wtorek, 10 maja 2011

Misja na Księżyc - "Moon", scenariusz: Nathan Parker, reżyseria: Duncan Jones, 2009

Nie będzie to długa recenzja, ponieważ nie sposób pisać o Moon Duncana Jonesa bez ujawniania szczegółów fabuły, co z kolei popsułoby całokształt filmu. Dlatego ograniczę się do krótkiego, no, krótszego niż zazwyczaj opisania wrażeń z seansu.

Moon został zrealizowany niewielkim, w porównaniu do hollywoodzkich produkcji, nakładem kosztów jako kino niezależne. Nie znajdziecie tutaj widowiskowych efektów specjalnych ani kosmicznych walk, nie ma też plejady gwiazd. Jest natomiast stacja kosmiczna na Księżycu, obsługiwana przez maszyny i nadzorowana przez jednego człowieka, Sama Bella (Sam Rockwell), który z ramienia potężnej korporacji pilnuje, aby do Ziemi docierały kapsuły mieszczące w sobie hel-3, nowe źródło energii wydobywane z naturalnego satelity naszej planety.

Jak na film jednego aktora, którego akcja osadzona jest głównie wewnątrz stacji kosmicznej, Moon przykuwa uwagę cały czas właśnie grą aktorską i opowiadaną historią. Duncan Jones wespół z Nathanem Parkerem udowadniają, że science fiction, a co za tym idzie fantastyka, może poruszać tematy istotne, te globalne i te bardziej osobiste, w sposób niezwykle poruszający i prosty zarazem. Film dotyka wielu ważnych kwestii: poszukiwania nowych źródeł energii przez ludzi, ich ekspansji w kosmosie, polityki wielkich firm, wobec których znaczenie pojedynczego człowieka jest nikłe. Ale przede wszystkim skupia się na tym pojedynczym człowieku. Na relacjach międzyludzkich, istocie człowieczeństwa, samotności, codzienności odosobnienia, a także na związku człowieka z maszynami, nie zawierającego jednak przerażającej wizji rodem z Terminatora, którą ostatnio twórcy science fiction lubią straszyć.

Moon to bardziej spektakl, gdzie didaskalia nie przypominają w niczym gadżeciarskich wynalazków, w których przoduje Hollywood. Główny bohater znajduje się w białych, wąskich pomieszczeniach, sypia na pryczy w niewielkim pokoju, jada w ascetycznie czystej kuchni, która nie różni się niczym od korytarza, ogląda stare filmy na zwykłym ekranie o wielkości może dwudziestu jeden cali, ćwiczy na bieżni, nudę zabija rzeźbieniem modelu miasta albo doglądaniem kilku roślin, z którymi rozmawia. Za jedynego „żywego” towarzysza służy mu inteligentny komputer Gerty, któremu głosu udzielił Kevin Spacey, urzekające w swojej prostocie wielkie pudło z kamerą o ruchomym obiektywie służącym za oko i ekranem z emotikonami, zmieniającymi się w zależności od potrzeby reakcji.

Film wyśmiewa amerykańską papkę, którą codziennie karmieni są obywatele Stanów Zjednoczonych, przekonywani o własnej niezwykłości i wyjątkowości, tak naprawdę służącej ich ogłupianiu i podporządkowaniu systemowi. Całości dopełniają piękne zdjęcia Gary’ego Shawa oraz rewelacyjna i doskonale współgrająca z obrazem muzyka skomponowana przez Clinta Mansella. Motywem tła jest natomiast piosenka Chesneya Hawkesa The One And Only, która, chociaż dla wykonawcy stała się prorocza (żaden późniejszy utwór nie odniósł takiego sukcesu, a piosenkarz pożegnał się z karierą po wydaniu drugiej płyty), jest ironicznym symbolem powtarzalności. Moon powinien się znaleźć w klasyce kina science fiction, a już na pewno znajdzie się na mojej liście najlepszych filmów SF.

O, i jednak całkiem sporo mi się napisało.
 
The One And Only - Chesney Hawkes

6 komentarzy:

  1. No, do najlepszych bym go nie zaliczyła, ale był zdecydowanie dobry. Taki świeży powiew jak ostatnie District 9 i Monsters.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak oglądałam film po raz pierwszy, to miałam mieszane odczucia, dopiero drugie podejście skłoniło mnie do takiego zdania. Monsters nie widziałam - ten chodzi: http://www.imdb.com/title/tt1470827/?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, bardzo mnie zaskoczył, dałam mu aż 8. Myślę, że niskie oceny tego filmu wynikają z tego, że dzieciarnia poszła do kina i chciała mieć efekty specjalne, łubu-dubu i agresywnych obcych robiących jatkę w Meksyku. a tu lipa ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, w takim razie rozejrzę się za nim, dzięki:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Moon" leży u mnie na dysku (cii, jakby co, to nie ja to pisałam) od pół roku i wciąż mi nie po drodze, żeby to obejrzeć. Ale skuszę się, bo widzę, że to coś, co może mi się naprawdę spodobać. Lubię minimalizm.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak obejrzysz, napisz, co sądzisz, ciekawa jestem, jak Ty odbierzesz ten film:-)

    OdpowiedzUsuń