Po 120 latach opublikowano niecenzurowaną wersję Portretu Doriana Graya autorstwa Oscara Wilde'a przez Harvard University Press. Cały artykuł o kontrowersjach, jakie wzbudziła powieść w momencie wydania, a także o dyskusji w związku z ukazaniem się oryginalnej książki można poczytać na stronie Guardiana. Moja recenzja z cenzurowanej powieści znajduje się tutaj, jakiś czas temu recenzowałam również film.
sobota, 30 kwietnia 2011
Zrozumieć świat dzięki baśniom - "Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni", Bruno Bettelheim, tłumaczenie: Danuta Danek, W.A.B. 2010
Z pracą Brunona
Bettelheima zetknęłam się jeszcze na studiach, czytałam ją jednak jedynie
we fragmentach, nigdy bowiem nie zdążyłam wypożyczyć tych niewielu egzemplarzy
dostępnych w bibliotekach. A książkę Cudowne
i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni przeczytać warto, więcej
nawet, przydałaby się w każdym domu dla edukacji przyszłych rodziców, a także
po to, aby móc do niej sięgać w razie potrzeby. Jej lektura pozwoli zrozumieć,
jak wiele baśnie wnoszą w życie wewnętrzne dzieci, jak bardzo ubogie jest ono
bez barwnych opowieści z przeszłości.
Napisana w latach 70. praca zadziwia aktualnym podejściem,
uświadamiając, że tak naprawdę w psychice ludzkiej niewiele się zmieniło.
Bettelheim w sposób jasny i wciągający tłumaczy znaczenie baśni, posługując się
freudowską koncepcją psychoanalizy, prostując błędy, jakim uległo podejście do
niej z powodu niekompetentnych tłumaczy dzieł Freuda. Aby nie pogubić się w
pojęciach id, ego i superego, które
różnią się od powszechnie używanych, warto zapoznać się z wprowadzeniem
tłumaczki, Danuty Danek, oraz samym wstępem autora. Myślę też, że zgodnie z
intencją pani Danek książkę śmiało mogą czytać nie tylko dorośli i literaturoznawcy,
ale także młodzież.
Książka podzielona jest na dwie części – pierwsza uświadamia
czytelnikowi, dlaczego czytanie baśni jest tak istotne w rozwoju człowieka, w
drugiej autor bardziej szczegółowo rozpracowuje wybrane przez siebie, najbardziej
rozpowszechnione i najważniejsze z punktu wychowania dziecka baśnie pod kątem
ich znaczenia w różnych etapach jego rozwoju. Postawiona jest także wyraźna
granica między baśnią a bajką, oraz między baśnią a mitem, które bardzo często traktowane
są równorzędnie. Bettelheim każdym kolejnym słowem udowadnia, że prawdziwe
baśnie jako jedyne pomagają dziecku zrozumieć świat i radzić sobie z jego
problemami – podczas gdy dorosłemu wydawać się one mogą błahe i usiłuje je
rozwiązać za pomocą logicznych słów, baśń traktuje owe egzystencjalne lęki i
dylematy całkowicie poważnie i zawiera bezpośrednie odniesienia do nich: do
potrzeby, aby być kochanym, i lęku, że się jest uważanym za kogoś pozbawionego
wartości; do miłości życia i lęku przed śmiercią. Co więcej, baśń ofiarowuje
rozwiązania tego rodzaju, że są one dziecku dostępne na jego poziome
rozumienia. (s. 33)
Bajki rozebrane
uświadomiły mi, jak wielki wpływ wywarły na moje życie czytane mi baśnie,
dzięki książce Bettelheima zrozumiałam z kolei, dlaczego dzieci domagają się
niektórych opowieści częściej niż innych i jakim błędem jest pomijanie ich
potrzeb. W ten właśnie sposób, przez powtarzanie baśni, wracanie do nich w
różnym wieku, dziecko stara się poradzić sobie z rodzącym się w nim akurat
wątpliwościami, a także wzbogaca swoje wnętrze, dzięki czemu nie zabija w sobie
wrażliwości i łatwiej mu prowadzić dorosłe życie, bowiem:
Baśnie pomagają dziecku w odkrywaniu własnej tożsamości i własnego powołania, wskazując zarazem, jakich potrzebuje ono doświadczeń, aby rozwinąć swój charakter. (s. 50)
Tym, którzy nie uznają żadnych dobroczynnych wartości baśni,
praca być może pokaże, jak bardzo się mylą w swoich ocenach. Autor rozprawia
się z takimi zarzutami, jak prostota fabuły baśni, zbyt wyraźny podział na
dobro i zło, a przede wszystkim walczy z pojęciem, że dawne baśnie są zbyt
makabryczne dla wyobraźni dziecka. Dorośli bowiem mierzą wszystko swoją miarą,
zapominając, że postrzeganie dzieci jest zupełnie inne, ma wymiar bardziej
symboliczny i to właśnie baśnie przemawiają do ich podświadomości. Na
twierdzenie cyników, że baśń oszukuje dziecko i nie przygotuje go na szarość
świata, badacz tłumaczy:
Postacie baśniowe nie są ambiwalentne – nie są zarazem dobre i złe, jak my wszyscy w życiu realnym. Ponieważ w umyśle dziecka dominuje biegunowość, charakterystyczna jest ona także dla baśni. Postać jest albo dobra, albo zła; nic pośredniego nie istnieje. […] Ukazywanie postaci tak biegunowo przeciwstawnych pozwala dziecku łatwiej uchwycić zachodzącą między nimi różnicę, niż gdyby były one przedstawione w sposób bliższy rzeczywistemu życiu, to znaczy z uwzględnieniem całej złożoności, która właściwa jest realnym ludziom. (s. 31)
Z kolejnym, najczęstszym oskarżeniem wobec baśni, które rzekomo
są zbyt okrutne dla dziecka i dlatego trzeba je „uładzać” Bettelheim walczy
przy okazji wspomnienia choćby o baśni Trzy małe świnki, których prawdziwa
wersja – wilk zjadł pierwsze dwie świnki, natomiast ostatnia wygrała z bestią i
sama ją pożarła – już dawno poszła w zapomnienie:
Ponieważ trzy małe świnki reprezentują fazy ludzkiego rozwoju, zniknięcie dwu pierwszych nie wywołuje u dziecka trwałej przykrości; rozumie ono podświadomie, że jeśli mamy rozwijać się, dążąc ku wyższym formom egzystencji, musimy porzucać formy wcześniejsze. Kiedy rozmawia się z małymi dziećmi o ‘Trzech małych świnkach’, dają one tylko wyraz radości, że wilka spotkała kara i że najstarsza świnka odniosła przemyślne zwycięstwo; nie okazują żalu z powodu losu dwu młodszych świnek. (s. 82)
Podczas lektury narasta podziw dla twórców prawdziwych baśni,
którzy jak nikt inny zdawali sobie sprawę z tego, co jest dziecku potrzebne do
zrozumienia świata, a co zagubiło się w czasach współczesnych. Książka pozwoli
dorosłym nie tylko zrozumieć, jak ważne są baśnie w życiu dzieci, ale także
uzmysłowi, jak wiele zyskali, kiedy sami byli odbiorcami baśni, lub jak wiele
stracili, jeżeli nikt im ich nie czytał.
Celowo podkreśliłam słowo „czytał”, gdyż czytanie baśni dziecku przez dorosłego
jest według Bettelheima kluczowym elementem pełniejszego odbioru opowieści,
dzięki temu ma ono pewność, że jego wątpliwości są w pełni akceptowane. Być
może fantasy w pewnym stopniu kontynuuje misję baśni w wersji dla dorosłych –
przemawia do ich dawno uśpionej podświadomości symbolami zawartymi w oprawie
nierealnych światów, przypomina im fundamenty człowieczeństwa, operując jasnymi
przekazami ubranymi w „dorosłe” schematy, ponieważ stracili oni zdolność
rozumienia baśni pierwotnych. Być może my, podobnie jak dzieci z baśni,
bierzemy z powieści fantasy to, do czego tęsknimy i czego nam brakuje w danym
momencie.
Nie sposób wyrazić słowami, jak ogromny wpływ wywarła na mnie książka
Brunona Bettelheima, ile o sobie samej pozwoliła mi zrozumieć. Mogę tylko
dziękować mojemu kochanemu tacie, że czytał mi prawdziwe baśnie każdego
wieczoru mojego dziecięcego życia i współczuć tym, którzy nie mieli takiego
szczęścia. Niech jednak nie pozbawiają go własnych dzieci. Cudowne i
pożyteczne powinno się znaleźć w każdym domu i służyć jako swoisty poradnik
dla rodziców, jak pomóc dzieciom przezwyciężać ich lęki, a gdy one same
dorosną, lektura książki pozwoli im zrozumieć, dlaczego baśnie tak bardzo były
im potrzebne.
piątek, 29 kwietnia 2011
O wieku średnim
Młodość? Jest krótka, na szczęście wiek średni może trwać w nieskończoność.
Magdalena Zawadzka
środa, 27 kwietnia 2011
Po ciemnej stronie internetu - "Sala samobójców", scenariusz i reżyseria: Jan Komasa, 2011
Film Jana Komasy
zaintrygował mnie ciekawym trailerem i animowanym plakatem. A także aktorem
grającym głównego bohatera, młodym Kubą
Gierszałem, który bardzo podobał mi się w obrazie o zgoła innej tematyce, Wszystko co kocham Jacka Borcucha. Obejrzałam Salę samobójców i musiało minąć trochę czasu, jak zawsze
ostatnio, abym potrafiła swoje wrażenia przelać w słowa.
Przede wszystkim krzywdę filmowi robi jego opis – Dominik
(Kuba Gierszał) nie jest bowiem zwyczajnym nastolatkiem, żaden pocałunek
tajemniczej nieznajomej nie zmienia jego życia. To rozpuszczony, bogaty
dzieciak, dojeżdżający do prywatnej szkoły autem prowadzonym przez szofera,
którego rodzice zasypują kolejnymi drogimi gadżetami i głowią się nad tym, aby
wyglądał przebojowo na zbliżającej się studniówce. Tymczasem Dominik myśli o
tym, co by tu zamieścić na Facebooku albo jak zwrócić na siebie uwagę
zagonionych rodzicieli. Nachalny obraz mówiący „pieniądze szczęścia nie dają”
albo „bogactwo nie zastąpi miłości” mógł razić na tyle, że wiele osób
postanowiło go nie oglądać.
Wydaje mi się jednak, że to przesłanie nie jest
najważniejsze w Sali samobójców, ani
nawet to, co się dzieje z Dominikiem, który zapada się w siebie i zatraca
zdolność odróżniania fantazji od rzeczywistości. Dla mnie najbardziej
wyrazistym jest tu obraz rodziców nie znających i nie chcących nawet poznać
swojego syna, dla których jego problemy i wewnętrzny świat przestają się liczyć
w perspektywie groźby niezdania przez niego matury. Pełna podziwu jestem dla
gry Agaty Kuleszy i Krzysztofa Pieczyńskiego, którzy
świetnie oddali brak zrozumienia tego, co się dzieje z Dominikiem, zrobili to
tak realistycznie, że sama postrzegałam ich jako rodziców a nie aktorów.
Bezradność tych dwojga wobec pytań psychiatry o zainteresowania syna jest
powalająca swoją prawdziwością. Co nasi rodzice wiedzą o nas? Czy wiedzą,
jakiej muzyki słuchacie albo co najbardziej lubicie robić w wolnym czasie? Co
my sami wiemy lub będziemy wiedzieć o naszych dzieciach?
Dominik nie jest skomplikowaną postacią, Kuba Gierszał
poradził sobie jednak całkiem dobrze w przedstawieniu swojego bohatera jako
zagubionego nastolatka, udającego cwaniaka przed równie udającymi cwaniaków
kolegami z liceum, który w coraz bardziej radykalny sposób krzyczy o pomoc, a
nie jest słuchany. Ratunku szuka więc w sieci, w której przecież każdy może być
kim chce, pisać i mówić wszystko, nawet planować zbiorowe samobójstwo, ale w
ostateczności chłopak zostaje sam ze sobą i to jest prawdziwe – swoje problemy
musimy rozwiązywać sami, nikt nam nie pomoże, jeśli tego nie będziemy chcieli.
Dobitnie świadczy o tym tytuł filmu, w którym w miarę jego pojawiania się na
ekranie jaśnieje słowo SAM. Nic dobrego natomiast nie mogę powiedzieć o jego filmowej partnerce, Sylwii (Roma Gąsiorowska), jej postać nie mogła
być bardziej sztuczna i patetyczna, przez co w ogóle mnie nie przekonała swoją
pozą femme fatale, budziła wręcz
pogardę.
Komasie udało się tylko częściowo pokazać złowieszczą stronę
internetu, nie do końca mnie swoją wizją przekonał, pokazując tylko tę złą
stronę. Dodatkowo zgrzytała mi nie do końca przemyślana konstrukcja wątku sieciowego, graficznie
co prawda dobra, w którym oglądanie i fascynacja filmami samo okaleczających
się dzieciaków została połączona z przygotowywaniem się do zbiorowego
samobójstwa, a wszystko to w emo stylu. Za dużo jak na 90 minut taśmy.
Jakkolwiek dramat, rozgrywający się w filmowej rodzinie,
jest przerysowany i może się wydawać nierealny, to problem obustronnego
niezrozumienia wynikający z braku rozmowy zdarza się w większości polskich
rodzin. Na szczęście coraz rzadziej, bo młodsze pokolenia wiedzą, że nie
wystarczy standardowe pytanie „jak było w szkole?” i zadowolenie się
odpowiedzią „dobrze”, aby nawiązać przyjaźń z własnym dzieckiem. Najsmutniejsze
jest jednak to, że większość ludzi, która obejrzała Salę samobójców nawet o tym nie pomyśli, skupiając się na
refleksji, że internet to zło. Tak jak dawniej gry komputerowe czy telewizja…
wtorek, 19 kwietnia 2011
O podziale na dobro i zło
[...] linia podziału między dobrem a złem przecina serce każdego człowieka. A kto gotów jest odciąć kawałek własnego serca?
Aleksander Sołżenicyn, Archipelag Gułag (motto z powieści Synowie Boga M.D. Lachlana, Prószyński i S-ka 2011).
sobota, 16 kwietnia 2011
Mrok jest w każdym z nas - "Czarny łabędź", scenariusz: Mark Heyman, Andres Heinz, John McLaughin, reżyseria: Darren Aronofsky, 2010
Minęło
już sporo czasu, od kiedy obejrzałam najnowszy film Darrena Aronofsky’ego, jednak dopiero teraz, gdy przeżyłam tę
historię w sobie, mogę podzielić się swoimi przemyśleniami na jej temat. Czarny łabędź to kolejny obraz tego
reżysera, po przepięknym Źródle,
który zajął szczególne miejsce w moim sercu, choć z pewnością nie będę do niego
tak często wracać. Nie jest to bowiem film łatwy, wwierca się w umysł tak mocno,
że żywe wspomnienie po nim pozostaje na bardzo długo.
Żeby od
razu było jasne – film nie jest o balecie i środowisku baletowym, nie może też
pochwalić się oryginalną fabułą, dlatego jakiekolwiek zarzuty w tym kierunku są
dla mnie nieuzasadnione i świadczą o niezrozumieniu obrazu. O czym więc jest
ten film, według mnie oczywiście? O przekraczaniu granic, o destrukcji córki
przez matkę, o dążeniu do ideału za cenę własnego zdrowia, o pasji, która
pochłania niczym ogień – doszczętnie.
Ale
wróćmy na chwilę do samej historii i głównej bohaterki. Nina Sayers (Natalie Portman) wraca do zespołu
baletowego po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, jej matka Erica (Barbara Hershey) pilnuje dyscypliny i
ćwiczeń pociechy, w której pokłada własne niespełnione nadzieje z młodości.
Kiedy choreograf Thomas (Vincent Cassel)
ogłasza casting do swojej wersji Jeziora
łabędziego, Nina otrzymuje wreszcie szansę. Okazuje się jednak, że o ile
doskonale radzi sobie z postacią Białego Łabędzia, to Thomasowi nie wystarczy
jej świetna technika, aby mogła zagrać również Czarnego Łabędzia. Dziewczynie
udaje się pokazać waleczną i nieprzewidywalną naturę, niespodziewanie otrzymuje
rolę. W przygotowaniach do niej przeszkadza jej nowa balerina (Mila Kunis), wyluzowana i spontaniczna
Amerykanka Lily. Dziwne okoliczności prowadzą Ninę do przekonania, że … piękna
kobieta sabotuje jej udział w spektaklu i usiłuje ją, brzydko mówiąc, wygryźć z
roli.
Przepiękny Biały Łabędź |
I tak
mamy schematyczny, wydawałoby się, obraz walki o pozycję, będący trawestacją
baletu Jezioro łabędzie. Dobrą siostrą,
czyli Białym Łabędziem, jest tutaj Nina, Czarnego Łabędzia gra Lily. Film
Aronofsky’ego rzeczywiście jest swoistą interpretacją sztuki, z tym wyjątkiem,
że rozpatruje wątek dobrej i złej siostry w ludzkim umyśle. Reżyser, podobnie
jak we wszystkich swoich filmach, zajmuje się psychiką człowieka, jej ciemnymi
i jasnymi stronami. Czarny łabędź to
opowieść o walce z własną osobowością, z narzuconym nam w dzieciństwie
wychowaniem – pokazuje, że wszystko, co jesteśmy w stanie osiągnąć, zaczyna się
w naszym umyśle.
Kulminacyjny taniec Czarnego Łabędzia absolutnie najpiękniejszy! |
Aronofsky
w bardzo subtelny sposób uwidacznia także aspekt życia, którego usilnie staramy
się nie zauważać – przemijanie. Erica Sayers to klasyczny, ale jakże wyrazisty
przykład kobiety, której karierę baletową przerwała nieplanowana ciąża i która
przelewa w córkę własne marzenia, wspierając Ninę, by za chwilę zmiażdżyć ją
wyrzutami sumienia, szantażując emocjonalnie. Kobieta wciąż nie może pogodzić
się z faktem, że nigdy już nie zatańczy, nigdy nie miała okazji stać w świetle
reflektorów i być oklaskiwaną przez zachwyconą publiczność, ale gdy jej córka
ma taką szansę, usiłuje do tego nie dopuścić. Podobnie Beth Macintyre (Winona Ryder) nie może pogodzić się z
usunięciem jej z zespołu baletowego, gdyż jako trzydziestokilkuletnia balerina
nie wzbudza już takich emocji jak jeszcze kilka lat temu. Wyrażenie, którym
określa ją Thomas, „księżniczka”, nabiera gorzkiego i drwiącego znaczenia w
chwili, gdy mężczyzna tak samo zwraca się do swojej nowej gwiazdy… Postać Beth
uzmysławia dobitnie, że nic nie trwa wiecznie, a ze szczytu upada się
najboleśniej i tak naprawdę wszyscy kiedyś odejdziemy w zapomnienie.
Thomas i jego nowa "księżniczka" |
Jak już
wspomniałam, film nie posiada oryginalnej fabuły, również postaci nie są
wyjątkowe, każda z nich pozostaje w z góry ustalonej konwencji. To, co
porusza widza od początku (zwróćcie uwagę na genialną pierwszą scenę
otwierającą film!) do końca i nie daje mu spokoju jeszcze długo po zakończeniu
seansu, to przede wszystkim oszczędny w światło, mroczny obraz pełen niepokoju
w połączeniu z fenomenalną jak zwykle muzyką Clinta Mansella, wplecioną w znane z baletu Piotra Czajkowskiego motywy. Napisałam
o schematyczności bohaterów, nie jest to jednak zarzut dzięki grze aktorskiej.
Natalie Portman jest absolutnie olśniewająca jako balerina, budzi współczucie
jako zahukana córka, intryguje i niepokoi jako Czarny Łabędź. Vincent Cassel
także mnie zachwycił jako wyrachowany, bezpruderyjny i zapatrzony w siebie
choreograf, jednocześnie będący Księciem i Demonem. Wspomniana już Winona Ryder
nie daje się zapomnieć nawet mimo krótkich chwil, kiedy jest na ekranie. Swoją
postawą najbardziej jednak przejmuje Barbara Hershey grająca matkę Niny,
winiącej córkę za życie w cieniu, do którego sama przecież się usunęła przez
swoją nieodpowiedzialność. Mila Kunis urzeka natomiast nonszalancją, beztroską,
surowym głosem i pięknymi oczami.
Ta scena wywołała prawdziwe poruszenie wśród widzów |
Paradoksalnie
do tego, co pisałam powyżej, Czarny
łabędź nie przygniata pesymistycznymi refleksjami. Nie wiem jak Wy, ale ja
za każdym razem po wyjściu z kina czułam się jednocześnie wstrząśnięta i
owładnięta niesamowitą energią. Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, słyszę genialną
muzykę Mansella i czuję, że mogłabym zawładnąć całym światem. Aronofsky w
niesamowity sposób udowadnia, że naszą siłą jesteśmy my sami, że tylko my
możemy się wtrącić do piekła naszych umysłów, ale także tylko my możemy się z
niego wydostać.
czwartek, 14 kwietnia 2011
Nowy Sherlock Holmes
W tym roku mija 81. rocznica śmierci Artura Conan Dyole'a. Pamięć twórcy nieśmiertelnego Sherlocka Holmesa postanowił uczcić Anthony Horowitz (autor jest najbardziej znany i ceniony za książki dla dzieci z cyklu Księgi Pięciorga, wydawane również w Polsce, prywatnie wielki fan twórczości Conan Doyle'a) powieścią The House of Silk. Narratorem będzie dr Watson, który już na emeryturze i rok po śmierci swojego przyjaciela i mentora opisuje jedną z najbardziej wstrząsających spraw, jaką mieli okazję razem rozwiązać.
Wiadomość o ukazaniu się powieści wywołała prawdziwe poruszenie w mediach i wśród wielu fanów Holmesa. The House of Silk będzie bowiem pierwszą od niemal stu lat, autoryzowaną przez spadkobierców Conan Doyle'a, powieścią o Sherlocku Holmesie.
[źródło: The Guardian]
wtorek, 12 kwietnia 2011
Pyrkonowo 2011 - niedziela (27.03.2011)
Tym razem z łóżek zwlekliśmy się w okolicy 11.00, po śniadaniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy na ostatni dzień konwentu. Zostawiliśmy bagaże w szatni i nasze drogi się rozeszły. Gdzie poszli moi podopieczni? Jak zgadliście?! Tak, do Games Roomu, ja potrzebowałam kawy. Ale najpierw udałam się na prelekcję o serbskiej literaturze fantastycznej, gdzie przypadkiem spotkałam Malakha i zgarnęłam go w momencie, kiedy prowadząca zaczęła streszczać jedną z książek. Poszliśmy do baru z PRL-u i w przyjemnej atmosferze spędziliśmy następną godzinę. Ponieważ chciałam się pożegnać z wyjeżdżającymi wcześniej przyjaciółmi, skierowałam swe kroki do Literackiej 2 na spotkanie autorskie z Piotrem Rogożą. Ten młodziutki autor publikuje od 17. roku życia, ma na swoim koncie dwie książki, a przed kilkoma dniami ukazała się jego powieść młodzieżowa Klemens i kapitan Zło. Przyznam, nie miałam do tej pory styczności z jego twórczością, ale z ciekawej rozmowy, umiejętnie prowadzonej, ujawnia się oryginalny, eksperymentujący, a jednocześnie pełen pokory dojrzały twórca, z którym łączy mnie zamiłowanie do tych samych zespołów muzycznych. Postaram się jeszcze w tym roku przeczytać choćby kilka opowiadań Piotrka.
Godło Redanii jako żywo przypomina herb Polski |
Umówiłam się z chłopakami na 15.30 pod szatnią i stamtąd,
odebrawszy swoje rzeczy, skierowaliśmy się na dworzec PKP. Odeskortowałam
ferajnę do pociągu, sama zaś miałam jeszcze godzinę do odjazdu InterREGIO.
Znowu spotkałam Mateusza, Julię i ich znajomych i razem czekaliśmy. Kiedy podjechał pociąg, nie udało nam się zająć siedzącego miejsca. Niemal
połowę podróży przesiedziałam na bagażach w korytarzu. Ale los się uśmiechnął
do mnie, z pobliskiego przedziału wysiadł jeden z pasażerów, więc sprytnie
zajęłam jego miejsce i już do Warszawy dojechałam w całkiem przyjemnych
warunkach, czytając Mabinogion i
słuchając muzyki. I tak zakończył się dzień trzeci i ostatni konwentu Pyrkon. W
przyszłym roku Nidzica.
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Już nie Harry
W sieci ukazał się trailer filmu grozy A Woman in Black, w którym główną rolę gra Daniel Radcliffe. To pierwsza rola od czasu udziału w cyklu Harry Potter i przyznam, że zapowiada się ciekawie. Fabuła oparta jest na podstawie powieści Susan Hill o tym samym tytule z lat 80. Akcja dzieje się w wiktoriańskim domu w jakiejś angielskiej wiosce, XIX wiek i gotyk więc nadal w modzie. Młodemu aktorowi na ekranie partnerują Ciarán Hinds (w Polsce znany przede wszystkim z roli Juliusza Cezara w serialu HBO Rzym, wcielił się także w postać Aberforta Dumbledore'a w ostatnich dwóch częściach Harry'ego Pottera) oraz oraz Janet McTeer (Wichrowe wzgórza, W czasie burzy). Premiera obrazu pod koniec października w Wielkiej Brytanii, jak dobrze pójdzie do Polski trafi niedługo później. Pozostaje trzymać kciuki. A adaptację TV już nabyłam i zamierzam obejrzeć jeszcze w tym tygodniu, pogoda sprzyja.
Pyrkonowo 2011 - sobota (26.03.2011)
Do wstania przed 9.00 zmotywował nas fakt, że czekało
śniadanie. Jeszcze zaspani zjedliśmy bułki z wędlinami, ubraliśmy się,
odświeżyliśmy i udaliśmy uczestniczyć w życiu konwentowym. Chłopaki – Games
Room, ja – do sali Naukowej 1 na prelekcję Agnieszki
Hałas Od Paracelsusa do Pasteura –
lekarze, aptekarze, szarlatani. Szybko pożałowałam decyzji, gdyż autorka
niedawno wydanych Dwóch kart miotała
się strasznie w notatkach, mówiła nieskładnie, jąkając się i powtarzając, o
historii medycyny bardzo ogólnie i w ekspresowym tempie, bardziej skupiając się
na przeglądzie chorób i metod ich leczenia. Największe poruszenie wywołały
zdjęcia narzędzi chirurgicznych z XVII, XVIII i XIX wieku, bardziej
przypominające narzędzia tortur a nie przybory mające ratować życie. Na
zakończenie prelegentka uraczyła słuchaczy szczegółowym opisem wyjmowania
zgniłego noworodka z macicy…
Paracelsus jest autorem sentencji: Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną |
Aby się otrząsnąć z tej rozczarowującej w sumie godziny,
skierowałam swoje kroki do Literackiej 1 na panel dyskusyjny, O zmianie życia literackiego na
fantastycznych portalach internetowych, prowadzony przez Michała Cetnarowskiego, autora
pamiętnych Labiryntów.
Rozmowa szybko skręciła w kierunku ustalania za i przeciw internetowi w służbie
fantastyki, co niezbyt mnie interesowało, wymknęłam
się więc i poszłam na spotkanie
autorskie z Anią Brzezińską, którego nie planowałam. I to był pierwszy miły
akcent tego dnia. Ania po raz kolejny udowodniła, że w jej towarzystwie nie
można się nudzić i że całkowicie daje sobie radę sama w prowadzeniu spotkania
autorskiego. Dowiedziałam się, że Wiedźma z
Wilżyńskiej Doliny jest dla pisarki sposobem odreagowania rzeczywistości,
jej możliwością wyładowania własnych frustracji na to, co się dzieje w Polsce i
na świecie. Mowa była także o najbliższych planach wydawniczych – w pierwszej
połowie roku ma się ukazać opowiadanie z cyklu włoskiego, a kolejna książka
zapowiada się doprawdy intrygująco, jej akcja bowiem osadzona jest w
przedrewolucyjnej Rosji, w niewielkiej wsi, a fabuła będzie, jak zwykle w
wypadku Brzezińskiej, oscylowała wokół końca świata. Ma to być zbiór
powiązanych ze sobą opowiadań, w których fantastyka będzie znikomym elementem.
Wywiad bardzo szybko przerodził się w swobodną rozmowę o kondycji polskiej
fantastyki, o pojmowaniu jej pisarzy i ich książek w świecie „wielkiej
literatury”. Ania bardzo racjonalnie i trafnie stwierdziła, że literaturę
powinno się rozpatrywać w kontekście tradycji literackiej, z jakiej się ona
wywodzi, a nie do jakiego gatunku należy dana książka, ponieważ od dawna
granice gatunkowe się zacierają.
Chciałam biec jeszcze na prelekcję Dlaczego nie można teleportować kota Schrödingera,
ale zbuntował się mój żołądek. Nie tylko mój, pozostali też stwierdzili, że
najwyższa pora na obiad. Tym razem wybraliśmy się do greckiej restauracji
nieopodal, gdzie dziwnym zjawiskiem była starsza pani kelnerka, zapewne także
właścicielka lokalu, która budziła we mnie niepokój twarzą przypominającą
maskę. Niewielki i tak wybór ograniczył nas jeszcze bardziej finansowo –
większość dań z karty oscylowała w granicach 40 zł. W oczekiwaniu (dłuższym niż
to wypada) raczyliśmy się luźną rozmową, a kiedy wreszcie przyniesiono nasze
dania, obawialiśmy się, czy się w ogóle najemy. Na szczęście wrażenie było
mylne, a jedzenie całkiem smaczne, postanowiliśmy jednak wynieść się z lokalu
jak najszybciej. W barze Społem zamówiliśmy trunki i tak w sympatycznym
towarzystwie doczekałam godziny 16.00
i prelekcji I ty zostaniesz magistrem
zielarzem!
Bluszczyk kurdybanek |
Kolejne spotkanie przyćmiło wszystkie poprzednie i następne
po nim! Prelekcja Najdziwniejsze
wynalazki w historii Krzysztofa Piskorskiego była absolutnym hitem
pyrkonowym, w niewielkiej salce zgromadził się prawdziwy tłum, który planował
nawet wykurzenie fanów SF z największej sali. Szczęśliwcy, którym się udało
wcisnąć do pokoju, mogli obejrzeć i posłuchać o najbardziej kuriozalnych
wynalazkach i projektach w historii. Spotkanie odbyło się w myśl słów Alberta
Einsteina, który powiedział kiedyś, że tylko wszechświat i ludzka głupota są nieskończone.
Oglądając zdjęcia tych wynalazków naprawdę trudno się nie zgodzić z tym
stwierdzeniem! Już na pierwszy ogień poszedł bowiem projekt balonu z napędem…
ptasznym. Jego pomysłodawcy wymyślili sobie, że do balonu podwieszą w uprzężach
dwa ptaki, orły lub sępy, które uniosą człowieka w takiej maszynie. W XIX
wieku, okresie władzy rozumu nad zabobonami, bardzo popularne były trumny z alarmem,
gdyż tamtejsi mędrcy obawiali się pogrzebania żywcem. Stąd pomysł budowania
trumien z kominem, przez który dochodziło świeże powietrze, i dzwoneczkiem na
powierzchni przywiązanym do palca zmarłego. Jeśliby okazał się on jednak żywy,
miał dzwonić, a patrolujący cmentarz grabarz miał natychmiast przybiec i
odkopać nieszczęśliwca. Nikt nie pomyślał o tym, że najbardziej nieszczęśliwy
był grabarz, który, przechadzając się cmentarnymi uliczkami, musiał zadawać
sobie setki razy to samo pytanie na dźwięk takiego dzwonka – czy to żywy
dzwoni, czy wiatr? Nic nie przebije jednak pomysłowości Amerykanów. W 1862
roku, w związku z licznymi zgłoszeniami napaści na tamtejszych farmerów przez
Indian, wymyślono pług z elementami lekkiej artylerii, żeby ten biedny farmer,
zaskoczony w trakcie orania pola, mógł posłać kilka kulek śrutu w tyłki
złośliwych czerwonoskórych. Pomyślano również o trębaczach i wynaleziono…
trąbkę z miotaczem ognia. Zmyślni wynalazcy troszczyli się także o kobiety. Zdumienie
zebranych wywołał obrazek pianino-odkurzacz, który ani nie grał, ani nie
odkurzał, bowiem nie był przenośny. A już padaliśmy ze śmiechu, kiedy
zobaczyliśmy napędzany parą manipulator, przygotowany specjalnie z myślą o
samotnych kobietach, które przecież brak mężczyzny, a co za tym idzie brak
seksu, prowadził do szaleństwa. Mogłabym tak długo jeszcze opisywać, ale
najlepiej zrobicie, jak przekonacie się sami – Krzysztof Piskorski będzie
prezentował swoje odkrycia na najbliższych konwentach jeszcze przez jakiś czas.
Wspomnę jeszcze tylko o ciekawym urządzeniu – aparacie do kopania… samego
siebie. Żeby to jeszcze był wynalazek w służbie karania niegrzecznych dzieci,
ale nie! Jego pomysłodawca skonstruował coś w rodzaju koła bez obręczy, na
którego osiach umieścił buty, które obracając się, kopały wygiętego w tył
człowieka dla rozrywki!
Posążek egipskiego kota |
W planie miałam jeszcze dwa koncerty – na harfie celtyckiej i lutni, ale
chciałam zrewanżować swoją piątkową nieobecność przyjaciołom, poza tym byłam
głodna, pojechałam więc na starówkę i dołączyłam do mojej
fantastycznej (dosłownie i w przenośni) grupy, z którą świetnie bawiłam się do
późnych godzin nocnych. I tak zakończył się dzień drugi.
niedziela, 10 kwietnia 2011
Pyrkonowo 2011 - piątek (25.03.2011)
O Pyrkonie w świecie fantastów pozostało już mgliste
wspomnienie, wszyscy żyją teraz Nidzicą (16-19.06.2011) i przyjazdem George’a R.R. Martina. Do
Nidzicy pojadę w przyszłym roku, a teraz podzielę się z Wami moimi
wrażeniami z pobytu na konwencie w Poznaniu. Jak to zwykle bywa nie udało mi się w 100% wykonać planu pyrkonowego, ale zaliczyłam kilka ciekawych prelekcji,
jeden bardzo udany koncert i zabawne wieczory w gronie znajomych. Niestety
nie oprawię relacji zdjęciami (muszę w końcu kupić aparat!).
Ponieważ wybrałam się na konwent z moim bratankiem i jego
dwoma kolegami, a także dlatego, że w ten dzień nie było wielu interesujących
mnie programów, wyruszyliśmy z Warszawy przed 16.00, a dotarliśmy do Poznania ok.
godziny 19.00. Po zameldowaniu się w pobliskim hoteliku i zostawieniu bagaży
przebyliśmy drogę w całe dwie minuty na teren Międzynarodowych Targów
Poznańskich w celu zarejestrowania się. Zdumiał nas całkowity brak kolejek i
dużo osób w okienkach akredytacyjnych. Pozytywnie zaskoczeni po mniej więcej
dziesięciu minutach byliśmy zakuci w plastikowe bransoletki, z wypisanymi
nickami na identyfikatorach i wyposażeni w program i różnorakie ulotki
ruszyliśmy w stronę bramek, w które trzeba było włożyć kod kreskowy, a zielona
strzałka i krótki sygnał pozwalał przejść do konwentowego świata.
Zaraz potem rozdzieliliśmy się – chłopcy poszli szukać Games
Roomu, gdzie zamierzali spędzić, jak się okazało, całe trzy dni, ja
postanowiłam odnaleźć moich katedralnych znajomych na czele z redaktorem Shadowem i Izą (;-P), którzy przyjechali wcześniej i teraz
siedzieli w ogródku piwnym, planując kolejne spotkania towarzyskie. W zderzeniu
z ich argumentami („-Idziemy na piwo. – Dobra, namówiliście mnie”) postanowiłam
poświęcić pierwszy punkt programu na mojej liście, czyli Za króla i św. Jerzego! Czyli o wojnie w średniowieczu, i udać się
razem z nimi zwiedzać starówkę poznańską. Pobiegłam sprawdzić, czy chłopaki
mają się dobrze, po czym okazało się, że część mojej ekipy już wyruszyła,
pozostawiając nas ze wskazówkami typu „idźcie prosto”. Poszliśmy więc. Szliśmy,
szliśmy… i szliśmy, minęliśmy starówkę i szliśmy dalej… A kiedy w końcu
odnaleźliśmy to tajemnicze miejsce, stwierdziliśmy, że wracamy, bo w knajpie
powietrze pełne od papierosowego dymu można kroić nożem, czy też, żeby było
zgodnie z konwencją, toporem. Poza tym nie można było nic zjeść oprócz
orzeszków albo paluszków. Wróciliśmy więc na starówkę i tam wreszcie osiedliśmy
w przyjemnej restauracji amerykańskiej, nazwy której już nie pomnę (ale
szarlotkę z lodami waniliowymi mają wyśmienitą!). Gdy po zaspokojeniu głodu
postanowiliśmy przenieść się do innego lokalu z bardziej płynnym menu,
przestraszyłam się, że zgubiłam klucze do mieszkania. Cały imprezowy nastrój
szlag trafił, nie było mi innego wyjścia, jak wracać do hotelu i szukać zguby.
Zostawiłam więc przyjaciół i podążyłam szybkim marszem w stronę noclegowni.
Znacie to uczucie, że niby jesteście przekonani, że na pewno
zamknęliście drzwi na klucz albo wyłączyliście żelazko, ale mimo wszystko
biegniecie sprawdzić zdjęci lękiem, że może jednak nie? Tak czułam się w tym
momencie i ja, przez całą drogę tłumaczyłam sobie, że to niemożliwe, żebym
zgubiła klucze, przecież nigdy mi się to nie zdarzyło, ale fakt, że nie miałam
ich w kieszeni kurtki, gdzie zawsze je chowałam, wystarczył. Kiedy przyszłam do
pokoju, dopadłam torby. Klucze leżały sobie spokojnie na piżamie, bo jakżeby
inaczej, podczas każdego wyjazdu chowałam je do torby podróżnej. Odetchnęłam z
ulgą, jednocześnie byłam zła na siebie, bo przez swój głupi czerep drałowałam
całą drogę na marne! Ale nie ma tego złego… Dochodziła 22.00, wiedziałam, że od
godziny trwa koncert Percivala,
zespołu folkowego. Popędziłam więc do MTP, znalazłam Aulę i Mateusza, Julię, Tela i Agę,
którzy siedzieli sobie niedaleko sceny i świetnie się bawili. Przez kolejną
godzinę doskonale bawiłam się i ja. Zespół dał świetny koncert, muzykanci
potrafili nawiązać niezwykły kontakt z publicznością, improwizowali,
dowcipkowali, wywołując głośne brawa i śmiechy, niektórzy widzowie tańczyli w
przejściu między krzesełkami, a był też jeden odważny, który zaśpiewał razem z
Percivalem.
Po skończonej zabawie kontrolnie zajrzałam do moich podopiecznych, a
widząc, że świata poza planszą nie widzą, zostawiłam ich spokojna i udałam się
wraz z dwojgiem znajomych na poszukiwanie sklepu nocnego, który zgodnie z
dołączoną do programu mapką miał znajdować się kilkaset metrów od targów.
Niestety – sklepu nie było, co więcej, miejsce sprawiało wrażenie, jakby nigdy tam
nie stał… Zrezygnowani wróciliśmy na teren targów i w barze rodem z PRL-u
piliśmy piwko i rozmawialiśmy o książkach i grach. I tak zakończył się dzień
pierwszy.
piątek, 8 kwietnia 2011
Finaliści konkursu Terry'ego Pratchetta
Ogłoszono listę finalistów w pierwszej edycji konkursu Anywhere But Here, Anywhen But Now First Novel Prize:
- Postponing Armageddon, Adele Abbott
- The Platinum Ticket, Dave Beynon
- Half Sick of Shadows, David Logan
- Apocalypse Cow, Michael Logan
- Lun, Andrew Salomon
- The Coven at Callington, Shereen Vedam
Nagroda, ufundowana przez Terry'ego Pratchetta i wydawnictwo Transworld Publishers w 2010 roku, przyznawana jest za nieopublikowaną wcześniej, debiutancką powieść set on Earth, although it may be an Earth that might have been, or might
yet be, one that has gone down a different leg of the famous trousers
of time. Zwycięzca otrzyma 20 tys. funtów oraz kontrakt z Transworld Publishers. Pozostali kandydaci z tzw. krótkiej listy również mają szansę na publikację w wydawnictwie.
Terry Pratchett, który jest oczywiście jednym z członków jury, ogłosi szczęśliwca na specjalnie z tej okazji wydanym przyjęciu 31 maja 2011 r.
[źródło: Locus online]
czwartek, 7 kwietnia 2011
Wywiad z George'em R.R. Martinem
Pewnie część z Was już czytała, ale dla tych, którzy tego nie zrobili, a są fanami lub interesuje ich serial Gra o tron obszerny wywiad z George'em R.R. Martinem na stronie The New York Timesa.
środa, 6 kwietnia 2011
Stephen King... śpiewająco
Stephen King wciąż poszukuje nowych wrażeń. Sławę zyskał jako twórca horrorów, obecnie pracuje nad powieścią o powrocie do przeszłości, a niedawno wraz z przyjacielem, rockmanem Johnem Mellencampem, wymyślili sobie musical. Ghost Brothers of Darkland County będzie miał premierę w przyszłym roku (od 4 kwietnia 2012 r.) w The Alliance Theater w Atlancie. King zajmie się oczywiście stroną pisaną - do stworzenia fabuły spektaklu natchnęła pisarza śmierć dwóch braci i młodej dziewczyny w 1957 roku. Mellencamp skomponuje oprawę muzyczną, współpracował z nim będzie T. Bone Burnett. Za reżyserię odpowiada dyrektor artystyczna The Alliance Theater Susan V. Booth. Przedstawienie będzie w gotyckim klimacie rozgrywającym się na południu Stanów Zjednoczonych.
[źródło: The Huffington Post]
wtorek, 5 kwietnia 2011
Nietypowe przedłużenie kadencji
Był Conanem, był Terminatorem, teraz będzie... Gubernatorem. Arnold Schwarzenegger w styczniu tego roku zakończył swoją kadencję na stanowisku gubernatora Kalifornii, ale nie zamierza się rozstawać z tym tytułem jeszcze przez jakiś czas. Za sprawą Stana Lee, specjalisty ds. komiksowych adaptacji (był producentem m.in. takich tytułów jak Spider-Man 2, X-Men Ostatni bastion, obu części Iron Mana czy wchodzącego niedługo do kin Thora 3D), będzie występował w nieco innej roli. Postać wzorowana na aktorze i byłym polityku pojawi się w komiksie, serialu animowanym, a niedawne wieści donoszą, że i w filmie 3D. The Governator, bo taki tytuł będą nosiły wszystkie trzy projekty, będzie wyjątkowym superbohaterem, gdyż bronił będzie prawa... ustawodawczego. Tutaj można obejrzeć pierwsze szkice komiksu, aktor udzieli swojego głosu postaci animowanej. Co do filmu, wiadomo na razie tyle, że powinien trafić do postprodukcji w 2013, twórcy nie podali, czy będzie to animacja, czy może film fabularny. Ciekawe, czy jeśli zdecydują się na tę drugą opcję, to Arnie wcieli się w samego siebie? Wyobrażacie go sobie w lateksowym wdzianku z wielkim G na piersi?
niedziela, 3 kwietnia 2011
Kwietniowe zapowiedzi
Co tam w księgarniach i kinach na wiosnę? Kilka ciekawych pozycji się znajdzie. W zapowiedziach nie znalazł się jednak Thor 3D, bo, pomijając już, że nie znoszę filmów 3D, doszłam do wniosku, że to właściwie bzdurny film będzie i spokojnie mogę poczekać, aż trafi do prywatnej telewizji.
KSIĄŻKI
Autor: Jakub Góralczyk
Wydawnictwo: Verbum Nobile
Data wydania: 5 kwietnia 2011
Kolejna wersja piekła na wesoło w stylu pratchettowskim, tyle że po polsku. Jak wyjdzie? Może się przekonamy.
„The Czart Show” to opowieść o „Piekiełku” – klubie dla dusz dotkniętych traumatycznym doświadczeniem śmierci , prowadzonym przez przeżywającego kryzys wieku średniego Lucyfera i rzesze innych diabłów. Kiedy surfując po stronach internetowych Lucyfer natrafia na stronę swej konkurencji – „Siódmego nieba” – porażony bogatą ofertą konkurencji postanawia wybudować w „Piekiełku” basen. Od tego zaczyna się seria niecodziennych zdarzeń, które w efekcie doprowadzą do Armagedonu: w „Piekiełku” ma miejsce zamach stanu, Lucyfer przenosi się na ziemię i zostaje wzięty przez miejscowych ludzi za psa łańcuchowego, archanioł Gabriel zostaje aresztowany za posiadanie broni białej, wreszcie odbywa się wielka bitwa między przedstawicielami „Piekiełka” i „Siódmego nieba”. Wszystko to podszyte satyrą na polską skostniałą administrację i płytką mentalność, a także na bieżące wydarzenia polityczne na Bliskim Wschodzie.
Tytuł: Dom w ciemności
Autor: Tarjei Vesaas
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 6 kwietnia 2011
Fabuła do oryginalnych nie należy, ale intryguje i ta niepokojąca okładka, nie wspominając już o autorze, który wywołał powieścią wiele kontrowersji.
„Dom w ciemności” to książka przez wielu krytyków uznana za jedną z najważniejszych powieści dwudziestego wieku, do tej pory nieprzełożona na polski przede wszystkim ze względów cenzuralnych.W centrum narracji jest dom. Dom wypaczony, bo sprzeczny z ideą domu. Nie jest schronieniem, miejscem ciepłym, bezpiecznym. Przeciwnie, dom ów jest opresyjny.Wielka budowla, pogrążona w mroku, wewnątrz podzielona na dwie strefy: my i oni.Z ciemności wyszli ludzie, którzy mają władzę. Wewnątrz domu zbudowali mniejszy, który nazwali Centrum. Stamtąd nadzorują wszystko i wszystkich, tam mieszczą się lochy, w których znikają aresztowani ludzie. Centrum budzi grozę, ludzie starają się trzymać od niego z daleka. Zniewoleni zajmują małe mieszkanka przy bocznych korytarzach. Żyją w nędzy. Zmuszani do pracy, robią, co mogą, by jej uniknąć. Praca dla tamtych hańbi, ale żyć z czegoś trzeba, wielu z nich ma przecież rodziny. Wszystko jest zakazane, przede wszystkim rozmowy i wzajemne kontakty. A mimo to zaczyna narastać opór. Szeptem przekazywane są imiona przywódców, wiadomo, że trwają przygotowania do większej akcji, czasem dochodzi do sabotażu, coraz częściej znika ktoś ze zbuntowanych, zabrany nad ranem przez tamtych…
Tytuł: Twarz, co widziała wszystkie końce świata
Autor: Oscar Wilde
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 7 kwietnia 2011
Książkę zapowiadano na marzec, ale jak to zwykle z PIW bywa, ukaże się w kwietniu. Kusi nie tylko tym, co w środku, ale także ładną okładką.
Opowiadania. Bajki. Poematy prozą. Eseje.„Oscar Wilde żył tak, jak gdyby życie było jeszcze jednym utworem do napisania. Budował je jak utwór, poddawał całe tej samej idei, która przenikała jego eseje, bajki czy komedie. Z całym swym estetyzmem i pozorną zabawą w paradoksy był Wilde w gruncie rzeczy nieustępliwym moralistą”, pisał Juliusz Żuławski.Dostajemy tu Oscara Wilde’a jako autora dziwacznych opowiadań, ze „Zbrodnią Artura Saville’a”, „Upiorem z Canterville” przede wszystkim, wzruszających bajek, jak „Szczęśliwy książę”, „Słowik i róża” czy „Rybak i jego dusza”, zgrabnych poemacików prozą jak „Artysta”, „Ten, który czynił dobrze” czy „Dom Sądu”.Jako autora esejów wreszcie, najmniej znanych, a stanowiących niewątpliwie najważniejszą, najdoskonalszą i najpełniejszą część jego twórczości. Eseje są kluczem do rozumienia pisarstwa Wilde’a, do wniknięcia w jego pogląd na świat. Oprócz znakomitego „Krytyka jako artysty”, stanowiącego manifest literacki i filozoficzne credo Wilde’a, tom zawiera nieznany dotąd w Polsce słynny szkic „Narodziny krytyki historycznej”.Całość podana w pięknej szacie graficznej, ilustrowana przez Piotra Gidlewskiego.
Tytuł: Trojka
Autor: Stepan Chapman
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 8 kwietnia 2011
Przyznam, że skusiło mnie w blurbie przede wszystkim nazwisko Dicka i Vonneguta i chociaż wiem, jak to z porównaniami bywa, chętnie bym się przekonała, co wspólnego mają stara Meksykanka, zautomatyzowany samochód terenowy i... brontozaur?
W oślepiającym blasku trzech fioletowych słońc troje wędrowców – stara Meksykanka, zautomatyzowany samochód terenowy i brontozaur – od setek lat brną przez pustynię. Nie wiedzą, czy pustynia gdzieś się kończy, a jeśli nawet tak, to co znajdą na jej krańcu. Czasem napotykają idealnie zachowane, ale całkiem bezludne miasta. Nigdy nie spada ani kropla deszczu. Najgorsze jednak jest to, że nie pamiętają nic ze swojego życia przed pustynią – tylko nocą, w snach, przypominając sobie strzępy dawnych przeżyć.Noc sprowadza jednak szaleństwo burz piaskowych, które zamieniają ich ciałami, w jakiejś metafizycznej odmianie zabawy w komórki do wynajęcia. Dysfunkcyjni i zdezorientowani, wielokrotnie zabijają się nawzajem, nigdy jednak nie udaje im się umrzeć. Gdzie są? I jak mogą stamtąd uciec?„Trojkę” wychwalali za oryginalność i rozmach wizji tacy pisarze, jak John Shirley, Kathe Koja, Brian Stableford, Alan Brennert, Lance Olsen, Kathleen AnnGoonan, Brian Evenson, Paul Riddell, and Don Webb. Twórczość Stepena Chapmana wielokrotnie porównywano do dzieł Philipa K. Dicka, Terry’ego Southerna, Kurta Vonneguta, Mervyna Peake’a, Angeli Carter i innych znakomitości literackich. Chapman potwierdza swoją renomę „Trojką”, która jest pewnym kandydatem do miana kultowej powieści fantastycznej.
Tytuł: Historia czarów i czarownic
Autor: Jesus Callejo
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 14 kwietnia 2011
Kolejny punkt moich zainteresowań, boję się tylko trochę tego zwrotu "sensacyjna", ale do środka na pewno zajrzę.
Sensacyjna monografia przedstawiająca dzieje czarów, czarownic, czarowników i czarnoksięstwa, a także legend związanych z czarami i walką z diabłem od czasów najdawniejszych, aż po współczesne.Magia jest jedną z cech charakterystycznych homo sapiens i ukształtowała się już w czasach prehistorycznych. Odgrywała ogromną rolę w starożytności, jeszcze większą w świecie islamu. Średniowieczna Europa zapisała okrutną kartę w historii czarnoksięstwa poprzez stosy, na których nieszczęsne kobiety czarownice płonęły aż do XVIII stulecia. Nawet nasze zdawałoby się racjonalne czasy nie są wolne od przesądów i zabobonów związanych z czarami.
Tytuł: Encyklopedia duchów i demonów
Autor: Ernest Abel
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 21 kwietnia 2011
Książka znalazła się w zapowiedziach z tych samych powodów, co poprzednia. Może być o tyle ciekawa, że ma ograniczony zakres, co pozwala mieć nadzieję, że okaże się dobra pod względem merytorycznym i przedstawi temat bardziej szczegółowo.
Wiara w życie po fizycznej śmierci towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Wszystkie cywilizacje i kultury światowe – od kiedy tylko zaczęto utrwalać idee i czynić z nich tradycję – miały przynajmniej pewne „oficjalne” wyobrażenie o tym, co dzieje się po zakończeniu ziemskiej wędrówki człowieka, a nierzadko wyobrażenia te rozrastały się w wizje obejmujące światy nawet rozleglejsze niż ziemski i zaludnione przez istoty na ogół znacznie potężniejsze od człowieka, przejmujące władanie nad nim „na drugim brzegu życia”.Książka przedstawia zarówno główne kulturoznawcze motywy, jak i występujące we wszystkich kulturach świata popularne poglądy na temat wszystkiego tego, co związane z życiem po śmierci. Autor prezentuje wiele wątków tej tematyki – od prymitywnych przekazów plemiennych i mitów starożytnych ludów po bogactwo wciąż żywych religii. Znajdziemy w tej publikacji bliskie nam tematy powtarzające się we wszystkich trzech wielkich religiach świata – chrześcijaństwie, judaizmie i islamie, takie jak choćby „demony”.
Tytuł: Mordercy
Autor: Łukasz Śmigiel
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: 29 kwietnia 2011
Kolejna moja próba zapoznania się z twórczością Łukasza, mam nadzieję, że tym razem się uda:-)
„Morderstwo? Powiem ci coś o morderstwie. Jest łatwe, jest przyjemne i za chwilę dowiesz się o nim wszystkiego…”
— The CrowKolektywny mord i postać rodem z Chandlera, łowcy duchów i pielęgniarz kanibal, Knecht Ruprecht i mali zabójcy, agent FBI i jego mroczne śledztwo, prawdziwa historia stracha na wróble, reinkarnacje morderców i XVI-wieczny doktor House – to wszystko znaleźć można w opowiadaniach z pogranicza grozy, kryminału, fantastyki i thrillera napisanych przez autora, którego pomysły docenili Graham Masterton, Łukasz Orbitowski i tysiące polskich czytelników. Każda z tych opowieści trzyma w napięciu od pierwszej strony i zadziwia fabularnym rozwiązaniem. I każda mówi coś o Tobie, Czytelniku…Czytaj, nie morduj!
FILM
Tytuł: Erratum
Scenariusz: Marek Lechki
Scenariusz: Marek Lechki
Reżyseria: Marek Lechki
Data premiery: 8 kwietnia 2011
Nie jest to fantastyka, ale ostatnio polubiłam polskie kino, cenię też Tomasza Kota i cieszę się, że wreszcie będę mogła zobaczyć go w poważnej, wymagającej roli.
Michał jedzie do miasta swojego urodzenia, aby załatwić sprawę o którą prosi go szef i od razu wracać. Sprawy przybierają jednak inny obrót. Michał musi pozostać tu parę dni dłużej. Chodząc po mieście spotyka bliskie mu niegdyś osoby, natrafia na znajome miejsca. Powoli odzywa się w nim coś, o czym dawno zapomniał.
Tytuł: Nieściszalni
Scenariusz: Ola Simonsson, Johannes Stjarne Nilsson
Scenariusz: Ola Simonsson, Johannes Stjarne Nilsson
Reżyseria: Ola Simonsson, Johannes Stjarne Nilsson
Data premiery: 15 kwietnia 2011
A to już całkowicie z fantastyką nie ma nic wspólnego, ale szwedzkie filmy robią od kilku lat furorę na świecie, są świeże i nie przesiąknięte lukrem jak większość hollywoodzkich produkcji. A mi ostatnio dobrych komedii bardzo brakuje. Na wiosenną regenerację ta będzie w sam raz!
Oficer policji Amadeus Warnebring, urodzony w rodzinie z muzycznymi korzeniami, paradoksalnie nienawidzi muzyki. Pewnego dnia, jego przekonania staną pod znakiem zapytania, kiedy grupa zwariowanych muzyków, kierowana przez piękną i buntowniczą Sanne, zdecyduje się użyć miasta jako instrumentu muzycznego. Ich sztuka spowoduje chaos i i bałagan w mieście. Kiedy Warnebring dowie się, że kobieta którą kocha, należy do gangu muzyków których tropi, pozostanie mu tylko jedno do zrobienia: wejść do przerażającego świata rytmu i muzyki, przed którym całe życie uciekał.
Tytuł: Między światami
Scenariusz: David Lindsay-Abaire
Scenariusz: David Lindsay-Abaire
Reżyseria: John Cameron Mitchell
Data premiery: 29 kwietnia 2011
Nie przepadam za aktorstwem Nicole Kidman, mam wrażenie, że wszędzie gra tak samo, ale może ta rola jest inna? Aarona Eckharta lubię natomiast bardzo. Nie wiem, czy wybiorę się na ten film do kina, ale na pewno obejrzę. Świetny plakat.
Nicole Kidman zachwyca w okrzykniętej przez krytyków najlepszą w jej dorobku aktorskim roli kobiety, która po dramatycznym przeżyciu próbuje odnaleźć się na krawędzi dwóch światów. Niezrozumiana przez twardo stąpającego po ziemi męża (Aaron Eckhart), znajduje pocieszenie w przyjaźni z tajemniczym młodzieńcem, który kiedyś przyczynił się do śmierci jej synka. Chłopak oczaruje ją niezwykłą wizją rzeczywistości, która pozwoli bohaterce pogodzić się z przewrotnym losem i odnaleźć upragnioną drogę do szczęścia.
sobota, 2 kwietnia 2011
1 kwietnia:-)
Pora się przyznać, że zażartowałam sobie, ale w końcu raz w roku można. Dziękuję za gratulacje, być może kiedyś, chociaż to raczej wątpliwe, przydadzą się naprawdę i mam nadzieję, że nie poczuliście się urażeni, ale pomysł moich redakcyjnych kolegów był tak świetny, że aż żal by było go nie wykorzystać.
piątek, 1 kwietnia 2011
Mówcie do mnie "Pani Autorko"!
Kochani!
Nie pisałam nic wcześniej, ponieważ do ostatniej chwili nie byłam pewna... Kiedyś wspominałam, że jestem w trakcie pisania powieści i dzisiaj z dumą pragnę oznajmić, że wkrótce ukaże się ona drukiem (w międzyczasie napisałam kolejną i ona także ujrzy światło dzienne) nakładem wydawnictwa Katedra, które dotąd było portalem, teraz również zamierza podbić rynek książkowy. Na pierwszy ogień idą powieści redaktorów serwisu.
Moja pierwsza powieść to W pułapce kłamstw - sensacja silnie pomieszana z wątkiem miłosnym i lekko naznaczona schizofrenią... Druga powieść, Imperium w pułapce, to próba zmierzenia się ze space operą, a wydaniu jej kibicuje sam Jacek Dukaj, któremu fragmenty powieści bardzo się podobały.
O wszystkich zapowiedziach możecie poczytać tutaj.
Subskrybuj:
Posty (Atom)