czwartek, 6 listopada 2008

Między jawą a snem - "Apokryf Agłai", Jerzy Sosnowski, W.A.B. 2001

Nieśmiały wirtuoz fortepianu nie spodziewa się, jak odmieni jego życie poznana na przyjęciu dziewczyna. Nie przeczuwa, że czekają go lata miłości namiętnej i niewiarygodnej, ani że będą o niego toczyć grę potężne siły, śledzące każdy jego krok. Bo też nikt z nas nie domyśliłby się, co może kryć się pod pozorem codzienności, ot, choćby w budynku warszawskiego liceum.
Taki opis widnieje na tylnej okładce książki Jerzego Sosnowskiego. Szczerze powiedziawszy, gdybym zobaczyła ją w księgarni, odłożyłabym ją na powrót na półkę sądząc, że to jakieś zaszyfrowane romansidło. Książkę pożyczyła mi jednak koleżanka mówiąc, że powinien mi się spodobać styl i nastrój wytworzony autora.
Miała rację. Pochłonęłam "Apokryf Agłai" w dwa dni i dwie noce. Dawno już nie czytałam tak wciągającej lektury. Czytałam ją dość dawno, bo kilka miesięcy temu, ale nadal pamiętam fabułę. Z moją kiepską pamięcią to dziwne;)

Powieść dzieli się tak naprawdę na trzy części. W pierwszej narratorem jest nauczyciel, który opisuje swój świat w pierwszej osobie. Jego życie runęło w gruzach - zostawiła go żona, którą bardzo kochał. Aby zająć się czymkolwiek byle nie myśleć o problemach, poszedł na etat do jednego z warszawskich liceów. Właściwego bohatera poznajemy trochę później, to Adam Kleszczewski, ten "wirtuoz fortepianu", na którego wyczekiwałam przez pierwsze kilkanaście stron. Facet stoczył się społecznie, odciął od rodziny i przyjaciół i jest obecnie nauczycielem muzyki w warszawskim liceum, w którym zaczął uczyć narrator. Adam to zamknięty w sobie człowiek, ekscentryczny jak określają go pozostali nauczyciele, a tak naprawdę nieszczęśliwy i rozgoryczony życiem mężczyzna ze złamanym sercem. Tych dwóch, poza tym że są kuzynami, łączy jeszcze coś - zagubienie. Obaj nie mogą się odnaleźć w otaczającym ich świecie. Zaczynają więc rozmawiać ze sobą, chodzić wspólnie na piwo i pomału Adam otwiera się przed swoim krewnym.

Tak poznajemy jego historię. Cofamy się kilka lat wstecz, do czasów kiedy Adam był młody i rodzice z nadzieją patrzyli na przyszłego Chopina. Wszystko radykalnie zmieniło się, gdy poznał Lilę, tajemniczą dziewczynę, piękną i zmysłową. Dla niej stracił głowę, zerwał wszystkie kontakty, zrezygnował z nauki gry na fortepianie, z kariery pianisty. Duszony całe życie przez matkę, której każde marzenie spełniał, wreszcie czuł się wolny. Jednak jego radość nie trwała długo. W czasach szalejącego komunizmu nikt nie był bezpieczny i okazało się, że Lila również nie była. Adam usiłując ochronić ją i siebie, zaczyna sam snuć podejrzenia wobec ukochanej. Wpada w spiralę wątpliwości, jednocześnie coraz mocniej zakochuje się w dziewczynie. I nagle, pewnego dnia Lila znika. Okazuje się też, że Lila nie była tym za kogo się podawała...
Nie będę pisać, co wydarzyło się dalej, bo zdradziłabym zbyt wiele. Nie da się "Apokryfu Agłai" zakwalifikować jednoznacznie do jakiejś kategorii. Realizm magiczny? Science fiction (taki wątek też się tam pojawia)? Love story? Wszystko po trochu.

Język powieści jest prosty, akcja toczy się wartko, choć nie pędzi jak wariatka. Sosnowski osiągnął jednak coś, co rzadko któremu autorowi się udaje - wciągnął mnie do świata powieści tak gwałtownie, że zapomniałam w ogóle, że to nie jest rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu książki długo jeszcze nie mogłam się otrząsnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz