wtorek, 2 lipca 2013

Tajemnica tajemnicę tajemnicą pogania - "Przedksiężycowi", tom II, Anna Kańtoch, Powergraph 2013

Na drugi tom Przedksiężycowych Anna Kańtoch kazała długo czekać. Były nawet obawy, że kontynuacja się w ogóle nie ukaże. Na szczęście pisarka przeszła do Powergraphu i zarówno pierwsza, jak i druga część powieści trafiła w kwietniu do rąk czytelników (niektórym szczęśliwcom w marcu). Sądziłam, że w kolejnym tomie uzyskam odpowiedzi, może nie wszystkie, ale przynajmniej kilka na najważniejsze dla mnie pytania, że chociaż trochę rozjaśni się tajemnica Przedksiężycowych. A gdzie tam! Autorka tylko jeszcze bardziej zapaliła moją ciekawość, tak, że już nie mogę się doczekać trzeciego tomu (który ma się ukazać w sierpniu, dopiero w sierpniu!).

Druga część zdecydowanie trzyma poziom, właściwie nie można wiele więcej powiedzieć, poza tym, że Kańtoch stosuje tę samą co poprzednio metodę odkrywania fabuły po kawałeczku, dokłada kolejne puzzle do i tak już potężnej układanki, a czytelnik musi ciągle się mieć na baczności, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie dany szczegół okaże się istotny. To oczywiście nieprawda, że pisarka nie udziela odpowiedzi na pytania. Udziela, owszem, ale są one tak cząstkowe, że nie można zbudować wokół nich kontekstu i koniec końców czytelnik wraca do punktu wyjścia. Jak choćby wtedy, kiedy czytelnik dowiaduje się, że zniszczenie Archiwów ma połączyć i ocalić wszystkie światy oraz zlikwidować Skoki, ale taka wiedza nie zdaje się na wiele, gdy nie wiadomo, dlaczego akurat Archiwa są takie ważne. Autorka do perfekcji opanowała sztukę podobnego drażnienia czytelnika, wodzenia go za nos, dając, jednocześnie nie dając wskazówek, tych pozornie nieistotnych detali, które okazują się ważne wiele stron dalej. Jestem jednak pewna, że warto tę wiedzę gromadzić, że w którymś momencie zapali mi się w mózgu żaróweczka i doznam olśnienia. Prawda?

Drugi tom, oprócz wyraźnego już głównego wątku, rozwija poboczne historie, dowiązując kolejne motywy, niczym pajęczą sieć. Kańtoch wyprowadza na scenę kolejnych bohaterów, wśród których moją ulubienicą stała się kapitan Tellis i jej prywatne śledztwo w sprawie innej mojej ulubionej postaci. Przyznam, że te właśnie fragmenty są najciekawsze i najbardziej wciągające w całej opowieści, może dlatego, że autorka ma niezwykły talent do snucia detektywistycznych wątków. Coraz lepiej poznajemy też samo Lunapolis, które jest przecież jednym z kluczowych bohaterów, coraz sugestywniej pokazywana jest beznadziejność ludzkiej tu egzystencji, która okazuje się nie mieć tak naprawdę znaczenia. Ciągła pogoń za doskonałością, wieczną młodością, bogactwem zostaje tu jeszcze silniej skontrastowana z ubóstwem i wszędzie czającą się śmiercią przeszłych światów. Samo teraźniejsze Lunapolis się zmienia, jego mieszkańcy zaczynają mieć dość władzy niewidocznych, powątpiewać w ich istnienie i prowokować. W jakiś sposób te dwie rzeczywistości mogą być metaforą naszego życia, o ile można by było się jakichkolwiek upatrywać w powieści, nie jest to jednak metafora moralizująca.

Kolejne cząstki fabuły, którymi tak oszczędnie szafuje pisarka, wydają się nie mieć większego sensu jako całość. Cały czas zastanawiam się, w jaki sposób zostaną połączone, co będzie tu spoiwem i czy Ani Kańtoch uda się pozamykać wszystkie historie, zwłaszcza, że sporo ich znajduje się we fragmentarycznych (jakżeby inaczej!) interludiach. Jedyny motyw, jaki mi tu w ogóle nie pasuje i jaki mnie drażni, to ten romantyczny między Kairą i Finnenem. Już w pierwszym tomie autorka daje pewne sygnały, w drugiej części autorka również daje do zrozumienia, że między tym dwojgiem coś się dzieje. Niestety nie wyczuwa się tu żadnej chemii, wręcz relacja Kairy i Finnena jest wymuszona, wyrachowana nawet – on za wszelką cenę pragnie być częścią historii, którą tworzy Kaira, ona traktuje go jak narzędzie do osiągnięcia celu. I to jest oczywiste i jasne, nie ma tu miejsca na jakiekolwiek romantyczne zrywy serc, które nijak nie są prawdziwe.

Drugi tom, podobnie (a może nawet gorzej) niż pierwszy, pozostawił mnie we mgle, ciągle gęstej, bez szansy na ustalenie kierunku drogi. Chociaż na kilka pytań uzyskałam odpowiedzi, to w ich miejsce powstało tysiące kolejnych. Książka pozostawiła mnie z ogromnym niedosytem i doprawdy z trudem wyczekuję do ukazania się ostatniego tomu. Jeśli nie chcecie czuć się podobnie, radzę poczekać do sierpnia i wtedy usiąść spokojnie i przeczytać wszystkie tomy od razu.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

niedziela, 30 czerwca 2013

Lipcowa posucha

Tak mi się jeszcze nie zdarzyło. W lipcu nie ma na co się wybrać do kina. Owszem, jest Wolverine, jest Jeździec znikąd, jest World War Z, ale te filmy mnie kompletnie nie interesują. Dość mam chyba fantastyki, na pewno dość superbohaterów, ekranizacji komiksów, przejadło mi się. W księgarniach też pustka, jedynie Potęga mitu Josepha Campbella, kultowa, świetna pozycja dla zainteresowanych nie tylko mitem, lecz przede wszystkim popkulturą, która przecież czerpie z mitu pełnymi garściami. Polecam, sama też kupię i jeszcze raz przeczytam, może nawet zechce mi się zrecenzować.

Tytuł: Potęga mitu
Autor: Joseph Campbell
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 17 lipca 2013 r. (ale już można kupić online na stronie Znaku)
„Kiedy nasz najmłodszy syn obejrzał »Gwiezdne wojny« dwunasty albo trzynasty raz z rzędu, spytałem go: Dlaczego oglądasz je tak często? A on mi na to: Z tego samego powodu, dla którego ty przez całe życie czytasz w kółko Stary Testament. Znalazł się w świecie nowego mitu.”

Kultowa już „Potęga mitu” jest zapisem rozmów Josepha Campbella z dziennikarzem Billem Moyersem, zainspirowanych przez Jacqueline Kennedy Onassis, ówczesną redaktorkę wydawnictwa Doubleday. Rancza, na którym spotykali się autorzy, użyczył im sam George Lucas.
Joseph Campbell – wybitny antropolog i religioznawca – porównuje mity różnych kultur, w których poruszane są wielkie tematy ludzkości: życie, zdolność do ofiary, miłość, bohaterstwo, pragnienie wieczności… Jednocześnie podkreśla, że mitologia odgrywa w życiu współczesnego zachodniego człowieka niewielką rolę, co powoduje, że nie potrafi on żyć w zgodzie ze społeczeństwem, naturą i przede wszystkim z samym sobą.
Campbell twierdzi, że mitologia Zachodu opiera się na światopoglądzie z pierwszego tysiąclecia przed naszą erą, który nie zgadza się ze współczesnym wyobrażeniem o wszechświecie. Dodaje też, że długo będziemy musieli czekać na nową mitologię, bo wszystko zmienia się zbyt szybko, żeby można było to zmitologizować. Campbell wierzy jednak, że nowa mitologia powstanie. Ale czy wspólna mitologia mieszkańców całej planety jest możliwa?

poniedziałek, 24 czerwca 2013

"Przedksiężycowi" going twice! - "Przedksiężycowi", tom I, Anna Kańtoch, Powergraph 2013

Kiedy trzy lata temu po raz pierwszy ukazała się powieść Anny Kańtoch, odebrałam ją tak. Teraz prezentuję drugą recenzję pierwszego tomu Przedksiężycowych, którzy już w całości ukażą się w Powergraphie.

Nie przepadam za trylogiami, nie gustuję w cyklach, a już w szczególności nie cierpię wielotomowych sag. Dlaczego? Autorom nie udaje się mnie zaskakiwać, podtrzymywać w napięciu, opowiadane przez nich historie stają się nudne i powtarzalne, a główny wątek (główne wątki) przestaje być interesujący. Albo wręcz odwrotnie – motywów, bohaterów jest tak dużo, że ciężko nadążyć kto, co, jak i dlaczego. Stąd rzadko sięgam po książki, w których opowieść jest rozpisana na więcej niż jeden tom. Wyjątek zrobiłam dla kilku pisarzy – Andrzeja Sapkowskiego, Jarosława Grzędowicza, Bernarda Cornwella. I teraz Anny Kańtoch i jej Przedksiężycowych. Ta drobna i niepozorna kobieta potrafi diabelsko dobrze stopniować napięcie i przekazywane informacje, dzięki czemu nie jestem w stanie się oderwać od żadnej z jej opowieści, kiedy się w nią już „wgryzę”. Co ciekawe, w pierwszym tomie trylogii nie otrzymałam ich prawie wcale, więcej tu pytań niż odpowiedzi, to zaledwie wprowadzenie do prawdziwej fabuły. A i tak czyta się je z zapartym tchem.

Lunapolis jest ostatnim miastem na planecie niewiadomej nazwy, w którym władają tajemniczy Przedksiężycowi, uznani za bogów, chociaż nikt nie wie, kim są i czy w ogóle istnieją. Mieszkańcy metropolii nie mają jednak czasu, aby się trudzić polityką. Są skupieni na swoim życiu, na ciągłym udoskonalaniu swych ciał i dusz z pomocą specjalistów od genetycznych modyfikacji. Wierzą i są w tej wierze wychowywani, że to uchroni ich przed pozostaniem w gnijącej przeszłości podczas kolejnych Skoków ku Przebudzeniu. Ta jedna chwila decyduje o ich być albo nie być – szczęśliwcy pozostają w pięknym, pozbawionym śmieci i śmierci Lunapolis, podczas gdy inni muszą czekać na powolną agonię w Lunapolis przeszłym, gdzie pozostał wszelki brud, gnije żywność, rozwijają się choroby i ludzie przestają być ludźmi. Mieszkańcy teraźniejszego miasta żyją chwilą, zarabiają na kolejne genetyczne zmiany, aby stawać się coraz doskonalsi. Dzieci nie rodzą się naturalnie, a są produkowane i wyposażane w zestaw genów, na jaki stać ich „rodzicieli”. Nie ma tu miejsca na prawdziwe uczucia, ludzie nie wiążą się ze sobą, a tylko bawią w zakochanych, z wyrachowaniem i bolesną świadomością niestałego losu. W tej krainie niby-anarchii rządzi jednak przewrotne prawo, które skazuje ludzkie dusze na więzienie w ciele maszyny, co paradoksalnie staje się dla nich jedyną szansą na dotrwanie do Przebudzenia.

W takiej scenerii czytelnik poznaje bohaterów, którzy budzą różne, często sprzeczne ze sobą emocje. Autorka ma niezwykłą umiejętność do przedstawiania swoich postaci w sposób bezstronny, z dystansem, zupełnie jakby nie ona ich tworzyła, a sami się powołali do istnienia. Jednych się lubi, innych nienawidzi, jeszcze inni są irytujący, ale intrygujący zarazem, a do niektórych się nic nie odczuwa. Wraz ze zmianami zachodzącymi w postaciach, zmieniają się też czytelnicze emocje w stosunku do nich. Chociaż to Finnen i Kaira zdają się grać pierwsze skrzypce, to na scenie o wiele wyraźniejsi byli dla mnie zagadkowy, hipnotyzujący Brin Issa, jego małomówny syn Niraj czy Daniel Pantalekis. Tak, zwłaszcza ten ostatni rzucał mi się w oczy, ponieważ on jako jedyny wydał mi się najbardziej prawdziwy, najbardziej podobny do mojego gatunku w przeciwieństwie do lunapolijczyków. I uwierzcie mi, nie tylko Jacques Diot chciał zabić Daniela Pantalekisa.

Kańtoch przedstawia wykreowany przez siebie świat wiszącego miasta Lunapolis, najważniejszych bohaterów historii, zarysowuje główne wątki (przynajmniej część), w których będą brali udział. I właściwie to wszystko, co dla niektórych wyda się za mało godne uwagi, a innym wielce interesujące. Ja zaliczam się do tych drugich, w mojej głowie zrodziło się mnóstwo pytań. Najciekawsze jest jednak to, że najmniej mnie obchodziło, kim są Przedksiężycowi. O wiele bardziej interesujące stały się dla mnie zamiary Brina Issy, co powoduje i jak się zaczęły Skoki, co tak naprawdę decyduje, kto zostanie, a kto trafi do przeszłości, bo jak się okazuje nawet najlepiej zmodyfikowani nie mogą mieć pewności przetrwania. Ci, którzy oczekują wartkiej akcji, miliona wydarzeń zmieniających jej zwrot, wielkich emocji czy problemów, mogą się rozczarować. Natomiast powieść spodoba się wielbicielom zagadek, powolnego rozbudowywania kreowanego świata, intrygujących postaci, o których dowiedzą się niewiele lub prawie nic.

Specyficzny styl i sposób budowania historii przez autorkę sprawia jednak, że nie jest to książka, w którą się od razu „wsiąka”. Oszczędnie dawkowane informacje, a raczej ich brak mogą powodować trudności w przebrnięciu przez pierwsze kilkanaście stron. Ale kiedy to już się uda… Nie jest to książka, którą można czytać na raty. Jeśli tak do niej podejdziecie, to jest wielkie prawdopodobieństwo, że w pewnym momencie odłożycie ją i nie wrócicie do niej więcej. Przedksiężycowi to bowiem powieść wymagająca, przeplatana mnóstwem drobnych szczegółów i szczególików, które pozornie nie mają znaczenia, a w dalszym toku akcji okazują się często kardynalne dla fabuły. Dlatego trzeba i warto poświęcić tej książce więcej czasu pół godziny czy godzina w ciągu dnia. Najlepiej się z nią zamknąć w czterech ścianach na co najmniej kilka godzin, tak aby przeczytać ją w całości.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

wtorek, 4 czerwca 2013

"Abel i Kain", Katarzyna Kwiatkowska, Novae Res 2013

Jeśli czytam coś innego niż fantastykę, są to kryminały retro. Najchętniej sięgam po te dziejące się w XIX wieku, w Wielkiej Brytanii lub w Polsce. Zwłaszcza te rodzimych autorów podobają mi się najbardziej. Kilka lat temu zachwycałam się Złotym wilkiem Bartłomieja Rychtera, podobał mi się Marcin Wroński i jego Kino Venus, a ostatnio moją uwagę przykuła debiutancka powieść Katarzyny Kwiatkowskiej Zbrodnia w błękicie. Po tej lekturze chciałam dwóch rzeczy – aby autorka napisała kolejną książkę z Janem Morawskim w roli głównej, a także aby było w niej więcej informacji o tajemniczym detektywie. Pierwsze życzenie spełniło się w tym roku, kiedy nakładem Novae Res ukazała się powieść Abel i Kain, które otrzymałam od samej autorki, za co jej bardzo serdecznie dziękuję (a tak, chwalę się, bo jak często zdarza się, że pisarz odzywa się do blogera, wyrażając uznanie dla jego działalności i proponując przeczytanie jego najnowszej powieści? Nie wiem, jak Wam, ale mnie to się nie zdarzyło aż do teraz). Na spełnienie drugiego życzenia jednak nie miałam co liczyć, ale wybaczam pani Kasi, ponieważ tak jak pierwsza jej powieść, tak i ta wciągnęła mnie na kilka wieczorów w duszny (nie tylko od panującego w niej lata) klimat szlacheckich intryg.

Tym razem Jan i jego kamerdyner-przyjaciel Mateusz usiłują rozwikłać zagadkę zabójstwa w dworze w Stępowie, majątku rodziny Ponińskich. A ta nie jest wcale łatwa, kolejni podejrzani wyskakują niczym króliki z magicznego kapelusza, pojawiają się coraz to nowe tropy, a domownicy, niby chętnie współpracując z detektywami, ukrywają niektóre fakty dotyczące wydarzeń, siebie i historii swoich rodzin. Powietrze jest tu gęste nie tylko od upalnego klimatu lipcowego miesiąca, lecz także od nawarstwiających się tajemnic i intryg. Śledząc poczynania Morawskiego, czułam się chwilami nie jak w szlacheckim dworku, ale na królewskim dworze. Autorka zmyślnie buduje akcję, pozwalając czytelnikowi razem z bohaterami rozsupływać kolejne węzełki zaplątanego motka historii. A samozwańczy detektywi robią to z urokliwą niezgrabnością i wprawą amatorów, dzięki czemu są o wiele bardziej wiarygodni niż Sherlock Holmes.

Akcja powieści dzieje się w roku 1900 i ponownie pisarce udało się doskonale odwzorować zwyczajne życie polskiej wsi, osadzając je w kontekście historycznych wydarzeń. I chociaż nie są one tak namacalne, jak w Zbrodni w błękicie, to pobrzmiewają echem w rozmowach i zachowaniu postaci. Nawet Jan bierze w nich udział, Kwiatkowska ujawnia kilka zaledwie informacji o działalności detektywa, nadal jednak skąpych i mało dokładnych, aby można je było uznać za satysfakcjonujące. To właściwie dobrze, ponieważ nie odwraca on uwagi od i tak zagmatwanej fabuły, a pozostawia chęć poznania jego losów. Mam nadzieję, że w którymś momencie Morawski będzie się musiał zmierzyć ze swoją przeszłością lub teraźniejszością i wtedy jego osoba stanie się mniej tajemnicza.

Katarzynie Kwiatkowskiej udało się podtrzymać bardzo dobry poziom w każdym aspekcie. Bohaterowie są może troszkę szablonowi, ale rzeczywiści, budzą wiele emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Kryminalna zagadka jest na tyle frapująca i nieprzewidywalna, że cały czas wytężałam umysł w celu jej rozwiązania, które nieco przewidywałam, ale pozostawiło mnie w zaskoczeniu. Historyczne tło obyczajowe również ciekawi, autorka w detalach oddaje codzienne stroje, zwyczaje, nawet posiłki (bohaterowie jedzą tam same pyszności i to dość często, w trakcie lektury byłam niemal prawie cały czas głodna!), można się przekonać, w jaki sposób ziemscy właściciele zajmowali się swoimi gospodarstwami. A to wszystko opisane jest w malowniczy, lekki sposób, czasem z nutką uszczypliwej ironii, wielokrotnie z dobrotliwym humorem. Mam nadzieję, że pisarka tworzy już kolejną opowieść.

poniedziałek, 27 maja 2013

Zapowiedzi na czerwiec

KSIĄŻKI

Tytuł: Środkowy palec opatrzności
Autor: Paweł Ciećwierz
Wydawnictwo: Solaris
Data premiery: 3 czerwca 2013 r.

Nekromanta Brighella powraca! Podobały mi się opowiadania w pierwszym tomie, mam nadzieję, że autorowi uda się mnie zadziwić i zaczytać w kolejnym. Ale okładka... koszmarna, zupełnie nie pasująca do klimatu.
Witaj w Mgławie. Kluby pulsują narkotyczną żądzą, krew zasycha na krawężnikach. Niebo dziurawią gotyckie wieże kościołów, miłość zawsze koczy się o świcie. Ludzie wczoraj mieszkający vis a vis cmentarza dziś mieszkają vis a vis domu. A pod ziemią budzi się coś bardzo złego i głodnego. To nie jest dobry biznes dla nekromanty, który nazywa się Brighella i znów ma kłopoty.
Tytuł: Wurt
Autor: Jeff Noon
Wydawnictwo: MAG
Data premiery: 14 czerwca 2013 r.

Dobra, zupełnie nie kojarzę autora, nie kojarzę tytułu, ale okładka podoba mi się tak bardzo, że muszę mieć tę książkę...
Rocznicowa edycja „Wurta”, ukazująca się po dwudziestu latach od pierwszej publikacji, została uzupełniona o trzy cudowne nowe opowiadania osadzone w niewiarygodnym świecie Wurta. Zajrzyj do głowy obcego człowieka. Przejdź się skąpanymi w deszczu ulicami wraz z ekipą malkontentów naszprycowanych najsilniejszym narkotykiem, jaki można sobie wyobrazić. Tyle że piórka Wurta nie są zabawką dla mięczaków. Jak powiada tajemniczy Kot Gracz: „Bądź ostrożny, bardzo ostrożny”. Lecz Skryba go nie słucha. Chce odszukać utraconą miłość. Wyrusza na poszukiwania Żółci – najsłynniejszego, może wręcz mitycznego piórka. Skoro zaś ma do czynienia z najsilniejszym narkotykiem na świecie, musi być przygotowany na porzucenie rzeczywistości, w której żył dotychczas.
FILM

Tytuł: Trance
Scenariusz: Joe Ahearne & John Hodge
Reżyseria: Danny Boyle
Data premiery: 14 czerwca 2013 r.

Czy pójdę na to do kina, nie wiem, ale obejrzę na pewno. Po pierwsze dla aktorów: Jamesa McAvoya uwielbiam po Wanted i X-Men: First Class, Vincenta Cassela po Braterstwie Wilków i Black Swan, Rosario Dawson zawsze mnie zachwyca w Sin City. Po drugie dla fabuły, z opisu wygląda bowiem na tak absurdalną i zabawną, a film przedstawiany jest jako "wyrafinowany thriller", że aż muszę to zobaczyć!
Pracownik domu aukcyjnego ukrywa bezcenny obraz, skradziony podczas napadu. W czasie ucieczki doznaje urazu, traci pamięć i zapomina, gdzie ukrył obraz. Szef gangu nie ma innego wyjścia, jak wynająć terapeutkę, która podczas seansów hipnozy pomoże mu odzyskać pamięć i odnaleźć obraz.
Tytuł: Man of Steel
Scenariusz: David S. Goyer
Reżyseria: Zack Snyder
Data premiery: 21 czerwca 2013 r.

Kolejny film o Supermanie i kolejna próba restartu wizerunku bohatera. Przyznam, że już trochę jestem zmęczona pokazywaniem tych ludzkich herosów, pełnych wątpliwości i słabości, a jednak zawsze stających na wysokości zadania. Marzy mi się taki film, w którym jeden z nich dostałby takiego łupnia, że odechciałoby mu się bohaterować albo żeby zginął (może to drugie nawet bardziej). Naprawdę. Ale oczywiście na najnowszego Supermana pójdę, ciekawość, jaki teraz będzie Clark Kent, jeden z moich ulubionych bohaterów i amantów dzieciństwa, jest zbyt duża.

poniedziałek, 20 maja 2013

Papierowa wielkość - "Śniąc o potędze", Agnieszka Haska & Jerzy Stachowicz, NCK 2013

Kto by pomyślał, że fantastyka alternatywna była tak popularna w czasach międzywojnia. Śniąc o potędze w opracowaniu Agnieszki Haski i Jerzego Stachowicza wydobywa na światło dzienne fragmenty opowiadań i powieści dawno już zapomniane, nie mające, zdawałoby się, większego znaczenia dla rozwoju naszej literatury fantastycznej. Budzące raczej śmiech bądź żal w kontekście wiedzy o prawdziwym stanie ówczesnych sił zbrojnych czy zdolności politycznych. Jednak autorom udało się zabrać czytelnika w niezwykłą podróż do przeszłości oraz przyszłości. Dzięki nim może on zapoznać się z różnymi spojrzeniami na to, co by było gdyby, ale przede wszystkim na to, jak według ówczesnych twórców mogłaby wyglądać Polska w przyszłości. Jak to zwykle bywa, kilka historii okazało się proroczych.

Jak sami autorzy uprzedzają, nie są to utwory posiadające wielką literacką wartość, ba, większość z nich razi wręcz amatorszczyzną. Jednak czytelnik zdaje sobie sprawę (i upewniają go w tym naukowcy), że opowiadania i powieści prezentujące potęgę Polski na różnych polach nie były pisane po to, aby oddać realistyczne założenia tej wielkości. Pretekstem do ich powstania było przede wszystkim utrwalanie mitów budowanych przez władze. Ponadto inne były wówczas zasady pisania. Dlatego recenzentka nie miała tu dużego pola do manewru w krytykowaniu stylu, gramatyki, ortografii. A doprawdy reguły pisowni znacznie różniły się od tego, co obowiązuje teraz, i można zgrzytać zębami, ale trzeba to zaakceptować, aby czytać dalej. Główną cechą wszystkich zgromadzonych tu tekstów jest patos, który patosem pogania patos, kwieciste zdania są na porządku dziennym, co sprawiło, że przebrnięcie całego zbioru było dla mnie większą męką niż się spodziewałam.

Nie można oczywiście całkowicie tych utworów nie doceniać. Wyobraźnia, jaką popisywali się ówcześni autorzy, doprawdy imponuje. Z wielu opowieści przebija desperacka próba podbudowania polskiego ducha obrazkami niezniszczalnej potęgi Polski, co może być odświeżające dla tych, którzy katowani byli wizjami Mesjasza Narodów, wiecznego cierpiętnika (czyli właściwie wszystkich nas, którzy pamiętają lub właśnie przeżywają podstawówkę, gminazjum czy szkołę średnią, nie wspominając o tych katuszach, jakie nam są serwowane codziennie w telewizji i polskim kinie).

O wiele większą wartość mają dla mnie jednak części opracowujące, wprowadzające w kontekst historyczny i społeczny każdego tematu. To opowiadania są tu dodatkiem do pracy Agnieszki Haski i Jerzego Stachowicza, stanowią ciekawą oprawę ich wywodów. Oprócz naprawdę cennych komentarzy uczonych pracę zdobią czarno-białe fotografie z okresu międzywojnia, niestety niepodpisane i przez to niewiele znaczące dla czytelnika. Podoba mi się również oprawa graficzna pracy, nawiązująca do okresu powstawania twórczości. Szkoda, że za grafiką nie poszła część redakcyjna. Rozumiem, że nie można było wnikać w poprawianie przedwojennych tekstów, ale wypadało w takim razie zadbać o te pięćdziesiąt kilka stron tekstu naukowego.

Mimo pewnych niedociągnięć Śniąc o potędze jest lekturą obowiązkową dla każdego fana fantastyki polskiej, jeśli nie w kwestii znajdujących się tam opowiadań, to z pewnością ich opracowania naukowego.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

O książce dużo ciekawiej pisze Ula na O dystopiach.

środa, 8 maja 2013

Majowe zapowiedzi

Na szczęście dla mnie niewiele interesujących nowości książkowych pojawi się w tym miesiącu, a i tę jedną pozycję odkładam na czas nieokreślony, ponieważ w kolejce czeka kilka książek do recenzji. Za to kino... Z poniższych filmów nie zrezygnuję i na pewno wszystkie obejrzę w kinie, o ile będą dostępne w 2D.

KSIĄŻKI

Tytuł: Płyńcie łzy moje, rzekł policjant
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Rebis
Data premiery: 14 maja 2013 r.
Stany Zjednoczone po wojnie domowej. Niemal absolutną władzę sprawuje policja, na każdym rogu stoją jej posterunki. Gwiazda show-businessu Jason Taverner, który gromadzi przed telewizorami trzydziestomilionową widownię, pewnego dnia budzi się w obskurnym pokoju hotelowym. Nikt go nie zna, a nawet o nim nie słyszał, na domiar złego nie ma jakichkolwiek dokumentów – w gruncie rzeczy nie istnieje, jest wyrzutkiem bez żadnych praw. Nic z tego nie rozumiejąc, tropiony przez policję, stara się odzyskać tożsamość…

„Płyńcie łzy moje, rzekł policjant”, powieść wyróżniona John W. Campbell Memorial Award, obok „Ubika”, „Człowieka z Wysokiego Zamku” i „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” należy do największych dokonań Philipa Dicka – pisarza, którego Stanisław Lem uważał za najlepszego amerykańskiego autora SF.
KINO

Tytuł: Iron Man 3
Scenariusz: Drew Pearce & Shane Black
Reżyseria: Shane Black
Data premiery: 9 maja 2013 r.
Tony Stark wyrusza w podróż, by zemścić się na tych, przez których jego świat legł w gruzach.

Tytuł: The Great Gatsby
Scenariusz: Buz Luhrmann & Craig Pearce
Reżyseria: Buz Luhrmann
Data premiery: 17 maja 2013 r.
Nowy Jork, lata 20. XX w. Gatsby – aktualnie milioner wywodzący się z niższych sfer – spotyka po 11 latach swoją wielką miłość, Daisy, z którą wcześniej rozdzieliły go różnice społeczne.
Tytuł: Star Trek Into Darkness
Scenariusz: Alex Kurtzman, Damon Lindelof, Roberto Orci
Reżyseria: J.J. Abrams
Data premiery: 31 maja 2013 r.
Załoga USS Enterprise musi pojmać bezwzględnego terrorystę zanim ten zniszczy ich organizację od wewnątrz.