wtorek, 8 marca 2011

Najważniejsze to zachować równowagę - "Pan Lodowego Ogrodu", tom II, Jarosław Grzędowicz, Fabryka Słów 2007

Świetnie zakończona część pierwsza powieści Jarosława Grzędowicza pozostawiła w niepewności i niedosycie na dwa lata, podczas których autor pracował nad kontynuacją przygód Vuko Drakkainena. O drugim tomie ciężko jest pisać, nie zdradzając pewnych zaskakujących zwrotów akcji, ale postaram się tego nie robić, gdyż to one właśnie stanowią najciekawsze elementy książki.

Autor idzie wyznaczoną ścieżką, a raczej prowadzi nią swoich bohaterów – nadal równomiernie toczą się dwa wątki, które przy okazji recenzji pierwszej części nazwałam „wikińskim” i „azjatyckim”. Tak jak i poprzednio, bardziej interesujący jest ten pierwszy – głównie dlatego, że sytuacja Vuka odwróciła się diametralnie. Zamieniony w drzewo Drakkainen usiłuje się wydostać spod czaru rzuconego przez jednego z zaginionych naukowców, który na Midgaardzie II stał się swego rodzaju bogiem. Magia, która w pierwszej części była jedynie tłem i której zasady działania już wyjaśniono, tutaj okazuje się być integralną częścią świata, Vuko, a przy okazji czytelnik, dowiaduje się, w jaki sposób z niej korzystać. I chociaż Grzędowicz podaje znaną już receptę, efekt jest bardzo naturalny i logicznie wytłumaczalny – autor umiejętnie bowiem łączy informacje o wizualizacji z zasadami nauki.

Vuko, kiedy w końcu udaje mu się wrócić do ludzkiej postaci, musi zmierzyć się z kolejną trudnością – stracił „oprogramowanie”. W wyniku starcia z Van Dykenem bohater został pozbawiony całej wiedzy, jaką miał na temat planety poza tym, czego sam się dowiedział, został bez wspomagania, miecza i konia, otrzymał natomiast niezwykłe towarzystwo… pseudowróżki Cyfral. To jedna z ciekawszych i śmieszniejszych zabaw z konwencją, na jaką miałam okazję trafić, a jednocześnie jedna z nielicznych w drugim tomie Pana Lodowego Ogrodu. Drakkainen właśnie z pomocą Cyfral uczy się wszystkiego od nowa i nie jest tym zachwycony.

Czytelnik śledzi także losy młodego tohimona, który wraz ze swym nauczycielem i obrońcą musiał uciekać z pałacu. Tutaj autor się nie wysila – to klasyczny, wręcz przerysowany, wątek przemiany psychologicznej, w dodatku wielopoziomowej. Młodzieniec, jeszcze chwilę temu będący synem władcy, przez mgnienie oka był cesarzem, by zaraz potem stać się sługą kapłana, później jeńcem, szpiegiem, dowódcą, wreszcie tropicielem i wojownikiem. Jego opiekun dzielnie trwa u boku ucznia i swego pana, służąc mu radą i chroniąc dzięki umiejętnościom przetrwania. Chłopak (którego imienia wciąż nie pamiętam) nazywany jest Nosicielem Losu, zapowiadanym przepowiedniami, jednak wcale się nim nie czuje, ma natomiast mnóstwo wątpliwości i lęku, dopiero w trakcie tułaczki zdaje sobie sprawę, jak mało wie o życiu i zewnętrznym świecie i że żadne treningi z bystretkami nie przygotują go na to, co ten świat ze sobą niesie. Niestety motyw ten jest do bólu schematyczny i nie wnosi do fabuły niczego poza dłużyznami i napuszonym stylem.

Dowiadujemy się również, dlaczego na Midgaardzie II nie rozwija się technika. Otóż ten świat kontrolowany jest przez bogów, którzy są swoistymi strażnikami równowagi, ale ich działania tubylcom wydają się zupełnie nie przeszkadzać, wręcz przeciwnie – strachem napawają ich nowi „bogowie”, którzy tę równowagę zakłócają, co z kolei doprowadza do rozpadu ich świata. Myśl autora zawarta w powieści, zarysowana w pierwszym tomie, w kolejnym już całkowicie wyraźna, chociaż naiwna i całkowicie nierealna, pobudza do refleksji. Otóż postęp przeciwstawiany jest życiu zgodnie z naturą, Grzędowicz zdaje się mówić o istotnej dla ludzi kwestii – w pogoni za cywilizacją i coraz większymi udogodnieniami zapomnieli oni o człowieczeństwie, moralności, honorze, odwadze, wspólnocie. Midgaardczycy to ludzie szanujący bogów i granice, jakie zostały na nich nałożone, a rozwój techniczny nie liczy się dla nich, dopóki mają dach nad głową, jedzenie na stole i bliskich wokół. Przyznam szczerze, że i ja zatęskniłam za takim Midgaardem II, wprawdzie jedynie na czas lektury, gdyż nie wyobrażam sobie życia bez komputera, elektryczności i innych współczesnych udogodnień. Być może właśnie dlatego tak lubię fantasy – by móc zanurzyć się na chwilę w zupełnie innym świecie. Jarosławowi Grzędowiczowi udało się mnie tam wciągnąć i w tym tomie, chociaż nie jest już to tak cudowne przeżycie, jak za pierwszym razem.

Podsumowując, druga część nie jest już tak odświeżająca i porywająca jak poprzedniczka, chociaż nadal intryguje losami Vuka i jego nowych przyjaciół, chwilami nawet zaskakuje nawiązaniami i biegiem wydarzeń. Nie poprawiła się niestety strona redakcyjna, nadal książka okraszona jest też obrazkami-koszmarkami, ale przestałam zwracać na to uwagę.

9 komentarzy:

  1. Nie miałam jeszcze przyjemności poznania tego autora, ale jako że w pobliskiej bibliotece znajdują się jego książki, postaram się o nim nie zapomnieć. Miło by było, gdyby mnie czymś zaskoczył ;)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, po prostu utwierdzasz mnie w przekonaniu, że po prozę Grzędowicza warto sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze wspominam ten tom, choć nieco mniej entuzjastycznie niż pierwszy,

    OdpowiedzUsuń
  4. @Barbaro
    Polecam zacząć od zbioru opowiadań Księgi Jesiennych Demonów - jak dotąd najlepsze, co udało się Jarkowi stworzyć, ale PLO też zły nie jest:-)

    @Grendella
    Czytaj, czytaj, ciekawa jestem, jak Ci się będzie podobało:-)

    @Alannada
    Czyli podobne odczucia mamy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno czytałam PLO i teraz już nie umiałabym rozebrać książki na części pierwsze, ale ogólne wrażenie mam bardzo pozytywne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Eruana, wielkie dzięki za recenzję. Ten drugi tom już od dawna czeka na przeczytanie. Najpierw czekał na tom 3. Teraz czeka na tom 4. Jedynkę bardzo dobrze wspominam. I chyba w końcu muszę się zdecydować na ten Czytelniczy Maraton Grzędowicza. Zwłaszcza, że mam ochote odświeżyć sobie jedynkę. Była taka inspirująco horrorowa. Zwłaszcza na początku.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Agnes
    Dlatego ja czytałam drugi raz, przed trzecim tomem:-)

    @Cedro
    Nie ma za co, cieszę się, że się podobała. Obawiam się, że na czwarty tom jeszcze poczekamy...

    OdpowiedzUsuń
  8. te obrazki-koszmarki nie zawsze pasują, ale nie przeszkadzają mi zupełnie :) wątek "wikiński" i "azjatycki" - strzał w dziesiątkę :)

    OdpowiedzUsuń
  9. @Magdo
    Witaj na blogu:-) Dziękuję;-)

    OdpowiedzUsuń