piątek, 26 czerwca 2009

Kryminał noir klasy B - "Kino Venus", Marcin Wroński, Red Horse 2008

Lublin lat 30., kryminalna intryga, przyciągająca uwagę okładka z wizerunkiem gwiazdy przedwojennego kina Marleny Dietrich (projekt Magdy Zawadzkiej) i recenzja na blogu Śmietanki skusiły mnie do przeczytania książki  Marcina Wrońskiego, chociaż byłam zniechęcona do tego pisarza po Wężu Marlo (moim zdaniem kompletnym nieporozumieniu pisarskim). Po lekturze Kina Venus stwierdziłam, że chociaż autor nie znajdzie się na mojej liście ulubionych pisarzy, to zdecydowanie lepiej wychodzi mu powieść kryminalna.

Kino Venus to kolejna książka z cyklu Wrońskiego o komisarzu Maciejewskim - przystojnym mężczyźnie, świetnym, ale i surowym policjancie, który nie zna słowa "niemożliwe". Tym razem do rozwiązania jest sprawa handlu kobietami, aktualna przecież i dziś. Plusy należą się powieści za kilka rzeczy: oryginalny pomysł, konkretnie osadzony w realiach lat 30.; momentami całkiem niezły humor; klimat Lublina z początku XX wieku, miasta, które dobrze znam i w którym często bywałam jeszcze kilka lat temu; a także wplecenie w fabułę autentycznych postaci z tamtych czasów - m.in. Józefa Zakrzewskiego (naprawdę nazywał się Józef Łobodowski) i Zenona Friedwalda. Książka jest sprawnie napisana, z dbałością (chociaż nieprzesadną) o stylizację, chociaż zauważyłam kilka błędów stylistycznych właśnie, nie jest to jednak wielki problem.

Mój ulubiony fragment (rzadko jednak zdarzały się takie perełki):
Kiedy Maciejewski podszedł do furtki, w ogródku na huśtawce siedziała dziewczynka, na oko pięcioletnia. Zyga wyrzucił papierosa i uśmiechnął się. Mała zeskoczyła na ziemię.
- Tato, tato, złodziej! - wołała, uciekając do domu.
Niestety, wszystkie te cechy nie wystarczyły, żeby powstała naprawdę dobra lektura z porywającą intrygą. Akcja prowadzona jest na podobieństwo słabych filmów noir z lat 40., nie ma tutaj żadnego zaskoczenia - czytelnik prowadzony jest za rączkę od punktu A do punktu B. Mimo prostej formuły w powieści panuje bałagan organizacyjny - postaci wyskakują nie wiadomo skąd. Lublin także wydał mi się wyidealizowanym, zbyt czystym i bezpiecznym miastem, jak na owe czasy, co odjęło mu cały mroczny urok. Drażnił mnie także schemat powieści - przystojny, świetny policjant i piękna femme fatale, której urokowi on ulega. Niewiarygodny jest obraz komisarza Maciejewskiego - inteligentny, elokwentny, wielbiciel Procesu Franza Kafki, najlepszy w swoim fachu, którego doświadczenie i intuicja nigdy nie zawodzą, a dał się uwieść tak prostej, nieciekawej, bezbarwnej i ani trochę intrygującej dziwce. Rozumiem, że siła podświadomości jest wielka (udawała panienkę z dobrego domu, nieudolnie zresztą), ale żeby aż tak... Od dobrej książki kryminalnej oczekuję albo dobrej, zaskakującej intrygi, albo psychologicznego przedstawienia bohaterów, czy to dobrych, czy złych (najlepiej, oczywiście, jeśli te cechy łączą się ze sobą). W Kinie Venus braku intrygi nie rekompensuje rys psychologiczny postaci, którego najzwyczajniej w świecie nie ma.

Artykuł, o którym pisała Śmietanka, znajdziecie tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz