sobota, 29 października 2011

O ludzkim mózgu

[...] a man's brain originally is like a little empty attic, and you have to stock it with such furniture as you choose.
Arthur Conan Doyle, A Study in Scarlet, Penguin Books 1981. 

środa, 26 października 2011

Powszechna mobilizacja - "Lasher", tom I i II, Anne Rice, tłumaczenie: Hanna Pustuła, Rebis 2009


Moja przygoda z cyklem The Mayfair Chronicles zaczęła się od ostatniego tomu. Dzisiaj już mgliście pamiętam fabułę Taltosa, pamiętam natomiast początkowe trudności w czytaniu, kiedy wątki mnie przytłaczały nie tylko swoją ilością, nie mogłam się w nich połapać, ponieważ odwoływały się do wydarzeń, których nie znałam. Książka zaintrygowała mnie jednak na tyle, że postanowiłam poznać całą historię. Dzięki wydawnictwu Rebis miałam okazję postanowienie wypełnić, ponieważ cykl wydawany przez Amber lata temu był dla mnie nie do zdobycia. Pierwszy tom Godziny czarownic zawładnął mną całkowicie, wciąż myślę, że wraz z tomem drugim należy do najlepszych dzieł Anne Rice, obie części zawierają bowiem wszystko, co najlepsze w jej prozie – barwność opisów, niejednoznacznych, nietuzinkowych bohaterów, cudowny, duszny klimat Nowego Orleanu przepełniony magią i niepokojem. Myślałam, że podobnie będę mogła powiedzieć o pierwszym i drugim tomie Lashera. I mogłabym to zrobić, gdyby nie strona 295 drugiego tomu książki.

Ale wróćmy do sedna historii. W dramatyczną noc Bożego Narodzenia powrócił Lasher, którego Rowan postanowiła zabrać z Nowego Orleanu, pozostawiając ukochanego Michaela zakrwawionego i wycieńczonego walką z demonem w ogrodzie domu przy ulicy Pierwszej. Jak zwykle jednak Rice nie kontynuuje historii od razu, o najważniejszych wydarzeniach, które nastąpiły po tamtej piekielnej nocy, dowiadujemy się z perspektywy osób trzecich – tym razem naszym przewodnikiem jest kilkunastoletnia nimfomanka, pardon, Mona, zaliczająca wszystkich swoich krewnych. To ona jest świadkiem chaosu w rodzinie Mayfairów, jaki zapanował po zniknięciu Rowan, dziewczyna usiłuje zrobić wszystko, aby dostać się bliżej chorego Michaela, który ledwo przeżył rozległy zawał serca. Ta zapomniana wiedźma pragnie zaistnieć w rodzinie za wszelką cenę. Swoimi ambicjami i nieugiętym charakterem Mona przypomina mi Klaudię z Wywiadu z wampirem, jednak w przeciwieństwie do wampirzej bohaterki czarownica nie jest przekonująca, jej inteligencja i filozoficzny manieryzm stoją w wyraźnej opozycji do dziecięcych kiecek i kokardek, które nosi z upodobaniem, przynajmniej do pewnego momentu.

O ile Godzina czarownic skupia się najpierw na dawnych dziejach rodu Mayfairów, a potem na samej Rowan i jej poprzedniczkach, o tyle Lasher daje pełniejszy obraz rodziny. Czytelnikowi przedstawiani są kolejni członkowie rodu, kobiety odznaczają się odmiennością wyglądu i charakterów, tylko mężczyźni zawsze są tacy sami, ale przecież nie oni grają w cyklu pierwsze skrzypce. Rice wielokrotnie bardzo drobiazgowo zajmuje się biografią, wyglądem, stanem ducha poszczególnych bohaterek. Pokazując zamieszanie wywołane pojawieniem się Lashera wśród żywych i ucieczką Rowan, odzwierciedla podział rodziny na tych, którzy mają świadomość tego, co się stało, oraz na tych, którzy wciąż nie dopuszczają do siebie myśli, że z ich rodziną związany jest prawdziwy demon, a ich ciotki, babki, matki, siostry naprawdę są czarownicami. Traktują opowieści jako atrakcyjne bajki, które w innych wzbudzają ciekawość i sprawiają, że Mayfairowie uznawani są za wyjątkowych. Ze snu budzą się dopiero, kiedy ich kobiety umierają jedna po drugiej w niewyjaśnionych okolicznościach. Wtedy nadchodzi czas powszechnej mobilizacji, siedziba prawniczej firmy zamienia się w sztab generalny, a kilkunastoletnia Mona zostaje naczelnym wodzem. Opisując szczegółowo wszystkie wydarzenia, Rice nie zapomina o umysłach swoich bohaterów, ich lękach i problemach, które inni autorzy pomijają milczeniem lub zbywają czytelnika kilkoma frazesami. Z całą wymownością czytelnik uświadamia sobie wówczas rozpacz Michaela czy cierpienia i radykalnie sprzeczne uczucia Rowan. Cała rodzina natomiast jawi się niczym sekta z prawem członkostwa z urodzenia lub przez małżeństwo, pełna mrocznych sekretów, zepsucia, którego kolejne etapy autorka stopniowo odsłania. Cud, że Rice nie pogubiła się w zawiłościach rodzinnych, ja po kilku próbach zwątpiłam i kolejne fakty przyjmowałam już bez wnikania w kto, co, kiedy i dlaczego.

Portret rodziny zaciemnia się jeszcze bardziej, gdy autorka raczy czytelnika długimi, szczegółowymi i nad wyraz nudnymi biografiami nieistotnych postaci, jakby mało było pozostałych informacji i wątków. Lasher jest też bodaj jedyną powieścią, która odsłania kulisy Talamaski. Zakon, który pojawiał się w wielu utworach Anne Rice, przestał być tajemniczym stowarzyszeniem. Czytelnik ma okazję poznać metody działania jego członków, dowiedzieć się więcej o jego hierarchii i celach, które, co tu kryć, rozmijają się znacznie z pierwszą częścią motta głoszącego Obserwujemy i zawsze jesteśmy w pobliżu.

O tym, co się dzieje z Rowan, długi czas nie wiadomo, a kiedy wreszcie autorka postanawia zaspokoić naszą ciekawość, szokuje obrazem wycieńczonej, więzionej kobiety, którą demon traktuje jak naczynie na swoje nasienie i wielokrotnie usiłuje zapłodnić. Czarownica cierpi, słusznie obwiniając się za zbytnią ufność w swoją silną wolę i ciekawość naukowca, które doprowadziły ją do klęski. Jednocześnie nie potrafi uciec, jeśli nie fizycznie (ponieważ Lasher ją więzi), to psychicznie od swego syna, prześladowcy, kochanka. Doprawdy nie można zarzucić Rice braku wyobraźni w opisywaniu kolejnych koszmarnych czynów Lashera. Rowan za swoją zarozumiałość naukowca płaci wysoką cenę, to ona i członkowie Talamaski są winni wpuszczeniu pradawnego zła do świata, zlekceważyli bowiem niebezpieczeństwo, podczas gdy prości ludzie dostrzegali je w pięknym obliczu demona.

Demona, który od początku istnienia Ziemi przybierał różne postaci, zwany był różnymi imionami. Mi osobiście postać Lashera bardzo przypomina biblijnego nefilima w swoim pragnieniu zdobycia ludzkiego ciała, żądzy wiedzy i miłości bożej, której został pozbawiony. Lasher odpowiada na każde pytanie związane z tytułowym bohaterem. Poznałam wreszcie historię ducha (demona? boga?), bardziej niestety niż bym chciała – a rozpoczyna się ona właśnie na stronie 295 drugiego tomu, kiedy to następuje najbardziej nielogiczny i niewiarygodny zwrot akcji, z jakim się kiedykolwiek spotkałam. Od tego momentu Rice daje upust religijnemu fanatyzmowi w mierze dorównującej ostatnim częściom kronik wampirzych. Chociaż zarówno w pierwszym, jak i w drugim tomie Lashera, a także w Godzinie czarownic pojawiają się liczne aluzje do Pisma Świętego i tradycji chrześcijańskiej, niejednokrotnie zaskakujące pozytywnie przewrotnością pisarki i jej umiejętnością gry z Pismem Świętym, to od strony 295 jej interpretacja losów Lashera staje się nieprzyswajalna. Horror zmienia się w bajkę, w bujdę na resorach nawet, i ostatnie sto stron czytałam z ogromnym trudem. Byłam w stanie przyjąć do wiadomości rewelacje rodem z powieści science fiction, według których Lasher miał być zagubioną częścią łańcucha ludzkiej ewolucji, która rozwinęła się niezależnie, ale „prawdziwa” historia tej postaci to już tylko mistyczne bzdury.

Co ciekawe, Lasher sprawia wrażenie zamkniętej całości dopełniającej fabułę Godziny czarownic, nawet z niedokończonymi istotnymi wątkami, które moim zdaniem mogłyby stanowić idealne zakończenie pozostawiające czytelnika w zawieszeniu i niepewności. Taltos jest więc jedynie naciągniętym, wydłużonym zakończeniem, ale nawet świadomość tego, jak i moje poirytowanie rozwiązaniem tajemnicy Lashera i męcząca strona religijna nie sprawiły, że zrezygnowałam z poznania całej historii. Istne to szaleństwo, ale zamierzam skończyć cykl i ponownie przeczytać Taltosa.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

poniedziałek, 24 października 2011

Przerażające powieści na Halloween

Portal Flavorwire przygotował ciekawe zestawienie dziesięciu najbardziej przerażających książek z okazji zbliżającego się Halloween. Ciekawe dlatego, że nie znajdziecie tutaj pozycji należących do kanonu grozy. Na liście znalazła się między innymi Droga Cormaca McCarthy'ego, nie ma natomiast żadnej z książek Kinga albo Mastertona.

A czy Wy, podobnie jak autorzy Flavorwire, macie chęć jesienią czytać książki niepokojące, przepełnione grozą? Ja wtedy mam ochotę na mroczne kryminały albo horrory.

niedziela, 23 października 2011

O geniuszu

To a great mind, nothing is little.
Artur Conan Doyle, A Study in Scarlet, Penguin Books 1981.

Trailer "Sherlock Holmes: A Game of Shadows" - będzie wybuchowo!

Od kilku dni można obejrzeć najnowszy trailer drugiej części Sherlocka Holmesa. Sherlock Holmes: A Game of Shadows zapowiada się równie widowiskowo i rewelacyjnie co pierwsza część. Oprócz Roberta Downeya Jr., Jude'a Law, Rachel McAdams oraz Kelly Reilly zobaczymy Noomi Rapace (główna bohaterka filmowego i serialowego cyklu Millenium na podstawie powieści Stiega Larssona) jako Sim oraz Jareda Harrisa w roli Moriarty'ego. Światowa premiera w grudniu tego roku, w Polsce film ukaże się w styczniu 2012 roku.

sobota, 22 października 2011

Darren Aronofsky o Arce Noego

Darren Aronofsky, jeden z moich ulubionych reżyserów, odpowiedzialny za takie arcydzieła jak Czarny łabędź, Źródło czy Zapaśnik, pracuje obecnie nad filmową wersją mitu o Noem i jego Arce. Produkcją Noah zajmie się Paramount. Reżyser postanowił również stworzyć powieść graficzną pod tym samym tytułem. Razem z nim nad scenariuszem pracuje Ari Handel, przyjaciel Aronofsky'ego, który współpracował z nim również przy opowiadaniem Źródło będącym podstawą scenariusza filmu. Stroną rysunkową zajmuje się Niko Henrichon, kanadyjski artysta komiksowy pracujący dla takich numerów jak New X-Men, Sandman czy Spider-Man. W sieci ukazał się już pierwszy numer zatytułowany jako Noe - po francusku. Zarówno filmowa, jak i graficzna opowieść ma nie być jednak wiernym odwzorowaniem wersji znanej ze Starego Testamentu, ale zupełnie nową historią bazującą na biblijnych wydarzeniach.

Zwróćcie uwagę na rewelacyjny trailer komiksu.

[źródło: Flavorwire]

czwartek, 20 października 2011

Co to jest człowiek? - "Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?", Philip K. Dick, tłumaczenie: Sławomir Kędzierski, Rebis 2011


Kiedy obejrzałam po raz pierwszy Blade Runnera byłam zachwycona wizją, jaką namalował Ridley Scott, nie zdawałam sobie również sprawy, że nie zastosował oryginalnego tytułu, więc mi to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że wydawał się adekwatny do fabuły, w końcu Rick Deckard grany przez Harrisona Forda był łowcą androidów, tak zarabiał na życie. Bardzo spodobała mi się wówczas postać androida wykreowana przez Rutgera Hauera, który dał mi zupełnie inny obraz robota, jaki znałam chociażby z Ja, robot – jednocześnie groźnego i budzącego współczucie, pragnącego przetrwać za wszelką cenę, być wolnym, zupełnie jak… człowiek. Dopiero jednak po przeczytaniu literackiego oryginału uświadomiłam sobie, jak bardzo Scott spłycił treść Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, aczkolwiek udało mu się zachować przekaz. Rozumiem też, dlaczego reżyser nie zachował tytułu nadanego przez Philipa Dicka, w filmie nie mówi się wiele o elektrycznych owcach czy też o tym, dlaczego zastępowały prawdziwe zwierzęta.

A to bodaj najważniejszy wątek całej powieści. Wizja świata, jaką przedstawił amerykański pisarz, przygnębia swoją beznadziejnością – Ziemia dogorywa po wojnie nuklearnej, ludzie poruszają się w mroku, słońce bowiem przykryte jest przez gęsty radioaktywny pył, który powoli niszczy ludzkie organizmy. Ci, którzy mają dość pieniędzy i są jeszcze zdrowi, odlatują do kolonii na Marsie, gdzie mają zapewnić ciągłość gatunku. Dla ich wygody produkowane są androidy, mające im pomagać w domowych obowiązkach maszyny łudząco podobne do ludzi, jednak nie posiadające najważniejszej cechy świadczącej o człowieczeństwie – empatii. To przed jej utratą chroni ludzi merceryzm, hodowla zwierząt, programatory nastroju zawsze zachowujące w człowieku nadzieję i dobre samopoczucie. W telewizji nadawany jest jeden program prowadzony przez Przyjaznego Bustera, który polemizuje z filozofią Wilbura Mercera, stawiając na czystą rozrywkę (czyli mniej więcej to, co na co dzień oglądamy w publicznej telewizji). Nie ma tu miejsca na depresję, tęsknotę i nic dziwnego, widok umierającego świata mógłby doprowadzić do rozpaczy i szaleństwa. Stan psychiczny i fizyczny ludzi jest kontrolowany, niezdolni do prokreacji, mniej inteligentni są nazywani specjalami i żyją na marginesie społeczeństwa. Bezpłodność jest największym zagrożeniem i chociaż dzisiaj wydaje się, że grozi nam bardziej przeludnienie i konieczność kontroli urodzin, jak to opisywał choćby Joe Haldeman w Wiecznej wojnie, to świat bez człowieka, świat robotów wydaje się równie przerażający.

To właśnie takiego świata, opanowanego przez maszyny o sztucznej inteligencji, których nie można odróżnić od ludzi, obawiał się Philip Dick i swoje wątpliwości skutecznie potrafił zasiać w czytelniku. Z początku wszystko jest oczywiste – Rick Deckard otrzymuje zlecenie po rannym koledze, ma zabić sześć andków, które uciekły z Marsa na Ziemię. Najpierw musi na każdym podejrzanym przeprowadzić specjalny test psychologiczny, aby przez pomyłkę nie usunąć istoty ludzkiej. Po nieudanej próbie przeprowadzenia eksperymentu w firmie Rosena, produkującej najnowocześniejsze androidy, Deckard jest zdany sam na siebie. W jego umyśle zaczynają jednak zachodzić pewne zmiany. Dotąd pogardzający maszynami, zaczyna się zastanawiać, czy potrafią odczuwać jak ludzie. Spotkanie z innym łowcą, Philem Reschem, sprawia, że bohater zadaje sobie pytanie, czy człowiek może być jak android i jak w takim wypadku odróżnić jednego od drugiego… Fabuła staje się w pewnym momencie niejednoznaczna, schizofreniczna i podobne wątpliwości ma czytelnik, nie wiadomo, kto jest człowiekiem, a kto maszyną. Bo chociaż Deckard stara się myśleć o androidach jak o maszynach bez uczuć, to gdy jest mowa o ich likwidowaniu, używa słowa „zabijać”, a przecież nie można zabić martwej istoty. Dickowi, posługującemu się prostym językiem, nie nadużywającemu terminów pseudonaukowych, nie przytłaczającemu elementami science fiction, w niezwykły sposób udaje się namieszać czytelnikowi w głowie. Zadaje pytania o sens człowieczeństwa, o ludzki byt, nie stawiając ich wprost, zmusza do refleksji, do zastanawiania się, czy androidy marzą o elektrycznych owcach, czy posiadają emocje. Przecież gdyby nie miały żadnych uczuć, to nie buntowałyby się i nie uciekałyby, aby funkcjonować na wolności, bo jakie mogłoby to mieć dla nich znaczenie?

Cała fabuła podszyta jest ironią, często cynizmem, szyderstwem z człowieka, z jego przekonania o swojej wyjątkowości, z jego potrzeby wiary w wyższą siłę, którą tutaj uosabia Wilbur Mercer. Androidy wg Dicka budzą mieszane emocje. Z jednej strony wyraźna jest dla nich pogarda, traktowane są przez ludzi jak zabawki stworzone na ich podobieństwo, bez żadnego szacunku. Z drugiej strony ich desperacja, aby istnieć, być wolnym, mieć prawo do odczuwania budzą współczucie. Elektryczne zwierzęta zastępują człowiekowi prawdziwe, do złudzenia przypominają żywe stworzenia, ludzie opiekują się nimi, ale nie mogą się do nich przywiązać. Żyją jednak w tym fałszu, za wszelką cenę usiłują zachować w sobie uczucia. Producenci natomiast robią wszystko, aby maszyna była nie do odróżnienia od żywej istoty, co prowadzi do paradoksalnych sytuacji, w których człowiek brany jest za androida, prawdziwe zwierzę traktowane jest jak maszyna… Ten paranoidalny świat przytłacza, motyw człowieczeństwa i wątpliwości Deckarda są na pierwszym planie. Obok, jakby w tle można dostrzec również wątek trudnego związku dwojga ludzi usiłujących przetrwać, mimo wszystkich trudności zachowujących wzajemną miłość, może nie w takim ujęciu, w jakim my ją rozumiemy, ale niewiele się różniącym. To przecież Iran, żona Ricka, jako pierwsza się buntuje przeciwko trwającemu porządkowi, to ona ma dość sztucznie wywoływanego zadowolenia, to ona też wypowiada znamienne „te biedne andki”, otwierając klamrę opowieści.

Powieść Dicka, choć krótka i prosta w formie, jest niełatwa w odbiorze. Mimo że w fabule występują pewne luki, czasami akcja zbyt szybko przeskakuje z jednego wątku do innego, a motywacje bohatera nie zawsze są w pełni zrozumiałe, nie przeszkadza to w lekturze, wydźwięk książki jest zrozumiały dla każdego. Nie polecam rozpoczynać czytania od przedmowy Lecha Jęczmyka, skądinąd bardzo poruszającej i rewelacyjnie oddającej ducha powieści, jednak nie pozwalającej na osobiste przeżycie i uprzedzającej przebieg fabuły. Natomiast jest to idealne dopełnienie książki po jej zakończeniu, tak jak przepiękna okładka i szkice Wojciecha Siudmaka.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

czwartek, 13 października 2011

Nienawidził i kochał, cierpiał - "Excalibur", Bernard Cornwell, tłumaczenie: Paweł Korombel, Erica 2011


Ostrzeżenie: jeśli nie czytaliście poprzednich części, nie czytajcie tej recenzji.

Ostatnia część trylogii o Arturze już za mną i jeszcze brzmią we mnie ostatnie słowa Derfla, które ponownie pozostawiły mnie w lekkim szoku. Excalibur to niewątpliwie najlepszy z tomów i mimo że wiadomo, jak to się wszystko skończyło, Bernard Cornwell zaskoczył mnie raz jeszcze, oddając hołd mitowi, jakby w ten sposób chciał przypomnieć czytelnikowi, że cała opowieść nim jest.

Chociaż początkowo nie zgadzałam się z wizją legendarnego wodza narysowaną przez Cornwella, a później tak bardzo w nią uwierzyłam, że zwątpiłam w Artura, to jest to z pewnością jedna z nielicznych postaci literackich, która wzbudziła we mnie tak sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogłam znieść jego naiwności i ufności w zwycięstwo dobra nad złem, z drugiej strony zaś podziwiałam niezłomną wiarę w samego siebie i siłę walki. Co więcej, mam wrażenie, że sam bohater miotał się między podobnymi uczuciami – nie pragnął władzy, traktował ją jako uciążliwy obowiązek, wciąż powtarzając, że jego największym marzeniem jest spokojnie żyć na niewielkim spłachetku ziemi. Jednak szał bitwy, starcia z wrogiem w najmniej dogodnych warunkach i, jak dzisiaj byśmy to określili, konieczność działania pod presją, sprawiały, że był w swoim żywiole, niewątpliwą przyjemność czerpał także z szacunku swoich wojowników i lęku swych wrogów. I chociaż nie cierpiałam go za wierność przysięgom bez znaczenia, za naiwność i okazywanie łaski tym, którzy na nią nie zasługiwali, a karanie tych, którzy nie zawinili (przynajmniej nie bardziej niż on), ostatnie strony powieści czytałam prawdziwie poruszona odejściem człowieka-legendy, symbolu pewnej epoki, która chociaż odeszła wraz z nim, nigdy nie została zapomniana. Rację miała Ginewra, gdy parafrazowała Catullusa, opisując Artura: Odi et amo, excrucior.

Excalibur jest powieścią-bitwą, jedna walka następuje po innej, Brytowie stają przeciwko Saksonom, walczą sami ze sobą. Niezwykle plastyczne opisy tych potyczek sprawiają, że czytelnik jest pośrodku krwawego chaosu, słyszy szczęk oręża i zbroi, krzyki wojowników, czuje zapach posoki unoszącej się nad każdym miejscem bitwy, widzi odwagę, strach, ból i chociaż każda kolejna bitwa jest okropniejsza od poprzedniej, nie może oderwać wzroku. Autor, pokazując bestialstwo wojny, nie moralizuje, jak czyni to wielu twórców, że walka jest złem, można raczej odnieść odwrotne wrażenie – to pragnienie wiecznego pokoju sprowadza wojnę, a Artur jest symbolem takiego pragnienia, to ono doprowadziło wielkiego wodza do klęski, to ono podzieliło Brytanię i wystawiło ją na pastwę barbarzyńskich hord. Co mnie natomiast nieco irytowało, to ciągłe ukazywanie chrześcijaństwa w złym świetle. Nie żeby autor zbytnio oddalił się od historycznej prawdy o poczynaniach chrześcijan we wczesnym średniowieczu, nie żeby narrator nie miał prawa pogardzać kościołem za bezczeszczenie jego własnych wierzeń, ale przedstawianie wszystkich chrześcijan, bez wyjątku, jako złych, zawistnych, nietolerancyjnych wydaje mi się lekką przesadą.

W książce najmniej jest jednak bzdurzenia Derfla (co przeszkadzało nie tylko Merlinowi, mnie także) o swojej marności i kajającego się przed chrześcijańskim bogiem, którego wszak nigdy nie uznawał. Teraz poznałam odpowiedź na najbardziej dręczące mnie pytanie, wiem, dlaczego Derfel zamienił swych bogów na jednego i nie umiem mu odmówić słuszności, rozumiem też, skąd się to kajanie wzięło i, tak jak przewidział to Maeg, który trylogię przeczytał, zmieniłam zdanie o tym bohaterze. Cornwell jest jednym z niewielu autorów, którzy choć budują dość stereotypowe postaci, prowadzą je w taki sposób, że nie tylko ożywają na kartach powieści, wzbudzając emocje, lecz także zaczynają się tym schematom wymykać. Taki jest właśnie Derfel, Artur, Merlin, taka jest Ceinwyn, Ginewra i Nimue. Taki jest też Aelle, który jest według mnie najlepszą postacią męską tej trylogii. Barbarzyński wódz ma więcej honoru niż królowie Brytanii razem wzięci, bije od niego prawdziwy majestat, jest nieugięty w walce, z uniesioną głową dźwiga brzemię władzy i nie uchyla się przed odpowiedzialnością, jednocześnie okazuje się ojcem, lojalnym wobec syna, który przecież wychowywał się nie w jego plemieniu i niejednokrotnie stawał przeciwko niemu w bitwach. Wątek Derfla Cadarna i Aelle’a, wodza Saksonów, jest najlepszym w cyklu, opisanym absolutnie po mistrzowsku, to jednocześnie skomplikowany (przecież należeli do wrogich obozów) i rozbrajająco prosty związek ojca z synem, który, co znamienne, jest silniejszy niż związek syna z matką.

Chociaż Excalibur, podobnie jak Zimowy monarcha i Nieprzyjaciel Boga, to powieść historyczna starająca się przybliżyć na ile to możliwe wczesne dzieje Brytanii, autor nie daje zapomnieć, że jest to także podwójna historia miłosna. Z jednej strony jest burzliwa namiętność łącząca Artura z Ginewrą, z drugiej strony łagodna, ciepła przyjacielska miłość Derfla i Ceinwyn. Nie będę ukrywać, że dużo ciekawszą jest ta pierwsza, chociaż na przysłowiowy koniec dnia zapewne wszyscy marzymy o takim bezpieczeństwie i miłości, jaką dawali sobie wojownik i jego księżniczka. Na scenę powraca Ginewra i to ona, zaraz obok Aelle’a, ponownie zawładnęła moim czytelniczym sercem. Naprawdę uwielbiam tę postać, podziwiam ją i całkowicie rozumiem, ani przez jedną chwilę nie potępiałam, aczkolwiek nie zawsze zgadzałam się z jej wyborami. Cornwellowi udało się stworzyć nieprzeciętną kobietę, która potrafi przyznawać się do błędów, ale nigdy nie ukorzy się, nie będzie błagać o wybaczenie. Ginewra, jak żadna inna poznana przeze mnie bohaterka powieści o średniowieczu, uświadamia, jak ciężkie życie musiała mieć ambitna, inteligentna kobieta tamtych czasów uwięziona wśród mężczyzn niejednokrotnie nie dorównujących jej mądrością. Czas może najwyższy na alternatywną historię mitu, w której władzę objęłaby Ginewra. Jestem przekonana, że byłaby najlepszą królową, swoim niezłomnym charakterem przypomina mi filmową Elżbietę I albo literacką Boudicę.

Po prawdzie nie ma w powieści Cornwella postaci, które nie budziłyby jakichś emocji. Przedstawiani co prawda z jednej tylko perspektywy, wojownicy, księża, władcy, księżniczki, zakonnice, istnieją w świadomości czytelnika od pierwszej do ostatniej kartki, a nawet po odłożeniu książek na półkę. Autor porywa swoim równym, barwnym stylem i nawet liczne literówki nie są w stanie powstrzymać przed pochłonięciem każdego słowa, nie przeszkadza też chwilowy patos albo melodramatyzm, którego i tutaj nie braknie. Trylogia arturiańska zachwyca swoją epickością, zaskakuje grą mitu ze skąpymi historycznymi faktami, a kończy się tak, jak się zaczęła – zdaniem rodem z baśni. Piękna to była opowieść.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

poniedziałek, 10 października 2011

Leci czwarty krzyżyk

W piątek minęły trzy lata mojej obecności w blogosferze. Podobnie jak przed rokiem nie zmieniło się wiele w moim podejściu do czytania, poza tym, że coraz mniej w moim świecie fantasy klasycznej, coraz więcej grozy, co jeszcze się nasili w związku z moim nowym planem, który przedstawię za jakiś czas. Być może niektórzy z Was zauważyli, że zmieniły się moje kategorie - nie ma już podziału na fantastykę i literaturę/film poza nią. Postanowiłam iść wzorem zachodnich czytelników i przestać dzielić literaturę na popularną i piękną, ponieważ jest to podział przestarzały i krzywdzący dla tej pierwszej, a także dlatego, że coraz trudniej jasno zakwalifikować powieść do jednej z grup. Podział gatunkowy zachowuję pobieżnie, niewykluczone jednak, że z niego także zrezygnuję.

Ciągle zmienia się sam blog, dość intensywnie ostatnio. Przede wszystkim zmieniłam miejsce i z Bloggera jestem szalenie zadowolona, podoba mi się odświeżony wygląd pulpitu nawigacyjnego, wkroczyłam na nowy level zabawy szablonami, czym Wy najpewniej nie jesteście zachwyceni. Szukam ciągle odpowiedniego szablonu, te podstawowe nie spełniają moich oczekiwań, te znajdowane w sieci nie są z kolei tak elastyczne, a że nie jestem specem od html i mam inne zajęcia, to moje poszukiwania jeszcze trochę potrwają.

Prowadzenie bloga nadal sprawia mi ogromną radość. Wiele osób pytało mnie, czy chciałabym na nim zarabiać, ale po przemyśleniu doszłam do wniosku, że coś, co przestaje być hobby, a staje się pracą, traci urok, więc nie, nie chcę zarabiać. Wystarczającą satysfakcję daje mi pisanie o książkach i filmach, a ostatnio również o grach, także i to, że ktoś mnie czyta, czasami nawet skomentuje. Nawiązuję blogowe znajomości (niektóre przeniosły się do życia realnego), z czego również bardzo się cieszę.

Podsumowując dzisiaj ten ostatni rok, cieszę się, bo utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jestem statystyczną Polką i czytam więcej niż jedną książkę rocznie - dokładnie przeczytałam ich trzydzieści dwie, z czego żadna nie była tak całkowicie zła i męcząca, jak to się zdarzało w poprzednich latach. Dlatego też w moim zestawieniu najgorszych książek znalazły się powieści słabe, ale nie koszmarne, pewnie się zdziwicie, że uważana za jedną z najgorszych przykładów grafomanii książka nie zajęła pierwszego miejsca wśród najgorszych... To był również dobry rok filmowo, aczkolwiek zdarzyły się kompletne klapy, przeważają dobre obrazy i ciężko było mi wybrać te najlepsze.

Tradycyjnie najlepsze książki i filmy liczone są od najsłabszych (6. miejsce) do najlepszych (1. miejsce), najgorsze natomiast odwrotnie - najlepsze z najgorszych zajmuje szóstą pozycję, najbardziej irytujące pierwszą.

Najlepsze książki roku trzeciego:
  1. The Picture of Dorian Gray, Oscar Wilde - za niesamowity, duszny klimat XIX wieku, uwodzicielski styl autora i mnóstwo intrygujących cytatów.
  2. Lawinia, Ursula Le Guin - za piękną i prawdziwą opowieść o kobiecie współczesnej w świecie antycznej tragedii, za urzekający świat bogów i wojowników.
  3. Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, Bruno Bettelheim - za wspaniałą podróż do świata baśni i do mojego wewnętrznego świata, który został silnie przez nie ukształtowany, za wkład w walkę o istnienie baśni w świadomości dzieci i dorosłych.
  4. Mgły Avalonu, Marion Zimmer Bradley - za niepowtarzalny obraz kobiet w epoce legendarnego Artura, za cudowny świat celtyckiej magii.
  5. Nieprzyjaciel Boga, Bernard Cornwell - za rewelacyjną umiejętność ukazania historii wieków, o których wiemy tak mało, za przedstawienie zupełnie innego wizerunku arturiańskiego świata.
  6. Zaksięgowani, Jakub Małecki - za bezpośredniość i bezkompromisowość w pokazywaniu ludzkich małostek, zakłamania, ale także poświęcenia i miłości, za udowodnienie, że horror tkwi w nas samych.
Najlepsze filmy/seriale roku trzeciego:
  1. Czarny łabędź, Darren Aronofsky; Sherlock Holmes, Guy Ritchie - tutaj nie mogłam określić, który film jest lepszy, więc oba znajdują się na pierwszym miejscu, chociaż z różnych powodów; Czarny łabędź poruszył mnie do głębi przepięknymi obrazami, cudowną muzyką, które razem wyryły w mojej pamięci obraz, którego nigdy nie zapomnę; Sherlockowi Holmesowi należy się za genialną rolę Roberta Downeya Jr., za niezwykłą wierność literackiemu oryginałowi, za przezabawne dialogi i sytuacje, za świetny wątek męskiej przyjaźni.
  2. How to Train Your Dragon,  Dean DeBlois & Chris Sanders - za rewelacyjną zabawę, pełną kolorów, śmiechu, za wzruszającą przyjaźń człowieka ze zwierzęciem, za mądrość, jakiej brakuje ostatnim animowanym produkcjom.
  3. Robin Hood, Ridley Scott - za udaną polemikę z legendą, bardziej wiarygodną niż jakakolwiek inna opowieść, a jednak zachowującą jej ducha, za świetny wątek miłosny Marion i Robina.
  4. Moon, Duncan Jones - za stawianie ważnych pytań bez używania fajerwerków, za nastrojową muzykę i zdjęcia.
  5. Erratum, Marek Lechki - za prawdziwą, wzruszającą, ale spokojną opowieść o miłości ojca i syna, za uświadomienie widzowi, jak bardzo ludzie się od siebie oddalają, za prześliczne zdjęcia Bałtyku i wyciszającą ścieżkę dźwiękową.
  6. Coraline, Henry Selick - za przywrócenie baśni na ekran, za mrok pomieszany z bajecznością, za nietuzinkowych bohaterów, film z pewnością oddaje ducha Gaimanowskiej powieści, której przeczytanie zostawiam sobie na nadchodzący rok.
Najgorsze książki roku trzeciego:
  1. Modlitwa do Boga Złego, Krzysztof Kotowski - za ogromne rozczarowanie kiepską, nieklejącą się kontynuacją Kapłana.
  2. Czarnoksiężnicy, antologia - za męczarnie wywołane kilkoma opowiadaniami, za koszmarną stronę redakcyjną.
  3. Jedenaście pazurów, antologia - za brak opowiadań Sapkowskiego;-), za przewagę średnich i nieoryginalnych historii, za brzydką okładkę.
  4. Śmierć nekromanty, Martha Wells - za nudną opowieść, zbyt poszarpaną fabułę i użycie nekromancji tylko jako pretekstu.
  5. Pan Lodowego Ogrodu, tom III, Jarosław Grzędowicz - za jedno z największych rozczarowań tego roku, za bezsensowne przedłużanie historii, za okropną okładkę.
  6. Zmierzch, Stephenie Meyer - za grafomaństwo samej autorki, ale także nieporadność tłumaczki, za fatalną redakcję, za ogłupianie nastolatek naiwnym obrazem księcia z bajki.
Najgorsze filmy/seriale roku trzeciego:
  1. Mr. Nobody, Jaco Van Dormael - za przekombinowanie prostej jak drut opowieści, za przerost formy nad treścią, za brak sensu, za nuuuuudę.
  2. Kod nieśmiertelności, Duncan Jones - za to, że reżyser po świetnym debiucie, jakim był Moon, sprzedał się hollywodzkiej wytwórni i pokazał bezsensowną, efekciarską papkę, za bezbarwne role Jake'a Gyllenhaala i Michelle Monaghan.
  3. Harry Potter i Insygnia Śmierci, cz. II, David Yates - za brak mroku i grozy, za schematyzm, wreszcie za jedno z najgorszych zakończeń, jakie widziałam.
  4. Sierociniec, Juan Antonio Bayona - za kiepskie efekty specjalne, za schematyzm, którego nie były w stanie uratować piękne zdjęcia i główna aktorka.
  5. Królestwo Niebieskie, Ridley Scott - za ogromną dawkę patosu i kiepską grę aktorską.
  6. Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach, Rob Marshall - za "odgrzewanie kotletów", za 3D bez 3D, za kliszowatość i kiczowatość.

wtorek, 4 października 2011

Zapowiedzi październikowe

KSIĄŻKI
Tytuł: Korzeniec
Autor: Zbigniew Białas
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 6 października 2011

Kompletnie nie jest mi znane to wydawnictwo, nie kojarzę też autora, co mnie więc skusiło, żeby tę książkę umieścić w zapowiedziach? Epoka, w jakiej dzieje się akcja powieści.
29-go czerwca 1913 roku, na nasypie kolejowym w centrum Sosnowca znaleziono ciało pozbawione głowy i na podstawie dokumentów, które korpus wciąż posiadał w wewnętrznej kieszeni marynarki ustalono, że zwłoki należą do niejakiego Alojzego Korzeńca… Ale czytelnik nie trzyma w dłoniach kryminału-retro. Korzeniec jest raczej powieścią historyczno-obyczajową z wyraźnym wątkiem sensacyjnym. Wśród plejady bohaterów prym wiodą: bezpłodna i uzależniona od absyntu wdowa po glazurniku pisząca po kryjomu powieści w odcinkach dla miejscowej prasy, pewien niezbyt odważny redaktor, któremu przypadła rola detektywa, młoda fińska bona pracująca w pałacu Króla Wełny, celnicy, artyści, rzemieślnicy i przemytnicy. Polacy, Niemcy, Żydzi, Rosjanie. I miasto. Możliwe, że głównym bohaterem jest samo miasto. Sosnowiec – tygiel kultur – w przededniu wybuchu Pierwszej Wojny Światowej okazuje się przestrzenią sekretów i zakamarków; miastem z podszewką; miastem ukrytych pasji i motywacji.
Tytuł: Świątynia
Autor: Jakub Żulczyk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 12 października 2011

Kontynuacja dobrze przyjętego Zmorojewa, które wciąż jest na liście moich zakupów...
Do niewielkiej wsi wyruszaja dziesiątki pielgrzymów. Charyzmatyczny uzdrowiciel twierdzi, że może uleczyć każdego. W Świątyni nie wszystko jednak jest takie, jakie się wydaje…Tymczasem w życiu Anki pojawia się troje tajemniczych nieznajomych. Trzymają się razem, o ich przeszłości krążą niestworzone historie. Anka wpakuje się w kłopoty, to pewne. Pomóc jej będzie mógł tylko Tytus Grójecki, fanatyk horrorów, gier komputerowych i zjawisk nadprzyrodzonych. Czy zdoła ocalić dziewczynę, którą kocha?
Tytuł: W odbiciu
Autor: Jakub Małecki
Wydawnictwo: Powergraph
Data wydania: 14 października 2011

Kolejna powieść Jakuba Małeckiego intryguje rewelacyjną okładką (chyba najlepszą, jaką widziałam w tym roku) i tematem, na pewno nie łatwym, o czym zapewnił mnie autor w Zaksięgowanych.
Jakub Małecki, jeden z najzdolniejszych młodych pisarzy, mistrzowsko łączy gatunki literackie, oferując brawurową mieszankę powieści obyczajowej, groteski i magicznego realizmu. Młode małżeństwo przeżywające kryzys, kobieta pogodzona ze śmiercią i pijak topiący w butelce swoją straszną przeszłość – niespodziewanie tracą życia, które znali. Na tle ludzkich losów czają się potwory: my sami, w odbiciu, widziani oczyma innych.
Tytuł: Zbrodnie roślin. Chwast, który zabił matkę Abrahama Lincolna, i inne botaniczne okropieństwa
Autor: Amy Stewart
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 19 października 2011
Amy Stewart, prowadząc nas przez ten zdradliwy gąszcz, opowiada historie i anegdoty, które zmrożą krew w żyłach nawet najbardziej nieustraszonego ogrodnika.Roślinni zabójcy działają czasem w bardzo wyrafinowany sposób, pozostawiają za sobą ślady wykrywalne tylko przez niezwykle czułą aparaturę. Owoce nasączone trucizną, ziarna zatrzymujące pracę serca, paraliżujące gałązki albo bluszcze duszące niczym węże boa. Nic dziwnego, że rośliny tak często stawały się bohaterami kryminalnych opowieści – od przypadkowych zatruć, przez morderstwa w afekcie, po wojny narkotykowe. Lista ich ofiar jest naprawdę pokaźna. Mają nieprawdopodobne możliwości, wydają się bardziej niebezpieczne niż niejeden zwierzęcy drapieżnik. I mogą zmieniać bieg historii.O tytoniu każdy wie, nazwa szaleju mówi sama za siebie, ale niech nie zmyli was uroczy wygląd hiacyntów ani dostojna powaga chryzantem. Lepiej przyjrzyjcie się uważnie, czy jacyś złoczyńcy nie dybią was z talerza albo w ogródku. I pamiętajcie: strzeżcie się konwalii i tulipanów!
Tytuł: Głos Lema
Autor: Wielu
Wydawnictwo: Powergraph
Data wydania: 21 października 2011

Fani Lema czekają zapewne na ten zbiór z niecierpliwością, a ja chętnie zerknę, co też ciekawa okładka zawiera.
W październiku zabrzmi powergraphowy Głos Lema. Mówić nim będą – o Lemie, Lemem, Lemowi – znakomici pisarze: Cyran, Gütsche, Haka, Kosik, Miszczak, Nowak, Orkan, Orliński, Paliński, Piskorski, Podrzucki i Skalska. Posłowie napisał Jacek Dukaj, opieką redakcyjną teksty otoczył Michał Cetnarowski, a okładkę zaprojektował Rafał Kosik. Jest na co czekać!
Tytuł: Boża inwazja
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 25 października 2011

A jednak drugi tom Valis ukaże się również w kolekcjonerskiej serii Rebisu. Już się nie mogę doczekać!
W „Bożej inwazji” przeplata się światło i ciemność, Bóg i szatan… To trochę barokowe teatrum z objawieniami, słupem różowego światła i gorejącym krzewemSą książki, które wspomina się po latach. Są takie, które robią wrażenie. Ale są i takie, które… dosłownie wywracają świat na drugą stronę. Tę inną, tajemniczą, magiczną, a czasem lekko przerażającą.Tym była dla mnie niewątpliwie „Trylogia Valisa” Philipa Dicka, szczególnie zaś jej dwie pierwsze części – „Valis” i „Boża inwazja"…Czytając „Bożą inwazję”, doceńmy jej głębię. Jej tragiczny rys, pytania o sens świata, o istnienie Boga, zła, dobra, śmierci i szaleństwa. Jej przewrotność, krzywy uśmiech, drwinę i groteskę…Ale także obcowanie z nieznanym. Z nadprzyrodzonym.z przedmowy Mai Lidii Kossakowskiej
Tytuł: Gdański depozyt
Autor: Piotr Schmandt
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: 28 października 2011

I kolejna powieść w tym miesiącu, która przykuła moją uwagę ze względu na czas akcji - tym razem dwudziestolecie wojenne, tuż przed drugą wojną światową.
Wielkimi krokami zbliża się druga wojna światowa, a tymczasem w Gdańsku wykluwa się intryga z prawdziwym skarbem w tle. Zmysłowa maszynistka, dwulicowi kochankowie, zagadkowy pośrednik, poczciwi polscy urzędnicy odsłaniający drugą twarz, femme fatale o urodzie damy z Siedmiogrodu oraz wywiady kilku państw – wszyscy są uwikłani w tajemniczą sprawę gdańskiego depozytu. Kto okaże się w tej rywalizacji prawdziwym zwycięzcą? Przedwojenny Gdańsk skrywa niejedną tajemnicę.
Tytuł: Rakietowe szlaki, tom III
Autor: Wielu
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: 31 października 2011

Kolejny tom kultowej antologii, tym razem pod redakcją Wojtka Sedeńki.
Po dwóch pierwszych tomach w wyborze Lecha Jęczmyka, pracę kontynuuje Wojtek Sedeńko.Wojtek Sedeńko, selekcjoner antologii („Wizje alternatywne” 1-6, „Czarna msza”, „Zombi Lenina”, „Wilcza krew”), animator ruchu fanowskiego, dziennikarz, redaktor naczelny „SFinksa” i wydawnictwa Solaris.„Rakietowe szlaki” w jego wyborze będą zawierały znakomite perełki literackie, opowiadania, nowele i mikropowieści wybrane spośród tysięcy przeczytanych tekstów. Wiele z nich po raz pierwszy zostanie u nas opublikowane w formie książki, a w każdym tomie znajdą się opowiadania nie publikowane dotąd w Polsce. Wśród nich będą słynne, nominowane bądź nagradzane utwory.Zawartość tomu trzeciego::
  • Michael Bishop „Przyspieszenie”
  • Ray Bradbury „Mały morderca”
  • Marek S. Huberath „Kara większa”
  • Alan Dean Foster „Polacy to ludzie łagodni”
  • R.A. Lafferty „Kraina Wielkich Koni”
  • Ursula K. Le Guin „Dzień przed rewolucją”
  • C.L. Moore „Shambleau”
  • Robert Sheckley „Bezgłośny pistolet”
  • Clifford D. Simak „Grota Tańczących Jeleni”
  • Dan Simmons „Umrzeć w Bangkoku”
  • Michael Swanwick „Powolne życie”
  • John Varley „Naciśnij Enter”
  • Roger Zelazny „Aleja potępienia”
Tytuł: Conan i pradawni bogowie
Autor: Robert E. Howard
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: październik 2011

Pierwszy tom zbiorczy powieści o Conanie. Widziałam wszystkie filmy, cieszę się, że będzie okazja poznać bohatera literackiego, ciekawa jestem, czy jest w nim coś więcej niż to pokazali scenarzyści i reżyserzy...
Oto nadchodzi – zupełnie nowe wydanie rozproszonych dotąd, a niekiedy w ogóle w Polsce nieznanych pierwotnych wersji opowiadań o Conanie z Cimmerii! W trzech tomach zgromadzone zostały wszystkie oryginalne teksty napisane przez Roberta E. Howarda oraz wiele materiałów dodatkowych.Conan z Cimmerii, stworzony przez amerykańskiego pisarza Roberta E. Howarda, pojawił się po raz pierwszy na łamach popularnego czasopisma „Weird Tales” i od razu zawładnął wyobraźnią czytelników. Przez wiele lat, już po śmierci autora, jego teksty ukazywały się w rozmaitych przedrukach, nierzadko obarczone licznymi zmianami redakcyjnymi. Niektóre zostały dogłębnie przerobione, m.in. przez L. Sprague de Campa i Lina Cartera. Publikowane dotąd w naszym kraju wersje odbiegają zatem treścią od howardowskich oryginałów napisanych blisko osiemdziesiąt lat temu.Edycja przygotowywana przez REBIS jako pierwsza w języku polskim opiera się bezpośrednio na tekstach źródłowych i idzie nawet dalej. Prócz samych opowiadań bowiem pojawi się w niej sporo materiałów archiwalnych, dotąd w ogóle niepublikowanych – szkiców, zapisków i notatek Howarda, jakie pozwolą prześledzić proces powstawania poszczególnych historii. Dopełnienie całości stanowią zaś obszerne eseje historyczno- i krytycznoliterackie na temat sagi o Conanie.
FILM
W zeszłym miesiącu zamiast na Skóra, w której żyję byłam na Nosferatu - symfonia grozy i Draculi z 1931 roku i nie żałuję tych decyzji.

Tytuł: Jane Eyre
Scenariusz: Moira Buffini
Reżyseria: Cary Fukunaga
Data premiery: 14 października 2011

Pisałam już kiedyś o tym filmie, a chcę go obejrzeć przede wszystkim ze względu na Michaela Fassbendera, który wcielił się w rolę Rochestera.
Żadna miłość nie jest prosta, ale - jak narkotyk - odurza tylko pierwsza. "Jane Eyre" to opowieść, która wychował miliony nie zawsze rozważnych romantyczek na całym świecie. Współczesna ekranizacja to porywająca i zapierająca dech w piersiach historia o alchemii uczuć. Jane (Mia Wasikowska) nie była dziewczyną, która szukała niezobowiązującego romansu. Choć rozum podpowiadał jej, że fascynującemu Panu Rochersterowi (Michael Fassbender) nie można ufać, oddała mu swoje serce bez reszty.