środa, 28 września 2011

Elizabeth Bennet powalczy z zombie na ekranie

W USA wciąż modne są literackie odnowienia klasycznych powieści, których bohaterami, oprócz wszystkim znanych, są również zombie, potwory morskie, wampiry itp. Nadszedł czas na przeniesienie historii na ekran - na pierwszy ogień idzie Duma i uprzedzenie i zombie Setha Grahame-Smitha i Jane Austen. Trwają właśnie intensywne poszukiwania odtwórczyni głównej roli, Elizabeth Bennet. Podobno rozpatrywano takie sławy jak Natalie Portman, Anne Hathaway, Scarlett Johansson. Najnowsza plotka głosi, że propozycję otrzymała Blake Lively, najlepiej znana z serialu Plotkara. Premiera filmu została zapowiedziana na 2013 r.

W Polsce na szczęście gatunek literary-horror mash-up niezbyt się przyjął, jak dotąd wydano Przedwiośnie żywych trupów Kamila Śmiałkowskiego, na październik z kolei wydawnictwo RM zapowiedziało nową wersję Faraona Bolesława Prusa w wykonaniu Konrada T. Lewandowskiego, która będzie nosiła tytuł Faraon wampirów. Film, mam nadzieję, żaden nie powstanie...

Pojawienie się w ogóle takich pozycji na rynku może świadczyć o wyeksploatowaniu horroru jako gatunku, jest też jasnym sygnałem "zmęczenia materiału" dotyczącego wątków wampirów i zombie w literaturze.

[źródło: Flavorwire]

sobota, 24 września 2011

Pratchett jakiego nie znałam - "W północ się odzieję", Terry Pratchett, tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 2011


Terry Pratchett zasłynął jako twórca fantasy humorystycznej, jego książki ze Świata Dysku ukazują się w milionowych nakładach w różnych częściach świata. W północ się odzieję to czwarta część z Tiffany Obolałą jako główną bohaterką. Być może fani pisarza dostrzegą w niej o wiele więcej niż ja, ponieważ książek samego Pratchetta przeczytałam kilka, a z Tiffany wcześniej się nie spotkałam, ale zgodzą się zapewne, kiedy napiszę, że powieść w niczym nie przypomina lekkich parodii z przytykami do rzeczywistości w tle, jakimi raczył nas autor przez tyle lat. A może to ja się zmieniłam?

W północ się odzieję to powieść do bólu zjadliwa, bezpruderyjnie obnażająca wszelkie wady ludzkości i absurdy świata, jaki sobie zgotowaliśmy. To gorzka satyra na współczesność, chociaż tematyką może nawiązywać do prześladowań czarownic w czasach średniowiecznych. Dzisiaj jednak taką czarownicą jest każdy, kto odstaje od ogółu. W powieści jest to Tiffany, nastoletnia czarownica, w naszym pojęciu jeszcze dziecko, w mentalności bohaterów osoba spoza ich kręgu, ale uznawana za potrzebną, niosąca ciężkie brzemię odpowiedzialności za Kredę, swoją okolicę. U Pratchetta magią zajmują się magowie, bezużyteczni starcy studiujący praktyki tajemne na Niewidocznym Uniwersytecie po to, aby dopchać się do stołka rektora. Czarownice zaś pomagają ludziom, swoim oddaniem, kodeksem nie pozwalającym przyjmować nagród pieniężnych za swoją pracę, gotowością do każdej pomocy wzbudzają szacunek.

Nie spodziewałam się takiej dawki czarnego humoru, wciąż jeszcze w pamięci mam rewelacyjnego Kosiarza, którego lektura dała mi wiele radości. Kto wie, czy dzisiaj bym tę powieść odebrała tak samo? Kto wie, czy nadal by mnie tak bawiła, gdybym przeczytała ją teraz? Liczyłam, wbrew licznym ostrzeżeniom ze strony znajomych, na lekką opowieść z odniesieniami do mojego świata, a książka okazała się ciężką próbą, ponieważ z każdej strony autor bombarduje złośliwymi komentarzami na tak wiele aspektów, że czasami musiałam odłożyć książkę i odczekać kilka dni, zanim powróciłam do czytania. Przewija się tu wątek śmierci, alkoholizmu, znęcania się rodziców nad dziećmi, braku zrozumienia dla odmienności, wykorzystywania władzy dla własnych celów, ludzkiej głupoty i wiele, wiele innych. Nie pomagała sama fabuła, pokręcona i dziwna, nie zawsze logiczna, chociaż podejrzewam, że wpływ na taki odbiór ma moja nieznajomość poprzednich losów czarownicy.

Tiffany, w wyniku swoich przeszłych decyzji, musi zmierzyć się ze straszliwym demonem, którego obecność wyzwala w jej sąsiadach i ludziach, którzy zwykle szanują wiedźmy, nienawiść do niej i chęć mordu. W jej poczynaniach pomagają (w ich mniemaniu) lub przeszkadzają (w mniemaniu Tiffany) Nac Mac Fleegowie, mały, niebieski ludek wojowników, kierujący się specyficznym kodeksem honorowym. To oni i ich zachowania są przeciwwagą dla dramatycznych wydarzeń i obrazu złośliwości, braku tolerancji i okrucieństwa ludzi z otoczenia dziewczyny. Najśmieszniejszy w całej powieści jest słownik Feeglów. Chociaż autor wciąż posługuje się podobnym stylem, nie serwuje ironii i sarkazmu w sposób lekki, czasami tylko wywołuje uśmiech, częściej otrzeźwia czytelnika zimnym prysznicem prawdy o nim samym. O wydźwięku powieści może świadczyć choćby okładka, nadal kolorowa i w podobnej stylizacji, co poprzednich części, jednak poważne miny występujących na niej postaci wzbudzają pewien niepokój, zwiastują niebezpieczeństwo.

Mimo wszystko opowieść Pratchetta mnie wciągnęła i dzielnie razem z Tiffany dotarłam do zakończenia, może nieco zbyt lukrowego w porównaniu do całej powieści, ale powitałam je z prawdziwą ulgą.

środa, 21 września 2011

O wierze

Człek nie rezygnuje z wiary tylko dlatego, że doznał zawodu [...] jeno wierzy z podwójną mocą.
Bernard Cornwell, Excalibur, Erica 2011 r.

poniedziałek, 19 września 2011

O sztuczkach i czarach

Istnienie sztuczek nie pociąga za sobą nieistnienia czarów, ale bogowie nie zawsze gwarantują nam czary.
Bernard Cornwell, Excalibur, Erica 2011 r.

niedziela, 18 września 2011

Przyganiał kocioł garnkowi, czyli o inwektywach wśród pisarzy i filmowców

Jakiś czas temu na portalu Flavorwire wpadł mi w oko wpis o trzydziestu najbardziej obraźliwych opiniach jednych autorów o innych. Znajdziecie tu słowa Gustawa Flauberta o George Sand, Władimira Nabokova o Fiodorze Dostojewskim, zobaczycie, że wzajemną sympatią nie darzyli się Ernest Hemingway i William Faulkner, dostało się też J.K. Rowling i Jane Austen. Kto by pomyślał, że świat literatów jest tak pełen przemocy...

Na stronie można również znaleźć cytaty, jakie serwowali sobie twórcy filmowi, pokazując, że wcale nie są gorsi (lepsi?) od kolegów literatów.

czwartek, 15 września 2011

Pokonać czas - Prince of Persia: The Sands of Time, Ubisoft 2003

Prince of Persia: The Sands of Time
Gatunek: Action Adventure, TPP (third-person perspective)
Producent: Ubisoft Montreal
Wydawca: Ubisoft
Platforma: PC
Premiera: 2003 r.


Kilka miesięcy temu pisałam o filmie Prince of Persia: The Sands of Time, który mnie rozczarował swoją plastikowością i tym, że chociażby w połowie nie dorównał grze. Wtedy też obiecałam, że podzielę się swoimi wrażeniami co do gry właśnie. Do Prince of Persia: The Sands of Time mam szczególny sentyment. To pierwsza gra komputerowa, która zmusiła mnie i przyzwyczaiła do pełnej obsługi klawiatury w trakcie rozgrywki, dzięki czemu mogłam bez obaw przerzucić się z konsoli na PC (a teraz mam problem z grą na Playaku…).
Grałam w nią wielokrotnie i wciąż podoba mi się nie mniej niż za pierwszym razem, chociaż znam już wszystkie elementy fabuły, skądinąd bardzo zaskakującej dla tego, kto gra po raz pierwszy.

Zacznę może od wprowadzenia w historię. Tytułowy książę Persji, w grze bezimienny, podbija indyjskie miasto razem z wojskiem swojego ojca. Żołnierze króla zabierają stamtąd tajemniczą klepsydrę, a książę przywłaszcza sobie piękny sztylet. Wkrótce okazuje się, że te dwa artefakty są ze sobą ściśle związane. Za namową doradcy-czarnoksiężnika książę wkłada sztylet w klepsydrę. Staje się rzecz przedziwna, piasek zaczyna się wysypywać i obezwładniać przebywających w pomieszczeniu ludzi, którzy zmieniają się w przerażające stwory, pragnące jedynie zabijać. Zadaniem księcia, czyli gracza, jest nie dopuścić, aby z mocy czasu skorzystał podstępny czarnoksiężnik, a także powstrzymać rozlew piasku. W misji nieoczekiwanie pomaga mu księżniczka Farah, to z jej pałacu wywieziono magiczne przedmioty.

Rozgrywka w The Prince of Persia: Sands of Time została zainspirowana wcześniejszymi grami z cyklu Tomb Raider, ale twórcy zapewnili większą interakcję z otoczeniem i szersze możliwości fizyczne swojego bohatera, co początkowo sprawiało mi ogromne trudności w opanowaniu klawiszologii. Poziom trudności wzrasta z każdym levelem, a gracz coraz więcej dowiaduje się o możliwościach księcia, ale także o nim samym. Jest świadkiem wewnętrznej przemiany bohatera, który z beztroskiego i lekkomyślnego młodzieńca staje się doświadczonym wojownikiem. Opowiedziana przez scenarzystów gry historia jest przekonująca i prawdziwa, chwilami  poruszająca, gracz, tak jak książę, zdaje sobie sprawę z nieszczęścia, jakie spadło na bliskich i żołnierzy, i pragnie pomóc swojej postaci. Twórcy wpletli w opowieść wątek romansowy, potyczki słowne obojga bohaterów stanowią jedną z mocniejszych stron gry.

W opanowaniu ruchów bohatera pomagają podpowiedzi ukazujące się na ekranie przed każdym nowym ruchem, co pomaga na początku, denerwuje przy powtarzaniu poziomów, na szczęście nie zatrzymuje akcji. Wraz z postępowaniem opowieści mamy do czynienia z groźniejszymi wrogami i pułapkami, gracz musi więc stosować coraz to nowe chwyty, ale nie jest ich zbyt dużo i po pewnym czasie ich używanie przychodzi całkiem naturalnie. W trakcie walk książę ma do czynienia nie tylko z krwiożerczymi potworami, którzy niegdyś byli jego wiernymi kompanami, ale też musi uważać na pomagającą mu Farah, która nie potrafi się sama bronić. I te momenty irytowały mnie najbardziej, bo nie dość, że musiałam uważać, aby księżniczka została przy życiu, to jeszcze ona potrafiła ugodzić mojego bohatera strzałami zabierającymi więcej energii niż ciosy wrogów. W sterowaniu nader często przeszkadzała również kamera, wcale nie tak operatywna jak twierdzą producenci gry, zazwyczaj wręcz utrudniająca wykonywanie skomplikowanych akrobacji, gdyż gracz w pewnym momencie widział np. ścianę zamiast miejsca akcji.

Kolorowe, dopracowane lokacje budzą zachwyt, chociaż teraz już nie tak wielki, ale kilka lat temu krajobrazy zapierały dech w piersiach, podobnie jak szczegóły postaci czy wnętrz. Baśniowego klimatu dopełnia muzyka, pełna energetycznych tonów i pobudzająca dramatyzm sytuacji. Sukces Prince of Persia: The Sands of Time przyczynił się do kontynuacji losów księcia, które znacznie odbiegają od bajkowej, nawet mimo piaskowych stworów, atmosfery, która nie jest w połowie tak brutalna ani krwawa jak choćby Warrior Within, o czym postaram się napisać za czas jakiś.

środa, 7 września 2011

W krainie mitu - "Mitologie Andrzeja Sapkowskiego", Elżbieta Żukowska, Gdański Klub Fantastyki 2011

Nie ulega wątpliwości i nikt nie zaprzeczy, że Geralt z Rivii, Cirilla cintryjska, Yennefer z Vengerbergu, a także inne postaci z cyklu wiedźmińskiego Andrzeja Sapkowskiego na trwałe wpisały się w kanon polskiej fantastyki. Od momentu wydania opowiadań i powieści związanych z wiedźminem powstało wiele prac naukowych w odniesieniu do różnych aspektów poruszanych w tej prozie, dwie takie w formie prac licencjackiej i magisterskiej popełniłam i ja. W świadomości fanów fantastyki wciąż żywy, kilka lat temu Geralt pojawił się na ekranach monitorów komputerowych i jego postać na nowo zawitała w polskiej (i nie tylko) popkulturze. Sam Andrzej Sapkowski zastanawia się, czy nie wrócić do wykreowanego na przełomie lat 80. i 90. uniwersum. Dlatego też nie dziwi mnie chęć Gdańskiego Klubu Fantastyki przypomnienia korzeni cyklu wiedźmińskiego wydaniem pracy Elżbiety Żukowskiej.

Mitologie Andrzeja Sapkowskiego nie jest pracą odkrywczą, nie stawia hipotezy, której broni czy z którą polemizuje. Stanowi swoiste kompendium przedstawiające przeplatanie się trzech najważniejszych mitologii – słowiańskiej, celtyckiej oraz germańskiej – w świecie wiedźmińskim. Dociera do źródeł, z jakich mógł korzystać Andrzej Sapkowski podczas kreacji cyklu. „Mógł” to słowo w tym wypadku kluczowe, ponieważ autorka pracy często snuje domysły, nie zakłada za pewnik, że AS wykorzystał daną część mitu celowo, czasem sugeruje, że zrobił to kompletnie nieświadomie, a zdarza się nawet, że uznaje zastosowanie jakiegoś tropu za „wspomagacz” jego „potencji” twórczej:
Sposób, w jaki autor wykorzystał mitologię celtycką do stworzenia wizerunku rasy elfów, znamionuje oczywiście wysoki stopień znajomości kultury celtyckiej, choć poddaje w wątpliwość potencję jego wyobraźni twórczej. (s. 62)
Autorka zdaje się w ten sposób studzić fascynację tych czytelników, którzy uznają Sapkowskiego za absolutne guru w dziedzinie fantasy. Twierdzi wręcz, że fenomen popularności cykl zawdzięcza oparciu go o wykorzystanie mitów. Czego zdaje się nie przyznawać, to faktu, że jak mało któremu twórcy, Sapkowskiemu udało się nadać mitom nową wartość dzięki niezwykłej umiejętności połączenia różnych wierzeń w całość i, co tu kryć, niezaprzeczalnemu talentowi pisarskiemu.

Pomijając ten dysonans poznawczy, który w moim wypadku tkwi częściowo w podejściu emocjonalnym (wprawdzie nie uważam Sapkowskiego za absolutne guru, ale to właśnie cykl wiedźmiński pokazał mi, że fantastyka może być czymś więcej niż „bajką dla dorosłych”), praca Żukowskiej w sposób ciekawy przedstawia świat wiedźmiński w odniesieniu do mitów. Bardzo dobrym rozwiązaniem było podzielenie książki tematycznie, w każdej części autorka zderza ze sobą dwie rzeczywistości – mitu i podejścia do niego pisarza. Oprócz odniesień do trzech wspomnianych mitologii Elżbieta Żukowska wspomina także o wykorzystaniu w cyklu wątku arturiańskiego, zarówno w ujęciu mitu (Artur kultury celtyckiej), jak i legendy (Artur kultury chrześcijańskiej). Odrębny rozdział poświęca także dwojgu najważniejszym bohaterom cyklu, Geraltowi i Ciri, w kontekście trawestacji mitycznych bohaterów kulturowych.

Żukowska wprowadza czytelnika w każdą mitologię krótkim przedstawieniem historii poszczególnych plemion, wydobywa na światło dzienne ich wierzenia związane z cyklem, powołując się na najbardziej istotną bibliografię, która jest oddzielnym skarbem dla poszukującego szerszych informacji. Następnie rozkłada świat wiedźmina na kawałeczki – czasoprzestrzeń, postaci, demonologię, sferę sacrum i profanum -, stawiając je w opozycji do mitologii. Czytelnik otrzymuje więc kompletny obraz źródeł inspiracji twórczości Andrzeja Sapkowskiego, autorka staje się jego przewodnikiem po świecie starego i nowego mitu. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to świetnie, zajmuje uwagę czytelnika w całości, stosując prosty język znamienny w literaturze popularnonaukowej, i udowadniając swoje doskonałe merytoryczne przygotowanie do tematu.

Mitologie Andrzeja Sapkowskiego nie powinny być traktowane jako wykładnia wiedzy jedynej, jak wcześniej wspomniałam, autorka w wielu wypadkach posługuje się własną interpretacją cyklu, doszukując się w nim wątków, których Sapkowski mógł nie wziąć pod uwagę, czego sama ma świadomość. Praca pozwala osadzić cykl wiedźmiński w kontekście mitu i dla mnie osobiście jest kolejnym dowodem na to, że fantasy łączy w sobie dziedzictwo mitu i baśni, ponieważ fantasy oscyluje wokół mitu niejako z racji swego charakteru. […] opowiada historie, które wydarzyły się w pewnym konkretnym miejscu i czasie. Posiada tak wiele pól wspólnych z mitem, że jej bezpośrednie odniesienia literackie wydają się zupełnie naturalne. (s. 135) Polecam wszystkim zainteresowanym tematyką mitu w fantasy, a fanom Sapkowskiego jako lekturę obowiązkową.

niedziela, 4 września 2011

Wrześniowe premiery

KSIĄŻKI

Tytuł: Doktor Styks
Autor: Marcin Wolski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 20 września 2011 r.

Kolejna powieść Marcina Wolskiego, jednego z moich ulubionych autorów polskich. Spodziewam się intrygującej fabuły w barwnym, zabawnym stylu, jak to u Wolskiego.

Najlepsza powieść Marcina Wolskiego, polskiego mistrza literatury o nieskrępowanej wyobraźni.Młody radiowiec, Gwidon Michałowicz, przejmuje popularne słuchowisko, którego twórca zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Próbując dopisać zawieszoną historię i rozwiązać tajemnicę śmierci poprzednika, Gwidon prosi o pomoc aktorów, którzy współpracowali przy realizacji programu. W ten sposób poznaje Agnieszkę, młodą techniczkę, która wydaje się nie pasować do rzeczywistości lat siedemdziesiątych. Niespodziewanie Gwidon przenosi się do świata ze słuchowiska. Jednakże urok międzywojennej Warszawy szybko znika wraz z kolejnymi doniesieniami o spisku, który uknuł tajemniczy doktor Styks.Tymczasem sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli, bowiem bohaterowie programu radiowego zaczynają przenikać do rzeczywistości Michałowicza.Gwidona goni czas, śledztwo wymaga rozwiązania, a w dodatku z każdym kolejnym krokiem postawionym pomiędzy światami wzrasta zagrożenie dla obu rzeczywistości. A doktor Styks tylko na to czeka.
Tytuł: Słonie na neptunie
Autor: Mike Resnick
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: 20 września 2011 r.

The best of the best Mike'a Resnicka w opowiadaniach SF. Warto mieć, bo Resnick w opowiadaniach jest właśnie najlepszy.

Wybór najlepszych opowiadań Mike’a Resnicka, jednego z najbardziej utytułowanych pisarzy SF wszechczasów.

Resnick od wielu lat jest w światowej czołówce twórców opowiadań, nie ma roku, by któreś z nich nie trafiło na listy nominowanych do Hugo, Nebuli, Locusa.

Wiele z opowiadań, które się w tym zbiorze znalazły, tę rywalizację wygrało.
Oto 14 opowiadań i nowel składajacych się na ten tom:

  • „Barnaba na wybiegu”
  • – nominacja Hugo, nominacja Locus 1994
  • „Siedem spojrzeń na wąwóz Olduvai”
  • – Hugo, Nebula 1994, nominacja Locus
  • „Zimowe przesilenie”
  • – nominacja Hugo 1991
  • „Doskonale piękny poranek, z szakalami”
  • – nominacja Hugo 1991
  • „Manamouki”
  • – Hugo, nominacja Nebula 1990
  • „Kirinyaga”
  • – Hugo, nominacja Nebula 1988
  • „Bowiem dotknęłam nieba”
  • – nominacja Hugo, nominacja Nebula 1989
  • „Bully!”
  • – nominacja Hugo, nominacja Nebula 1990
  • „Kiedy starzy bogowie umierają”
  • – nominacja Hugo, nominacja Nebula 1995
  • „43 dynastie antaryjskie”
  • – Hugo 1997
  • „Podróże z moimi kotami”
  • – Hugo, nominacja Nebula
  • „Słonie na Neptunie”
  • – nominacja Hugo, 2001
  • „Łowy na Snarka”
  • – nominacja Hugo, 1999
  • „Czerwona kaplica”
  • – nominacja Hugo, 2001
Tytuł: Bogowie, groby, uczeni. Tajemnice archeologii
Autor: C.W. Ceram
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 28 września 2011 r.

Uwielbiam archeologię, swego czasu rozważałam nawet studia w tym kierunku, ale rozsądek i brak funduszy przeważył. Pozostało mi czytać i oglądać programy naukowe.

Nowe, uzupełnione wydanie.

Pasjonująca opowieść o tajemnicach najbardziej znaczących odkryć archeologicznych w dziejach. Jak narodziła się archeologia? Co Schliemann odkrył w Troi? W jaki sposób próbowano rozszyfrować hieroglify i pismo linowe? Co zobaczono po otwarciu grobowca Tutanchamona? Czy rzeczywiście istnieje przekleństwo faraona?

Opowieści o wielkich odkrywcach i… złodziejach, o niezwykłych odkryciach, skarbach, determinacji i przypadku wiodą nas od Babilonu po Amerykę Środkową.
Tytuł: Valis
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 28 września 2011 r.

Kolejna powieść w serii kolekcjonerskiej. Absolutne must have.

Na początku było oślepiające światło. Oświecenie, za którym stoi VALIS, sprawia, że bohater zaczyna inaczej postrzegać świat. Czy to, co zwiemy rzeczywistością, jest rzeczywiste? Czy Bóg istnieje, a jeśli tak, dlaczego istnieje też zło? Czy ktoś nami kieruje, czy jesteśmy suwerennymi bytami? Szukanie odpowiedzi na te pytania to obowiązek każdego człowieka.
„Valis” jest pokłosiem przeżyć Dicka z 1974 roku, według jednych oświecenia, innych – załamania.
Tytuł: Boża inwazja
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: wrzesień 2011 r.

Kontynuacja Valis, już nie kolekcjonerskie wydanie, ale i tak konieczność nabycia.
W „Bożej inwazji”, drugiej części trylogii (pierwsza, „Valis”, ukazała się po raz pierwszy w Polsce w 1994 roku), autor zadaje pytania zasadnicze dla całej jego twórczości – o sens życia, przyszłość świata i rolę Boga w świecie pełnym zła. Co się wydarzy, jeśli Bóg albo istota zwana Jah – przebywająca na wygnaniu na odległej planecie – znowu pojawi się na Ziemi? Jak będzie wyglądało jej przyjście w obliczu rozwiniętej technologii i sprzęgniętego z nią zła współczesnego państwa policyjnego?

Tytuł: Serce Cienia
Autor: Tad Williams
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: wrzesień 2011 r.

Ostatnia (mam nadzieję) część trylogii, która stała się tetralogią, ponieważ się autor nie wyrobił. Czeka na mnie już część trzecia, ale obiecałam sobie, że przeczytam ją tylko wtedy, jeśli czwarta część będzie ostatnią. Cykl równy nie jest (patrz: entuzjastyczna recenzja części pierwszej i mniej pochwalna recenzja drugiego tomu), ale chciałabym doprowadzić go do końca.
Zamek Marchii Południowej znalazł się w kleszczach dwóch nieprzejednanych sił, starożytnego ludu Qarów i szalonego króla-boga, autarchy Xis. Pod zamkiem przed wiekami uwięziono straszliwą moc, którą autarcha stara się wyzwolić i podporządkować sobie. W tym celu chce wykorzystać będącego w jego rękach króla Olina, władcę Marchii Południowej. Księżniczka Briony, książę Barrick, Funderlingowie, a nawet zjednoczeni z nimi w obliczu wspólnego zagrożenia Qarowie muszą przeciwstawić się ogromnemu drzemiącemu w podziemiach złu…
FILM

Tytuł: Skóra, w której żyję
Scenariusz: Pedro Almodóvar
Reżyseria: Pedro Almodóvar
Data premiery: 16 września 2011 r.

O tym filmie pisałam w lipcu. Jestem bardzo ciekawa fabuły i roli Banderasa, którego bardzo lubię i cenię, chociaż nie grał w wielu ambitnych filmach, to stać go na wiele (swoją drogą, powieść, na podstawie której powstał film, także ukaże się we wrześniu).
Najnowszy film Pedro Almodóvara, niekwestionowanego mistrza współczesnego kina. Po raz pierwszy w swojej karierze twórca "Wszystko o mojej matce" sięgnął po materiał literacki i przygotował scenariusz na podstawie powieści "Tarantula" Thierry'ego Jonqueta. Książka opowiada o chirurgu plastycznym, który trzyma w zamknięciu w swoim mieszkaniu piękną Ewę. Kim jest tajemnicza kobieta? Jakie stosunki łączą ją z lekarzem? Prawda okaże się bardziej szokująca niż najśmielsze przypuszczenia. O "Tarantuli" krytycy pisali, że to Markiz de Sade i Jean-Paul Sartre w jednym, więc thriller "Skóra, w której żyję" na jej podstawie, ma szansę stać się jednym z najbardziej szokujących filmów w dorobku Almodóvara.

czwartek, 1 września 2011

Zabrać bogatym, oddać potrzebującym - "Robin Hood", scenariusz: Brian Helgeland, reżyseria: Ridley Scott, 2010


Robin Hood Ridleya Scotta budził mnóstwo kontrowersji i pytań jeszcze zanim rozpoczęto zdjęcia. Było wiele spekulacji na temat scenariusza, a już w trakcie kręcenia filmu okazało się, że Scott ma doprawdy nietypową wizję. Wizja jednak nie wypaliła (z różnych plotek wynika, że zaoponowały wytwórnie, które nie chciały ryzykować fiaska, postawiono więc na bardziej bezpieczną historię) i ci, którzy się spodziewali fajerwerków, mogli się rozczarować. Ja czekałam na dobry dramat kostiumowy z plejadą gwiazd i po cichu liczyłam na powrót Scotta do reżyserskiej formy. Doczekałam się.

Robin Hood to najlepszy epicki film Scotta od dawna, nie pozbawiony humoru i łotrzykowskiego wdzięku, bez patosu i nadmiernej epickości jak Królestwo Niebieskie czy Gladiator (aczkolwiek ten ostatni bardzo lubię). Zachwyca zdjęciami, scenografią miejsc, kostiumami i muzyką napisaną przez Marca Streitenfelda. Udało się pokazać tu żywy obraz ówczesnej Anglii, w której królował głód, bieda, narastający bunt przeciwko monarchii. Dwór królewski jest przesiąknięty intrygami, nikt nie może się czuć bezpiecznie i potrzeba niezwykłych umiejętności, by się na nim utrzymać. Świetna gra aktorska pozwala dostrzec prawdziwych ludzi, niepozbawionych wad, słabych i żałosnych (Matthew Macfadyen jako szeryf Nottingham), wyrachowanych i porywczych (Oscar Isaac jako książę Jan, Mark Strong w roli Godfreya), zadufanych w sobie, co prowadzi ich do zguby (Danny Huston jako Ryszard Lwie Serce), mądrych, statecznych i dzielnych (Eileen Atkins w roli Eleonory Akwitańskiej, William Hurt w postaci Williama Marshala).

Russel Crowe idealnie spełnił się w roli tytułowej i ponownie udowodnił, że potrafi grać inaczej (od wielu osób słyszałam, że wszędzie gra tak samo; niech obejrzą Robin Hooda, State of Play, American Gangster czy Body of Lies). Jego Robin jest właśnie taki, jakim go sobie zawsze wyobrażałam: sprytny, inteligentny, charyzmatyczny wódz, świetny łucznik, opanowany w każdej sytuacji. W dodatku okazał się nie tylko wojownikiem, lecz także prawdziwym mężczyzną, lojalnym, czułym, opiekuńczym, czasem zakłopotanym w relacjach z Marion. Cate Blanchett wyglądała i grała olśniewająco, prawdziwie. Jej Marion to niezależna, pewna siebie kobieta, która walczy o byt swój i mieszkańców swojej ziemi, która nie boi się ubrudzić ziemią czy błotem, a wszystko, co robi, robi z godnością damy. Widać było chemię między dwojgiem postaci, ich rozwijające się uczucie nie ma w sobie nic z romansu, jest wiarygodne.


Widz obserwuje narodziny legendy i kiwa głową, tak, właśnie tak to mogło wyglądać. Jej ducha oddają również postacie drugoplanowe, Mały John (Kevin Durand), brat Tuck (Mark Addy) czy wspomniany już szeryf Nottingham. Nie różnią się oni wiele od swoich ekranowych poprzedników, co może być i wadą (bo nie są oryginalni), i zaletą (bo wszyscy ich znamy). Robin Hood to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam w ostatnich latach. Oczywiście nie jest pozbawiony wad, przede wszystkim dlatego, że z szumnych zapowiedzi wyjścia poza schemat nie zostało prawie nic (prawie, na co przykładem jest chociażby osoba Ryszarda Lwie Serce, którego przedstawiono zupełnie inaczej niż w większości poprzednich filmów), a aktorzy w wielu wypadkach niczym nie zaskoczyli, ale nie można mieć wszystkiego. Wyszedł dobry dramat kostiumowy, wierny bardziej historii niż jakikolwiek film przed nim, a przy tym ściśle związany z mitem.