Ja, diablica to trzecia książka w
dorobku Katarzyny Miszczuk, która niewiele różni się od Wilka i Wilczycy
stylem czy układem fabuły, chociaż widać pewien postęp w stosunku do książek o
wilkołakach. Tę powieść można już jednak śmiało zaliczyć do komediowej odmiany paranormal
romance, skierowanej przede wszystkim do młodych czytelniczek, o czym świadczy
głównie tylna strona okładki (która swoją drogą zniechęca do zakupu książki)
prezentująca… rzeczywistego chłopaka autorki w roli Piotrusia i w żaden sposób
nie seksownego modela w roli Beletha.
Wbrew zapowiedziom nie znajdziemy tutaj
gry z konwencją, autorka porusza się utartymi ścieżkami, czytelnik bez trudu rozpozna
kolejne aluzje, co młode odbiorczynie mogą uznać za atut, o ile w ogóle je
zauważą. Główna bohaterka Ja, diablicy ma na imię Weronika, niewiele
ponad dwadzieścia lat i… została zamordowana nocą w miejskim parku. W tym
momencie zaczyna się jej nowe życie, okazuje się bowiem, że trafia do Piekła
jako adeptka sztuk diabelskich i zostaje diablicą właśnie. Jej zadaniem odtąd
będzie targowanie się o ludzkie dusze. Jej nowym światem staje się hiszpańsko
brzmiące Los Diablos, które w żaden sposób nie przypomina obrazów otchłani z
katolickich wyobrażeń. Wręcz przeciwnie, Piekło to raj w podziemiach (nie od
parady nazwane Niższą Arkadią), zupełne przeciwieństwo nudnego, cichego Nieba. Weronika
zostaje zakwaterowana w luksusowym mieszkaniu, całymi dniami może robić, co jej
się żywnie podoba, nosić ekskluzywne ubrania, używać drogich kosmetyków,
popijać drinki z palemką, rozkoszować się nie-życiem po prostu. Piekło to
kraina szczęśliwości, wiecznych imprez, gdzie każdy może poświęcić się swoim
ludzkim marzeniom. Jego obywatelami są zwykli ludzie i wielcy świata, ale nie
degeneraci, mordercy czy psychopaci. Poza nielicznymi chwilami bohaterka nie
odczuwa braku właściwego życia, tym bardziej, że dowiaduje się o możliwości „udawania”
żywej – może przenikać do świata śmiertelników, którzy widzą ją jako zwyczajną
osobę, mogą z nią rozmawiać, dotykać jej.
Miszczuk usiłowała oddać rozterki
swojej postaci, która nagle traci wszystko. Weronika ma momenty paniki,
zastanawia się, co będzie z jej bratem, przyjaciółmi, jednak najbardziej
brakuje jej Piotrusia, kolegi ze studiów, w którym jest skrycie zakochana. Dziewczyna
uświadamia sobie, że to bez niego będzie jej najgorzej nie-żyć. Te obawy
znikają, gdy tylko nowa znajoma, diablica Kleopatra, opowiada o możliwości
przemieszczania się między światami – Weronika bez zastanowienia nad
konsekwencjami postanawia prowadzić podwójne życie. Tutaj autorka zaprzepaściła
szansę na dobrze wykreowaną psychologicznie postać, dziewczyna jest egoistką,
nie myśli ani przez chwilę o konsekwencjach swojego postępowania, o tym, jak
zareagują najbliżsi, gdy dowiedzą się, że właściwie to ona nie żyje (a jeśli
już reagują, to całkowitą akceptacją tego stanu rzeczy).
Ja, diablica to przede wszystkim
romans i tutaj autorka nie odbiega od najpopularniejszego schematu – trójkąta
miłosnego. Weronika z jednej strony zakochana jest w Piotrusiu, z drugiej
strony fascynuje ją przystojny diabeł Beleth, jej przewodnik po piekielnym
świecie. Dziewczyna ma jednak na tyle zdrowego rozsądku, by nie zapominać, że
prawdziwe diabły nie są istotami ludzkimi, a ich emocje nie równają się tym,
które odczuwają śmiertelnicy. W tym względzie jednak autorka również się nie
wysiliła i jej demony jakoś szczególnie nie odbiegają charakterologicznie od ludzi,
wbrew kilkukrotnym zapewnieniom z jej strony. W ogóle kreacje bohaterów są
kliszami postaci z poprzednich książek Miszczuk – Weronika to spokojniejsza
wersja Margo, Piotruś do złudzenia przypomina cichego, zamkniętego w sobie
Maxa, Kleopatra to władcza i bardziej wyuzdana kopia Ivette, Azazel w swoim
zachowaniu upodabnia się do Akiego, chociaż diabeł jest zwyczajnym socjopatą. O
samym „gatunku” diabła nie dowiadujemy się niczego szczególnego, podobnie
zresztą o aniołach, wyniosłych, zarozumiałych sługach Boga. Rozczarowała mnie
także postać Śmierci – Pratchettowi jednak nikt nie dorówna…
Widać natomiast niewielki progres
względem stylu autorki – barwniejszy język z wyrazistym humorem (mocną stroną
są słowne przepychanki Weroniki i Beletha oraz wszędzie obecna w Piekle liczba 6) pozwala brnąć przez lekturę w tempie
ekspresowym. Nadal drażni ubogość słownictwa, wszyscy się drapieżnie
uśmiechają, wszystko trafia szlag… Sama fabuła nie jest w żaden sposób
skomplikowana, chociaż pewnym urozmaiceniem wydaje się być wątek Iskry Bożej i
osnuta wokół niego iście diabelska (dosłownie) intryga. Mimo wszystko akcja
przewidywalna jest od początku do końca, najgorsze problemy znajdują cudowne
rozwiązania w ostatniej chwili. To nie powinno jednak przeszkodzić tym
czytelniczkom, które szukają łatwej literatury w sam raz na podróż pociągiem
bądź zatłoczonym warszawskim metrem.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.