niedziela, 3 maja 2009

Dalej w mrok - "Rozgrywka Cienia", Tad Williams, tłumaczenie: Paweł Kruk, Rebis 2009

Druga część opasłej trylogii Tada Williamsa jest trudniejsza w odbiorze niż część pierwsza, a to przede wszystkim ze względu na ilość wątków, których jest legion! Pisarz z pewnością wiele czasu poświęcił na rozłożenie ich wszystkich, jednak nie całkiem mu się to udało. O ile pierwsza część prowadziła akcję równomiernie, o tyle w drugiej zdarzają się ciężkostrawne dłużyzny, przez co książka robi się nudna po prostu i nie ratuje jej złożoność świata i psychologii bohaterów. Powieść liczy sobie ok. 700 stron, z których tylko pierwsze 200 i ostatnie 100 naprawdę ciekawi, resztę można byłoby spokojnie skrócić bez szkody dla fabuły.

Williams umiejętnie prowadzi rozwój bohaterów, coraz bardziej zaznaczają się różnice między Briony, a Barrickiem. Podczas gdy ona dorośleje i staje się mądrzejsza, on wydaje się z każdym dniem coraz bardziej użalać się nad sobą i zachowywać jak rozpieszczony dzieciuch (co, prawdę powiedziawszy, jest całkiem logiczne zważywszy na jego wiek). I to w zasadzie Barrick wyrasta na najciekawszą postać, która ewoluuje, reszta pozostaje taka sama (Vansen, Gyir).

W trakcie czytania miałam jednak wrażenie, że autor pogubił się trochę w fabule i, nie wiedząc jak ją powiązać, wymyślił wątek Qinnitan i Barricka, co wyszło ni pies ni wydra. Brak też tego subtelnego humoru, który wyraźnie zaznaczał się w pierwszej części - wiem, wojna nie sprzyja radości, ale jednak podczas takich przestojów akcji wydaje się ona niezbędną.

Książkę czyta się całkiem przyjemnie, nadal trzyma ona poziom dobrej opowieści i czytelnik chce wiedzieć, co będzie dalej, jak potoczą się losy bohaterów. Z czego moim zdaniem Williams kategorycznie powinien zrezygnować, to wątki miłosne - nie wychodzą mu kompletnie, widać wyraźnie, że nie radzi sobie z przedstawieniem uczuć zakochanych, które nabierają żałosnego, budzącego politowanie zamiast wzruszenia wydźwięku, co jest do wybaczenia w kiepskich harlequinach, a nie w dobrej książce.

Co do redakcji powieści, Rebis powinien zatrudnić dobrych korektorów i redaktorów. Takie błędy, jak brak paginy na kilku stronach z rzędu (!) czy zaznaczenie tekstu kursywą na całą stronę, która powinna być pisana normalnie, są nie do pomyślenia! Wiele pozostawia też do życzenia tłumaczenie polskie - miejscami wyraźnie widać, że tłumacz nie potrafił przełożyć dobrze angielskiej myśli, z czego wyszło nie wiadomo co (co zresztą jest winą redaktora, który nie potrafił umiejętnie niedoskonałości poprawić).

2 komentarze:

  1. Nie zgodziłbym się, że to opasłe dzieło. W fantastyce 500-700 stron to zazwyczaj standard. :)

    Zrezygnować z wątku miłosnego? Widziałaś kiedyś klasyczne fantasy bez wątku miłośnego? ^^

    I znów powołam się na "Pamięć, Smutek i Cierń", tu można znaleźć wiele niekonsekwencji tłumacza. Być może Rebis nie lubi Williamsa bo w innych książkach wydawnictwa nigdy nie rzucały mi się w oczy takie błędy.

    Ej, a co tu u Ciebie tak pusto? Recenzja dobrej fantastyki i zero odzewu od czytelników bloga?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie standard to 300 stron;-P Za mało czytam klasycznego fantasy, żeby stwierdzić, że wątek miłosny jest wszędzie, ale możliwe, że bym coś znalazła:-P

    Dwa lata prowadziłam bloga na bloksie i nie udało mi się przenieść komentarzy:-)

    OdpowiedzUsuń