Nekrofikcje mają jedną z najładniejszych okładek, jakie widziałam (brawa dla Tomasza Marońskiego). Do sięgnięcia po książkę skusiła mnie też profesja głównego bohatera - niewiele jest dobrej literatury o nekromantach. Zbioru opowiadań Pawła Ciećwierza do książek o nekromantach jednak nie można zaliczyć, bowiem nekromancja jest tutaj jedynie pretekstem do wprowadzania wątków w kolejnych opowiadaniach, które czasem nie są nawet z nią związane. Mimo że to właśnie rozczarowało mnie najbardziej, opowiadania czytałam z przyjemnością i wróżę autorowi dobrą pisarską przyszłość.
Przede wszystkim spodobał mi się wykreowany świat, jego złowrogi, mroczny klimat, który niepokoi od pierwszej do ostatniej strony. Mgława jest stolicą wszelkiego zepsucia. Nikt tutaj nie ma nadziei na godną przyszłość, ludzie walczą o przetrwanie w każdy możliwy sposób, bez zbędnych ich zdaniem skrupułów. Moralności strzeże najgorsza władza - kościelna, inkwizycyjna, posługująca się propagandą, przemocą i sianiem nietolerancji w utrzymywaniu porządku. Nie jest to żaden Neverland - dzięki licznym aluzjom łatwo można się zorientować, że autor opisuje polską rzeczywistość (choćby dobrze znany nam skrót MO, który w zbiorze tłumaczony jest jako... Moralna Opieka). Ciećwierz w kontrowersyjny sposób odwraca (czy na pewno?) wizerunek PRL-u, w Nekrofikcjach to kościół gra rolę komunistów.
Opowiadania nie są ułożone chronologicznie, wszystkie jednak układają się w spójny obraz, gdyż autor powiązał je nie tylko osobą Brighelli, ale też postaciami drugoplanowymi, wydarzeniami. Dużym plusem jest konsekwencja Ciećwierza w prowadzeniu akcji - każde opowiadanie zaskakuje rozwiązaniem akcji. Nie ma tu happy endów, śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie, a igranie z nią nie jest zabawą i wszyscy zdają dobrze o tym wiedzą. Ciećwierz miesza sposoby narracji, płynnie przechodzi z trybu trzecioosobowego do relacji z pierwszej, brighellowej, ręki. Styl opowieści jest naprawdę dobry, wciąga w fabułę, czasem tylko autor ma tendencję do zapędzania się w filozoficzne i moralizatorskie refleksje, które mogą znużyć albo nawet zirytować.
Niezbyt wiarygodni są natomiast bohaterowie Nekrofikcji, brakuje im czegoś, co sprawiłoby, że czytający chociaż w części mogliby się z nimi utożsamić. Kuleje zwłaszcza wizerunek Brighelli, który nie jest takim draniem, na jakiego wygląda, ale bardzo się stara. To dziecko ulicy, na niej wychowany i na niej żyjący. Doskonale zdaje sobie sprawę, że aby przeżyć, bardzo często musi uciszyć swoją dumę i ludzkie odczucia, które czasem dochodzą w nim do głosu. Świadomość jego profesji i miejsca w hierarchii wydaje się go uwierać, nie jest jednak w stanie zmienić swojego życia, bo i nie ma to sensu. Jego postać nie budzi współczucia (czego zapewne by nie chciał), ale też żadnych innych emocji, które związałyby go choćby najcieńszą nicią porozumienia z czytelnikiem. To, co być może miało go pokazać jako rozdartego wewnętrznie, pokonanego przez wyższy los człowieka, buduje jego obraz jako faceta z kryzysem wieku średniego (sprawiają to głównie jego narzekania na własny wiek). Kobiety w opowiadaniach to cwane, silne psychicznie i wyrachowane bestie, które dobrze wiedzą, czego chcą i potrafią to zdobyć. Piękne i zgrabne wydają się kompletnie nierealne przez brak jakichkolwiek wad (w oczach głównego bohatera, oczywiście). Dobrze i wiarygodnie przedstawioną postacią jest natomiast przyjaciel Brighelli, Skud – weteran wojenny, któremu po powrocie do Mgławy lekko odbiło, zabijaka i socjopata, który jednak jako jedyny wydaje się mieć duszę.
Podsumowując, Nekrofikcje to kawałek niezłej fantastycznej prozy, która cieszy plastycznym opisem świata i ciekawymi pomysłami. Jeśli autor podąży tym tropem, zrezygnuje z narzucania ideologizmów, a do tego dopracuje psychologię postaci i rozbuduje motyw nekromancji, zaowocuje to naprawdę interesującą powieścią lub kolejnym zbiorem opowiadań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz