sobota, 24 września 2011

Pratchett jakiego nie znałam - "W północ się odzieję", Terry Pratchett, tłumaczenie: Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 2011


Terry Pratchett zasłynął jako twórca fantasy humorystycznej, jego książki ze Świata Dysku ukazują się w milionowych nakładach w różnych częściach świata. W północ się odzieję to czwarta część z Tiffany Obolałą jako główną bohaterką. Być może fani pisarza dostrzegą w niej o wiele więcej niż ja, ponieważ książek samego Pratchetta przeczytałam kilka, a z Tiffany wcześniej się nie spotkałam, ale zgodzą się zapewne, kiedy napiszę, że powieść w niczym nie przypomina lekkich parodii z przytykami do rzeczywistości w tle, jakimi raczył nas autor przez tyle lat. A może to ja się zmieniłam?

W północ się odzieję to powieść do bólu zjadliwa, bezpruderyjnie obnażająca wszelkie wady ludzkości i absurdy świata, jaki sobie zgotowaliśmy. To gorzka satyra na współczesność, chociaż tematyką może nawiązywać do prześladowań czarownic w czasach średniowiecznych. Dzisiaj jednak taką czarownicą jest każdy, kto odstaje od ogółu. W powieści jest to Tiffany, nastoletnia czarownica, w naszym pojęciu jeszcze dziecko, w mentalności bohaterów osoba spoza ich kręgu, ale uznawana za potrzebną, niosąca ciężkie brzemię odpowiedzialności za Kredę, swoją okolicę. U Pratchetta magią zajmują się magowie, bezużyteczni starcy studiujący praktyki tajemne na Niewidocznym Uniwersytecie po to, aby dopchać się do stołka rektora. Czarownice zaś pomagają ludziom, swoim oddaniem, kodeksem nie pozwalającym przyjmować nagród pieniężnych za swoją pracę, gotowością do każdej pomocy wzbudzają szacunek.

Nie spodziewałam się takiej dawki czarnego humoru, wciąż jeszcze w pamięci mam rewelacyjnego Kosiarza, którego lektura dała mi wiele radości. Kto wie, czy dzisiaj bym tę powieść odebrała tak samo? Kto wie, czy nadal by mnie tak bawiła, gdybym przeczytała ją teraz? Liczyłam, wbrew licznym ostrzeżeniom ze strony znajomych, na lekką opowieść z odniesieniami do mojego świata, a książka okazała się ciężką próbą, ponieważ z każdej strony autor bombarduje złośliwymi komentarzami na tak wiele aspektów, że czasami musiałam odłożyć książkę i odczekać kilka dni, zanim powróciłam do czytania. Przewija się tu wątek śmierci, alkoholizmu, znęcania się rodziców nad dziećmi, braku zrozumienia dla odmienności, wykorzystywania władzy dla własnych celów, ludzkiej głupoty i wiele, wiele innych. Nie pomagała sama fabuła, pokręcona i dziwna, nie zawsze logiczna, chociaż podejrzewam, że wpływ na taki odbiór ma moja nieznajomość poprzednich losów czarownicy.

Tiffany, w wyniku swoich przeszłych decyzji, musi zmierzyć się ze straszliwym demonem, którego obecność wyzwala w jej sąsiadach i ludziach, którzy zwykle szanują wiedźmy, nienawiść do niej i chęć mordu. W jej poczynaniach pomagają (w ich mniemaniu) lub przeszkadzają (w mniemaniu Tiffany) Nac Mac Fleegowie, mały, niebieski ludek wojowników, kierujący się specyficznym kodeksem honorowym. To oni i ich zachowania są przeciwwagą dla dramatycznych wydarzeń i obrazu złośliwości, braku tolerancji i okrucieństwa ludzi z otoczenia dziewczyny. Najśmieszniejszy w całej powieści jest słownik Feeglów. Chociaż autor wciąż posługuje się podobnym stylem, nie serwuje ironii i sarkazmu w sposób lekki, czasami tylko wywołuje uśmiech, częściej otrzeźwia czytelnika zimnym prysznicem prawdy o nim samym. O wydźwięku powieści może świadczyć choćby okładka, nadal kolorowa i w podobnej stylizacji, co poprzednich części, jednak poważne miny występujących na niej postaci wzbudzają pewien niepokój, zwiastują niebezpieczeństwo.

Mimo wszystko opowieść Pratchetta mnie wciągnęła i dzielnie razem z Tiffany dotarłam do zakończenia, może nieco zbyt lukrowego w porównaniu do całej powieści, ale powitałam je z prawdziwą ulgą.

8 komentarzy:

  1. Ja jakoś nie potrafię podzielać zachwytu twórczością Terryego Pratchetta. Po prostu nie odnajduje się w tych klimatach, dlatego nie czytam jego książek. Może kiedyś się to zmieni, ale na chwile obecną raczej nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam jakiś czas temu i - choć miałam parę zastrzeżeń - podobało. Choć wolałam kiedy miała na imię Akwila

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki Pratchetta o czarownicach ogólnie różnią się od tych opowiadających o Ankh-Morpork - są właśnie bardziej głębokie choć Mac Fleegowie spokojnie rozbijają każdą chwilę powagi :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego jeszcze nie czytałam, mam w planach. Choć, do licha, za bardzo zapadło mi w pamięć tłumaczenie Maciejki Mazan początkowych części tego cyklu i taka Tiffany to dla mnie nie Tiffany, tylko Akwilla, no ale z drugiej strony Cholewa to magik, jeśli chodzi o tłumaczenia...
    Powaga u Pratchetta staje się coraz bardziej widoczna w ostatnio pisanych książkach. Spoważniał? Zgorzkniał? Może to świadomość choroby? Sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Cyrysiu
    Nie każdy musi, ja też specjalnie za nim nie przepadam, uwielbiam "Kosiarza", inne książki nie zrobiły na mnie większego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Alannado
    A co Ci się nie podobało? Akwila, dziwne imię, jakby mówiące "a, chwila";-)

    OdpowiedzUsuń
  7. @Silaqui
    Dzięki za informację, nie wiedziałam, że serie różnią się od siebie stylem, sądziłam, że tylko tematyką:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. @Agnes
    Możliwe i wcale bym się nie zdziwiła, tyle że naprawdę ciężko mi się momentami czytało...

    OdpowiedzUsuń