środa, 9 września 2009

Polconowe opowieści cz. IV (c.d. soboty)

W międzyczasie do naszej grupki dołączył kolejny polconowiec, Andrzej:-) O 17.00 więc we trójkę (Lili, ja i Andrzej) poszliśmy na prelekcję Anny Brzezińskiej o banitach i ludziach luźnych na średniowiecznych gościńcach. Chociaż nie przepadam za książkami Ani, to polubiłam jej sposób opowiadania, bo spotkanie prowadziła całkiem ciekawie i z humorem, a przy okazji dowiedziałam się kilku istotnych rzeczy o średniowieczu jako takim. Mowa była przede wszystkim o ludziach żyjących na gościńcach, i to nie tylko o banitach, czy zbójach. Mentalność ludzi w tych czasach diametralnie różniła się od naszej, ówczesnej. Dzisiaj liczy się odrębność, indywidualność, natomiast mniej więcej do XIII wieku dla ludzi niezwykle ważna była przynależność do społeczności. Dotkliwą więc karą było wykluczenie z tej społeczności, wyklęcie z miast, zakaz wstępu do nich. Dodatkowo, w zależności od przewinienia, przed wyświęceniem z miasta skazańców okaleczano, a to wypalano znamię na różnych, widocznych częściach ciała, a to wyłupywano oko, czy obcinano palce - w ten sposób można było delikwenta rozpoznać i ominąć szerokim łukiem z pogardą. Na traktach spotkać można było również żebraków, pątników (jedyni, którym pomagano), prostytutki (najczęstszym miejscem ich bytności były... cmentarze, gdyż w ówczesnych czasach wielu ludzi chodziło do kościoła nie tylko na mszę świętą...), komediantów, kuglarzy, kupców, gawędziarzy, czeladników (podróżowali z miasta do miasta, by uczyć się swej profesji, co nie było łatwe, bo rzadko kiedy ktoś ich przyjmował). Ci ludzie nie byli szanowani, nawet handlarze nie cieszyli się uznaniem, załatwiano z nimi sprawunki i nie poświęcano im większej uwagi. Zdarzały się również, rozsławione przez fantasy, grupy zbójeckie, złożone przede wszystkim ze wzgardzonych, rozgoryczonych służbą dla państwa/miasta żołnierzy i najemników. Na średniowiecznej drodze można też było natknąć się na szaleńców i osoby kalekie. Ludzie żyjący poza nawiasem społeczności wychodzili ze swoich ról, jakie pełnili w danym mieście, dla niektórych było to błogosławieństwem, jednak dla większości tragedią. Od ok. XIV wieku na trakty zaczęli wyruszać także szlacheccy panowie, przede wszystkim młodzi żakowie, podróżujący do miast nauki, a tak naprawdę szalejący we wszelkiej rozpuście. W XVI wieku zaczęła rozwijać się turystyka, powstawały pierwsze przewodniki. Dopiero wtedy też karczmy stały się potrzebne i zaczęły być budowane na gościńcach, a nie, jak się powszechnie uważa, w średniowieczu.

Po prelekcji zeszliśmy na dół, do sali 039, gdzie odbyć się miały Smoki Fandomu. Szybko jednak wyszliśmy, stwierdzając, że to impreza raczej zamknięta, dla wtajemniczonych.  Co to w ogóle było, nie wiemy do dzisiaj... Postanowiliśmy zabić czas i pójść na panel dyskusyjny Literatura, komiks, film: przenikanie fantastycznych światów. Ale i tam nie zabawiliśmy długo, bo okazało się, że spotkanie trzeba skończyć wcześniej ze względu na przeniesienie Gali Zajdlowej do innego budynku, oddalonego o 10 minut drogi od miejsca konwentu. Odwiedziliśmy więc namiot konwentowy i już jako pięcioosobowa ekipa (ja, Lili, Tanit, Andrzej i Maeg) skierowaliśmy swe kroki w tajemniczym kierunku (mieli nas kierować gżdacze, ale chyba mieli inne zajęcia). Po drodze spotkałam cudo, wyszykowane do ślubu i nie mogłam się oprzeć, żeby nie zrobić mu zdjęcia:
Śliczny Rolls Royce, wersja ślubn
Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, dzięki trafnemu zmysłowi orientacyjnemu Tanit i mapce satelitarnej, okazało się, że sala jest dopiero przygotowywana. Około 20.00 udało nam się wejść do niej i zająć pierwsze miejsca. Szybko jednak musieliśmy się ewakuować do 4. rzędu, bo 3 pierwsze miały być dla VIP-ów. Do auli napływali kolejni uczestnicy konwentu i stało się jasne, że szybka reorganizacja miejsca imprezy była konieczna - w największej auli budynku LODEXU nie zmieściłoby się tyle ludzi.
Nadchodzą, wciąż nadchodzą...
Powoli schodzili się też goście (zasłyszane z rozmowy telefonicznej: "Gdzie to, u licha jest?!"). Mniej śmiali sądzili, że uda im się uniknąć siedzenia w pierwszym rzędzie, ale czujne oczy gżdaczy i niektórych uczestników wyłapywały delikwentów. Maeg, na ten przykład, pogonił Jacka Dukaja do pierwszej ławki;-) Przez kolejnych 15 minut technicy, wśród entuzjastycznego dopingu zebranych (wygrywanie oklaskami rytmu hitu Queen We Will Rock You), bawili się ustawianiem ekranów, na których miał być wyświetlony krótkometrażowy film Tam i z powrotem w reżyserii Michała Baczunia na podstawie opowiadania Janusza A. Zajdla. Prawidłowe ustawienie wywołało dzikie okrzyki aprobaty ze strony szerokiej publiczności. Następne 10-15 minut prowadzący Galę wymieniali sponsorów generalnych, sponsorów medialnych i wszelkich innych, którym dziękowali za wkład w organizację Polconu. Potem były jeszcze wystąpienia grzecznościowe, oficjalnie potwierdzono, że kolejny konwent odbędzie się w Cieszynie jako Tricon (Polcon, Eurocon, Parcon). W końcu nastąpił drugi - główny punkt programu - projekcja filmu. Byłam zachwycona jakością zdjęć (odpowiada za nie Jacek Drofiak), grą aktorską, muzyką i opowiedzianą historią - chory śmiertelnie mężczyzna postanawia poddać się hibernacji do czasu, aż znajdzie się lekarstwo na jego przypadłość, mija jednak ponad 100 lat i wybudzony do życia bohater nie może odnaleźć się w zastanej rzeczywistości, decyduje się więc ponownie poddać hibernacji do czasu, aż ludzie znajdą sposób na powrót do przeszłości... Tym samym Zajdel trafił na moją listę zapoznawczą.

Film nagrodzono głośną owacją, po czym przyszedł czas na pierwszy - główny punkt programu: wręczenie statuetek. O tym, kto dostał nagrodę w kategorii powieść i opowiadanie pisałam tutaj . Niestety frekwencja była bardzo niska, głosowało bodajże 270 osób, z czego 4 zawaliły sprawę. Przyznam się ze wstydem, że nie zagłosowaliśmy z Filipem, bo w nadmiarze wrażeń i ogromie spotkań zwyczajnie zapomnieliśmy. Za rok na pewno nie zapomnę, mało tego!, przeczytam wszystkie nominowane książki i opowiadania!

Nadszedł czas na świętowanie. Większość fantastów postanowiła udać się do klubu Cotton, oczywiście nas też nie mogło tam zabraknąć. Tego wieczoru ogródek cottonowski opanowany był całkowicie przez polconowców, nie-polconowcy szybko przenosili się gdzie indziej, przerażeni zapewne rozmowami o literaturze na tyle głosów. Nasza paczka zajęła jeden ze stolików. Rozmawialiśmy sobie, popijając piwo/drinki/soki/wodę... (dobra, wylewając też, ale byłam jeszcze wtedy trzeźwa i to był przypadek i wylało się zaledwie kilka kropel!) A potem przyszedł Paszko i przyniósł miód własnej produkcji... Pewnie miał plan obejść wszystkich z jednym kuflem wypełnionym trunkiem, ale gdy dotarł do mnie... Co tu dużo opowiadać, nie oddałam i przez resztę wieczoru rozgrzewałam się pysznym pitnym miodem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz