niedziela, 23 stycznia 2011

Dziś prawdziwych czarodziejów już nie ma - "Czarnoksiężnicy", redakcja: Jack Dann & Gardner Dozois, Rebis 2009

Zbiór opowiadań Czarnoksiężnicy zawiera osiemnaście utworów bardziej i mniej znanych twórców fantastyki w Polsce. Liczyłam właśnie na te mniej znane nazwiska i na nich się nie zawiodłam, w przeciwieństwie do autorów takich jak Tanith Lee, Garth Nix czy Nancy Kress.

Jak zwykle bywa w przypadku gdy w jednym tomie pojawiają się historie pisane przez wielu autorów, tak i tutaj opowiadania różnią się znacznie od siebie stylem i pomysłami. Niestety ta różnorodność nie idzie w parze z dobrą jakością. Większość tekstów to przeciętne utwory pisane dla dzieci i młodzieży, kilka z nich wydawały się być wyrwane z kontekstu, przez co jako samodzielne opowieści były niepełne. Zaledwie sześć opowiadań z całego zbioru zasługuje na uwagę i można o nich powiedzieć najwięcej dobrego, dwie historie to prawdziwe perły. W wielu opowiadaniach znajdziemy zupełnie innych czarnoksiężników, niż przywykliśmy spotykać w powieściach fantasy. Przeważnie nie są to stateczni starsi panowie z długą brodą, w kapeluszach ze szpicem. Autorzy udowadniają, że czarnoksiężnikiem może być każdy i często nie wyróżnia się on z tłumu.

Największym rozczarowaniem okazał się Neil Gaiman, chociaż nie jako pisarz sam w sobie. Po pierwsze dlatego, że opowiadanie Nagrobek czarownicy już znałam z Księgi cmentarnej. Przyznam, że najbardziej czekałam na tego autora, a wydawca nie poinformował o tytułach opowiadań. Drugim powodem jest fatalne tłumaczenie historii, jakby usilnie starało się być inne od, co tu kryć rewelacyjnego, przekładu Pauliny Braiter. Te dwa fakty tak mnie zraziły, że przeczytanie całego zbioru zajęło mi ponad rok.

Ostrokrzew i żelazo Nixa to kolejny z licznych w zbiorze przykładów zbyt dosłownego tłumaczenia. Jedyne, co pamiętam z tego opowiadania, to mnóstwo błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, logicznych, które sprawiały, że prosty język był trudny do strawienia. Po dwóch nieudanych próbach trafił się ciekawy młodzieżowy tekst Mary Rosenblum. W Barwnej wizji opowiada ona o małej czarodziejce, która spogląda na ludzi przez pryzmat ich kolorowej aury i widzi słowa kolorami malowane. Nieskazitelny rubin Kage Baker przybrała natomiast formę przypowieści, całkiem sympatycznej, ale konserwatywnej, naiwnej i zupełnie nieaktualnej, o tym, co powinno się tak naprawdę liczyć dla każdej kobiety. W Ptasiej opowieści Eoina Colfera nie ma żadnego maga, jest za to wygadany ptak, który nie potrafi dobrze ściemniać. To przyjemna, zabawna opowiastka bez żadnego morału.

Prześlizgując się bokiem przez przeszłość to jedno z dwóch najlepszych opowiadań w zbiorze, zupełnie inne od lekkich, niewiele znaczących historii. Jane Yolen napisała bowiem wzruszająco i pięknie o koszmarze obozów śmierci z perspektywy młodziutkiej Żydówki. Opowieść jest mi tym bliższa, że amerykańska pisarka osadziła akcję w obozie na Majdanku pod Lublinem, niedaleko miejsca, gdzie się wychowałam i dobrze znam historię tego miejsca. Dobrym i mądrym opowiadaniem dla młodzieży zabłysnął również Tad Williams. Ręce obcego opisują, co się dzieje, gdy spełniają się nasze najskrytsze marzenia, o których często my sami nie mówimy głośno, oraz że w przyrodzie równowaga musi być zachowana i dlatego nie istnieje dobro bez zła. Nieporozumieniem jest natomiast współczesna bajka w disnejowskim stylu Patricii A. McKillip (Dzień Nadania Imienia), w której nachalny morał o tym, że dziecko powinno być posłuszne rodzicom i wyzbyć się egoizmu, razi infantylnością. Intrygujące opowiadanie zamieściła w zbiorze Elizabeth Hand. Żona Zima to inspirowana legendami Północy opowieść o pradawnej magii, której spokojna siła przeciwstawia się żądzy posiadania, a przy tym niepozbawiona subtelnego humoru.

I dochodzimy do drugiego najciekawszego opowiadania – Dioramy Krain Piekielnych, czyli dziewiątego pytania diabła Andy’ego Duncana, którego bohaterką jest młoda czarownica uwikłana nieco wbrew sobie w walkę z diabłem. Sednem tej ironicznej, pokrętnej w formie, nieco przypominającej styl Gaimana, opowieści jest motyw pogodzenia się z losem i poddania się przeznaczeniu. Zaraz potem wydawcy serwują Taniec w Barrens Petera S. Beagle’a. Opowiadanie zdaje się być wycięte ze środka większej całości, przez co pogmatwana fabuła jest niezrozumiała i tak naprawdę nie wiadomo, co autor miał na myśli. Podobnym do niego jest Kamienny człowiek Nancy Kress, którego największą wadą jest wielość wątków przytłaczająca krótką formę, oraz Zaklęcie Mantykory Jeffrey’a Forda, pisana lekko kpiącym tonem nie do końca logiczna historia tęsknoty czarnoksiężnika za ukochaną kobietą. Zmęczyła mnie swoim patosem nudna baśń Tanith Lee o walce dobra ze złem świata (Zinder). Rozbawiło natomiast krótkie, ciepłe opowiadanie Terry’ego Bissona o Billym i diable (Billy i czarodziej), który ożywa z pomocą największej istniejącej magii – dziecięcej wyobraźni, którą my dorośli zabijamy w sobie. Magycy Terry’ego Dowlinga rozczarowali niedopracowaniem dobrego pomysłu pokazującego czarnoksiężników w innym niż znane świetle, sprawiającym wrażenie, że jest częścią powieści nie samodzielnym opowiadaniem. Gene Wolfe także nie zachwycił odwróconą historią miłosną Merlina i Pani Jeziora w Magicznym zwierzęciu, chyba za bardzo chciał być oryginalny. Tom zamyka Orson Scott Card mikropowieścią zatytułowaną Ojciec kamienia. To jedno z lepszych, chociaż miejscami nużące opisami, opowiadanie wprowadzające do cyklu Mithermages będącego przedstawieniem wojny magów wody z magami kamienia.

Moje męczarnie, wywołane głównie złym tłumaczeniem i bólem oczu spowodowanym ilością błędów, dobiegły końca. Autorzy opowiadań niczego nowego nie odkryli, najlepsze opowiadania to właśnie te traktujące o prawdziwej magii i znanych z fantasy czarnoksiężnikach. Na długi czas mam dość antologii.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

7 komentarzy:

  1. Czytałem to pierwsze opowiadanie Gaimana i faktycznie nic ciekawego. Nie zachęcił mnie do czytania pozostałych opowiadań. Nawet nic właściwie nie da się o nim powiedzieć, takie sobie opowiadanie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, zapomniałam napisać, że jest to skądinąd moje ulubione opowiadanie Gaimana z Księgi cmentarnej:-/ Jednak w tym tomie koszmarne tłumaczenie pozbawia je jakiegokolwiek czaru.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam to całkiem niedawno - ale wrażenia odnośnie poszczególnych opowiadań trochę nam się rozmijają. No, "Żona Zima" i Card wybijają się sami. Doceniłam Tanith Lee i McKillip. A sporo już zapomniałam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Agnes
    Fakt, też już większości (oprócz dwóch) nie pamiętam dobrze, ale dla mnie czytanie tego zbioru było prawdziwą katorgą...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kupiłam ponad rok temu, ale dziwnym trafem zawsze ją omijam, gdy zastanawiam się, co przeczytać w następnej kolejności. Po Twojej recenzji widzę, że moja intuicja mnie nie zawiodła :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń