wtorek, 30 czerwca 2009

Kto w Avangardzie?

W dniach 2-5 lipca odbędzie się Konwent Miłośników Fantastyki Avangarda V (bo to już piąta edycja) w Zespole Szkół nr 37 im. Agnieszki Osieckiej (Al. Stanów Zjednoczonych 24) w Warszawie. Bardzo ciekawy program gwarantuje, że można znaleźć coś dla siebie (zwłaszcza fani fantasy, science fiction, gier RPG, Star Treka czy entuzjaści wschodniej literatury fantastycznej). Ja wybieram się w piątek i sobotę, a posłucham sobie m.in. Klaudyny Bronowskiej w prelekcji o "Kobiecie w średniowieczu" (piątek), Witolda Jabłońskiego opowiadającego o "Słowiańskiej Apokalipsie", Michała Studniarka "Legend Warszawskich" i wielu innych. Mam już tak napięty plan zajęć na te dwa dni i nie wiem, czy nie wymyślę jakiegoś zaklęcia na rozdwojenie; przydałby mi się zegarek Hermiony...

Wszystkie informacje znajdziecie tutaj.

niedziela, 28 czerwca 2009

Locusy rozdane

Wczoraj przyznano Locus Award za rok 2008. W najważniejszych dziedzinach, czyli powieść science fiction i fantasy laureatami są:
Kategoria SF: Neal Stephenson - Anathem
Kategoria fantasy: Ursula Le Guin - Lavinia
Dla Le Guin (w tym roku pisarka skończy 80 lat!) to już 19. Locus, natomiast Stephenson otrzymał tę nagrodę po raz drugi (pierwszym razem za powieść Zamęt, drugą część cyklu barokowego). Po polsku Lawinia ukazała się w kwietniu w wydawnictwie Książnica, a książka Stephensona nosząca polski tytuł Peanatema ukaże się nakładem wydawnictwa MAG 7 października.

Lista zwycięzców w pozostałych kategoriach:
Debiut: Paul Melko - Signularity's Ring
Powieść dla młodzieży: Neil Gaiman - Księga cmentarna
Nowela: Kelly Link - Pretty Monsters;
Zbiór opowiadań: Paolo Baciqalupi - Pump Six and Other Stories
Opowiadanie: Ted Chang - Exhalation (z tomu Exlipse Two)
Antologia: The Year's Best Science Fiction: Twenty-Fifth Annual Collection, red. Gardner Dozois
Powieść graficzna: P. Craig Russell - Coraline: The Graphic Novel (adaptacja książki Gaimana).

piątek, 26 czerwca 2009

Kryminał noir klasy B - "Kino Venus", Marcin Wroński, Red Horse 2008

Lublin lat 30., kryminalna intryga, przyciągająca uwagę okładka z wizerunkiem gwiazdy przedwojennego kina Marleny Dietrich (projekt Magdy Zawadzkiej) i recenzja na blogu Śmietanki skusiły mnie do przeczytania książki  Marcina Wrońskiego, chociaż byłam zniechęcona do tego pisarza po Wężu Marlo (moim zdaniem kompletnym nieporozumieniu pisarskim). Po lekturze Kina Venus stwierdziłam, że chociaż autor nie znajdzie się na mojej liście ulubionych pisarzy, to zdecydowanie lepiej wychodzi mu powieść kryminalna.

Kino Venus to kolejna książka z cyklu Wrońskiego o komisarzu Maciejewskim - przystojnym mężczyźnie, świetnym, ale i surowym policjancie, który nie zna słowa "niemożliwe". Tym razem do rozwiązania jest sprawa handlu kobietami, aktualna przecież i dziś. Plusy należą się powieści za kilka rzeczy: oryginalny pomysł, konkretnie osadzony w realiach lat 30.; momentami całkiem niezły humor; klimat Lublina z początku XX wieku, miasta, które dobrze znam i w którym często bywałam jeszcze kilka lat temu; a także wplecenie w fabułę autentycznych postaci z tamtych czasów - m.in. Józefa Zakrzewskiego (naprawdę nazywał się Józef Łobodowski) i Zenona Friedwalda. Książka jest sprawnie napisana, z dbałością (chociaż nieprzesadną) o stylizację, chociaż zauważyłam kilka błędów stylistycznych właśnie, nie jest to jednak wielki problem.

Mój ulubiony fragment (rzadko jednak zdarzały się takie perełki):
Kiedy Maciejewski podszedł do furtki, w ogródku na huśtawce siedziała dziewczynka, na oko pięcioletnia. Zyga wyrzucił papierosa i uśmiechnął się. Mała zeskoczyła na ziemię.
- Tato, tato, złodziej! - wołała, uciekając do domu.
Niestety, wszystkie te cechy nie wystarczyły, żeby powstała naprawdę dobra lektura z porywającą intrygą. Akcja prowadzona jest na podobieństwo słabych filmów noir z lat 40., nie ma tutaj żadnego zaskoczenia - czytelnik prowadzony jest za rączkę od punktu A do punktu B. Mimo prostej formuły w powieści panuje bałagan organizacyjny - postaci wyskakują nie wiadomo skąd. Lublin także wydał mi się wyidealizowanym, zbyt czystym i bezpiecznym miastem, jak na owe czasy, co odjęło mu cały mroczny urok. Drażnił mnie także schemat powieści - przystojny, świetny policjant i piękna femme fatale, której urokowi on ulega. Niewiarygodny jest obraz komisarza Maciejewskiego - inteligentny, elokwentny, wielbiciel Procesu Franza Kafki, najlepszy w swoim fachu, którego doświadczenie i intuicja nigdy nie zawodzą, a dał się uwieść tak prostej, nieciekawej, bezbarwnej i ani trochę intrygującej dziwce. Rozumiem, że siła podświadomości jest wielka (udawała panienkę z dobrego domu, nieudolnie zresztą), ale żeby aż tak... Od dobrej książki kryminalnej oczekuję albo dobrej, zaskakującej intrygi, albo psychologicznego przedstawienia bohaterów, czy to dobrych, czy złych (najlepiej, oczywiście, jeśli te cechy łączą się ze sobą). W Kinie Venus braku intrygi nie rekompensuje rys psychologiczny postaci, którego najzwyczajniej w świecie nie ma.

Artykuł, o którym pisała Śmietanka, znajdziecie tutaj.

Komu Zajdel, komu?

Z pewnym opóźnieniem przedstawiam nominacje do najważniejszej (chociaż już coraz mniej znaczącej, a coraz bardziej negowanej) polskiej nagrody fantastycznej im. Janusza A. Zajdla.

Powieść:
Ewa Białołęcka - Wiedźma.com.pl
Anna Brzezińska - Ziemia niczyja
Stefan Darda - Dom na wyrębach
Rafał Kosik - Kameleon
Magdalena Kozak - Nikt
Krzysztof Piskorski - Zadra t.1
Opowiadanie:
Jacek Dukaj - Kto napisał Stanisława Lema?
Anna Kańtoch - Światy Dantego
Magdalena Kozak - Sznurki przeznaczenia
Andrzej Miszczak - Harpunnicy
Wit Szostak - Podworzec
Laureatów poznamy, jak zwykle, podczas konwentu fantastycznego Polcon, który odbędzie się w dniach 27-30 sierpnia w Łodzi. Głosować będą uczestnicy konwentu, w tym, mam nadzieję i ja, więc muszę nadrobić zaległości, chociaż wiem, że mój głos na pewno nie powędruje do Magdy Kozak (za co ona dostała aż dwie nominacje, to nie wiem...).

czwartek, 25 czerwca 2009

Niezwykła historia Amirandy - "Antybaśnie z 1001 dnia", Marcin Wolski, SuperNOWA 2004

Kupiłam Antybaśnie z 1001 dnia pod wpływem zachwytu koleżanki, która zapewniała, że będę się doskonale bawiła, czytając. Miała rację! To jeden z najlepszych i najśmieszniejszych zbiorów opowiadań, jakie czytałam. Książka podzielona jest na dwie główne części - w pierwszej mieszczą się różne opowiadania dziejące się w alternatywnym (czyżby?) państwie zwanym Amirandą, dziejące się w różnych okresach historycznych i za panowania różnych władców; druga część jest bardziej spójna i opisuje Przygody Wielkiego Detektywa - detektywa z naszej rzeczywistości, który na rozkaz jednego z władców Amirandy, borykającego się z ważkimi problemami, został do Amirandy ściągnięty i rozwiązywał najdziwniejsze tajemnice... 

Antybaśnie z 1001 dnia to pełna humoru, napisana lekkim, świetnym stylem doświadczonego pisarza, przewrotna zabawa intertekstualna dla każdego czytelnika. Format tworzenia kolejnych historii skojarzył mi się od razu z recyklingiem baśni u Sapkowskiego, jednak Marcin Wolski idzie o krok dalej - on dokonuje dekonstrukcji wszystkiego, zaczynając od archetypów baśniowych, na wciąż aktualnych aluzjach do polskiej współczesności. Niewykluczone, że jeden wpłynął na drugiego, w końcu panowie znają się ponoć jak łyse konie od lat... Od strony redakcyjnej nie mam większych zastrzeżeń, poza kilkoma literówkami, większych błędów nie ma.

Świetna, inteligentna rozrywka, przedstawiająca baśnie i naszą rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Bo skoro nie można nad absurdami płakać, najlepiej je wyśmiać:
Okazało się, że czynienie dobra jest znacznie wyżej opodatkowane niż wyrządzanie zła. Zło bowiem - jako rzecz szkodliwa - podlega rozmaitym ulgom, choćby ze względu na uciążliwość dla zdrowia. Dobro natomiast obciążane jest domiarem od wzbogacenia, podatkiem od luksusu, nadto daniną dochodową, obrotową i wyrównawczą.
Zagadka - who is who?:
Do legendy przeszły takie postacie, jak legendarny zbójnik z Doliny Ośmiu Stawów, muzułmanin On-Drasz-Szejk, emigrant hungarski Janosz Szik, mściciel w masce Diego Żoroń czy opiewany w gędźbach zbójca, rozbijający się zieloną bryką marki Lincoln, o przydomku Łubin Chłód.
Takich fragmentów jest w tej książce zatrzęsienie, nic, tylko czytać i zaśmiewać się. Moje ulubione opowiadania to Wampiriada, Zdrój im. Dialektyki, Zaraza.

niedziela, 21 czerwca 2009

Dobry demon - "Servant of the Bones", Anne Rice, Arrow Books 1997

To pierwsza książka Anne Rice, którą przeczytałam po angielsku, mam więc do niej sentyment. Skusiła mnie przepiękna, tajemnicza okładka (podobne zaprojektował teraz Rebis, wznawiający wampirzy cykl pisarki), a także imię bohatera. To jedna z nielicznych powieści amerykańskiej królowej wampirów opowiadająca historię zupełnie niezależną i nie związaną z jej bestsellerowym cyklem, i zdecydowanie jedna z najlepszych w jej dorobku. Atutem książki są zwłaszcza plastyczne  i zgodne z wiadomą historią opisy starożytnego Babilonu i rytualne zwyczaje jego mieszkańców. Wyjątkiem książki jest także jeden z głównych wątków – morderstwo i działania związane z rozwikłaniem tajemnicy sprawcy. Jednak tak jak w pozostałych powieściach Rice, tak i tutaj najważniejsze są rozterki duszy głównego bohatera.

Azriel to tajemnicza istota, ni anioł, ni demon, której celem jest służyć dobru. Urodzony w starożytnym Babilonie, podczas uroczystości koronacji perskiego króla Cyrusa ozłocony wbrew sobie na podobieństwo boga Marduka, którego miłował, uwięziony został we własnych złotych kościach. Odtąd jego niespokojna dusza, niezwykle potężna, miała służyć tym, którzy posiadali jego szczątki. Dzięki jednak okolicznościom przemiany właśnie i temu, że Azriel nie był złym człowiekiem, potrafił przeciwstawić się swemu panu, jeśli ten chciał z jego pomocą czynić zło. Wówczas obracał się przeciwko niemu i kolejny mag kończył jako kupka popiołu. Powieść nie jest jednak historią kolejnych walk Azriela, chociaż opisuje on służbę u każdego ze swych panów, a morderstwa młodej kobiety, którego demon był świadkiem i w przypływie impulsu postanowił odkryć, kto był zleceniodawcą.

Książka napisana jest w charakterystycznym dla Anne Rice stylu – barwnie, emocjonalnie, wzruszająco, wciągająco. Jest też oparta na powtarzającym się u pisarki motywie zwierzeń głównego bohatera człowiekowi – profesorowi historii Jonathanowi Benowi Isaacowi, którego zadaniem jest wysłuchanie i opisanie losów Azriela.

Chociaż powieść pisana jest podobnym schematem, jak pozostałe powieści Rice, wyróżnia się na ich tle opisem emocji targających głównym bohaterem, jego wątpliwości, cierpień, rozczarowań i zawodów oraz prawdziwego umiłowania dobra. Azriel to demon, ale posiadający własną wolę, potrafi być stanowczy, a nawet okrutny, ale także delikatny i zagubiony. Nie ma w tej książce religijnego fanatyzmu, który przejawia się w wampirzym cyklu. Nie ma cierpienia wyklętej duszy, która tęskni za Bogiem, wręcz odwrotnie – Azriel, który przyjaźnił się z bogiem Mardukiem za ludzkiego życia, został przez niego zdradzony. Autorka obnaża również prawdziwy sposób działania sekt religijnych na przykładzie opisanego ruchu Świątyni Umysłu Bożego, który świetnym marketingiem zdobywa rzesze wyznawców, odbierając im rozsądek i dorobek całego życia. Zawiła intryga przeplata się z refleksjami demona nad istotą człowieczeństwa, który zazdrości ludziom możliwości śmierci, podczas gdy on skazany jest na wieczną tułaczkę po świecie. Rice potrafi poruszyć do głębi, wydobyć tak różne emocje, że czytanie tej książki staje się niesamowitym przeżyciem.

Sapkowski zdobył topór!

Anglojęzyczne wydanie Krwi elfów, pierwszego tomu cyklu wiedźmińskiego, otrzymało nagrodę im. Davida Gemmella, czyli Snagę, Topór Drussa. Nagrodę przyznano 19 czerwca w Londynie. GRATULACJE!
Replika Snagi

piątek, 19 czerwca 2009

Szanuj wroga swego jak siebie samego

(...) kto nie szanuje wroga, umniejsza samego siebie. Jeśli polegnie, tym większa hańba, bo przegra z kimś, kto niewiele jest wart. Jeśli zwycięży, cóż z tego za chwała, skoro walczył z godnym pogardy przeciwnikiem?
Rafał Dębski, W odcieniach szarości [w:] A.D. XIII, t. 1, Fabryka Słów 2007

czwartek, 18 czerwca 2009

Nie taki anioł dobry, jak go malują - "A.D. XIII", t. I, Fabryka Słów 2007

A.D. XIII to zbiór jedenastu opowiadań różnych polskich pisarzy fantastyki, którego tematem są aniołowie (i, jak się w treści okazuje, nie tylko). Ogólnie wyszło średnio, ale nie ma co się czepiać, rzadko zdarza się, żeby antologia różnych stylów wypadła równo i dobrze. Bardzo ciekawy natomiast wstęp specjalistki z tej dziedziny - Mai Lidii Kossakowskiej - warto przeczytać, żeby dowiedzieć się nieco więcej o niebiańskich wysłannikach. Wielu autorów poszło schematem, kilku wniosło coś nowego, odświeżającego obraz anioła w mojej wyobraźni. Ogólnie rzecz biorąc, nie mają nasi pisarze dobrego zdania o anielskiej instytucji, widać tutaj wpływ Kossakowskiej, która przełamała pogodny wizerunek Anioła Stróża. No to po kolei.

Jacek Komuda - Herezjarcha
Za długie, nudne, chociaż pisane poprawnym stylem (jedynie poprawnym), z przewidywalnym w zasadzie od początku i naciąganym zakończeniem.

Adam Przechrzta - Agentes in rebus
Taka sobie, lekko przewrotna historia miłosna osadzona w czasach starożytności (chyba). Przechrztę stać na wiele więcej, co pokazał chociażby w Gothique (NF nr 10 2006).

Rafał Dębski - W odcieniach szarości
Tutaj mam mieszane odczucia. Byłoby to naprawdę dobre opowiadanie - bo historia oryginalna, wywołująca refleksję nad pojęciem dobra i zła oraz wiarą, podobało mi się także pomieszanie wschodniej i zachodniej religii oraz nawiązanie do współczesnych wydarzeń (wojna w Iraku). Ale... No właśnie, wszystko psuje sposób opisu, niedopracowana stylistyka - miejscami patetyczna do bólu.

Ewa Białołęcka - Angelidae
I tu wielkie rozczarowanie - moja ulubiona polska pisarka, a popełniła taką słabiznę, w której opisuje fabułę grubymi nićmi szytą, z wymuszonym, niesmacznym miejscami humorem, taki "potworek".

Katarzyna Anna Urbanowicz - Oczy jak chabry
Nie znam tej pani kompletnie i... jakoś chyba nie chcę poznać. Jej opowiadanie byłoby wzruszającą opowieścią z okresu drugiej wojny światowej, gdyby nie chaotyczny i prostacki styl.

Krzysztof Kochański - Enklawa Łobzonka
Od tego opowiadania jest znacznie lepiej. Akcja przeniesiona w alternatywną (?) przyszłość Polski za lat kilkadziesiąt (a drogi dalej w złym stanie;)), nieco intertekstualnej gry i subtelnego humoru.

Marcin Wroński - Piękne jesteście, przyjaciółki moje
Wariacja na temat historii Szymona Maga (kto zacz) podprawiona wątkiem walki nieba i piekła o ludzką duszę. Jedno z moich ulubionych.

Jacek Piekara - Operacja Orfeusz
I teraz, chociaż do tej pory nie mogę w to uwierzyć, wyznam, że to jedno z najlepszych opowiadań w tej antologii. Mocna, z wartką akcją i realistycznie przedstawiona historia podróży do piekła i z powrotem. Wzruszyłam się losem głównego bohatera.

Mirosława Sędzikowska - Łowca
Zabawne, świetne opowiadanko o pogoni za zbuntowaną duszą z psychopatą, polskimi emigrantami (akcja osadzona w Wielkiej Brytanii), przewrażliwionym Pakistańczykiem i homoseksualistą intrygantem w tle. Autorka wykorzystała temat przewodni zbioru do pokazania współczesnych problemów i udało jej się to doskonale.

Magda Kozak - Air Marchails
Przekombinowane, ze zbyt dużą ilością technicznych szczegółów związanych z lotnictwem, które miały łatać niezbyt dobry język autorki, w rezultacie zaś zaciemniały i spowalniały akcję.

Tomasz Bochiński - Bardzo zły
Ostatnie w zbiorze, dobre opowiadanie osadzone na warszawskiej pradze z wątkiem kryminalnym i grubą, wredną bohaterką robiącą za detektywa Zytą Karwowską. Niemal natychmiast przypomniała mi się równie złośliwa bohaterka Wiedźmy.com.pl Białołęckiej i zastanawiałam się, kto kim się inspirował - Białołęcka Zytą czy Bochiński... Białołęcką...

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Śląkfy rozdane

Wczoraj rozdano Śląkfy za rok 2008. W poszczególnych kategoriach nagrody przyznano:
Twórca roku - bracia Bartosz i Tomasz Minkiewiczowie za komiks Wilq (nie znam, nie przepadam za komiksami i... nie zamierzam, ale podobno dobre).
Fan roku - tę nagrodę otrzymali Waldemar Gruszczyński i Mamert Janion za organizację... Polconu 2008 (trochę tak... totumfacko, ale decyzję uzasadniono doskonałą organizacją konwentu; miałam jechać, wyszło jak zwykle, może w tym roku się wreszcie uda, tym bardziej że blisko, bo w Łodzi).
Wydawca roku - to wyróżnienie powędrowało do Wojciecha Orlińskiego z wydawnictwa AGORA za wydanie dzieł Stanisława Lema (i słusznie, moim zdaniem, bo to nie tylko odświeżenie twórczości Lema, chociaż osobiście za nim nie przepadam, to jeszcze seria pięknie i klasycznie wydana).

"Żmija" przypełźnie... we wrześniu?

Czytałam właśnie relację z XVI Międzynarodowego Festiwalu w Nidzicy i wśród wielu ciekawych informacji wyczytałam także, że Żmija Andrzeja Sapkowskiego pojawi się w księgarniach dopiero we wrześniu z powodu "zawirowań na rynku wydawniczym". Czyżby winne było słowo na "k"? Nie wiadomo. W każdym razie nie pozostaje nic innego jak czekać... I czekać... A przez to czekanie coraz mniej mam ochotę kupować książki Sapkowskiego, w przypadku którego opóźnienia książek stały się już regułą... Wiem, wiem, na dobrego pisarza zawsze warto czekać, ale przesunięcie wydania z I kwartału roku na III jego kwartał to chyba lekkie przegięcie...

Sfinksy pofrunęły do...

14 czerwca zakończyło się nie tylko Seminarium Śląskiego Klubu Fantastyki, ale także konwent fantastyczny w Nidzicy, na którym ogłoszono laureatów Sfinksów 2008. Zwycięzcy poszczególnych kategorii:
Najlepsza powieść polska - Rafał Kosik Kameleon
Najlepsza powieść zagraniczna - Peter Watts Ślepowidzenie
Książka roku - Cormac McCarthy Droga
Najlepsze opowiadanie zagraniczne - Marina i Sergiej Diaczenko Ostatni Don Kichot
Najlepsze opowiadanie polskie - Maja Lidia Kossakowska Beznogi tancerz
Z tego, co czytałam w internecie, wybór był dosyć kontrowersyjny, ale kiedy nie jest... Sporo dyskusji wywołał Sfinks dla Kossakowskiej - opowiadanie Beznogi tancerz pojawiło się... 9 lat temu w Feniksie, wydane zostało w 2003 roku przez RUNĘ, a w 2008 roku dołączyło do reedycji jej opowiadań wydanych przez Fabrykę Słów. Niestety regulamin wyznacza dość płynne granice, w dodatku głosować mogą klienci księgarni "Solaris".

Teraz pozostaje czekać na Polcon i równie kontrowersyjne Zajdle.

sobota, 13 czerwca 2009

"A jeśli nasz świat jest ich rajem? Ostatnie rozmowy z Philipem K. Dickiem", tłumaczenie: Michał Lipa, Helion 2008

Trudno mi recenzować zapis rozmów, więc poprzestanę jedynie na opisie moich emocji, których mi on dostarczył. Od niedawna Philip K. Dick należy do moich ulubionych pisarzy, a po przeczytaniu A jeśli nasz świat jest ich rajem? postanowiłam przeczytać wszystkie jego książki. Już po lekturze kilku opowiadań wiadomo, że był to człowiek niezwykły, ta praca jednak pozwala zrozumieć jego sposób myślenia, daje możliwość poznania jego inspiracji i trybu pracy nad powieściami. Pokazuje człowieka niezwykłego, intrygującego, bardzo oczytanego i religijnego, geniusza o umyśle filozofa, który chciał dotrzeć do głębi wszystkich rzeczy (może to banalne stwierdzenie, ale nie dbam o to, dalej będzie jeszcze gorzej). Dick był pisarzem z powołania - on poświęcał się swoim książkom całkowicie i bezapelacyjnie, zupełnie jakby każdą z nich pisał własną krwią... Jego niezwykła wrażliwość i entuzjazm w stosunku do nieznanego... Dick nie pisał powieści, on nimi żył, kochał swoich bohaterów albo ich nienawidził.

Duża część publikacji dotyczy jego ostatniej, nieukończonej powieści Sowa w świetle dnia, która wkrótce ma doczekać się publikacji, a jej ukończenia podjęła się podobno ostatnia żona pisarza. Jestem bardzo ciekawa, czy zdołała sprostać jego wizji.

Książka ma zaledwie 179 stron i czyta się ją jednym tchem. Czułam się tak, jakbym była obecna przy tych rozmowach, kompletnie straciłam dystans, wyobrażałam sobie nawet Dicka opowiadającego o kręconym właśnie Blade Runnerze, szukającego zapisków w biurku, siedzącego w fotelu, słyszałam jego głos... To niesamowite przeżycie, zupełnie inne niż przy czytaniu zwyczajnych wywiadów. Duży wpływ miało na to nie wnikanie w tekst przez redakcję, pozostawienie wszystkich dźwięków onomatopeicznych, wszystkich "hmm", "wiesz"...

Czytając te nagrania, aż trudno uwierzyć, że Dick był chory psychicznie - żywość jego umysłu, niezwykle trafne spostrzeżenia, rozprawianie o rzeczach, o których zwyczajny śmiertelnik nie ma pojęcia. Jednak dostrzec można symptomy schizofrenii paranoidalnej, na którą cierpiał: powtarzanie zdań nawet po 3, 4 razy z rzędu, wizje mistyczne, gorączkowe opowiadanie o czymś i za chwilę zmiana tematu, nieodróżnianie fantazji od rzeczywistości - jednego dnia mówi o najnowszym pomyśle do książki, drugiego wierzy, że sam tego doświadczył.

A jeśli nasz świat jest ich rajem? to niesamowite przeżycie dla czytelnika, który chciałby chociaż raz wniknąć w umysł pisarza. Z pewnością odbiór pracy jest dużo lepszy, gdy zna się twórczość Dicka, stąd moje wcześniejsze postanowienie;). Polecam! Polecam! Polecam!

wtorek, 9 czerwca 2009

Co czyni z ciebie człowieka? - "Terminator: Salvation", scenariusz: John D. Brancato & Michael Ferris, reżyseria: McG, 2009

I zobaczyłam, i nie zawiodłam się. Terminator: Salvation to kino, jakiego oczekiwałam - z wartką akcją, spójną fabułą, wyrazistymi bohaterami, rewelacyjnymi efektami specjalnymi. Byłam na filmie w sobotę i do tej pory jestem pod mocnym wrażeniem, które na mnie zrobił.

McG umiejętnie połączył wszystkie elementy dobrego kina akcji z filmem science fiction, chociaż coraz częściej dochodzę do przekonania, że te wszystkie efektowne obrazy maszyn to już bardziej science. W Terminator: Salvation przyjemność sprawiają przede wszystkim dopracowane efekty specjalne, wygląd maszyn został przedstawiony w najdrobniejszych szczegółach. Żeby nie było tak kolorowo, to nie ze wszystkim się udało - i to, co ciekawe, w najprostszych zdawałoby się rzeczach. Uwagę zwracają także bardzo dobre zdjęcia, zbliżenia twarzy głównych bohaterów, krajobrazy wyniszczonego miasta i pustyń. Odczuwa się atmosferę wojny i nieustannego niepokoju. Widać, że postarano się o przedstawienie akcji w sposób jak najbardziej realny i to się, moim zdaniem, udało.

Na plan pierwszy wysuwają się trzej bohaterowie: John Connor (rewelacyjny, jak zawsze, Christian Bale), jego ojciec Kyle Reese (Anton Yelchin) oraz tajemniczy (wcale nie tak bardzo) Marcus Wright (Sam Worthington). Dwaj pierwsi to zdeklarowani wojownicy, urodzeni przywódcy i widać jasno, kto po kim odziedziczył najważniejsze cechy: odwagę, lojalność, honor... Ostatni jest nieco bardziej skomplikowany, chociaż jego duchowa przemiana odbywa się bez żadnych niespodzianek; jednak świetne aktorstwo Worthingtona (ten zabójczo przystojny i zdolny facet dopiero zaczyna!) nadało Marcusowi rys niejednoznaczny, pogłębiony psychologicznie, na tyle, na ile to możliwe w tego rodzaju filmie.
Nad fabułą nie ma co się zbytnio rozwodzić, nie należy w niej doszukiwać się głębszych sensów i wielkich aspiracji - scenariusz poszedł utartym przez poprzednie części torem, ujednolicił historię, uzupełnił ją. Oczywiście, jak to w przypadku amerykańskich superprodukcji, nie obyło się bez dawki patosu, który lekko irytuje jedynie w końcowej sekwencji filmu. Nie było natomiast, tak charakterystycznych również dla filmowców zza Oceanu, durnych dialogów i beznadziejnych dowcipów w stylu "-Pójdziesz do piekła!; - Nie, ty pierwszy!". Co mnie uderzyło, to sposób przedstawienia ludzi w czasie wielkiego niebezpieczeństwa - zamiast garnąć się do siebie, pomagać sobie nawzajem przeżyć, każdy dba o własną skórę, pojawiają się też hieny usiłujące bezsensownie dorobić się na potrzebujących i bezbronnych. Czy naprawdę jesteśmy takimi potworami?... W filmie przewija się również wątek samoświadomości maszyny, zainspirowany zapewne prozą Philipa K. Dicka (w końcu on pierwszy go wymyślił) - przypomina się Blade Runner czy Impostor.

Kilkakrotnie twórcy pokłonili się starszym częściom, co wywołało ogólny śmiech na sali (zwłaszcza pojawienie się znanego wszystkim, choć nieco odmienionego, T-800) Film jednak spokojnie mogą obejrzeć ci, którzy nie widzieli poprzednich części (jest wstęp odświeżający pamięć).

Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na muzykę. Skomponowana przez jednego z moich ulubionych twórców, Danny'ego Elfmana, idealnie uzupełnia obraz, zaznaczając najważniejsze akcenty i potęgując odbiór.

Podsumowując, Terminator: Salvation to kino rozrywkowe pierwszej klasy i kolejny film, który ostrzega przed zbytnim ufaniem w postęp (przynajmniej w moim odbiorze), który mówi, że sami sobie zgotujemy zagładę, w ten czy inny sposób.

czwartek, 4 czerwca 2009

O Mefistofelesie

Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.
Johan Wolfgang Goethe, Faust, 1833

środa, 3 czerwca 2009

Dracula w spódnicy

Czytam obecnie książkę Marii Janion Niesamowita słowiańszczyzna i natrafiłam na bardzo ciekawą rzecz. Otóż według badaczki, i ja jej wierzę, bo powołuje się na wiarygodne źródła, Bram Stoker pisał Draculę, sugerując się nie, jak powszechnie wiadomo, postacią księcia rumuńskiego Vlada Palownika, a osobą Elżbiety Batory z rodu węgiersko-transylwańskiego.

Ta dama, żyjąca w latach 1560-1614, miała szczególne upodobanie do młodych dziewcząt z ubogich rodzin, które sobie hodowała, by później utaczać im krew, gdyż, jak sądziła, zachowa urodę dzięki kąpielom w posoce. Według niektórych żródeł księżniczka miała także pić krew biednych dziewcząt, zarzynanych jak owce przez jej najwierniejszych służących. Za swoje czyny została ukarana zamurowaniem w celi swego zamku, gdzie po czterech latach zmarła. Wokół jej osoby narosły liczne legendy, miejscowa ludność widziała w niej krwiożerczego wąpierza, nazywano ją "Krwawą hrabiną". I to ona właśnie była inspiracją dla stworzenia postaci Draculi przez Brama Stokera - o czym świadczą nieopublikowane dotąd notatki samego autora, który zebrał sporo informacji na temat kobiety. Jak było naprawdę, nie dowiemy się pewnie nigdy, warto jednak przytoczyć taką informację. Więcej o Batory i stokerowskim wampirze jest w książce Janion Wampir. Biografia symboliczna, której niestety nie miałam jeszcze okazji przeczytać...

wtorek, 2 czerwca 2009

W czerwcu do kina idę na...

... dwa filmy (co przy moim budżecie jest istnym szaleństwem, dzięki bogom za dzień dziecka).

Jeśli idę do kina, wybieram filmy typowo rozrywkowe (na poważnych przeszkadzają mi się skupić pożeracze popokornu, nachosów i siorbacze coli). W tym miesiącu na pewno pójdę na Terminator: Salvation i kontynuację Transfmormersów.

Tytuł: Terminator: Salvation
Scenariusz: John D. Brancato & Michael Ferris
Reżyseria: McG
Data premiery: 5 czerwca 2009

Terminator: Salvation to kolejna część hitowego cyklu, chociaż po prawdzie hitem była jedynie "dwójka". Na film idę z dwóch powodów: dobra dawka akcji i efektów specjalnych i Christian Bale. Tym razem fabuła wybiega w przyszłość, w sumie niedaleką, bo do 2018 roku. John Connor (Bale) staje na czele ruchu oporu walczącego ze Skynetem, firmą maszyną produkującą inne maszyny (a tak to się porobiło, tak zwany postęp). Do akcji wkracza też niejaki Marcus Wright (Sam Worthington), facet cierpiący na amnezję, więc nie wiadomo, po której jest stronie. Za tydzień się przekonamy.

Tytuł: Transformers: Zemsta upadłych
Scenariusz: Ehren Kruger, Alex Kurtzman, Roberto Orci
Reżyseria: Michael Bay
Data premiery: 24 czerwca 2009

Na Transformers: Zemsta upadłych to bratanka zabiorę w nagrodę za dobrnięcie do końca roku szkolnego i sama mam nadzieję na niezły ubaw. Pierwsza część podobała mi się baaaaardzo, uśmiałam się setnie i byłam zachwycona efektami specjalnymi. Shia LaBeouf w roli niezdarnego nastolatka, w którym buzują hormony, rozbawił mnie do łez, ma niesłychane wyczucie komizmu. Gorzej z tą, jak jej tam, Megan Fox, ale rozumiem że męska część widzów musi mieć na co popatrzeć. Akcja drugiej części dzieje się dwa lata po wydarzeniach z jedynki. Sam wybiera się do college'u i jest tym faktem bardzo przejęty. A tu, jak na domiar złego, zlatują się znowu Deceptikony i postanawiają, jak w tytule, zemścić się srodze. Najbardziej cieszy mnie powrót Bumblebee, mojego ulubionego bohatera.