czwartek, 19 lipca 2012

O szatanie

Szatan jest tym, czego najbardziej w Bogu nie rozumiemy.
Stanisław Lem, Podróż dwudziesta pierwsza [w:] Dzienniki gwiazdowe, Solaris 2012 r.

niedziela, 15 lipca 2012

Gaiman dla dzieci i dla dorosłych

Jeden z moich ulubionych twórców fantastyki, Neil Gaiman, przygotowuje się do wydania książek dla najmłodszych oraz do pisania nowych przygód kultowego już bohatera komiksów - Morpheusa z Sandmana.

Pisarz podpisał właśnie kontrakt z wydawnictwem HarperCollins na pięć książek dla dzieci. Trzy z nich mają być powieściami, w tym wydana zostanie kontynuacja powieści Odd i Lodowi Olbrzymi, dwie to książeczki obrazkowe, które będą przeznaczone dla dzieci rocznych, dwu i trzyletnich. Pierwsza pozycja nosi tytuł Chu's Day i ma opowiadać o malutkiej pandzie o potężnym kichnięciu - książka ukaże się w styczniu 2013 roku.

A teraz coś dla starszaków. Jeszcze ze strony Guardiana można się dowiedzieć, że autor ukończył właśnie powieść dla dorosłych, wstępnie zatytułowaną jako Lettie Hempstock's Ocean. Natomiast Entertainment Weekly podaje, że Gaiman zdecydował się napisać fabułę do kolejnej serii komiksu Sandman dla DC Comics. Pisarz wraz z ilustratorem J.H. Williamsem III współpracuje przy tworzeniu mini-serii, której akcja zostanie osadzona przed wydarzeniami znanymi z Sandmana. Na stronie amerykańskiego pisma możecie przeczytać, o czym będzie komiks. Nowy Sandman pojawi się w zagranicznych księgarniach w 2013 r.

piątek, 13 lipca 2012

Plastic fantasic - "Thor", scenariusz: Ashley Miller, Zack Stentz, Don Payne; reżyseria: Kenneth Branagh & Joss Whedon, 2011


Nie byłam na Thorze w kinie. Przez przeklęte 3D oczywiście. Jednak kiedy tylko pojawiła się szansa obejrzenia go w telewizji, skorzystałam. Thor, nordycki bóg piorunów, potężny i wszechmocny wojownik Asgardu, jest moim ulubieńcem spośród wszystkich bóstw. Dlatego nie wahałam się przed zobaczeniem produkcji Marvela, nawet jeśli ich bohater nie bardzo przystaje do wyobrażeń z legend. Thor okazał się całkiem niezłą rozrywką na majowy wieczór, mistrzem plastiku, ale chwilami zabawną i całkiem efektowną.

Tytułowego Thora gra Chris Hemsworth, Australijczyk, wysoki, przystojny blondyn o przejrzyście niebieskich oczach, ideał. Jego postać jest pod każdym względem super – superprzystojny, superpotężny, supernonszalancki, superprzyjacielski, superlojalny… superarogancki i superniepokorny. Jego żądza sławy i walki sprowadza zgubę na niego samego i nieszczęście na Asgard. Za karę ojciec, czyli Odyn (a gra go oczywiście Anthony Hopkins, który ostatnimi laty wcielił się już we wszystkie szmirowate i schematyczne postaci ojców, wszechojców, królów, jakie istniały w branży filmowej), wysyła go na Ziemię jako śmiertelnika. Młodzieniec musi okazać się ponownie godzien boskiego pochodzenia i młota Miau Miau, ekhm, Mjolnira. Wszyscy wiemy, jak to się skończy, większość z nas siadając do oglądania filmu podejrzewa nawet, w jaki sposób do tego dojdzie.

W moim odczuciu film miał ukazać przemianę wewnętrzną. Nie tylko Thora, lecz także Lokiego, jego brata. Zrzucony na Ziemię, śmiertelny i bezbronny (przynajmniej wobec igieł) Thor początkowo jest zdeterminowany, by wrócić do domu, odzyskać młot i boską siłę, jednak jego poczucie winy, skutecznie wywołane przez Lokiego właśnie, sprawia, że potężny wojownik zostaje pokonany i zaczyna godzić się z ziemskim życiem, w czym pomaga mu znajomość z Jane (Natalie Portman). Chris Hemsworth radzi sobie w miarę nieźle w tej schematycznej i do bólu naiwnej ścieżce. O ile jednak motyw przemiany aroganta niebios w pokornego człowieka jest do przyjęcia, o tyle wątek miłosny jest całkowicie nieprzekonujący. Chris i Natalie tworzą piękną parę na ekranie, ale brak między nimi chemii, nie mówiąc już o okazjach do nawiązania duchowej bliskości i nagle trach! Całują się i przyrzekają sobie wieczną miłość!

Loki z kolei kreowany jest na podstępnego złoczyńcę, któremu nie można ufać i który dąży do objęcia władzy nad Asgardem. W pierwszych momentach wydaje się kochającym bratem i lojalnym przyjacielem, by w kolejnych okazać się zdrajcą najgorszego sortu. I ta postać to dla mnie całkowite nieporozumienie – nie mam tu na myśli Toma Hiddlestona, który skądinąd starał się jak mógł najlepiej, ale postać zbudowaną przez scenarzystów, zupełnie bez porządku i logiki, przez co jego motywacje są dla mnie nie do pojęcia. Kochany przez rodziców i brata, poważany na dworze królewskim, jest zazdrosny, czego po nim zupełnie nie widać, a o czym wspomina dopiero wojowniczka Sif (Jaimie Alexander). W trakcie wyprawy na Jotunheim dowiaduje się, że nie jest Asgardczykiem i jest rozgoryczony prawdą, ale już wcześniej knuł przeciwko Odynowi. Tom Hiddleston starał się nadążać za emocjami i postępkami Lokiego, ale zamiast złożonej postaci wyszedł niedorobiony schizofrenik wyglądający jak przerośnięty pasikonik.

Film nie powala efektami specjalnymi. Nie wiem, jak wyglądały Asgard i Jotunheim w 3D, ale w cyfrowej wersji są mocno przerysowane, błyszczą się tak, że oczy bolą. Podobnie jak stroje boskich bohaterów, którzy w sztucznych szatach i połyskliwych zbrojach wyglądają jak figurki od Mattel w skali 1 : 1. Ekranizacje komiksów zawsze przykuwały uwagę, jeśli nie fabułą, to ścieżką dźwiękową. W Thorze muzyki nie ma. To znaczy jest, owszem, coś tam brzdąka, ale wtapia się całkowicie w film, niczym się nie wyróżnia. Aż trudno uwierzyć, że stworzył ją Patrick Doyle, odpowiedzialny za rewelacyjną ścieżkę dźwiękową choćby do Harry’ego Pottera i Czary Ognia. Przyznaję jednak, że obraz ma swoje momenty - sceny potrąceń, zastrzyku, zachowanie Thora, budzące konsternację, zamieszanie i niezrozumienie, nawiązania do Iron Mana i agent Coulson (Clark Gregg) z Tarczy. Mój ulubiony fragment to ten, w którym Darcy (Kat Dennings) nazywa Mjolnira Miau Miau. I oczywiście, Chris Hemsworth, nie ukrywam, że film obejrzałam przede wszystkim dlatego, że gra w nim główną rolę. Mimo wszystko zdecydowanie wolę oryginał z nordyckich mitów.

czwartek, 5 lipca 2012

Celtowie, jakich nie znamy - "Celtowie. Od epoki brązu do New Age", John Haywood, tłumaczenie: Ewa Marczak, Książka i Wiedza 2008


Wątek kultury celtyckiej jest jednym z powszechniejszych w literaturze fantasy. Fascynuje autorów i nas, czytelników, motyw ludzi lasu, bliskich naturze, odprawiających tajemnicze obrzędy w świetle księżyca, posługujących się magią żywiołów. Swoisty urok mają opowieści bardów, ich obecność w literackich światach. Mnie od zawsze najbardziej ciekawił krąg Stonehenge (przynajmniej dopóki nie zobaczyłam go na własne oczy), który od lat kojarzony jest z kulturą celtycką i magią druidzką, a który, jak dowiecie się z książki Johna Haywooda, nic z Celtami nie ma wspólnego. I nie tylko tego dowiecie się z tej rewelacyjnej pracy – Celtowie. Od epoki brązu do New Age odmieni Wasze postrzeganie tej kultury, pozwoli poznać historię plemion celtyckich i zrozumieć przekształcenia, jakim podlegała przez wieki.

Już od samego początku Haywood osadza Celtów mocno w kontekście historycznym, oddziela konkrety od mitów, tworzy tło wydarzeń, które przez wieki wpływały na istnienie kultury celtyckiej. Dopóki nie przeczytałam książki, myślałam, że Celtowie zamieszkiwali jedynie tereny dzisiejszej Wielkiej Brytanii, Irlandii oraz północnej Francji. Jak się okazuje, zasięg ich migracji był znacznie szerszy i obejmował m.in. Włochy, Czechy, Bałkany. Autor prowadzi czytelnika przez fascynujący świat wielu plemion, lekko i bez zadęcia tłumaczy wydarzenia, które miały wpływ na kształtowanie historii nie tylko Celtów, lecz także Rzymian, Francuzów, Anglików, Szkotów, Irlandczyków, Hiszpanów… Oczywiście wszystkie wydarzenia odnoszą się bezpośrednio do celtyckiej kultury i to jej rozwój, a później upadek i odrodzenie, jest motywem przewodnim pracy.

Celtowie to fascynująca i wciągająca niczym najlepsza powieść książka o plemionach Europy, podbojach i najazdach, pełna ciekawostek (czy wiedzieliście na przykład, że kilt wcale nie jest historycznym strojem narodowym Szkotów – został wymyślony dopiero w 1727 roku!) i odkrywczych (dla laików) wniosków. Dzięki niej można zrozumieć, dlaczego Celtowie tak długo opierali się ekspansji innych narodów, głównie Rzymian, uświadamia również kontrast romantycznego wizerunku tej narodowości, który utrwalił się w dzisiejszym świecie, z rzeczywistością historyczną. Haywood cierpliwie i metodycznie pokazuje, że Celtowie niewiele się różnili od innych ówcześnie żyjących plemion, mieli podobne obyczaje, czcili podobnych bogów. Nie byli święci ani bardziej bliżsi natury, często wręcz nazywano ich dzikusami; to głównie o nich mówili Rzymianie, że są barbarzyńcami. Autor zwraca uwagę, że najbardziej odbiegali od innych sztuką wojenną, a raczej jej brakiem i wskazuje, że to przede wszystkim było powodem ich zguby, kiedy stawali przeciwko Rzymianom czy później Sasom (Anglikom). Dzięki Haywoodowi dostrzegłam także różnicę między brytyjskim i angielskim, których to terminów dzisiaj używa się praktycznie wymiennie. Haywood tłumaczy, że odrodzenie Celtów miało dwa źródła. Jednym z nich była potrzeba Walijczyków, Szkotów, Irlandczyków do zaznaczenia swojej odrębności wobec coraz bardziej narzucających się Anglików:
Walijczycy potrzebowali nowego sposobu wyrażania własnej nieangielskiej tożsamości i pierwotnych praw do Wielkiej Brytanii. […] W ciągu kilku lat po publikacji Archaeologia Britannica [dzieło wydane przez Walijczyka Edwarda Lhuyda w 1707 roku – przyp. mój] wykształceni Walijczycy mówili o sobie, że są Celtami i wykazywali znów zainteresowanie własnym językiem. To, co zapoczątkowali Walijczycy, przeniosło się w XIX wieku na pozostałe ludy mówiące, według Lhuyda, po celtycku […]. Pojawiła się współczesna koncepcja tożsamości celtyckiej. [s.257-258]
Drugim źródłem jest romantyzm, który uczynił z kultury celtyckiej tajemniczą, fascynującą praktykę, przybliżającą człowieka do natury i pozwalającą mu zachować duszę:
Celtomania była przejawem romantyzmu, kulturowym buntem przeciw racjonalizmowi i materializmowi oświecenia. […] Celtowie przekształcili się z niebezpiecznych dzikusów w dzikusów szlachetnych, nieskażonych dekadencką cywilizacją. Choć prawie nic nie wiedziano o ich wierzeniach, to druidzi stali się wzorami duchowości, które mieli naśladować intelektualiści rozczarowani bezosobowym charakterem zorganizowanej religii i pełni niesmaku wobec szpetnych produktów rewolucji przemysłowej. [s. 258-259]
Przede wszystkim autor uświadamia, że ci, których dzisiaj nazywamy Celtami, nie znali tego słowa za swojego życia. Nie było jednego wielkiego plemienia Celtów czy Galów, ale wiele społeczności – Piktowie, Helweci, Veneti, Brytowie, Eduowie, Redones, Catuvellaunii i wiele, wiele innych. To niesamowite, że w Europie istniało tyle różnych nacji. W dobie dzisiejszego dążenia do unifikacji narodów europejskich praca Haywooda daje motywację, aby mimo wszystko każdy z nich zachowywał granice swojej niezależności, bronił oryginalnych obyczajów, pielęgnował wyjątkowość.

Styl książki jest jasny, barwny, konkretny. Autor skupia się na faktach, wspominając jedynie wątki mityczne. O Arturze na przykład pisze tylko, że nie ma historycznych dowodów na istnienie takiego wodza i że, jeśli ktoś podobny istniał, prawdopodobnie nazywał się inaczej (Ambrosius Aurelianus). Haywood, powołując się na ówczesne źródła, wspomina również o bitwie pod Mount Badon, której prawdziwej lokalizacji nigdy nie odnaleziono. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak dobrą pracę wykonał Bernard Cornwell w Trylogii arturiańskiej.

Czasem jednak gubiłam się w ilości faktów, postaci historycznych, bitew. Brakowało mi map ważniejszych walk, które pozwoliłby mi lepiej wyobrazić sobie ich przebieg. Zdarzało się, że autor tak szybko przerzucał różnymi informacjami, że potrzebowałam dłuższej chwili, a czasem musiałam czytać ponownie akapit, żeby je ułożyć. W nadążaniu za tempem akcji przeszkadzały mi również „skróty myślowe” – pewne wydarzenia Haywood traktuje jako oczywiste, jakby oczekując od czytelnika, że ten ma o nich rozległą wiedzę, i nie poświęca im więcej miejsca. Mimo wszystko Celtowie to podstawowa pozycja dla wszystkich, którzy chcą lepiej poznać celtycką kulturę. 

niedziela, 1 lipca 2012

Lipcowe zapowiedzi


KSIĄŻKI

Tytuł: Ostatni dzień lipca
Autor: Bartłomiej Rychter
Wydawnictwo: W.A.B.
Data premiery: 25 lipca 2012 r.

Po rewelacyjnym debiucie kolejny kryminał Bartłomieja Rychtera pod skrzydłami wydawnictwa W.A.B. Tym razem lata 40. XX wieku. Nie mogę się doczekać!
Czekamy Ciebie, czerwona zarazo / Byś wybawiła nas od czarnej śmierci – ten wiersz z sierpnia 1944 roku w pełni oddaje nastroje warszawiaków w dniach, w których zaczyna się akcja powieści kryminalnej Bartłomieja Rychtera. Z kolei niemieccy okupanci ze strachem myślą o Armii Czerwonej, której czołgi dotarły na przedpola Pragi. W takiej scenerii rozgrywają się dwie historie kryminalne.Dwaj nieznający się bohaterowie, Polak i Niemiec, ostatniego dnia lipca rozpoczynają prywatne śledztwa. Starszy strzelec Klaus Enkel usiłuje rozwiązać zagadkę domniemanego samobójstwa swojego przyjaciela, a adwokat Antoni Chlebowski, członek ruchu oporu, wyjaśnia okoliczności śmierci umarłej na jego oczach telegrafistki. Obaj bohaterowie w swoich przełożonych mają raczej wrogów niż sprzymierzeńców i bardzo wiele ryzykują…
Najnowsza książka Bartłomieja Rychtera to dynamiczna opowieść o przyjaźni czasów wojny. Mimo przeniesienia akcji do lat 40. ubiegłego wieku wnioski nasuwające się po lekturze są aktualne także dziś. „Ostatni dzień lipca” łączy w sobie solidną dawkę historii, intrygującą fabułę, realizm psychologiczny i zręcznie budowane napięcie.
Tytuł: Po drugiej stronie lustra i inne eseje
Autor: Umberto Eco
Wydawnictwo: W.A.B.
Data premiery: 25 lipca 2012 r.

Kolejne wydanie rewelacyjnych esejów Umberto Eco. Pozycja obowiązkowa dla antropologów, kulturoznawców, wielbicieli literatury.
„Po drugiej stronie lustra i inne eseje” to zbiór tekstów z okresu 1972–1985, połączonych wspólnym tematem: znak i jego przygody w dziejach cywilizacji. Autor przygląda się różnorodnym fenomenom kulturowym, z taką samą dociekliwością odczytując „Listy” Pliniusza Młodszego, „Opisanie świata” i „Hrabiego Monte Christo”, z identycznym zaangażowaniem badając średniowieczny alegoryzm, science fiction i sztukę nazistowską. Nie wyklucza z obszaru swoich rozważań złych powieści ani kiepskiego malarstwa. Deklarując w przedmowie, że większość zamieszczonych w zbiorze prac sytuuje się między poetyką artykułu prasowego a rygorami naukowego dyskursu, Eco wyraża przekorną nadzieję, że wszystkie one nadają się do czytania. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Poczucie humoru, błyskotliwość, sugestywne opisy i autoironia czynią eseje włoskiego semiologa niezrównaną lekturą. Tym bardziej, że wszechstronne zainteresowania badacza pozwalają mu pisać równie przenikliwie o zjawiskach tak z pozoru odległych, jak fenomenologia lustra, niegodziwość eterycznych blondynek i jednorożce.
FILM

Tytuł: Niesamowity Spider-Man
Scenariusz: James Vanderbitt, Alvin Sargent, Steve Kloves
Reżyseria: Marc Webb
Data premiery: 4 lipca 2012 r.

Chociaż film jest w 3D, to na pewno pójdę do kina. Trailer bardzo mi się podoba. Tym razem Spider-Man na bardziej serio. Batmanowi się udało, więc i człowiekowi-pająkowi powinno.
Nowa obsada, nowy reżyser, nowa historia. Czy zupełnie nowe podejście do najbardziej kasowego komiksu wszech czasów się powiedzie? Jak widać na przykładzie serii o Bondzie, odświeżenie tematu może okazać się wielkim sukcesem. Peter Parker tym razem uczy się jeszcze w liceum. Musi pogodzić się z tym, kim się stał, i wybaczyć sobie śmierć wuja, którego – tak mu się wydaje – mógł uratować.
Tytuł: Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów
Scenariusz: Michael Berg & Jason Fuchs 
Reżyseria: Mike Thurmeier & Steve Martino
Data premiery: 6 lipca 2012 r.

Następna część przygód nietypowej rodziny z epoki lodowcowej. Trzy lata temu byłam na trzeciej części i podobało mi się, więc jestem niemal pewna, że i czwarty epizod okaże się dobry.
Bohaterowie ”Epoki lodowcowej” powracają w cyfrowej wersji 3D, by stawić czoła kolejnym wyzwaniom, w tym wędrówce kontynentów, która może zagrozić przyszłości ich świata.
Tytuł: Mroczny Rycerz powstaje
Scenariusz: Jonathan Nolan & Christopher Nolan
Reżyseria: Christopher Nolan
Data premiery: 27 lipca 2012 r.

Podobno ostatni film Nolana i Bale’a z cyklu o Batmanie. Najbardziej jestem ciekawa Anne Hathaway w roli Kobiety-Kot. Jak dotąd nikt nie przebił Michelle Pfeiffer.