niedziela, 6 czerwca 2010

Świat w kolorze oktaryny - "Kolor magii", Terry Pratchett, tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 1994

Kolor magii to pierwszy tom cyklu ze świata Dysku, który liczy sobie obecnie ponad czterdzieści części. Zdecydowanie nie jest to najlepszy debiut, dawką humoru nie dorównuje późniejszym pozycjom w dorobku Terry’ego Pratchetta. Znajdziemy tutaj oczywiście wszystko to, co charakterystyczne dla powieści autora – opisy płaskiego świata trzymanego przez słonie stojące na wielkim żółwiu, absurdalny humor i dywagacje na temat współczesności, a także wyśmiewanie konwencji fantasy – nie jest to jednak tak zabawne, jak choćby Kosiarz

Głównym bohaterem książki jest Rincewind, wykazujący niezwykłą wolę przetrwania mag, którego tak właściwie nie można nazwać magiem, ponieważ nie zna on żadnych zaklęć oprócz jednego z ośmiu największych czarów świata (wszystko przez nadmierną ciekawość i księgę magii Octavo). Ma on za to wybitną zdolność do nauki języków, przez co wpakował się w niezłe tarapaty, gdy przypadkiem spotkał Dwukwiata, turystę z Kontynentu Przeciwwagi, wykazującego się z kolei niezwykłą chęcią zobaczenia najniebezpieczniejszych atrakcji, o jakich słyszał jedynie w baśniach. Szantażowany przez patrycjusza Ankh-Morpork Rincewind musi zaopiekować się beztroskim człowieczkiem, co prowadzi ich obu w kolejne kłopoty. Z tą różnicą, że jeden panicznie lęka się o własne życie i usiłuje za wszelką cenę się z nich wydostać, a drugi brnie w nie z uporem maniaka i uśmiechem najszczęśliwszego człowieka na świecie…

Bohaterowie przemierzają więc kolejne mile, zachwycony wszystkim Dwukwiat spełnia swoje marzenia – poznaje wielkiego bohatera, Hruna Barbarzyńcę, odkrywa tajemnicze skarby w przeklętej świątyni Bel-Shamharotha, spotyka driady, razem z magiem trafia również do Zmokbergu, królestwa smoków, by ostatecznie wylądować na Krawędzi świata… Przez cały ten czas Rincewind z heroicznym wysiłkiem wymyka się spod kosy Śmierci, którego te działania wielce irytują. Mag musi też uważać na Bagaż Dwukwiata, wielki niebezpieczny kufer zrobiony z myślącej gruszy, który podąża za swym panem dokądkolwiek ten się uda.

Mimo że jest to pierwsza część cyklu i dowiadujemy się w niej całkiem sporo o Dysku oraz obyczajowości jego mieszkańców, to większość informacji powtarzanych jest w kolejnych tomach, dużo bardziej sensownie. Informacje o przedstawionym w Kolorze magii świecie są chaotyczne i trudno się tak naprawdę zorientować, o co chodzi w dygresjach pisarza. Podobnie niejednokrotnie spotkamy się jeszcze z tytułowym kolorem magii – oktaryną, ósmym kolorem tęczy, widocznym jedynie dla istot obdarzonych magicznymi mocami, czyli przez czarodziejów i… koty.

Widać, że autor doskonale zna konwencję literatury fantasy i stara się wpleść jak najwięcej znanych motywów, by je ośmieszyć. Niestety z marnym skutkiem, dowcip jest tu bowiem wymuszony, a gra z konwencją mało błyskotliwa. Ponadto nie ma tutaj tak lubianych przeze mnie drwin ze współczesności – szydzenie z kultury zwiedzania przez Europejczyków to niewiele w porównaniu z obnażaniem problemów i tematów tabu w następnych książkach Pratchetta. Być może na początku lat 80. (w Wielkiej Brytanii Kolor magii ukazał się w 1983 roku) powieść była świeżym powiewem, dzisiaj jest już zaledwie zefirkiem. W lekturze przeszkadzać może również słaba strona redakcyjna, dużo literówek i błędów interpunkcyjnych. Tym, którzy do tej pory nie zapoznali się ze Światem Dysku, odradzam sięgnięcie po Kolor magii. O wiele lepiej zaopatrzyć się w późniejsze tomy cyklu, w których dowcip Pratchetta się wyostrzył i stał się naturalną, nieodłączną częścią powieści, tym bardziej, że nie są to już tylko książki parodiujące fantasy. Pozycja obowiązkowa tylko dla zagorzałych fanów pisarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz