Chociaż Polcon
trwał od czwartkowego popołudnia do popołudnia niedzielnego, to dla mnie były
to dwa intensywne pod względem spotkań dni. Czy pod względem wrażeń? Raczej nie,
wyjechałam z Poznania z myślą, że te zjazdy nie sprawiają mi już takiej radości,
jak dawniej. Sam konwent, organizacja nie są tego przyczyną, chociaż jest jeden
duży minus, który mnie do tych zjazdów zniechęca – marne przygotowanie
prowadzących punkty programów. W ciągu tych dwóch dni byłam na kilku różnych
spotkaniach i zaledwie trzy z nich mogę uznać za naprawdę ciekawe. Mam wrażenie,
że z każdym rokiem poziom merytoryczny prowadzonych prelekcji spada, prowadzący
albo nie potrafią swojej wiedzy przekazać w sposób zrozumiały i interesujący,
albo ich wiedza jest zbyt powierzchowna. Do tego często dochodzi trema przed
publicznymi wystąpieniami, która w porównaniu ze słabym przygotowaniem daje
negatywne efekty.
Organizacyjnie
Polcon był dobrze przygotowany – w czwartek zero kolejek do akredytacji, mimo
sporej ilości osób na niewielkiej powierzchni Politechniki Poznańskiej nie
odczuwałam ścisku, większość sal całkiem duża. Słabo było z oprawą żywieniową
konwentu, na terenie Politechniki dwa punkty, w pobliżu jeden pseudopub z
tanim, niezbyt dobrym alkoholem, i chyba trzy fastfoodownie, z czego jedną była
bardzo źle zarządzana pizzeria. Sensowny posiłek można było zjeść na szczęście w
pobliskiej Malcie. Swoją drogą, zabawnie było obserwować konwentowiczów, często
poprzebieranych za postacie z komiksów, mang, filmów, książek, wśród „zwyczajnych”
kupujących. Zwłaszcza w centrum handlowym robi wrażenie ten silny kontrast.
Najlepszą częścią
konwentu były oczywiście spotkania ze znajomymi. Z niektórymi nie widziałam się
bardzo długo, dobrze było odświeżyć kontakt. Poznałam też kilka nowych osób. Rozmowy,
żarty, poczucie akceptacji i bycia na miejscu jest nieocenioną wartością.
Co do prelekcyjnej
części konwentu, to moim planem w tym roku było wzięcie udziału w spotkaniach w
tematach, na które dotąd nie chodziłam. Jak wyszło? Moje wrażenia poniżej.
Plan wyglądał następująco:
Czwartek
- 17-19 - Dla
tych, co zaczynają przygodę z RPGami
- 18-19 -
Gamifikacja/Grywalizacja
- 20-21 -
Teleportacja, telepatia, komputery kwantowe
Piątek
- 10-12 -
Horror dawny i współczesny
- 12-15 -
Warsztaty malarstwa sumi-e
- 13-14 -
Teoria archetypów dla piszących
- 14-16 -
Warsztaty tańców celtyckich, angielskich i dawnych
- 16-18 -
Spotkanie autorskie z Joe'em Abercrombiem
- 18-19 -
Psychoakustyka
- 19-20 -
Muzyczna matematyka od podstaw
- 20-21.30 -
Cosplay w pigułce dla początkujących
Sobota
- 12-13 -
Niechrześcijańskie dzieje Europy
- 13-14 -
Czego się bali Słowianie? Elementy horroru w opowiadaniach ludowych
- 14-15 -
Przewidywanie przyszłości
- 15-16 -
Kosmiczne zderzenia: źródło życia, śmierci i legend
- 15-16 - O
starych filmach - klasyka kina fantasy i SF
- 16-17 - Jak
działają sztuczne sieci neuronowe
- 18-19 - Bąki
nauki popularnej
- 20-22 - Gala
Polconu
W czwartek
po południu teren politechniki świecił jeszcze pustkami, o 16.00 nie było nawet
kolejki do akredytacji. I to była jedyna konwentowa akcja w tym dniu. Po odbiorze
niezbędnych gadżetów, z których pozostawiłam sobie jedynie program i
identyfikator, udaliśmy się ze znajomymi na rozpoznanie okolicznych alkopojów, a
ponieważ hipsterski klimat (wystroju i cen) Kontenerów nie zachęcał do
pozostania, skończyliśmy tradycyjnie na poznańskiej starówce i tam też
spędziliśmy wieczór.
Piątek rozpoczęłam
od warsztatów malowania chińskim tuszem. Z ciemnej salki przenieśliśmy się na
dwór. Przyznam, że po godzinnej próbie malowania bambusów poczułam się nawet
zrelaksowana, bardziej jednak byłam znudzona, a kilka wzmianek o genezie
techniki sumi-e nie motywowało do pozostania. Ruszyłam więc na obchód stoisk, co
trwało jakieś 5 minut, żadna z rzeczy nie wzbudziła mojego większego
zainteresowania oprócz pięknych (i zbyt drogich, jak na mój ówczesny budżet) ręcznie
malowanych map. Autorką tych cudowności jest właścicielka strony Hekaterium. Były też tańsze produkty. Chciałam wybrać sobie ręcznie robioną zakładkę do książek, ale żadna nie mówiła
„kup mnie”. Może kiedyś sprezentuję sobie jakąś mapę na specjalne zamówienie…
Kolejnym przystankiem
była prelekcja Elżbiety Żukowskiej – Teoria archetypów dla piszących. Tu już
było o wiele bardziej ciekawie, prowadząca lekko i z humorem przedstawiła
najważniejsze archetypy bohaterów i postaci towarzyszących, które pisarze
wykorzystują od wieków w swoich pracach. Oto one:
- Bohater -
bohater ma spowodować utożsamienie z czytelnikiem, musi wyjść z sytuacji, w której
do tej pory przebywał, musi przejść przemianę duchową. Bohater musi posiadać
wady i skazy. W archetyp bohatera wpisuje się też antybohaterów - cyników i
tragików.
- Zwiastun - postać,
zdarzenie, wizja, figura senna zapowiadająca zmianę. Może być pozytywny,
negatywny, neutralny.
- Mentor -
nauczyciel, mistrz, ktoś mądrzejszy, czarodziej dający bohaterowi dary pomagające
mu w zwycięstwie. Typy mentorów: mroczny, upadły, powracający, komiczny, szamański;
wspiera bohatera w motywacji. Nie musi być to postać ani książka, może być to
mentor wewnętrzny bohatera (Kodeks, zasady).
- Strażnik
progu - przeszkoda i wyzwanie; obsesje, uzależnienia, strażnik jest dobry i zły
jednocześnie, bohater musi si z nim zmierzyć; bohater konfrontuje się tutaj ze sobą,
strażnik zmusza go do działania.
- Zmiennokształtny
- najczęściej jest to kobieta, postać, która oszukuje, jest nieprzewidywalna;
jest przeciwieństwem bohatera, działa zupełnie inaczej, dzięki czemu bohater
dochodzi do wniosku, że świat nie jest taki jak on, i akceptuje, że sam może być
inny.
- Cień - wróg,
antagonista. Fabuła jest tak dobra, jak konstrukcja głównego złoczyńcy. On jest
tym wszystkim, czym boi sie być bohater. Bardzo często Cień mówi bohaterowi, że
są tacy sami. Inicjuje poważny konflikt. Jest pociągający, silny. Może łączyć
się z innymi archetypami - mentorami, strażnikiem progu. Musi mieć pozytywna cechę,
nie może być po prostu zły.
- Sprzymierzeniec
- często niezauważany, ale niezbędny w rozwoju bohatera; zadaje bohaterowi
pytania czytelnika.
- Trickster -
zabawny kompan, kpiarz, kłamca, wywołuje zdrowy śmiech odbiorcy, dystansuje,
prowokator; wyśmiewa bohatera, komentuje z ironią.
Lista książek wspomnianych na spotkaniu:
- Joseph Campbell
– Bohater o tysiącu twarzy, Potęga mitu
- Christopher
Vogler – Podróż autora. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy (Żukowska
w szczególności polecała tę książkę jako dobre streszczenie pozostałych)
Warsztaty tańców
celtyckich wypadły z programu, co dało mi sporo czasu na przerwę obiadową. Następne
w kolejce było spotkanie autorskie z Joe’em Abercrombiem. Zapowiadało się ciekawie
i przyjemnie dla uszu (autor ma cudowny, brytyjski akcent) i dla oczu (autor
jest bardzo przystojny). Niestety przeszkodą okazał się prowadzący, zadający
tendencyjne pytania, tłumaczący (nie najlepiej) swoje pytania i odpowiedzi
autora. Sam Abercrombie sprawiał wrażenie lekko znudzonego i poirytowanego, ale starał
się nie dawać tego po sobie znać. Zrejterowałam po niecałej pół godzinie.
Na dalsze
spotkania przeszła mi ochota, wolałam spędzić ten czas ze znajomymi w pobliskim
pubie.
Sobotę zaczęłam
od panelu dyskusyjnego o stałej cenie książki, który okazał się bardzo ciekawy
i dyskusja dała mi wiele do myślenia. Najwięcej kontrowersji wzbudziła obecność
jednego z lokalnych polityków, którego prawnicza gadanina nie wniosła niczego,
a pokazała jedynie ignorancję w odniesieniu do rynku książki. Mam nadzieję, że
dyskusja otworzyła oczy chociaż kilku osobom, co się
tak naprawdę za nią kryje (i nie jest to dobro czytelnika i dbałość o jego
kieszeń). Po tym burzliwym spotkaniu postanowiłam się zrelaksować na prelekcji
Czego się bali Słowianie? Elementy horroru w opowiadaniach ludowych. Zapowiadane
jako dwugodzinne w programie spotkanie trwało zaledwie godzinę. Szkoda, bo prowadząca
opowiadała ciekawie, w jej przykładach było wiele nieznanych mi opowieści. Niestety
materiału wybranego było zbyt wiele jak na tak krótki czas i prelekcja sprowadziła się głównie do przedstawienia listy i króciutkich fragmentów bez specjalnego
wnikania w próby wyjaśnienia, dlaczego te akurat wątki były popularne wśród
naszych przodków.
Kolejnym, nieplanowanym
panelem dyskusyjnym był Dobry zły bohater, który jednak przez swoją
chaotyczność pozostawił we mnie nieprzyjemne uczucie zmęczenia. Ponadto dyskutanci
niewiele wnieśli w temat, nawet nie potrafili uporządkować i podsumować
wypowiedzianych spostrzeżeń. Miałam nadzieję, że prelekcja Jak działają
sztuczne sieci neuronowe okaże się bardziej interesująca. I mogło to być jedno
z ciekawszych spotkań, być może nawet było dla tych, którzy tematem się interesują
i mają już jakąś wiedzę. To był naukowy wykład, na którym definicje tłumaczone
były przez kolejne definicje. Dopiero po półgodzinie tego szumu zaczęło się robić
interesująco, a wtedy okazało się, że najciekawsze będzie w kolejnej godzinie,
co było już ponad moje siły. Skorzystawszy z przerwy, wyszłam poszukać czegoś
do jedzenia, a następnie udałam się z powrotem do sali Naukowej na prelekcję
Bąki nauki popularnej. Okazało się, że to spotkanie również z programu wypadło –
o tym wypadnięciu nie było jednak żadnej informacji. Postanowiłam się pocieszyć
prelekcją o tym, czy Lara Croft jest nadal królową popkultury. I oprócz panelu
o książkach i prelekcji Żukowskiej uważam to za najlepsze spotkanie tego konwentu. Prelekcja okazała się
całkiem fajnym przeglądem historii gry i wpływu Tomb Raidera na świat gier,
zwłaszcza dla kogoś kto lubi tę serię, ale nigdy się nie interesował jej
historią. Nawet ja kilku faktów nie znałam. Prowadzący był przygotowany, widać
było, że posiadał sporą wiedzę o temacie, prowadził spotkanie w tempie, z humorem.
To był
ostatni punkt, w którym tego dnia wzięłam udział. Nie poszłam już na galę, wolałam odsapnąć w zaciszu hotelowego pokoju. Następnego ranka ruszyłam
do Warszawy. Podsumowując - gdyby nie tylu fajnych znajomych, to dla mnie konwent byłby stratą czasu. Chyba czas zrobić sobie kilkuletnią przerwę w konwentach albo spędzać na nich tylko jeden dzień, może w przyszłym roku tak zrobię z Pyrkonem.