wtorek, 11 stycznia 2011

To już jest koniec - "Martwy jak zimny trup", Charlaine Harris, tłumaczenie: Ewa Wojtczak, MAG 2010

Piąty tom cyklu True Blood jest wyjątkowy pod dwoma względami. Po pierwsze, to najlepsza powieść ze wszystkich, jakie dotąd przeczytałam. Po drugie, jest to ostatnia powieść tej autorki, po którą sięgnęłam – nie zamierzam brnąć dalej w cykl, bo wiem, że ta niekończąca się opowieść (wydanie dwunastego tomu zapowiedziano w Stanach Zjednoczonych na maj 2011 roku i coś mi mówi, że Harris ma w zanadrzu jeszcze kilka…naście lub, co gorsza, dziesiąt) będzie coraz marniejsza. Raz na pięć tomów to zdecydowanie za mało, żeby poświęcać czas serii.
Wróćmy jednak do tego, dlaczego uważam Martwego jak zimny trup za najlepszą z dotychczasowych książek cyklu. Przede wszystkim powieść iskrzy ironicznym humorem i najmniej razi stylem. Chociaż Sookie jest nadal na pierwszym planie, to w powieści przeplata się znacznie więcej wątków niż w poprzednich. Czytelnik ma okazję obserwować problemy brata Sookie, Jasona, z przystosowaniem się do nowego życia, śledzi też zagadkę tajemniczego snajpera, który strzela do zmiennokształtnych i sieje strach wśród mieszkańców Bon Temps, jak bumerang powraca także sprawa Debbie Pelt, byłej narzeczonej Alcide’a. To nie wszystko. Po raz kolejny na horyzoncie pojawiają się wyznawcy Bractwa Słońca. W dodatku Sookie więcej czasu spędza z Claudine, która okazuje się jej wróżką. Wciąż w powieści pełno romansu – tym razem jednak bohaterka nie flirtuje, a kłóci się ze wszystkimi swoimi byłymi i niedoszłymi kochankami.
Charlaine Harris poświęca również w tej części najwięcej jak dotąd uwagi psychice swojej czołowej postaci. Sookie częściej niż zwykle rozmyśla nad swoimi przeżyciami i uczuciami, cały czas zmaga się z telepatycznymi zdolnościami, usiłując je rozwijać. Autorka obdarzyła dziewczynę niezwykłym dystansem do samej siebie, co powoduje wiele zabawnych scen, przeważnie narratorka drwi z siebie, zdaje sobie sprawę, że nie jest herosem, że świat się na nią „uwziął”, a ona boi się już nie tylko o siebie, ale o brata i przyjaciółkę Tarę. Sookie pokazuje po raz kolejny, że mimo wszystko radzi sobie, bez opieki jakiegokolwiek mężczyzny.
Inną postacią, poza Sookie Stackhouse oczywiście, której Harris daje dużo miejsca w powieści, jest Eric Northman. Wciąż usiłujący odzyskać pamięć, tym mocniej interesuje się kelnerką, jednak nie traci swojej osobowości, o ile można to, kim jest, określić w ten sposób. To przede wszystkim chłodny (w przenośni) wampir, którym nie powoduje wyrachowanie, a nieludzki brak odczuć czegokolwiek poza gniewem będącym wynikiem urażenia ego, a nie emocji. Jego jedynego zastanawia własna fascynacja Sookie, jest zirytowany faktem, że pragnie przebywać i chronić człowieka i usiłuje dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje.
Harris więcej niż w poprzednich książkach opowiada o konflikcie między ludźmi a wampirami. Wykorzystuje do tego znane incydenty nietolerancji, jakie miały miejsce w rzeczywistej historii, zwłaszcza działalność obrońców zwierząt.
Muszę też przyznać, że nie zauważyłam w książce rażąco wielu błędów czy tłumaczeniowych wpadek, co również oczywiście jest plusem. I tym miłym wrażeniem z lektury kończę moją znajomość z literacką Sookie Stackhouse.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz