3D walnąć z plaskacza, bo to przecież 3D jest. A w Potterze tymczasem jest mniej wyskakiwania z ekranu, a cała technika najczęściej jest wykorzystana żeby obrazowi nadać głębi. Najbardziej widoczne jest to przy wszystkich "plenerowych" scenach z bitwy o Hogwart. Obraz jest, jak dla mnie, wizualnie świetny a wieloplanowość i przestrzenność sprawiają, że staje się jeszcze ciekawszy.
Jeżeli chodzi o dubbing, to słyszałam o nim same złe opinie, aczkolwiek sama go nie doświadczyłam. Napisy (poza małymi wpadkami) są z drugiej strony całkiem nieźle zrobione.
Mam też wrażenie, że większość elementów krytykowanych w tej recenzji jako wady filmu: zakończenie wątku Snape`a (pamiętam jak się tym sama irytowałam zaraz po wyjściu książki), zachowanie Voldemorta itp. itd. wynikają tak naprawdę z fabuły książek, a nie z tego, co wykombinowali scenarzyści... Dla mnie to jedna z lepszych potterowych ekranizacji- ma swoje wady i elementy dziwne, które w filmie pojawiają się sama nie wiem po co, ale jako całość dużo bardziej gra niż Deathly Hallows1 czy Order of the Phoenix. Z drugiej strony mnie bawi to, że Voldemort umierając rozpada się i zamienia w confetti, więc to może kwestia gustów.
Niby tak, ale przecież film jest odwzorowaniem dość wiernym książek, więc zarzuty są analogiczne;-) Uważam jednak, że kilka rzeczy można by zrobić lepiej, co już niejednokrotnie się udawało w adaptacjach, często wręcz szkodzi trzymanie się oryginału, bo wielu kwestii nie można przekazać obrazem.
OdpowiedzUsuńCyd, nie powiedziałam, że 3D w "Bitwie warszawskiej" (a w każdym razie w trailerze) było rewelacyjne, tylko że było - moim zdaniem - lepsze niż w "Insygniach", gdzie sprowadzało się przeważnie do tego, że drugi plan był zamazany, nieostry. Akcja sporej części "Harry'ego Pottera" toczy się nocą albo w ciemnościach, więc nawet jeśli jakieś efekty w niektórych scenach były, to niestety nie dało się tego zauważyć.
OdpowiedzUsuń