poniedziałek, 2 maja 2011

Niezamierzona parodia - "Zmierzch", Stephenie Meyer, tłumaczenie: Joanna Urban, Wydawnictwo Dolnośląskie 2009

Odkąd boom na „twórczość” Stephenie Meyer ogarnął także Polskę, a jej cykl otworzył puszkę Pandory zwaną paranormal romance, nie wstrzymywałam się od krytycznych opinii względem tego, co się dzieje wokół niej. Wciąż uważam, że ta niezwykła popularność Zmierzchu i jego bohaterów jest wynikiem doskonałej, ciężkiej pracy ludzi od marketingu, którzy dostrzegli w tym produkcie kurę znoszącą złote jaja, podobnie jak to z resztą było w wypadku cyklu o Harrym Potterze (i na tym kończą się podobieństwa). Ponieważ jednak nie jestem osobą, która krytykuje bez poznania danej rzeczy, postanowiłam sięgnąć po pierwszy tom. Przyznam szczerze, że ubawiłam się setnie podczas lektury Zmierzchu, aczkolwiek nie w sposób, jakiego spodziewaliby się spece od dobrego PR marki.

Zacznijmy od krótkiego wglądu w fabułę. Główna bohaterka jest nastolatką z rozbitej rodziny, wbrew własnej woli wysłaną do ojca, z którym nie ma najlepszego kontaktu, do szarego, deszczowego miasta. W dodatku, chociaż jej imię oznacza „piękna” i oczywiście dziewczyna nie należy do najbrzydszych, jest niezdarą i odszczepieńcem, a jednak przyciąga uwagę najbardziej tajemniczego, odmiennego chłopaka w szkole, o którym skrycie marzy każda dziewczyna. I nie jest to kwestia jej wyglądu albo charakteru… ale zapachu, będącego dla niego ulubionym gatunkiem heroiny. Ich powoli rodzącemu się uczuciu nie zagraża rodowa waśń ani mściwa koleżanka czy mściwy kolega ze szkoły, ale jego pochodzenie. Bowiem Edward jest wampirem, bez kłów co prawda, chodzącym za dnia, wprawdzie pochmurnego, gdyż w słońcu błyszczy niby jeden wielki cekin, nie pijącym krwi, choć jego ulubionym daniem jest świeżo rozszarpana puma. Ale jednak wampirem, który jest tak silny, że jego nawet najcichszy śmiech trzęsie całym łóżkiem, a chwila rozproszenia w momencie głaskania głowy ukochanej mogłaby skończyć się dla niej tragicznie roztrzaskaniem czaszki, który całą swoją wolą musi powstrzymywać się przed wąchaniem Belli, aby nie obudzić w sobie bestii wszak w nim drzemiącej. Jest także wampirem wielu zalet - potrafi prowadzić samochód, trzymając jedną dłoń na kierownicy czy obiec w mgnieniu oka cały las dla zastanowienia się nad dalszym przebiegiem rozmowy, albo śpiewać tak cicho, że człowiek może poczytać ruchy jego warg za drgawki. Nie wspominając już o boskim ciele Adonisa, które przyprawia Bellę o smutek, bo przecież jeden dotyk wywołuje w obojgu lawinę emocji, której nie mogą się poddać...

Szybka lektura książki sprawia, że można się zatracić i całkowicie zapomnieć o prawdziwym świecie, ja raz omal przegapiłam przystanek metra, na którym miałam wysiąść. W porę jednak otarłam łzy śmiechu, czytając o losie tych dwojga młodych (umownie, przecież Edward ma ponad sto lat), nieszczęśliwych ludzi (także umownie), którzy cały czas muszą panować nad swoją namiętnością, co bardziej udaje się jemu niż jej, chociaż to Belli grozi pożarcie przez ukochanego. Niejednokrotnie krztusiłam się ze śmiechu, nie dramatem, w jaki wpakowali się bohaterowie, ale z powodu pompatycznie prowadzonej narracji i sztuczne, stylizowane dialogi wkładane przez Stephenie Meyer w usta kliszowych bohaterów, z których starała się uczynić kogoś więcej niż byli – dwojgiem nastolatków (znowu umownie), którzy się w sobie zakochali. Nieporadność Belli i jej brak wyczucia w sprawach damsko-męskich z pewnością powoduje, że wiele czytelniczek się z nią utożsamia, ale twierdzenie, że jej fascynacja jest całkowicie niewinna jest już przesadą. To ona bowiem, nie Edward, dąży do sytuacji intymnych, to jej trudniej się oprzeć odmienności chłopaka, jego ciału czy zapachowi. Postać Edwarda także nie jest konsekwentna, jego postawa przyciągająca Bellę, by po chwili ją odepchnąć, jego zmagania z własną potwornością i namiętnością do dziewczyny wzbudzały we mnie politowanie, nie współczucie. Podobnie cała „rodzina” Cullenów jest tak nieprawdziwa jak to tylko możliwe – wampirzy baseball w czasie burzy? Jedyną prawdziwą postacią w powieści jest James, potwór, bezwzględny i krwiożerczy, który nie cofnie się przed niczym, aby dopiąć celu, chociaż jego motywacja w ogóle nie przekonuje. Natomiast jedynym prawdziwym wątkiem jest relacja Belli z jej ojcem, której jednak autorka nie poświęciła więcej uwagi.

Być może tłumaczenie książki nie należy do najlepszych, jednak nie można za wszystko obwiniać Joanny Urban. Gdyby miała dobrze przełożyć powieść, musiałaby po pierwsze, mieć więcej czasu, po drugie, napisać ją od nowa. Starała się jak mogła najlepiej, postanowiła nawet wyjaśniać takie oczywistości, jak to kim jest Bruce Wayne czy Peter Parker, była jednak na tyle ufna w inteligencję młodzieży, że założyła, że wiedzą, co to jest konurbacja.

Pewnie wiele osób, które czytały cały cykl i podobał im się, a trafią na tego posta, mnie zaatakują – trudno, co robić! Być może zaskoczę te osoby tym, co napiszę, ale książka nie byłaby wcale taka zła, byłaby wręcz jedną z najlepszych parodii wątku romansowego, na jaki miałam okazję trafić, w dodatku w bardzo ładnej okładce, gdyby nie fakt, że jest śmiertelnie poważna, a śmieszność jest jedynie wynikiem mojego (spaczonego lub specyficznego) poczucia humoru. Współczuję tylko tym biednym, zwyczajnym chłopakom. Jeszcze kilka lat temu konkurowali wprawdzie z „księciem z bajki”, ale większość dziewczyn prędzej czy później zdawało sobie sprawę z bajkowatości owych książąt i dawało szansę rzeczywistym facetom. Teraz akcja bajek osadzona jest we współczesnych realiach, a książę zamienił się w mrocznego wampira (lub wilkołaka), dobrego potwora, który chociaż zabija swoją kolację bez mrugnięcia okiem, zrobi wszystko, aby uchronić ukochaną przed sobą i wszelkim złem tego świata, a zaczytujące się w tych bajkach dziewczyny otrzymują ucieleśnienie swych marzeń w osobie filmowej postaci, w którą jednak wciela się żywy człowiek. Bajka przestaje być bajką...

13 komentarzy:

  1. Szacun. Ja boję się zaglądać do Zmierzchu, choć moja siostra uważała, że to super książka

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli on ją wącha a ona chce być wąchana, a nawet pożarta, jakoś mi się to z Czerwonym Kapturkiem kojarzy

    OdpowiedzUsuń
  3. @Śmietanka
    Bo przecież nic tak nie przyciąga, jak niebezpieczeństwo w wilczej, tfu, wampirzej skórze;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Alannado
    Nie ma się czego bać, aczkolwiek nie zamierzam sięgać po kolejne części, szkoda czasu. Jestem w stanie zrozumieć, czemu ta książka może się podobać, ale wciąż uważam, że jest to raczej wynik świetnej roboty reklamy niż jakiejkolwiek wartości literackiej powieści.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ubawiłaś mnie bardzo swoją recenzją ;) Aż mi się nie chce wierzyć w absurd tej historii, nikt wcześniej nie zwracał uwagi na takie idiotyzmy jak cechy Edzia. Zamierzałam tego nie czytać, ale kiedyś, jak będę potrzebowała książki do śmiechu zastanowię się nad tą pozycją ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, sama dobrze się bawiłam w trakcie pisania:-) Polecam czytanie przy szklaneczce czegoś mocniejszego, efekt dobrego humoru murowany, ale szczerze, lepiej poczytać coś, co z założenia ma być śmieszne, a nie coś, co takie się okazało;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam całą serię, rzeczywiście można zapomnieć o bożym świecie, bo czyta się niemożebnie szybko. Do tego miałam kolejkę oczekujących na karku więc przeczytałam z czystej ciekawości. Dialogi są boskie, łapałam się za głowę z niedowierzania. Inną atrakcją były westchnienia Belli nad urodą Edwarda i dlatego część druga najbardziej mi się podobała - bo było mało "boskiego cekina". ^^
    "Zmierzch" to zwyczajne czytadło, ma swoje momenty. Mam wrażenie, że po ekranizacji ostatniego tomu zainteresowanie zacznie się stabilizować. Muszę przyznać, że ostatnio niemal zapomniałam o tym "fenomenie".

    OdpowiedzUsuń
  8. Agno, podziwiam wytrwałość, mi jej nie starczyło już na dalsze tomy;-) Obawiam się jednak, że długo jeszcze wampiry i wszelkiej maści wilkołaki będą władać wyobraźnią nastolatek...

    OdpowiedzUsuń
  9. Edward do Belli: - Niuch, niuch... kocham cię...

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja wspominam "Zmierzch" doskonale. Co prawda przeczytałam tylko parę stron -wybraliśmy się do znajomych w Londynie, nocleg w zaprzyjaźnionym mieszkaniu, poranna pobudka w pokoju, głód czytelniczy, a na półce tylko saga Meyer - no i co właściwie czytałam, to nie mam pojęcia, ale wspomnienia bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Agnes :-D jakie wspomnienia, skoro nawet nie masz pojęcia, co czytałaś? Raczej brak wspomnień;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. No... wspomnienie okładki!

    OdpowiedzUsuń