Przysiadłam się do serialu skuszona sympatią dla produkcji fantasy jako takich (zamiłowanie do średniowieczy, kostiumów, muzyki, kreacji światów), a także z lenistwa, przez serię Terry'ego Goodkinda przebrnąć bowiem nie zdołałam (11 opasłych tomów pisanych prostym językiem jest ponad moje siły). Postanowiłam więc przerobić cykl w pigułce. Po pierwszym sezonie nie wiem jednak, czy chcę oglądać sezon drugi, chyba wyrosłam już z tego typu opowieści.
Co mnie urzekło w pierwszym odcinku, to przepiękne krajobrazy Nowej Zelandii, sekwencje walk, pewne efekty specjalne (kiedy na przykład Spowiedniczka używa swojej mocy, by zawładnąć umysłem ofiary), kostiumy i muzyka, doskonale dopasowana do tempa akcji. Dobra, spodobał mi się również bohater, Richard Cypher (wciela się w niego australijski aktor Craig Horner), bo nie był bosko przystojny ani tajemniczo pociągający, a wyglądał na zwykłego chłopaka, żadnego wybrańca. Sama Spowiedniczka, Kahlan Amnell, grana przez Amerykankę Bridget Regan, jest bardziej wojowniczką i nie wyglądała na całkowicie jednoznaczną. Zabawny wydał mi się też mag Zeddicus Zul Zorander (a ten pan to z kolei rodowity Nowozelandczyk i nazywa się Bruce Spence). Niestety, moja sympatia do bohaterów stopniała już w drugim odcinku, gdzie z całkiem ciekawego pomysłu zaczęła robić się sztampowa historyjka, w dodatku żywcem zdjęta z Nowego Testamentu. Kim jest tutaj Richard nie ma chyba wątpliwości, Kahlan może być Marią Magdaleną lub królem Salomonem (tak, wiem, ten jest ze Starego Testamentu, ale pasuje!), zależy z której strony spojrzeć; wątpliwości mogę mieć do maga, natomiast zły do szpiku kości Darken Rahl (urodzony na Fiji Craig Parker, szerzej znany jako... Haldir z filmowej wersji Władcy Pierścieni) to wypisz wymaluj Herod. Ten ostatni najbardziej u mnie stracił (wspominałam już, że lubię bad gayów?;-)), chociaż miał zadatki na naprawdę ciekawy czarny charakter.
Legend of the Seeker może spodobać się najmłodszym widzom (góra do 15. roku życia) z tych samych względów, dla których starsi będą nim znudzeni - prosta fabuła, czarno-biali bohaterowie, niespełniona, czysta miłość między Spowiedniczką a Poszukiwaczem, dużo, bardzo dużo akcji. W ogóle to zastanawiam się, dlaczego TVP 1 emituje serial po 22, a nie np. w sobotnie popołudnia...
Wiem, że akapit powyżej wcale nie musi świadczyć źle o serialu. Dlaczego jednak, moim zdaniem, starsi nie dadzą się nabrać? Ano dlatego, że wszystkie te elementy są przedstawione bardzo nieprofesjonalnie. O efekty specjalne czepiać się nie będę, domyślam się bowiem, że budżet przedsięwzięcia wielki nie jest. Ale makabrycznych luk w scenariuszu nie jestem w stanie wybaczyć i nie sądzę, żeby w oryginale było ich tak wiele! Akcja pędzi tutaj na złamanie karku, aż strach oglądać kolejne odcinki, bo nie wiadomo już, kto kogo i dlaczego. Nad dialogami musieli pracować ludzie na co dzień zarabiający na chleb pisaniem do telenowel - są na tym samym poziomie; mocno kuleją kwestie humorystyczne, przeważnie w wykonaniu Zorandera (mam wrażenie, że jest on marną kopią Merlina z Excalibura). Dobre sekwencje walk uatrakcyjniane techniką slow motion początkowo bardzo mi się podobały, z każdym kolejnym odcinkiem zaczęły jednak irytować, było ich coraz więcej, a tryby walki stały wciąż na tym samym poziomie. Do tego dochodzą do bólu jednokolorowi bohaterowie i schematyczny wątek miłosny.
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam... Muzyka nadal mi się podoba, szukam właśnie soundtracka. Zdjęcia Nowej Zelandii - przepiękne i nie tracą na swoim uroku przez wszystkie odcinki, tutaj operatorzy wykonali świetną robotę. Postarali się też spece od kostiumów, które pasują do przedstawionego świata. Zaintrygowały mnie również niektóre rozwiązania świata u Goodkinda (bo nie sądzę, żeby scenarzyści wpadli na nie sami), chociaż on sam zapewne też nie jest oryginalny, ale dla mnie owszem, nigdzie wcześniej się z tym nie spotkałam. Mianowicie, chodzi mi o dwa aspekty związane z magią - moc jest wrodzona, nie można się jej nauczyć, natomiast można posiąść ją z eliksirów sporządzanych z wyssanej mocy jakiegoś czarodzieja; świetny jest też pomysł z wprowadzeniem ludzi, których umiejętnością jest wykorzystywanie mocy czarodzieja przeciwko niemu samemu.
Podsumowując, serial tragiczny nie jest i można go obejrzeć, jeśli komuś nie szkoda czasu, albo się nudzi bardziej niż zwykle, albo jest zbyt leniwy, żeby czytać cykl, albo zbyt nim zmęczony:-) Pewnie gdybym miała te 11, może 12 lat, oglądałabym serial z wypiekami na twarzy, tak jak namiętnie śledziłam przygody Xeny, Herkulesa (też do pewnego momentu, bo im dalej w sezony, tym więcej telenoweli) albo rodzeństwa z Opowieści z Narni (telewizyjne adaptacje mają swój specyficzny urok, których brak wersjom ekranowym).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz