niedziela, 24 października 2010

O świecie

- World used to be a bigger place.
- World is still the same. It's just less in it.
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata, scenariusz: Ted Elliott, Terry Rossio; reżyseria: Gore Verbinski, 2007.

środa, 20 października 2010

W hołdzie Wergiliuszowi - "Lawinia", Ursula K. Le Guin, tłumaczenie: Łukasz Nicpan, Książnica 2009

Literatura starożytna kojarzyła mi się zawsze z opowieściami o wielkich wojownikach, Odyseuszu, Achillesie, Herkulesie… Autorzy wychwalali ich boskie czyny, kazali im walczyć z potworami, szukać złotego runa, rzucali w wir największych wojen, z bogami i przeciw bogom. Kobiety, jeśli w ogóle występowały, stanowiły najczęściej nagrodę bohatera, zdobywaną w trakcie przygód lub będącą uwieńczeniem wędrówki. Zafascynowana tym światem Ursula K. Le Guin postanowiła dać jednej z nich głos – tytułowa Lawinia opowiada o świecie bohaterów ze swojego punktu widzenia. Opowiada urzekająco i lepiej niż niejeden starożytny poeta. 

Przyszłą żonę Eneasza czytelnik poznaje w tym samym dniu, kiedy Lawinia pierwszy raz zobaczyła Trojańczyka u brzegów swego kraju. Dziewiętnastoletnia wówczas dziewczyna wie już, że to właśnie jemu została przeznaczona, wie też, że to z nich narodzi się nowy lud. Nie powiedzieli jej tego jednak bogowie, a tajemniczy mężczyzna w magicznych lasach Albunei, Poeta, który, chociaż bohaterka nigdy nie wypowiada jego imienia, powołał ją do życia na kartach swego największego dzieła – Wergiliusz, autor Eneidy. I to właśnie spotkanie z Poetą odmieniło los Lawinii i stało się punktem wyjścia jej opowieści. O czasach, w jakich przyszło jej żyć, o bogach, których czciła, o wojnach, których była świadkiem, o mężczyźnie, którego podziwiała i kochała. Ursula Le Guin doskonale i w sposób barwny oddała realia epoki. Pisarka nie odbiega specjalnie od fabuły eposu, urozmaica wydarzenia dodatkowymi opisami, z Wergiliusza czyniąc przewodnika, który zdradza Lawinii fragmenty przyszłości jej i Eneasza. Co więcej, dopisuje własne zakończenie poematu, które przekazuje czytelnikowi bohaterka. Zupełnie inaczej podchodzi również do przedstawienia sił nadprzyrodzonych. O ile za wydarzeniami, które opisał Wergiliusz w Eneidzie, stali bogowie, a biorący w nich udział ludzie to kukiełki w ich intrygach, o tyle autorka przedstawia wydarzenia w sposób świecki, bogowie przedstawieni są tutaj jako lokalne bóstwa, opiekunowie miast, którzy czasem objawiają się wybranym śmiertelnikom; to ludzie są kowalami własnych losów, choć posłusznymi boskim wyroczniom.

Potraktowana przez Wergiliusza jako tło, w powieści Le Guin Lawinia zyskuje ciało i duszę. Wnikliwe studium psychologiczne postaci, prowadzone wciągającym stylem pisarki bez popadania w przydługie refleksje, pozwala wyobrazić ją sobie w pełni – jako godną córę królewską, rozważną władczynię przodków Rzymian, oddaną i kochającą żonę Eneasza, troskliwą matkę przyszłego władcy i wreszcie niezależną, świadomą siebie kobietę tamtych czasów, której charakter wcale tak daleko nie odbiega od wizerunku współczesnych mieszkanek rzeczywistego świata. Prowadzona w pierwszej osobie narracja pozwala wierzyć, że Lawinia żyła naprawdę, chociaż ona sama przekonana jest, że to życie dał jej Poeta:
O ile wiem, właśnie on nadał mi w ogóle jakąś postać. Zanim zabrał się do pisania, byłam tylko cieniem cienia, zaledwie imieniem w rodowej historii.
Wrażenie, że jest tylko bohaterką eposu, a nie żywą osobą, i wątpliwości z tym związane nie opuszczają Lawinii przez całe jej istnienie:
Wiem, kim byłam, mogę wam opowiedzieć, kim mogłabym być, lecz teraz istnieję tylko w tych linijkach pisma. Nie jestem pewna jakości własnego istnienia i zdumiewa mnie, że w ogóle piszę.
Nie powstrzymuje jej to jednak od czerpania z życia wszystkiego, co jej ono oferuje, z pokorą i radością. Nawet wiedza, jaką obdarzył ją Poeta, nie pozbawia Lawinii cieszenia się każdą chwilą. Poznanie przyszłości swojej, a zwłaszcza bolesna świadomość przyszłości ukochanego, nie wpływają na jej decyzje, nie wywołują gniewu na Poetę czy bogów, chociaż rodzą krótkie chwile zwątpienia. Jednak Lawinia nie stara się zmienić swego losu, nie dzieli się też brzemieniem wiedzy z Eneaszem, odwodzi ją od tego silna wiara w bogów i moc słów Wergiliusza.

Chociaż to Lawinia jest główną postacią powieści, a Eneasz opisywany z jej perspektywy, to Ursula Le Guin, podobnie jak Wergiliusz, oddaje wojownikowi niemal boską cześć, choć czyni go bardziej ludzkim niż zrobił to rzymski poeta – jej Eneasz to sprawiedliwy i mądry wódz, którego jednak przytłacza ciężar wojennych czynów. Sam siebie nie uważał za bohatera, ale zdawał sobie sprawę, że nie wolno okazywać słabości nawet najbliższym. Swoją zbroję wojownika nosił całe życie, nawet jeśli ta prawdziwa wisiała w honorowym miejscu, obnażony stawał jedynie przed Lawinią, z nią dzielił się swoimi wątpliwościami i wyrzutami sumienia. To żona okazuje się być opoką, najpierw dla swego ojca, później dla Eneasza, wreszcie dla ich syna Sylwiusza. Tę siłę wyczuwa się w jej postaci bezwiednie, Le Guin nie opisuje bowiem swojej bohaterki jako półbogini lepszej od mężczyzn, można wręcz czasem odnieść wrażenie, że wręcz przeciwnie - że jej postawa jest bierna i nadmiernie pokorna.

O samym poecie Lawinia wypowiada się zawsze z miłością i szacunkiem, powieść jest wszakże swoistym hołdem amerykańskiej pisarki złożonym Wergiliuszowi, o czym Le Guin pisze w posłowiu. Ta miłość, a także bogaty język autorki, plastyczne opisy epoki, emocjonalność, z jaką o swoim życiu opowiada bohaterka, sprawiają, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością (której nie psują sporadyczne wpadki translatorskie i korektorskie), nie mogąc się od niej oderwać, a jednocześnie nie chcąc dotrzeć do ostatniej strony.

Mniej entuzjastyczna, ale bardzo ciekawa recenzja Elenoir.

poniedziałek, 18 października 2010

Co lubię

Śmietanka zaprosiła mnie do łańcuszka o enigmatycznym temacie Co lubię... Jak rozumiem, nie ma sensu pisać o czytaniu książek, oglądaniu filmów czy pisaniu recenzji więc... będzie o tym, co lubię poza tematyką bloga. Kolejność jest całkowicie przypadkowa, proszę się nie sugerować;)

Lubię:
  • moich przyjaciół,
  • poznawać nowych ludzi,
  • spędzać czas z rodziną,
  • Jacka Danielsa z colą wieczorem,
  • herbatę z pomarańczą i sokiem malinowym na chłody,
  • kawę z mlekiem o poranku,
  • czekoladę w każdej postaci,
  • pisać swoją powieść od 10 już lat,
  • tańczyć sama i w parze,
  • spać przynajmniej osiem godzin na dobę,
  • moją pracę,
  • przesiadywać w bibliotece nad książkami, których nie mogę wypożyczyć,
  • spacerować po Warszawie,
  • wycieczki z przyjaciółką,
  • zachody i wschody słońca,
  • pełnię księżyca,
  • koty,
  • rozwiązywać zagadki w towarzystwie Lary Croft...
Chciałabym się teraz dowiedzieć, co lubią Hiliko i Krzysztof.

sobota, 16 października 2010

O cenie i wartości

Nowadays people know the price of everything, and the value of nothing.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

czwartek, 14 października 2010

Archipelagi literatury

Prowadzą blogi, ostatnio postanowiły stworzyć magazyn o literaturze, który planują publikować w internecie co kwartał. Niedawno ukazał się drugi numer Archipelagu, niezależnego magazynu bukinistycznego. Intrygująca, rewelacyjna okładka, nie mniej ciekawa treść, a wszystko dokładnie i w profesjonalnym wnętrzu, którego może pozazdrościć niejeden magazyn wydawany w formie papierowej. Brawo, dziewczyny! I powodzenia!

Strona Archipelagu znajduje się tutaj.

wtorek, 12 października 2010

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... - "Wieczna wojna", Joe Haldeman, tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki, Solaris 2009

Ludzie często wyobrażają sobie świat przyszłości, chociaż obecnie jest to dużo łatwiejsze niż dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Dawniej wynalazki pojawiające się w literaturze science fiction i filmach budziły jednocześnie fascynację, ale i powątpiewanie, że coś takiego jak komputer, telefon komórkowy czy internet w ogóle zostanie wymyślone. Dzisiaj mniej zastanawiamy się nad tym, jak przyszłość będzie wyglądała, nie przywiązujemy już takiej uwagi do gadżetów, bo wiemy, że skonstruowanie większości z nich nie jest niemożliwe. Coraz częściej za to zastanawiamy się, jaki będzie człowiek przyszłości, jak bardzo zmienimy się, ewoluujemy, czy będą nam potrzebne uczucia i czy w ogóle będą nam potrzebni inni ludzie.

Właśnie człowiek przyszłości interesuje Joe’ego Haldemana. Wieczna wojna bowiem nie jest jedynie opowieścią o wojnie Ziemian z obcymi. To historia ludzi, obraz tego, jacy będą za kilkaset czy kilka tysięcy lat. Niewątpliwie wyobrażenie to nie jest optymistyczne, momentami nawet przerażające, ale czytelnik odnosi nieodparte wrażenie, że prawdziwe. Napisana w latach 70. powieść nie epatuje wynalazkami czy pokazami bitew międzygwiezdnych, chociaż trzeba przyznać, że wojenne zmagania opisane są dość realistycznie. Na pierwszym planie jest tutaj William Mandella, żołnierz biorący udział w galaktycznej wojnie, oddalony miliony lat świetlnych od Ziemi, który po powrocie na ukochaną planetę nie może się na niej odnaleźć. I nie dlatego, że ludzie żyją normalnie, a jego dręczą koszmary, nie dlatego, że nie może znaleźć zwyczajnej pracy. Mandella nie może się odnaleźć po powrocie na Ziemię, ponieważ to nie jest już jego Ziemia – nie ma drzew, miasta rozrosły się w kolonie, ludzie przestali się rozmnażać ze względu na przeludnienie, władza promuje homoseksualizm jako sposób bliskości, a heteroseksualni, jak Mandella, spychani są na społeczny margines.
Idealną ucieczką od zwariowanego świata wydaje się być powrót do walki, ale i tutaj Mandella doznaje rozczarowania. Kiedy zaczynał służbę jako szeregowiec, uczono go zabijać „wrogich” Taurańczyków saperką, w dzień walczył lub trenował, w nocy zaś brał udział w seksualnych orgiach albo spotykał się z koleżankami z oddziału na nocne igraszki. Teraz okazało się, że wrogowie nauczyli się walczyć i saperki trzeba było zamienić na karabiny laserowe, a młodzi żołnierze traktują swojego heteroseksualnego dowódcę jak dziwadło. Dla Mandelli jedynym sposobem na przetrwanie szalonych czasów staje się myśl o dawnej kochance, Marygay, z którą stara się skontaktować, a kiedy mu się udaje, okazuje się, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń.

Sama wojna nie zmienia się mimo setek lat jej trwania – wciąż jest bezsensowna, okrutna, wyrachowana i nie służy niczemu poza niszczeniem. Haldeman wyraźnie zaznacza swoje antywojenne stanowisko cynicznym, barwnym stylem, pokazując, że prawdziwymi dowódcami bitew są wielkie koncerny przemysłowe, które ludzi wykorzystują jako ślepe, często zahipnotyzowane narzędzia. Taurańczycy to tylko istoty walczące o swoją ziemię, a człowiek po raz kolejny okazuje się być prawdziwym potworem, który uważa cały świat za należący do niego. Nietrudno dostrzec analogie do wojny wietnamskiej, w której Haldeman sam brał udział.
Chociaż Haldeman starał się pokazać realne zagrożenia, jakie wiążą się z ludzką ekspansją kosmosu, chociaż usiłował oddać zagubienie i problemy, z jakimi musiał borykać się Mandella, gdy wrócił na Ziemię, sposób opowiadania jest zbyt płytki, żeby stał się w pełni realny. Brakuje mi w tej opowieści głębi psychologicznej, mam wrażenie, że autor zmarnował potencjał, jaki tkwi w jego książce. Mandella zastanawia się nad tym, co się stało z jego planetą, jest zszokowany, ale nie trwa to długo i szybko decyduje się walczyć o zachowanie siebie. Przedkłada działanie nad rozmyślania, co mimo wszystko powoduje, że czytelnik nie odczuwa jego zagubienia realnie, sam nie zastanawia się nad opisaną przez autora wizją świata.

Podobnie nieprawdziwe są w powieści kobiety. Autor traktuje postaci żeńskie przedmiotowo – to zwykle ładne, seksowne fizycznie, ale mentalnie zachowujące się jak ich koledzy namiastki kobiet. Lesbijki natomiast to stereotypowe, wredne feministki traktujące mężczyzn jako gorszych od siebie. Być może jest to przestroga dla czytelniczek, aby nie zatracały własnej kobiecości w coraz bardziej bezwzględnym świecie – chociaż wątpliwa, biorąc pod uwagę fakt, że po „Wieczną wojnę” raczej nie sięgają kobiety. Bardziej skłaniałabym się do wersji, że za autorem przemawia tęsknota za uległymi, pięknymi opiekunkami „domowego ogniska”, które cierpliwie czekają na swych mężczyzn. Nie skupia się on bowiem na psychologii żadnej ze swoich bohaterek, nawet Marygay jest tylko wystraszoną zmianami, poszukującą opieki u Mandelli przedstawicielką „słabszej” płci.

Brak psychologizmu tłumi akcja powieści, prowadzona bez przestojów, ciągle coś się dzieje, czytelnik nie ma wiele czasu na zidentyfikowanie się z jakimkolwiek bohaterem. Jako rozrywka dla fanów powieści wojennych z przesłaniem w tle „Wieczna wojna” sprawdza się znakomicie, musiała też wywołać spore poruszenie w chwili wydania, dzisiaj jednak, chociaż nie traci na aktualności, wydaje się niepełną wizją również dlatego, że dziś, choćby po filmowych Terminatorach, które pojawiły się przecież zaledwie dziesięć lat po opublikowaniu książki Haldemana, trudno uwierzyć w wojnę przyszłości prowadzoną przez ludzi.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

niedziela, 10 października 2010

Mam już dwa lata

Czas pędzi jak szalony; nim się zorientowałam, minęły dwa lata odkąd założyłam blog. Przy okazji pierwszej rocznicy napisałam swego rodzaju manifest ideowy mojego podejścia do czytanych książek. Dzisiaj nie będę się powtarzać ani uzupełniać, ponieważ nic się nie zmieniło. Nadal czytam dużo fantasy, coraz częściej patrzę również w stronę science fiction i horroru. W drugim roku nie poświęcałam tyle czasu życiu blogowemu, ile bym chciała, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Chociaż niewiele się zmieni w tym względzie, to staram się nadrabiać zaległości, niestety prawdziwe życie i praca lekko mnie ograniczają. W następnych miesiącach mam nadzieję zamieszczać więcej recenzji z książek naukowych o fantastyce, kilkanaście ciekawych pozycji spokojnie czeka na swoją kolej. Ostatnio sięgam również po klasykę fantastyki, niedługo m.in. ukaże się moja recenzja z Portretu Doriana Graya. Chciałabym też poszerzyć blog o wpisy z recenzji gier komputerowych. W planach mam także ponowną modernizację wyglądu bloga, kto wie nawet, czy nie zmienię miejsca… Piszę o tym tutaj, żeby mieć motywację do zmian, wypominanie będzie więc mile widziane:)

Podobnie jak w zeszłym roku, zamieszczam zestawienie najlepszych i najgorszych książek. W tym roku postanowiłam również zrobić listę najlepszych i najgorszych filmów/seriali z ostatnich dwóch lat, żeby być na czysto następnym razem. Linki do recenzji znajdują się również w wąskiej szpalcie bloga. Dla przypomnienia listę najlepszych pozycji liczymy standardowo - od najsłabszych (6. miejsce) do najlepszych (1. miejsce); w przypadku najgorszych pozycji odwrotnie - na miejscu 5./6. znajduje się najmniej irytująca, na 1. the worst of the year ever.

Najlepsze książki roku drugiego:
  1. Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie 2009 - za trafne i bezpruderyjne spostrzeżenia na temat polskiego społeczeństwa, za odwagę mówienia o bolączkach bez owijania w bawełnę, za barwny styl i za miłość do Williama Blake'a.
  2. Michał Cetnarowski, Labirynty, Powergraph 2009 - za niezwykłą liryczność słowa, umiejętność poruszania do głębi i oryginalność.
  3. Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t. 1, Fabryka Słów 2005 - za ukazanie alternatywnego świata w sposób realistyczny, za grę z konwencją, humor i rewelacyjne zakończenie tomu.
  4. Roland Topor, Cztery róże dla Lucienne, L&L 1995 - po raz kolejny Roland Topor znalazł się w zestawieniu najlepszych książek, po raz kolejny z tych samych względów - za ironię, cięty język, bezpardonowe obnażanie rzeczywistości.
  5. Bartłomiej Rychter, Złoty wilk, W.A.B. 2009 - za plastyczne i wierne historycznie opisy polskiego XIX wieku, umiejętność budowania napięcia, świetną okładkę i stronę redakcyjną.
  6. Garth Nix, Sabriel, Wydawnictwo Literackie 2004 - za rewelacyjne i oryginalne przedstawienie wątku nekromancji, ironiczny humor i wciągający styl.
Najlepsze filmy/seriale roku drugiego:
  1. Quentin Tarantino, Inglourius Basterds, 2009 - to najlepszy film zeszłego roku i najlepszy obraz Tarantino od czasu Kill Billa Vol. 1, prześmiewczy obraz II wojny światowej, świetne kreacje aktorskie, wyborne dialogi, rewelacyjna muzyka.
  2. Neil Blomkamp, Dystrykt 9, 2009 - przykład, jak niewielkim kosztem można zrobić rewelacyjny film science fiction, najlepszy debiut reżyserski ostatnich lat, genialna rola Sharlto Copley'a.
  3. Darren Aronofsky, Źródło, 2006 - jeden z najpiękniejszych, najbardziej poetyckich i wzruszających filmów o miłości i śmierci, jakie kiedykolwiek widziałam.
  4. Bennett Miller, Capote, 2005 - mocny film o wyrachowaniu i dążeniu do celu za wszelką cenę, genialna rola Philipa Seymoura Hoffmana.
  5. Tim Burton, Corpse Bride, 2005 - jeden z najlepszych filmów Tima Burtona, niesztampowa, przewrotna komedia romantyczna w mrocznej stylistyce i z równie mrocznym humorem.
  6. Alan Ball, True Blood, sezon I, 2008 - rewelacyjny serial komediowy o wampirach, parodia paranormal romance z prozą Charlaine Harris na czele, niezależny i o wiele lepszy od książkowego oryginału.
Najgorsze książki roku drugiego:
  1. Kim Harrison, Dobry, zły i nieumarły, MAG 2010 - w zeszłym roku książka Kim Harrison znalazła się na czwartym miejscu najgorszych powieści, jakie przeczytałam, dzisiaj zdecydowanie króluje miałkością fabuły, słabością stylu i pretensjonalnością.
  2. Charlaine Harris, Martwy dla świata, MAG 2010 - najsłabszy tom cyklu o Sookie Stackhouse, jaki czytałam, brak mu podstawowego atutu Harris - zabawy z konwencją, parodii.
  3. Elizabeth Chadwick, Córki Graala, Aurum 2009 - patos i schematyczność tej powieści irytował mnie proporcjonalnie do postępów w czytaniu.
  4. Henri Loevenrbruck, Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi, Otwarte 2010 - jedna z marniejszych książek dla młodzieży, jakie zdarzyło mi się czytać, przesadnie schematyczna, spłycona; nietrafiona okładka.
  5. Stephen Briggs, Humor i mądrość Świata Dysku, Prószyński i S-ka 2009 - kiepski chwyt marketingowy.
  6. China Mieville, Dworzec Perdido, Zysk i S-ka 2003 - pewnie wielu zdziwi ta książka na tej liście, ale ilekroć myślę o katordze, jaką było dla mnie jej czytanie, a także o tym, jak wielkim rozczarowaniem dla mnie się okazała, stwierdzam, że miejsce Dworca znajduje się właśnie tutaj.
Najgorsze filmy/seriale roku drugiego:
  1. Mark Steven Johnson, Ghost Rider, 2007 - jeden z najgorszych i najbardziej kiczowatych filmów, jakie miałam nieprzyjemność obejrzeć.
  2. Gavin Hood, X-Men Genesis: Wolverine, 2009 - kolejny kiepski film, odcinanie kuponów od całkiem zmyślnej trylogii o mutantach.
  3. Legend of the Seeker, sezon I, 2008 - gdy myślę o tym serialu, pierwsze określenia, jakie mi przychodzą do głowy, to "schematyczny", "przesadnie religijny", "upupiony".
  4. Mike Newell, Książę Persji: Piaski Czasu, 2010 - jedno z większych rozczarowań filmowych tego roku, uładzony, płaski, typowo hollywoodzki obraz ze szkodą dla świetnej serii gier.
  5. Joe Wright, Pokuta, 2007 - jedyną mocną stroną tego filmu jest postać Briony, fabuła i pozostali bohaterowie to marne tło.

piątek, 8 października 2010

O przebaczeniu II

When we blame ourselves we feel that no one else has a right to blame us. It is the confession, not the priest, that gives us absolution.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

czwartek, 7 października 2010

O ludziach II

There are only two kinds of people who are really fascinating - people who know absolutely everything, and people who know absolutely nothing.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

poniedziałek, 4 października 2010

O małżeństwie

Men marry because they are tired; women because they are curious; both are disappointed.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Book 2005.

piątek, 1 października 2010

Październik w kinach

Tytuł: Dorian Gray
Scenariusz: Toby Finlay
Reżyseria: Oliver Parker
Data premiery: 1 października 2010
 
Jedna z oczekiwanych przeze mnie premier tego roku. Trailer zapowiada film obiecująco, wiem już na pewno, że film jest pięknie zrobiony (głównie efektami komputerowymi) i ma klimatyczną muzykę, ale czy to ambitne kino? Okaże się. Jestem w trakcie czytania Portretu Doriana Graya Oscara Wilde'a, ale ponieważ ambitnie postanowiłam zapoznać się z oryginałem, zapewne film obejrzę wcześniej... Ciekawa jestem zwłaszcza roli Colina Firtha, który nie jest angielskim amantem, a występnym angielskim lordem. Jestem nieco sceptycznie nastawiona do Bena Barnesa, odtwórcy roli tytułowej, który najbardziej znany jest z filmu Opowieści z Narni: Książę Kaspian i tam wypadł dość pospolicie, nie wiem, czy jest sobie w stanie poradzić z tak naładowaną emocjami postacią jak Gray.
Jedna z najmroczniejszych legend zrealizowana w konwencji gotyckiego horroru, oparta na powieści Oscara Wilde'a. Młody chłopak, Dorian Gray (Ben Barnes) przybywa do Londynu. Na miejscu poznaje malarza Basila Hallwarda (Ben Chaplin), który zafascynowany hipnotyczną urodą i niewinnością młodzieńca postanawia namalować jego portret. Na jednym ze spotkań towarzyskich, Dorian poznaje Lorda Henry’ego Wottona (Colin Firth), który urzeka go swoimi oryginalnymi poglądami. I choć teorie Henry'ego na

...
początku budzą w chłopcu sprzeciw, to  mimowolnie im ulega. Gdy Dorian po raz pierwszy widzi swój portret, wypowiada pochopne życzenie: oddałby wszystko, żeby zachować młodość i urodę jak te uchwycone na płótnie – nawet za cenę duszy. Od tego momentu życie Doriana zmienia się radykalnie. Z niewinnego chłopca zmienia się w upadłego anioła, choć jeszcze nie wie jaką cenę przyjdzie mu zapłacić.
Tytuł: Mr. Nobody
Scenariusz: Jaco Van Dormael
Reżyseria: Jaco Van Dormael
Data premiery: 22 października 2010

Za to ten film pretenduje do ambitniejszych, przepełnionych metaforami obrazów usiłujących odpowiedzieć na życiowe pytania. Bardzo lubię Jareda Leto, który tutaj gra główną rolę, ale nie wiem, czy wybiorę się do kina, czy może poczekam na wydanie DVD, żeby obejrzeć go w spokoju.
Nemo Nobody wiedzie zwyczajne życie u boku swojej żony, Elise i trójki dzieci, aż do dnia kiedy budzi się jako stary mężczyzna w roku 2092. Jako 120-latek jest najstarszym człowiekiem na świecie i jednocześnie ostatnim śmiertelnikiem pośród ludzi, którzy stali się nieśmiertelni na skutek medycznego postępu. Co więcej nikt z obecnie żyjących nie interesuje się Nemo, ani nie zawraca sobie nim głowy. Aby wrócić do czasów obecnych, Mr. Nobody, musi odnaleźć odpowiedzi na następujące pytania - Czy jego życie mu odpowiadało? Czy kochał właściwie swoją żonę i dzieci? Teraz jego celem staje się znalezienie prawidłowych odpowiedzi.
Tytuł: Pozwól mi wejść
Scenariusz: John Ajvide Lindqvist
Reżyseria: Tomas Alfredson
Data premiery: 22 października 2010

O tym filmie/książce? (nie mogę znaleźć tego wpisu!) pisał już kiedyś Cedro. Na pewno nie zdążę już przeczytać książki, ale film na pewno obejrzę. Ciekawa jestem, w jaki sposób autorzy przedstawili dziewczynkę-wampira i czy Lina Leandersson poradziła sobie lepiej od Kirsten Dunst i jej najlepszej roli w dorobku - wampirzycy Klaudii w Wywiadzie z wampirem. W październiku w kinach pojawi się również amerykańska wersja horroru, ale jakoś nie jestem przekonana do remake'ów hollywoodzkich...
Dwunastoletni Oskar jest wrażliwym, nieco bojaźliwym chłopcem, prześladowanym przez silniejszych kolegów z klasy. Jego rówieśniczka - blada i zawsze poważna Eli wychodzi z domu tylko w nocy. Spotykają się na blokowym podwórku szwedzkiego osiedla gdzieś na peryferiach miasta. Wraz z pojawieniem się dziewczynki, w okolicy zaczynają się dziać przerażające i trudne do wytłumaczenia rzeczy. Wspólnym mianownikiem tych zdarzeń jest krew. Zamkniętego w sobie chłopca, wydaje się to fascynować. Potrwa to
...
dopóki Oskar nie odkryje, że Eli jest... wampirem. Szwedzki filmowiec Tomas Alfredson przedstawia bardzo sugestywny i nietypowy obraz dorastania. Przyjaźń, odrzucenie i przywiązanie splatają się w tym niepokojącym, mrocznym i poetyckim zarazem filmie opartym na bestsellerowej powieści Johna Ajvide Lingqvista, okrzykniętego ‘drugim Stephenem Kingiem’.
Tytuł: Vampires Suck
Scenariusz: Jason Friedberg, Aaron Seltzer
Reżyseria: Jason Friedberg, Aaron Seltzer
Data premiery: 29 października 2010

Polski tytuł to Wampiry i świry - kompletnie nieadekwatny i w ramach buntu nie zamierzam go używać. To to może nie będzie hitem i arcydziełem na miarę światowego kina, poza tym nie wiem, czy jest sens robić parodię z filmowej serii Zmierzch, która sama w sobie parodią jest, ale... po kilku drinkach, a może i bez, może to być całkiem zabawna komedia. No i pan Chow z Kac Vegas przesądził, że zamieściłam ten film w moich zapowiedziach...
Parodia młodzieżowych horrorów spod znaku "Zmierzchu", w reżyserii Jasona Friedberga i Aarona Seltzera, reżyserów "Komedii romantycznej" i "Poznaj moich Spartan", współscenarzystów "Strasznego filmu". W jednej z głównych ról: Ken Jeong, niezapomniany pan Chow z "Kac Vegas".