Bardzo lubię Roberta
Downeya Jr. To aktor, który potrafi wcielić się w każdą postać i nadać jej
własny rys. W głównej mierze dzięki niemu przeniesienie kolejnego komiksowego
marvelowskiego bohatera okazało się sukcesem. O ile jednak Iron Mana ogląda się z przyjemnością, o tyle Iron Man II odbija się czkawką powtarzalności.
Tony Stark jest bodaj najbardziej nieprzewidywalnym i
najmniej pasującym do wizerunku herosa superbohaterem. Łączy w sobie poczucie
humoru i bezczelność Spider-Mana oraz klasę, bogactwo i inteligencję Bruce’a
Wayne’a, co w wydaniu Roberta Downeya Jr. sprawdza się rewelacyjnie, ponieważ
aktor niezwykle uwiarygodnił postać wiecznego chłopca z koromysłem w klatce
piersiowej odciągającym metalowe opiłki od jego serca. Pierwszy Iron Man pokazuje genialnego playboya,
który z nonszalancją sprzedaje bajeczki o walce w sprawie pokoju, zarabiając
krocie na dziedzictwie zmarłego ojca, wozi się wartymi miliony dolarów
samochodami, podrywa piękne kobiety, które ulegają mu bez większych oporów.
Dramatyczne wydarzenia, których widz jest świadkiem już po pierwszych minutach
seansu, sprawiają, że klapki opadają Starkowi z oczu, nagle dochodzi on do
wniosku, że czas zaprzestać produkowania broni, a skupić się na prawdziwym
ratowaniu świata. Jego naiwność mogłaby doprawdy wzbudzać politowanie, jednak
Downey Jr. sprawia, że widz wierzy w charakter Starka.
Zarówno w pierwszej, jak i drugiej części fabuła jest bardzo
antywojenna. Twórcy filmów idą na szczęście nieco dalej, niż pokazanie wyraźnej
granicy między złymi i dobrymi czy obrazu wojennych zgliszczy. Postawa
antywojenna wyraża się także dużą dawką ironii, przynajmniej w pierwszej części
– Stark pozuje do zdjęcia z żołnierzem w pełnym umundurowaniu unoszącym palce w
znak pokoju, głównego bohatera ranią dotkliwie odłamki z jego własnej rakiety.
Nie trzeba się głowić, żeby odnieść sytuację w Gulmirze do codzienności wojny w
Iraku. Drugi Iron Man przedstawia
hipokryzję amerykańskiego rządu, który stara się ukrywać niewygodne fakty
wyścigu zbrojeń przed swoimi obywatelami, skupia się jednak bardziej na
ukazaniu relacji Tony’ego z jego zmarłym ojcem, któremu młody mężczyzna zawsze
chciał zaimponować, ale uważał się za nie dość dobrego.
Iron Man to jedyny bohater, którego nie trzeba
demitologizować. Tony Stark sam się ujawnia przed światem. Nosi maskę nie
dlatego, aby ukryć prawdziwą tożsamość, ale dlatego, że skutecznie go chroni
przed ciosami niebezpiecznych wrogów. Wzbudza salwy śmiechu, rozmawiając ze
stworzonymi przez siebie robotami czy przeprowadzając samoszkolenie z latania w
stroju żelaznego człowieka. Ale jedno pozostaje niezmienne – podobnie jak Peter
Parker czy Bruce Wayne kocha jedną kobietę, która wydaje się niemożliwa do
zdobycia. Pepper Pots w wydaniu Gweneth
Paltrow jest przeurocza, zachwyca swoją niewinnością i seksapilem, ale też
niezależnością i zdecydowaniem. Potyczki słowne Starka i jego asystentki, aura
napięcia między nimi są jednym z najmocniejszych atutów filmu, wypadają jednak
tak naturalnie dzięki (znowu) Downey’owi Jr., który doprowadzał do szału
Paltrow improwizowanymi dialogami.
Jak niebo i ziemia są również główni wrogowie Starka,
chociaż różnice nie wynikają z poglądów ani charakterów, a raczej gry
aktorskiej obu panów. Jeff Bridges
jako Obadiah Stane przekonuje wyrachowaną postawą chciwca, który brak geniuszu
usiłuje zrekompensować sobie przebiegłymi intrygami. Natomiast Mickey Rourke odwalił fuszerkę,
wcielając się w postać Ivana Vanko, który poprzysiągł pomścić życie w nędzy i
śmierć swego ojca, jednego z dawnych współpracowników Howarda Starka. Jako
machający elektrycznymi kabelkami tleniony siłacz jest zabawny, ale w żadnym
stopniu nie przeraża. Bardzo podobał mi się natomiast Sam Rockwell w roli Justina Hammera, typowej hieny wojennej,
cwaniaczka będącego marną kopią Tony’ego. Mniej przekonujący są pozostali
bohaterowie. Przyjaciela Starka, Rhodeya (w pierwszej części grał go Terrence Howard, w drugiej Don Cheadle) ledwo się zauważa, irytuje
pojawienie się Nicka Fury’ego (Samuel L.
Jackson), zapowiadającego The
Avengers – film, w którym znajdzie się kilku bohaterów naraz, mdła jest
również jego prawa ręka, Czarna Wdowa grana przez Scarlett Johansson, aczkolwiek przyznam, że moją ulubioną sceną w Iron Manie II jest jej walka z
kilkunastoma ludźmi Hammera.
Moja ulubiona scena |
Pierwsza część jest również lepsza pod względem wizualnym
(chociaż w obu filmach za zdjęcia odpowiada Matthew Libatique) i muzycznym (kompozytorem do pierwszej części
był Ramin Djawadi, drugiej John Debney).
Efekty specjalne robią wrażenie, chociaż pobłażliwy uśmieszek wywołuje widok
kręcącego tyłkiem Iron Mana w stroju cokolwiek nie postrzeganym jako
najwygodniejsze wdzianko.
Podsumowując, gdyby nie Robert Downey Jr., filmy trafiłyby do
przeszłości jako jedne z wielu średnich produkcji Marvela, a tak odniosły kasowy
sukces jako całkiem zabawne antywojenne bajki.
Scarlett Johansson jako Czarna Wdowa to najgorsze co ekranizacji Iron Mana mogło się przydarzyć :P
OdpowiedzUsuńTeż nie wiem, co oni w niej widzą i dlaczego z uporem maniaka starają się przekonać widza, że Scarlett Johansson wielką aktorką jest, że jest w ogóle aktorką...;-)
OdpowiedzUsuńNo, raz się jej udało, w Między słowami. zdaje się, że nieepatowanie swoją seksualnością wyszło jej na dobre. Kolejne role, to już tylko duże oczy robiła i eksponowała pełne usta jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem... W "Między słowami" bardziej uwagę przykuwał Murray niż ona, a z tymi ustami i oczami trafiłaś w sedno:-)
OdpowiedzUsuńZgadza się, druga część była przerysowana, momentami nawet śmieszna i bez sensu. Poza efektami wizualnymi, zabrakło w niej tej wspaniałej atmosfery, przesłania, buńczuczności, za które kocham filmy z Robbym. Poza tym, postawili na zły dobór aktorów, waląc po oczach modnymi nazwiskami, a przecież nie o to chodzi. W pierwszej części Bridges wystarczył, był świetny. W drugiej, no cóż, przykro mówić, poza Robertem i Gwen, nic mi się nie podobało. Scarlett nie trawię, według mnie dziewczyna nie ma ani talentu aktorskiego, ani charyzmy. Same ponętne dla panów kształty to za mało, każdy z nią film, trąci myszką, a przecież to nie tego rodzaju historia, czyż nie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zbieg okoliczności, wczoraj dwójkę Iron Mana oglądałem.
OdpowiedzUsuńScarlett Johanson nie ma grać, ona ma wyglądać. Proste, nie? Dotyczy zresztą większości ról kobiecych w filmach akcji.
Mickey Rourke - to trzeci film w ostatnim okresie, kiedy gra mniej więcej to samo - nawet charakteryzację ma podobną. Mnie nie przekonuje.
Ale ogólnie oglądając bawiłem się nieźle, chociaż faktycznie jedynka lepsza.
@Barbaro
OdpowiedzUsuńMasz rację, wielu widzów i krytyków też podziela to zdanie, Iron Man II zebrał gorsze recenzje i mniej kasy.
@Shadow
OdpowiedzUsuńNo popatrz;-P Wygląda i gra Paltrow, a Johansson nawet nie wygląda, no ale to moje zdanie. Co do Rourke'a zgadzam się, aczkolwiek mam wrażenie, że on już pokazał na co go stać i więcej nie da rady, zresztą z tak pokiereszowaną twarzą na pewno mu ciężko;-)
Nie no, Paltrow też jest ok, ale nie paraduje w obcisłych wdziankach, więc się nie liczy :D A do Johansson to jeszcze się przyzwyczaisz, bo pewnie w kilku najbliższych marvelowskich filmach grać będzie.
OdpowiedzUsuńNie zamierzam się przyzwyczajać, bo nie obejrzę i tyle:-P
OdpowiedzUsuń