sobota, 26 stycznia 2013

Wampiry wg Janion - "Wampir. Biografia symboliczna", Maria Janion, słowo/obraz/terytoria 2008


Z książką Marii Janion spotkałam się na studiach, podczas mojej pracy nad licencjatem. Wtedy Wampira czytałam fragmentami. Niedawno postanowiłam zapoznać się z całością i przyznam, że była to pouczająca lektura. Może nie tak, jak się tego spodziewałam i nie znalazłam tu wiele przydatnych informacji dla moich poszukiwań, ale z pewnością można uznać Wampira. Biografię symboliczną za wartą uwagi przez wszystkich zainteresowanych tematem wampiryzmu, nie tylko w literaturze.

Przede wszystkim książka jest kopalnią źródeł bibliograficznych i cytatów z przeróżnych dziedzin. Autorka imponuje wiedzą i rozeznaniem na temat wampirów, zwłaszcza w literaturze, nie zapomina przy tym o społecznym i historycznym tle. Nie polecam pracy osobom zaczynającym przygodę z motywem wampirycznym, zbyt szczątkowe informacje mogą się wydać wyrwane z kontekstu i nie wystarczające do zrozumienia poruszanych tematów.

Dobry, nieprzeładowany naukowym językiem styl Janion pozwala bez większych problemów przejść przez kolejne rozdziały. Autorka potrafi zaskoczyć interesującymi teoriami, potwierdza również te, które krążą wśród znawców od dawna. Z jej pracy możemy się dowiedzieć między innymi, że motyw żywego trupa został utrwalony przez Kościół chrześcijański, który nie miał żadnych trudności w zaakceptowaniu "wymiaru filozoficznego wampirów. Nasza cywilizacja przedstawia przecież dowód nie do podważenia, że człowiek może umrzeć, być pogrzebany i opuścić grób, wyposażony w moc, pozwalającą na obcowanie z żyjącymi – to sam Chrystus." Badaczka na potwierdzenie tej, dość kontrowersyjnej teorii, przytacza kolejny cytat:
Zapewniając sobie życie nocne za pomocą picia krwi żyjących, wampir jest wyobrażeniem mitu, który stanowi pogańską wersję mitologii chrześcijańskiej, ofiarowującej wiernym ciało i krew Chrystusa. (s. 41)
Janion przeprowadza czytelnika przez genezę powstania i utrwalenia mitu wampirycznego, powołując się na tytułową symbolikę znaczenia krwi, śmierci, życia po śmierci. Zwraca uwagę na przemiany, jakim przez wieki podlegał wampir, z lekka ocierając się tylko o motyw potworności (na co liczyłam najbardziej). Pokazuje istnienie wampirów w mitach, wierzeniach, literaturze, filmie oraz prawdziwym świecie, przytaczając przykłady największych zbrodniarzy i zbrodniarek. Oczywiście przy tej okazji porusza wątek nieśmiertelności, której tajemnicę posiadł wampir. Nie zapomina o klimacie, w jakim najlepiej rozwija się wątek wampiryczny, opisując mroczny urok zamczysk, nocy, śmierci, i ludzkiego strachu przed nimi.

Doskonałym uzupełnieniem opasłego tomiszcza jest dodatek literacki. Zamieszczono tu w całości Narzeczoną z Koryntu Goethego, Wampira Polidoriego, Upiora. Balladę morlacką autorstwa Mériméego, Berenice Poego i jeszcze kilka innych, a także fragmenty Giaura Byrona, Draculi Stokera czy Chrztu ognia Andrzeja Sapkowskiego. Lektura obowiązkowa dla fascynatów wampirologii, Marii Janion i w ogóle dobry opracowań literackich.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Na skróty II – „Looper”, „The Amazing Spider-Man”, “The Dark Knight Rises”, “The Cabin in the Woods”, “Star Trek”

Dzisiaj kolejna paczka moich wrażeń z filmów w kilku krótkich zdaniach. Tym razem będzie w kolejności od najmniej do najbardziej lubianej przeze mnie produkcji.

5. Zapętleni, zasupłani – „Looper”, scenariusz i reżyseria: Rian Johnson, 2012

To film, co do którego miałam spore nadzieje. Trailer wyglądał obiecująco. Sądziłam, że będzie to ambitna produkcja science fiction, a przynajmniej ambitniejsza od innych hollywoodzkich obrazków. Looper zebrał naprawdę dobre recenzje na Zachodzie, również w Polsce. Nie wiem dlaczego. W filmie najbardziej podobały mi się zdjęcia, jakby surowe, przypominające klimatem 12 małp, i muzyka w kompozycji Nathana Johnsona. Poza tym się tylko rozczarowałam: miałkimi, przewidywalnymi dialogami, schematycznymi postaciami bez energii i życia, jakby aktorom nie bardzo się chciało opowiadać historię swych bohaterów, prostą fabułą, stylizowaną trochę (a przynajmniej mi się kojarzyła) na filmy z lat 80. Mam wrażenie, że Joseph Gordon-Levitt nie nadaje się do kina akcji, brakuje mu charyzmy, nie wiem, jak to określić, ale nie pasował mi on do roli płatnego zabójcy. A Bruce WillisNo cóż, to miłość mojego filmowego życia, kocham go odkąd pamiętam, ale, jak to teraz często jest powtarzane, już go nie lubię. W ostatnich latach więcej ma ról nieciekawych niż interesujących i do tych pierwszych właśnie zalicza się postać w Looperze. Może Johnson chciał połączyć film akcji z dramatem, przełożył sceny, w których dużo się dzieje, wolniejszymi sekwencjami, gdzie bohaterowie rozmawiają, rozmyślają, ja się jednak znudziłam i nie dostrzegłam większej głębi w tym obrazku.

4. Padłeś? Powstań! – „The Dark Knight Rises”, scenariusz: Christopher Nolan & Jonathan Nolan, reżyseria: Christopher Nolan, 2012

To chyba moje największe rozczarowanie filmowe zeszłego roku. Wprawdzie nie spodziewałam się, że trzecia część Batmana będzie lepsza od The Dark Knight, ale sądziłam chociaż, że będzie lepsza niż pierwsza część. Tymczasem ten, rozwleczony na niemal trzy godziny, seans został tak przeładowany patosem, czymś, co Stephen King nazwał w Danse macabre pionierskim duchem, że oglądałam film z prawdziwym niesmakiem. Brakowało mi mroku, którym Christopher Nolan operował w pierwszej, a mistrzowsko otoczył widza w drugiej części. Jedyną charakterystyczną postacią, która wywiązała się rewelacyjnie ze swego zadania, jest Anne Hathaway. Jej Kobieta-Kot to idealne uosobienie nowoczesnej heroiny, złośliwej, wyrachowanej, kryjącej się w masce nie tylko wtedy, kiedy ją nosi. Hathaway nie jest lepsza ani gorsza od Michelle Pfeiffer, zagrała swoją postać zupełnie inaczej, nadając jej nową wartość. Pozostali są bezbarwni, niemal przezroczyści. Nie ma w tym filmie prawdziwego złoczyńcy. Nie jest nim Bane, który łudząco przypominał mi Henriego Ducarda granego przez Liama Neesona w Batman Begins. Z całą pewnością nie jest nim Miranda, którą przejrzałam w pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyłam ją na ekranie. Może Nolan miał nadzieję, że Marion Cotillard pokaże swoją ciemną, nieprzewidywalną stronę, jak to zrobiła w Incepcji, ale tutaj reżyser nie potrafił wykrzesać z niej nawet części tego. Dobre efekty specjalne, dopracowane zdjęcia i muzyka Hansa Zimmera nie są w stanie zrekompensować straty czasu, jaką zaserwował swoim fanom Nolan.

3. Zaczarowana chatka – „The Cabin in the Woods”, scenariusz: Joss Whedon & Drew Goddard, reżyseria: Drew Goddard, 2011

Zaraz po mdłym Looperze postanowiłam obejrzeć The Cabin in the Woods i było to przyjemną, całkiem zaskakującą odmianą. Bardziej się śmiałam niż bałam, ale takie chyba było założenie twórców, którzy postanowili pomieszać z konwencją horroru. Wyszło im to nawet zmyślnie, zwłaszcza pomysł z przerobieniem rytuału składania ofiar „bogom” w krwawe reality show dla wybranych. The Cabin in the Woods to niezła zabawa w odgadywanie nawiązań do takich klasyków, jak Cube czy Koszmar minionego lata (tuż po obejrzeniu miałam w głowie jeszcze kilka innych, ale już wyleciały mi z pamięci, fani horroru z pewnością potrafią przytoczyć ich więcej). Dobra jest to również parodia i szyderstwo z głupot scenariuszy niektórych filmów – moja ulubiona scena to ta, w której Curt (Chris „Thor” Hemsworth) w chwili nadciągającego niebezpieczeństwa mówi, że przyjaciele powinni się rozdzielić, a Marty się dziwi Really?! W ogóle to Marty (Fran Kranz) jest świetną postacią! Ten ciągle naćpany luzak okazuje się być kopalnią rewelacyjnych tekstów i najbardziej inteligentnym z całej piątki bohaterów. Bardzo go polubiłam.

2. Gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek - „Star Trek”, scenariusz: Roberto Orci & Alex Kurtzman, reżyseria: J.J. Abrams, 2009

Jako dziecko oglądałam serial Star Trek z zapartym tchem. Nie przeszkadzały mi kiepskie efekty specjalne, gumowe potwory i ludzcy obcy. Dla mnie była to doskonała rozrywka, na pokładzie USS Enterprise przemierzałam Wszechświat i wszystko wydawało się możliwe. Za filmami nie przepadałam, żadnego chyba nie obejrzałam do końca. Kiedy w 2009 roku do kin wchodził najnowszy obraz z serii, mający przywrócić jej świetność, niespecjalnie mnie to zainteresowało. I żałuję. O ileż lepiej bym się cieszyła filmem, gdybym oglądała go na dużym ekranie! To świetne przygodowe kino z rewelacyjnymi efektami specjalnymi, dobrym, chociaż schematycznym, scenariuszem, wspaniałymi bohaterami, których można odkrywać na nowo. Aktorzy wcielający się w członków załogi najpopularniejszego statku kosmicznego na świecie dali postaciom stworzonym przez Gene’a Roddnebery’ego nowe, barwniejsze życie. Chris Pine, Zachary Quinto (świetny duet różnych charakterów), Karl Urban, Zoe Saldana, Simon Pegg, John Cho, Anton Yelkin stworzyli załogę idealną. Jeszcze niedoświadczeni, popełniający błędy, mniej sztywni niż ich poprzednicy, ale tak samo zawzięci i ambitni. No i niezastąpiony Leonard Nimoy, będący wymarzonym pomostem między starym a nowym światem! I chociaż można się do kilku rzeczy przyczepić (najbardziej drażnił mnie fakt ukrytej matki Kirka – widzimy ją przy porodzie, później możemy się tylko domyślać, że związała się z przeciętnym mężczyzną, za którym młody James nie przepadał; doprawdy trudno mi uwierzyć, że wybrała kogoś takiego), z przyjemnością wracam do tej historii, a na Star Trek Into Darkness na pewno pójdę do kina.

1. Naprawdę niesamowity! – „The Amazing Spider-Man”, scenariusz: James Vanderbilt, Alvin Sargent, Steve Kloves, reżyseria: Marc Webb, 2012

Lubiłam Spider-Mana w wykonaniu Tobeya Maguire’a. Ale jeszcze bardziej spodobał mi się Andrew Garfield, którego Peter Parker nie jest tak naiwny ani porządny, jak bohater trylogii Sama Raimiego, który zamieniał się w złośliwego prześmiewcę po założeniu maski. Parker w wykonaniu Garfielda nie zmienia się, przywdziewając kostium człowieka-pająka, wręcz przeciwnie, ma jedynie nowe możliwości fizyczne, charakter pozostaje ten sam. The Amazing Spider-Man to chyba jedyny film o superbohaterze, w której zostaje on napiętnowany poczuciem winy, którego nieodpowiedzialność prowadzi na zupełnie nową ścieżkę, który poszukuje odkupienia, a nie tylko zemsty. Marc Webb i scenarzyści potrafili wydobyć dramatyzm postaci Parkera bez popadania w patetyczne tony, podobnie udało się to osiągnąć w wypadku doktora Curta Connorsa (Rhys Ifans), który przeraża i budzi sympatię, ale nie współczucie czy litość. Fabuła filmu, dialogi, współgranie postaci wypadają bardzo naturalnie, bez większych zgrzytów. The Amazing Spider-Man zachwyca efektami specjalnymi, pięknymi zdjęciami i poruszającą, ożywiającą obraz muzyką Jamesa Hornera. To również film zawierający jeden z najlepszych wątków miłosnych, jakie zdarzyło mi się obserwować na ekranie. Emma Stone i Andrew Garfield idealnie sprawdzają się w swoich rolach (co prawda są nieco zbyt poważni [widać, że są sporo starsi niż postaci, które grają], jak na licealistów [równie dobrze można było przenieść ich o kilka lat później, na studia], ale co tam). Gwen Stacy w dodatku to nie tylko śliczna licealistka, lecz także ambitna młoda kobieta, która potrafi zachować zimną krew w najgorszych momentach, zamiast wydzierać się z paniką w oczach. The Amazing Spider-Man znalazł się na liście moich ulubionych filmów i z pewnością będę do niego często wracać.

sobota, 19 stycznia 2013

Anna Gemra - "Od gotycyzmu do horroru. Wilkołak, wampir i Monstrum Frankensteina w wybranych utworach", Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2008


Notka przeniesiona z Piękny czy Bestia? z dnia 13 listopada 2011 roku

O pracy dr Anny Gemry powiedział mi mój promotor. Miała to być jedna z pierwszych lektur podczas doktoratu. Z doktoratu nici, ale ponieważ zdecydowałam podjąć swego rodzaju badania nad wizerunkiem potwora i pojmowania potworności na własną rękę, stwierdziłam, że z książką muszę się zapoznać. Od gotycyzmu do horroru jest pozycją trudno dostępną, znaleźć ją możecie już tylko w bibliotekach i to musicie się ustawiać w kolejkach. Ale warto. To naprawdę solidna porcja wiedzy podana w lekkostrawnym stylu.

Jak wskazuje podtytuł książki, Anna Gemra zajmuje się badaniami nad przemianą trzech najbardziej popularnych archetypów potwora w literaturze popularnej. Bogata w źródła praca daje czytelnikowi pełny obraz wilkołaka, wampira i monstrum Frankensteina od ich początków do czasów współczesnych. W obszernym wprowadzeniu autorka przedstawia genezę powieści gotyckiej i horroru, wyjaśnia zjawisko lęku i paradoksów z nim związanych. Następnie przechodzi do wnikliwego studium wybranych przez siebie potworów. Najwięcej miejsca poświęciła wampirowi, co jest zresztą zrozumiałe, w końcu to najpopularniejszy nośnik wszelkich zabobonów, mitów i schematów. Gemra nie zajmuje się potworami tylko w kontekście literatury, jej głównym celem jest pokazanie, w jaki sposób wizerunek literacki zmieniło przede wszystkim kino, ale wspomina również o teatrze i komiksie.

Swoją ogromną wiedzę autorka przekazuje w sposób bardzo przystępny, lekki i całkowicie przyswajalny dla zwykłego śmiertelnika. Praca zawiera również mnóstwo cytatów i odniesień do innych książek, szkoda tylko, że nie posiada tej bibliografii zebranej w jednym miejscu. Źródeł jest naprawdę wiele i autorka nie ogranicza się do najbardziej znanych badań czy powieści, co sprawia, że lektura jej książki jest prawdziwą przyjemnością i kopalnią wiedzy dla każdego, kto choć trochę interesuje się popkulturą.

czwartek, 17 stycznia 2013

O ludziach V

Najniebezpieczniejsi ludzie wierzą, że robią to, co robią, ponieważ bez dwóch zdań jest to najsłuszniejsza rzecz do zrobienia. Dlatego właśnie stają się niebezpieczni.
Neil Gaiman, Amerykańscy bogowie, MAG 2003 r.

niedziela, 13 stycznia 2013

Zmierzyć i zważyć duszę – "Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego", Mary Roach, tłumaczenie: Maciej Sekerdej, Znak 2010 r.


Książkę Mary Roach udało mi się wypatrzyć w promocji, a że chciałam ją i tak przeczytać i odpocząć od fantastyki fikcyjnej, zabrałam się do niej zaraz po zakupie. Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego to wyborna rozrywka i kopalnia wiedzy na temat różnych praktyk poszukiwania duszy ludzkiej i odpowiedzi na pytania, które dręczą niemal każdego człowieka – czy w ogóle mamy duszę, co się dzieje z nami po śmierci, czy istnieje życie pozagrobowe. W książce nie znalazłam wprawdzie jednoznacznych odpowiedzi, ale też ich nie szukałam (na temat duszy i życia pozagrobowego mam własne zdanie).

Barwny, wartki, kąśliwy, a czasami nawet złośliwy i cyniczny język autorki urozmaicał każdą historię. Roach przywołuje motywy reinkarnacji, w którą wierzą Hindusi, badania ektoplazmy, spirytualizm, eksperymenty ważenia duszy i jej zlokalizowania w ludzkim ciele. Wiara to jedno, ale zdumiewające jest to, że tak wielu poważanych naukowców prowadziło i nadal prowadzi (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – dlaczego mnie to nie dziwi…) szeroko zakrojone, często opłacane z kieszeni podatników, badania nad udowodnieniem istnienia bądź nie ludzkiej duszy.

Książka pozwala zrozumieć motywy, którymi kierowali się zarówno starożytni filozofowie, jak i współcześni naukowcy w swoich rozważaniach i poszukiwaniach. Autorka postarała się i bardzo dobrze przygotowała do swojej pracy. Poszczególne przypadki opisuje z godną podziwu szczegółowością, na każdym kroku cytując lub parafrazując coraz to nowe źródła. A wszystko to robi z entuzjazmem quazi-laika, który jest zafascynowany tematem i drąży coraz bardziej i bardziej, nie boi się zadawać mało stosownych pytań poważnym naukowcom i przyznawać do niedoświadczenia w jakiejś dziedzinie. Dzięki temu mogłam się poczuć zupełnie tak, jakbym towarzyszyła jej w kolejnych wyprawach i była przy każdej rozmowie.

Co więcej, Roach, oprócz opisywania kolejnych, coraz to dziwaczniejszych eksperymentów, zadbała również o umieszczenie ich w historycznym i kulturowym kontekście. Mnóstwo ciekawostek, związanych nie tylko z duszą, daje pełny obraz wierzeń, obaw, powodów tych odwiecznych poszukiwań. Polecam każdemu, a ja z pewnością sięgnę po kolejne pozycje autorki.

wtorek, 8 stycznia 2013

O wolności II

Wolny żyje ten, kto umie umrzeć.
Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, Kolekcja Gazety Wyborczej.

niedziela, 6 stycznia 2013

Na początek roku

Zapomniałam jakoś o zapowiedziach na styczeń 2013 roku, może dlatego, że jeszcze się nie mogę przyzwyczaić, że się 2012 skończył... Spośród licznych propozycji wydawniczych wybrałam kilka pozycji, z czego dwie przeszło z zapowiedzi poprzednich. Kinowo żadna fantastyka mnie nie zainteresowała, za to z utęsknieniem czekam na 18 stycznia.

KSIĄŻKI

Tytuł: Słowo i miecz
Autor: Witold Jabłoński
Wydawnictwo: SuperNOWA
Data premiery: 19 stycznia 2013 r.

Jednak najnowsza powieść Jabłońskiego nie ukazała się w 2012 roku, a, tak jak podejrzewałam, zapowiedziana jest na ten miesiąc.
Słowiańska „Gra o tron”!
„Słowo i miecz” to powieść dziejąca się w XI wieku, w czasach pierwszych Piastów.
Wkraczające na nasze ziemie chrześcijaństwo zmaga się z wciąż jeszcze niepokonanym żywiołem pogańskim. Skrzywdzona przez Bolesława Chrobrego dziedziczka książąt mazowieckich rodzi bękarta Miecława i wychowuje go na mściciela. Za sprawą rodzimych bogów i demonów nadchodzą Czasy Zamętu: trzej synowie Chrobrego giną w niezwykłych okolicznościach, buntują się możni, a lud pali kościoły i morduje znienawidzonych misjonarzy.
Tytuł: Składany nóż
Autor: K.J. Parker
Wydawnictwo: MAG
Data premiery: 23 stycznia 2013 r.

Podoba mi się okładka, a i historia wydaje się być ciekawa i, tak mi się wydaje, podszyta ironicznym humorem. Czy rzeczywiście?
Pierwszy obywatel Republiki Wesańskiej to nadzwyczajny człowiek. Jest bezlitosny, sprytny i przede wszystkim ma szczęście. Dał swemu ludowi bogactwo, potęgę oraz prestiż. Ale potęga przyciąga niepożądaną uwagę i Basso musi bronić siebie oraz swój kraj przed groźbami zarówno zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi. Przez całe życie podejmował decyzje o kluczowynm znaczeniu i popełnił tylko jeden błąd. Ale jeden błąd niekiedy wystarcza…
Tytuł: Świat Czarownic
Autor: Andre Norton
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data premiery: 23 stycznia 2013 r.

Premierę tego cyklu przekłada się bodajże już dwa lata, niby teraz zostanie wydana (na stronie wydawnictwa podana została już data premiery, więc może to i prawda). Dawno temu czytałam ten pierwszy tom i bardzo mi się podobał. Chętnie odświeżę.
Alice Mary Norton (1912–2005), znana jako Andre Norton, to wybitna amerykańska pisarka, okrzyknięta Matką Fantastyki. Jej twórczość obejmuje ponad sto książek, a liczne z nich zostały wyróżnione wieloma prestiżowymi nagrodami. Dorobek pisarki, zaliczany do klasyki gatunku, uczynił ją najpopularniejszą na świecie autorką literatury fantasy i science fiction. „Świat Czarownic” to najbardziej znana seria Andre Norton. Opowiada o magicznym państwie Estcarp.
W pierwszej części Simon Tregarth, uciekając przed wrogami, przedostaje się do świata równoległego. Trafia do krainy, gdzie najwyższą władzę sprawują tytułowe czarownice, władające magią niedostępną dla mężczyzn. Świat Starej Rasy ogarnięty jest nieustającą wojną, a magia czarownic to bezcenna broń w walce z najeźdźcą.
KINO

Tytuł: Django
Scenariusz: Quentin Tarantino
Reżyseria: Quentin Tarantino
Data premiery: 18 stycznia 2013 r.

Oj tak, tak, tak! Wreszcie nowy film jednego z moich ulubieńców. Jak zwykle z doborową obsadą i chociaż nie przepadam za Jamiem Foxem, to do kina pójdę chociażby dla Leonarda DiCaprio czy Chrisopha Waltza.
Łowca nagród Schultz i czarnoskóry niewolnik Django wyruszają w podróż, aby odbić żonę tego drugiego z rąk bezlitosnego Calvina Candiego.

środa, 2 stycznia 2013

Ten statek tonie! Ratuj się, kto może! - "Okręt przeklętych", Viviane Moore, tłumaczenie: Szymon Żuchowski, W.A.B. 2012

Premiera Okrętu przeklętych, trzeciej części cyklu Rycerze Sycylii Viviane Moore była przekładana bodaj trzy razy. Sprawiało to, że z niecierpliwością czekałam na ten tom, mimo niezbyt przyjemnych wspomnień po Dzikich wojownikach. Wciąż liczyłam, że autorka mnie jeszcze zaskoczy i powróci w doskonałym stylu, którym dała się poznać przy Ludziach wiatru. Niestety Okręt przeklętych to jedna z najgorszych i najnudniejszych powieści, jakie zdarzyło mi się przeczytać w ciągu ostatnich lat.

Zacznijmy od tego, że trzeci tom nijak nie przypomina już kryminału, trudno też tu mówić o powieści historycznej. Moore zamiast opisywać trzymającą w napięciu intrygę z elementami średniowiecznej obyczajowości w tle wybrała przygodową, awanturniczą i melodramatyczną opowieść, która rozczarowuje na każdym kroku. Autorka akcję prowadzi chaotycznie, wrzuca poszczególne wątki przygodowe, niczemu nie służące, nie spełniające się nawet jako ciekawa dygresja. O samej tajemnicy, o której informuje wydawca na czwartej stronie okładki, czytelnik dowiaduje się dopiero w połowie powieści. Do tego czasu zdążyłam się już zmęczyć oczekiwaniem. Żadne śledztwo nie jest tu prowadzone, bohaterowie przypadkowo dowiadują się o mrocznych wydarzeniach na klasztornej wyspie i równie przypadkowo rozwiązują problem. Niewiele z tej powieści dowiemy się również o Tankredzie. Młody bohater przestaje być ważny, na pierwszy plan wychodzi wątek miłosny, sztampowy i przewidywalny motyw miłości zakazanej. Autorka ubarwia fabułę morskimi przygodami, bohaterowie muszą zmierzyć się z piratami i sztormami, a walki te rozpisane są na ponad sześćdziesiąt stron! Być może i mnie mogłoby to się wydać porywające, gdyby nie fakt, że spodziewałam się tego, co dostałam w pierwszych dwóch częściach – przekonującej, wciągającej intrygi i powolnego odkrywania tajemnicy losów Tankreda.

To, co najbardziej mnie jednak rozczarowało, to styl pisarki. Drażnił napuszony, poetycki język, naciągnięty i niewprawny w łączeniu zdań, jakby nie pisała tego Viviane Moore a ktoś inny. Zupełnie niepodobne do niej jest bowiem mieszanie stylizacji średniowiecznej z nowoczesną, a przede wszystkim liczne i kłujące w oczy błędy. Od tego patosu, przeładowania opisów krzywiłam się, gdy czytałam, że jedna z bohaterek „biegła w strzelaniu z łuku, mniej bała się pójść do boju, niż czekać, aż wróg dosięgnie ją w ciasnej kajucie służącej za mieszkanie na statku” (jakby kajuta mogła służyć do czegoś innego), albo o tym, jak przez kilka stron autorka sugeruje, że jeden z jej bohaterów to najgorszy dowódca, jakiego można sobie wyobrazić (s. 50), by trzydzieści stron później oświadczyć, że „był człowiekiem światłym i prawdziwym wojownikiem” w momencie, w którym bezmyślnie prowadził siebie i swoich ludzi na pewną śmierć. Tłumacz także się nie popisał. Wprawdzie ciężko jest sensownie przetłumaczyć takie bzdury, jak to, że ktoś jest po części korsarzem, po części piratem, ale nie musiał robić z czytelnika głupiego i zamiast wyjaśniać oczywiste cytaty (jak to zrobił na s. 84), powinien był się zająć wyjaśnieniem żeglarskich terminów, gdy nie robiła tego autorka.

Jedynym plusem książki są jej krótkie rozdziały, które pozwalały szybko się rozstać z nudną i niczego do historii nie wnoszącą przygodą. Okręt przeklętych, jak autorka określiła jeden z pirackich statków, nikogo więcej w podróż nie zabierze i ja również nie wsiądę po raz kolejny na ten sam pokład, na który weszli Tankred i Hugo z Tarsu.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.