wtorek, 10 stycznia 2012

Wrobiony w królestwo - "Beowulf", scenariusz: Neil Gaiman & Roger Avary, reżyseria: Robert Zemeckis, 2007

Beowulf. Jedno z najstarszych dzieł literatury staroangielskiej, opowiadające historię dzielnego wojownika, pogromcy potworów, błogosławionego przez bogów Beowulfa, ukazujące w tle dzieje ziem skandynawskich. Nie czytałam jeszcze tego poematu, więc filmu Roberta Zemeckisa nie będę oceniała w kontekście wierności oryginałowi. Tym bardziej, że bardzo wątpię, aby poza niektórymi postaciami i najważniejszymi wątkami takowa była – wystarczy poczytać choćby skrócony opis treści utworu.

Co mogę jednak z pewnością stwierdzić, to fakt, że Zemeckis połączył klimat heroicznych opowieści z bardziej przyziemnymi realiami. Beowulf to film ukazujący bohaterstwo w kilku wymiarach.

Tytułowy bohater to młody, odważny, pyszny i naiwny łowca sławy, wywyższający swoje czyny ponad ludzkie osiągnięcia. Co najciekawsze, to sam Beowulf (Ray Winstone) ubarwia opowiadane przez siebie historie. Jego wiara w siebie jest bardzo silna i dlatego bez wahania przyjmuje wyzwanie zabicia potwora, Grendela. Nie wie jednak, do czego tak naprawdę doprowadzi go jego pogoń za chwałą. Omamiony wizją zwycięstw, bogactw i władzy daje się zwieść najpierw królowi Hrodgarowi (Anthony Hopkins), a później tajemniczej kobiecie (Angelina Jolie). Z czasem uświadamia sobie, że został oszukany a legendy nie dadzą mu miłości tych, na których mu najbardziej zależy.

Zemeckis nakręcił film z całym patosem, jaki mogły zawierać mity o herosach, ale wzniosłe tony, przemowy i efektowność wyczynów postaci nie rażą wcale, ponieważ są częścią opowieści, nie narzucają się widzowi. Więcej, doskonale współgrają z realizmem – tło filmu stanowią wiernie oddane obyczaje tamtych czasów, prawdziwość charakterów, psychologicznie zbliżonych do ówcześnie żyjących ludzi, którym nie tak daleko do współczesnych osobników homo sapiens. Mamy starego króla, zmęczonego wiszącą nad nim klątwą, którą sam na siebie ściągnął. Hrodgar jest żałosnym, zgorzkniałym człowiekiem, udającym wielkiego męża, a tak naprawdę pragnącym spokoju sumienia. Jego młodsza o wiele lat żona Wealthow (Robin Wright) nie może powstrzymać się przed uczuciem pogardy, jakie do niego żywi, mimo że kiedyś go kochała. Jej postać jest pełna godności, smutku i chłodu wobec męża. Przybycie przystojnego, silnego mężczyzny, tak pewnego siebie, burzy jej spokój i wbrew sobie kobieta zaczyna upatrywać w Beowulfie ratunku, nie tylko od potwora. Ten ostatni, tak już napisałam wcześniej, jest żądny chwały i dla niej zrobi wszystko. Niczym Achilles nie zważa na niebezpieczeństwa, idąc w sam środek walki, równy bogom, a nawet ich przewyższający.

Twórcy scenariusza, Neil Gaiman i Roger Avary, dają wyraźne znaki widzowi, że doskonale znają konwencję heroicznych opowieści i wywracają ją do góry nogami, często z poczuciem humoru. Najbardziej widać to na przykładzie kontrastu Bewoulfa i Grendela. Film w sposób dość dosadny określa, który z nich jest prawdziwym potworem. Pokazuje również, że bohater też człowiek, nie zawsze jest tym, za kogo chce uchodzić. Tłem głównego wątku są dworskie intrygi, zdrada, miłość, nienawiść, cierpienie, zemsta, a wszystko to w oprawie cudownej muzyki w kompozycji Alana Silvestriego (jeden z najlepszych soundtracków w historii). Dopełnieniem jest porywająca grafika filmu, żywi aktorzy zostali „poddani obróbce” i wrzuceni w komputerowy świat, z całym ich dobrodziejstwem, no prawie (szpilki wystające z bosych pięt Angeliny Jolie i bardzo wyretuszowany obraz Raya Winstone’a drażnił mnie najbardziej). Momentami efekty specjalne nie były najlepsze, ale obrazowość filmu broni się szczegółami ludzkiej mimiki, doskonałym oddaniem emocji. Po tylu latach Beowulf nadal jest dobrym filmem, może nie robi na mnie już takiego wrażenia jak cztery lata temu, ale ta wersja legendy nadal mnie porusza i budzi refleksje.

8 komentarzy:

  1. Nawet, jeśli ma się już za sobą lekturę Beowulfa, filmu nie można oceniać w świetle zgodności z literackim pierwowzorem, bo żadna zgodność nie istnieje. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przeczytam, to się wypowiem;-P W ogóle adaptacji filmowych dzieł literackich nie powinno się oceniać w kontekście oryginałów, ale wydaje mi się, że i tak każdy mimowolnie to robi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest jeszcze "steampunkowa" wersja Beowulfa. Średnia bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm, jaki tytuł? Ja próbowałam kilka dni temu obejrzeć "Beowulf & Grendel", ale poległam, marna fabuła mnie dobiła.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Beowulf. Pogromca ciemności"

    Rolę główną gra ten sam aktor, co legendarnego Highlandera (nie pamiętam personaliów). Film taki sobie... Te pseudotechniczne fantasy tylko dobija w nim.

    OdpowiedzUsuń
  6. No jakżesz nie pamiętać Highlandera? Christopher Lambert! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. @Agnes, ja nie pamiętam często, co mówiłem 5 minut temu, a personalia aktorów to już w ogóle dla mnie w 99% wielka niewiadoma. :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurczę, a mi się właśnie "Beowulf i Grendel" podobał... Taki bardziej ponury, nostalgiczny, z pięknymi zdjęciami. Na "realia" też nie można narzekać, tyle że rzeczywiście wolniej się tam wszystko dzieje. Tej wersji, o której pisze Fenrir zdzierżyć za to nie mogłam i dałam sobie spokój.

    OdpowiedzUsuń