środa, 18 maja 2011

W koło Macieju - "Kod nieśmiertelności", scenariusz: Ben Ripley, reżyseria: Duncan Jones, 2011

Jesteś w ciele obcego człowieka i masz osiem minut, aby odkryć, kto wysadził pociąg, w którym zginął twój gospodarz, a jeśli ci się nie uda… Jesteś w ciele obcego człowieka i masz osiem minut, by odkryć, kto wysadził pociąg…

Tak mniej więcej można opisać fabułę Kodu nieśmiertelności, drugi po Moon pełnometrażowy film Duncana Jonesa, w którym pojęcie replay nabiera nowego znaczenia. Właściwie to niezupełnie nowego, ponieważ w podobnej tematyce utrzymany jest chociażby Next Lee Tamahoriego czy Deja vu Tony’ego Scotta, nie wspominając o Raporcie mniejszości Stevena Spielberga. Różnica między tymi trzema filmami a Kodem nieśmiertelności jest taka, że w filmie Jonesa główny bohater ma tylko zebrać informacje, które pomogą ocalić przyszłe ofiary, a nie zmieniać przeszłość, przynajmniej we wstępnym założeniu.

Widz rzucony jest w środek akcji i razem z kapitanem Colterem Stevensem (Jake Gyllenhaal) nie tylko raz za razem ponawia śledztwo mające pomóc w ujęciu zamachowca, ale także stopniowo odkrywa wiedzę o swojej roli w wydarzeniach i o sobie samym. Film, podobnie jak Moon, tylko bardziej sztampowo przedstawia władzę, w tym wypadku służby wojskowe, jako zło, wobec którego jednostka jest irrelevant (nieistotna, wyraz ten powtarza się częściej niż powroty głównego bohatera w przeszłość). Motywem jest również walka z czasem w różnych jego wymiarach, twórcy stawiają pytania o to, czy w istocie można wpływać na rzeczywistość, czy można wykorzystywać przeszłość w celu zmiany przyszłości, czy przeznaczenie faktycznie istnieje.

Film porusza też niezwykle drażliwy dla Amerykanów wątek po 11 września 2001 roku – obawy przed ponownym atakiem terrorystycznym, w sposób drwiący ze środków ostrożności podejmowanych w miejscach publicznych zrzeszających tłumy ludzi. Pierwszymi podejrzanymi Stevensa są pasażerowie pochodzenia arabskiego, co jest symbolem niemal paranoicznego lęku przed ludźmi z tych rejonów i wyrazem niesprawiedliwości, z jaką są traktowani po makabrycznych wydarzeniach z World Trade Center. Znalazło się też miejsce na refleksje nad zasadnością eutanazji czy powiązane z tym przekonanie o boskości, jaką zdają się posiadać niektórzy ludzie.

Kod nieśmiertelności to bardziej wybuchowa wersja Moon, powtarzająca podobne problemy, ale o wiele słabsza w grze aktorskiej. Jake Gyllenhaal gra zaledwie poprawnie, nie wywołuje większych emocji. Podobnie Michelle Monaghan wcielająca się w pasażerkę pociągu, Christinę, z którą Stevens nawiązuje dziwny romans, będący w moim odczuciu największym zgrzytem historii. Najsłabiej zagrał Jeffrey Wright jako wyrachowany Dr Ruttledge, dla którego liczy się tylko własna sława i osiągnięcia. Na uwagę zasługuje natomiast Vera Farmiga, czyli filmowa Colleen Goodwin, swego rodzaju przewodniczka Stevensa po nowym dla niego świecie, czuwająca nad jego postępami w śledztwie, a z czasem stająca się jego sojuszniczką.

Nie jest to obraz, który będę długo pamiętała, nie ma takiej siły przekazu, jaką miał Moon, z którym trudno go nie porównywać. Ot, takie filmidło na zabicie nudnego wieczoru.

4 komentarze:

  1. A mnie w kinie dość wynudził... Ciągła powtarzalność, ta sama sceneria i przewidywalność.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda? A takie pochwały na naszych portalach zbiera...

    OdpowiedzUsuń
  3. Już gdy zobaczyłem zwiastun w kinie to stwierdziłem, że to kaszana. Twoja recenzja wydaje się to potwierdzać, dzięki za ostrzeżenie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co kto lubi, ale jeśli nie odpowiadał Ci opis, to film pewnie też by Ci nie przypadł do gustu.

    OdpowiedzUsuń