Philip K. Dick to jeden z moich ulubionych pisarzy, którego twórczość dopiero poznaję. Zaczęłam od opowiadań, teraz zapoznaję się z powieściami. Byłam pod wrażeniem Blade Runnera. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, równie mocne emocje wywołała we mnie Transmigracja Timothy’ego Archera.
Transmigracja Timothy’ego Archera to ostatnia powieść Philipa K. Dicka i tę ostateczność czuć w każdym słowie, co jest tym bardziej niezwykłe, że autor nie spodziewał się śmierci. Ta niesamowita książka jest jedną z najlepszych, jakie czytałam. Żaden inny pisarz nie potrafi tak wwiercić się w mój mózg, jak robi to Philip K. Dick, tym bardziej kiedy to, o czym pisze, jest tak osobiste. Chociaż Transmigracja… nie jest autobiografią, w każdym z bohaterów czuć prawdziwość i obecność autora, co potwierdza w przedmowie (którą tradycyjnie przeczytałam po skończeniu powieści i nadal uważam, że, wbrew definicji, nie powinno się czytać przedmowy przed przeczytaniem książki) Dominika Oramus.
Powieść jest swoistą podrożą do śmierci i poprzez śmierć, poszukiwaniem sensu istnienia, narodzin, umierania, rozważaniem każdej wiary. To rozpaczliwe wołanie człowieka zagubionego w całej wiedzy, jaką posiadł, a nie dającej mu odpowiedzi na najważniejsze pytania, od których zależy jego cała egzystencja. Mimo że historia dotyczy kilkorga różnych ludzi, cały czas miałam wrażenie, że prawdziwym jej bohaterem jest sam Philip K. Dick. Najsilniej odczuwałam to w wypadku Angel Archer, narratorki całej opowieści, oraz Timothy’ego Archera, kontrowersyjnego, wiecznie poszukującego prawdy biskupa Kalifornii.
Fabuła nie jest nadzwyczajna, wręcz przeciwnie. Angel Archer spisuje swoisty pamiętnik, wspomnienia o najbliższych jej ludziach, którzy pozostawili ją żywą, opuścili z ziemskiego życia. Trzydziestokilkuletnia, wykształcona, niezwykle inteligentna kobieta doświadcza najpierw śmierci męża, by niedługo potem zmagać się z bólem po odejściu swego teścia i przyjaciółki. Nie ma w tym nic skomplikowanego, chciałoby się powiedzieć, że przecież takie jest właśnie życie. Jednak to nie opowieść jest ważna, jak zwykle w wypadku twórczości Dicka. W „Transmigracji…” każde słowo ma znaczenie, choć czasami wydaje się bezładnym tokiem ludzkich myśli, myśli autora, czego natychmiast domyśli się ten, kto przynajmniej trochę zna jego biografię. Pisana prostym, wyrazistym językiem książka poraża swoją błyskotliwością, ironią, zaskakuje wnioskami, a miejscami wydaje się niezwykle skomplikowana. Zmusza do ciągłej uwagi, nie można jej tak po prostu czytać, ją trzeba przeżyć, przemyśleć. A to bardzo łatwe dać się wciągnąć w rozważania bohaterów, bo przecież każdy z nas kiedyś się zastanawiał, czy istnieje jakikolwiek bóg, czy mamy duszę, a jeśli tak, to co się z nią dzieje po śmierci naszego ciała, czy można wrócić z zaświatów, kiedy zaczyna się życie…
Jeśli do tej pory się nad tym nie zastanawialiście, być może zaczniecie w trakcie lektury powieści Dicka. Książka w wielu aspektach może się wydać prowokacyjna, zwłaszcza dla tych, którzy są bardzo przywiązani do chrześcijaństwa i zapewne się im nie spodoba. Nie należy jednak traktować wywodów autora jako ataku na jakąkolwiek religię, jego przemyślenia odzwierciedlają potrzebę poszukiwania właściwych odpowiedzi. Można dojść do przekonania, że żadna religia tak naprawdę się nie liczy, ponieważ w ostateczności wiara katolicka czy buddyzm nie różnią się znacznie od siebie. W Transmigracji Timothy’ego Archera nie znajdzie się jednak recepty na życie czy pogodzenie się z faktem, że każdy z nas musi umrzeć. Wręcz przeciwnie, ukończenie książki pozostawia na pastwę własnych myśli o życiu i śmierci, z mnóstwem pytań o sens posiadania wiedzy, która oddala od wiary i z poczuciem, że szczęśliwi są ci, którzy bezgranicznie ufają w dogmaty, ponieważ oni nie muszą się zastanawiać, im wystarczą odpowiedzi, które otrzymali. Bo czy warto szukać ostatecznej mądrości kosztem własnego szczęścia i miłości najbliższych?
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.