W Rzeczpospolitej pojawiła się recenzja najnowszej książki Jacka Dukaja. Monika Małkowska pisze o Wrońcu m.in.:
Nie mam nic przeciwko żartobliwemu czy odrealnionemu ujęciu "wojny Jaruzelskiej". Kto potrafi, niech przerabia ją na bajdę. Byle z błyskiem. Tymczasem we "Wrońcu" z jednej strony mierzi mnie naiwność fabuły, z drugiej – uderza fałsz. W akcji, metaforach, języku.
Przede wszystkim jednak nie rozumiem, czemu służy bajka osnuta wokół stanu wojennego? Przywołaniu grozy i groteski tamtego czasu, rozliczeniu z PRL -owską schedą, rozprawieniu z własną przeszłością? Z książki cel nie wynika.
Pod koniec 1981 roku Dukaj miał niewiele ponad siedem lat. Wystarczająco, żeby coś zapamiętać, lecz za mało, aby pojąć polityczne układy. W jego rodzinnym Tarnowie działo się mniej niż w stolicy, choć rzecz jasna po 13 grudnia dobranocki tam też nie emitowali i zamiast niej na ekranach telewizorów pojawiali się "brzydcy panowie".
Nie zamierzam z recenzją polemizować, ponieważ książki jeszcze nie czytałam, poza tym każdy ma prawo do własnego zdania. Irytuje mnie natomiast złośliwe dociekanie autorki "co pisarz miał na myśli" i stwierdzenie, że skoro Dukaj w czasie ogłoszenia stanu wojennego miał 7 lat, a to za mało, żeby pojąć polityczne układy - tak jakby w czasie dorastania czy teraz również nie rozumiał tych mechanizmów, a przecież książkę napisał mając lat 35. Czytając jednak tekst Małkowskiej, przypomniałam sobie niedawny artykuł samego Jacka Dukaja, idealnie pasujący jako komentarz do tego typu artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz