Zbiór
opowiadań Czarnoksiężnicy zawiera osiemnaście utworów bardziej i mniej
znanych twórców fantastyki w Polsce. Liczyłam właśnie na te mniej znane
nazwiska i na nich się nie zawiodłam, w przeciwieństwie do autorów takich jak Tanith
Lee, Garth Nix czy Nancy Kress.
Jak
zwykle bywa w przypadku gdy w jednym tomie pojawiają się historie pisane przez wielu
autorów, tak i tutaj opowiadania różnią się znacznie od siebie stylem i pomysłami.
Niestety ta różnorodność nie idzie w parze z dobrą jakością. Większość tekstów
to przeciętne utwory pisane dla dzieci i młodzieży, kilka z nich wydawały się być
wyrwane z kontekstu, przez co jako samodzielne opowieści były niepełne. Zaledwie
sześć opowiadań z całego zbioru zasługuje na uwagę i można o nich powiedzieć
najwięcej dobrego, dwie historie to prawdziwe perły. W wielu
opowiadaniach znajdziemy zupełnie innych czarnoksiężników, niż przywykliśmy
spotykać w powieściach fantasy. Przeważnie nie są to stateczni starsi panowie z
długą brodą, w kapeluszach ze szpicem. Autorzy udowadniają, że czarnoksiężnikiem
może być każdy i często nie wyróżnia się on z tłumu.
Największym
rozczarowaniem okazał się Neil Gaiman, chociaż nie jako pisarz sam w sobie. Po pierwsze
dlatego, że opowiadanie Nagrobek czarownicy już znałam z Księgi cmentarnej.
Przyznam, że najbardziej czekałam na tego autora, a wydawca nie poinformował o
tytułach opowiadań. Drugim powodem jest fatalne tłumaczenie historii, jakby
usilnie starało się być inne od, co tu kryć rewelacyjnego, przekładu Pauliny
Braiter. Te dwa fakty tak mnie zraziły, że przeczytanie całego zbioru zajęło mi
ponad rok.
Ostrokrzew
i żelazo Nixa to kolejny z licznych w zbiorze przykładów zbyt dosłownego
tłumaczenia. Jedyne, co pamiętam z tego opowiadania, to mnóstwo błędów stylistycznych,
interpunkcyjnych, logicznych, które sprawiały, że prosty język był trudny do
strawienia. Po dwóch nieudanych próbach trafił się ciekawy młodzieżowy tekst
Mary Rosenblum. W Barwnej wizji opowiada ona o małej czarodziejce, która
spogląda na ludzi przez pryzmat ich kolorowej aury i widzi słowa kolorami
malowane. Nieskazitelny rubin Kage Baker przybrała natomiast formę
przypowieści, całkiem sympatycznej, ale konserwatywnej, naiwnej i zupełnie
nieaktualnej, o tym, co powinno się tak naprawdę liczyć dla każdej kobiety. W Ptasiej
opowieści Eoina Colfera nie ma żadnego maga, jest za to wygadany ptak, który
nie potrafi dobrze ściemniać. To przyjemna, zabawna opowiastka bez żadnego
morału.
Prześlizgując
się bokiem przez przeszłość to jedno z dwóch najlepszych opowiadań w zbiorze,
zupełnie inne od lekkich, niewiele znaczących historii. Jane Yolen napisała
bowiem wzruszająco i pięknie o koszmarze obozów śmierci z perspektywy
młodziutkiej Żydówki. Opowieść jest mi tym bliższa, że amerykańska
pisarka osadziła akcję w obozie na Majdanku pod Lublinem, niedaleko miejsca,
gdzie się wychowałam i dobrze znam historię tego miejsca. Dobrym i mądrym opowiadaniem
dla młodzieży zabłysnął również Tad Williams. Ręce obcego opisują, co się dzieje,
gdy spełniają się nasze najskrytsze marzenia, o których często my sami nie
mówimy głośno, oraz że w przyrodzie równowaga musi być zachowana i dlatego nie
istnieje dobro bez zła. Nieporozumieniem jest natomiast współczesna bajka w
disnejowskim stylu Patricii A. McKillip (Dzień Nadania Imienia), w której
nachalny morał o tym, że dziecko powinno być posłuszne rodzicom i wyzbyć się egoizmu,
razi infantylnością. Intrygujące opowiadanie zamieściła w zbiorze Elizabeth
Hand. Żona Zima to inspirowana legendami Północy opowieść o pradawnej magii,
której spokojna siła przeciwstawia się żądzy posiadania, a przy tym niepozbawiona
subtelnego humoru.
I
dochodzimy do drugiego najciekawszego opowiadania – Dioramy Krain Piekielnych,
czyli dziewiątego pytania diabła Andy’ego Duncana, którego bohaterką jest
młoda czarownica uwikłana nieco wbrew sobie w walkę z diabłem. Sednem tej ironicznej,
pokrętnej w formie, nieco przypominającej styl Gaimana, opowieści jest motyw
pogodzenia się z losem i poddania się przeznaczeniu. Zaraz potem wydawcy
serwują Taniec w Barrens Petera S. Beagle’a. Opowiadanie zdaje się być wycięte
ze środka większej całości, przez co pogmatwana fabuła jest niezrozumiała i tak
naprawdę nie wiadomo, co autor miał na myśli. Podobnym do niego jest Kamienny
człowiek Nancy Kress, którego największą wadą jest wielość wątków przytłaczająca
krótką formę, oraz Zaklęcie Mantykory Jeffrey’a Forda, pisana lekko kpiącym
tonem nie do końca logiczna historia tęsknoty czarnoksiężnika za ukochaną
kobietą. Zmęczyła mnie swoim patosem nudna baśń Tanith Lee o walce dobra ze
złem świata (Zinder). Rozbawiło natomiast krótkie, ciepłe opowiadanie Terry’ego
Bissona o Billym i diable (Billy i czarodziej), który ożywa z pomocą
największej istniejącej magii – dziecięcej wyobraźni, którą my dorośli zabijamy
w sobie. Magycy Terry’ego Dowlinga rozczarowali niedopracowaniem dobrego
pomysłu pokazującego czarnoksiężników w innym niż znane świetle, sprawiającym
wrażenie, że jest częścią powieści nie samodzielnym opowiadaniem. Gene Wolfe
także nie zachwycił odwróconą historią miłosną Merlina i Pani Jeziora w Magicznym
zwierzęciu, chyba za bardzo chciał być oryginalny. Tom zamyka Orson Scott Card
mikropowieścią zatytułowaną Ojciec kamienia. To jedno z lepszych, chociaż
miejscami nużące opisami, opowiadanie wprowadzające do cyklu Mithermages
będącego przedstawieniem wojny magów wody z magami kamienia.
Moje męczarnie, wywołane głównie złym tłumaczeniem i
bólem oczu spowodowanym ilością błędów, dobiegły końca. Autorzy opowiadań
niczego nowego nie odkryli, najlepsze opowiadania to właśnie te traktujące o
prawdziwej magii i znanych z fantasy czarnoksiężnikach. Na długi czas mam dość
antologii.
Czytałem to pierwsze opowiadanie Gaimana i faktycznie nic ciekawego. Nie zachęcił mnie do czytania pozostałych opowiadań. Nawet nic właściwie nie da się o nim powiedzieć, takie sobie opowiadanie...
OdpowiedzUsuńHm, zapomniałam napisać, że jest to skądinąd moje ulubione opowiadanie Gaimana z Księgi cmentarnej:-/ Jednak w tym tomie koszmarne tłumaczenie pozbawia je jakiegokolwiek czaru.
OdpowiedzUsuńCzytałam to całkiem niedawno - ale wrażenia odnośnie poszczególnych opowiadań trochę nam się rozmijają. No, "Żona Zima" i Card wybijają się sami. Doceniłam Tanith Lee i McKillip. A sporo już zapomniałam :)
OdpowiedzUsuń@Agnes
OdpowiedzUsuńFakt, też już większości (oprócz dwóch) nie pamiętam dobrze, ale dla mnie czytanie tego zbioru było prawdziwą katorgą...
Kupiłam ponad rok temu, ale dziwnym trafem zawsze ją omijam, gdy zastanawiam się, co przeczytać w następnej kolejności. Po Twojej recenzji widzę, że moja intuicja mnie nie zawiodła :)
OdpowiedzUsuń@Aleksandro
OdpowiedzUsuń:-)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń