czwartek, 18 lutego 2016

Dużo słów, mało treści - "Droga do Nawi", Tomasz Duszyński, Czwarta Strona 2015 r.

Droga do Nawi znęciła mnie obietnicą rozbudowanej wizji słowiańskiej fantasy w XXI wieku. Kto czyta mojego bloga, ten wie, że mitologia słowiańska znajduje się w kręgu moich najważniejszych zainteresowań. Jak do tej pory najlepiej fantasy słowiańska wychodziła Andrzejowi Sapkowskiemu (znajduje w jego twórczości miejsca niewiele, ale jednak), a nadal wychodzi Witoldowi Jabłońskiemu. Co prawda, obaj panowie poruszali wątki słowiańskie w czasach dawnych lub nierzeczywistych światach. Czy Tomaszowi Duszyńskiemu udało się przenieść ducha słowiańskiego do czasów współczesnych?
Nie. Niestety, nie. Lekturę zaczęłam z prawdziwą ciekawością i bez specjalnych oczekiwań. Początek powieści był intrygujący. Autor powoli buduje akcję, z początku nie wiadomo, o co chodzi, kim są naprawdę bohaterowie i jakie jest ich przeznaczenie. Akcja jest doprawdy wartka, powiedziałabym nawet, że jest jak rwąca rzeka, na której czytelnik usiłuje się utrzymać w malutkim pontonie bez kamizelki ratunkowej… To tempo, a raczej szybkie przeskakiwanie między wątkami upstrzonymi strzępkami informacji z każdą stroną zaczęło mnie coraz bardziej irytować. Nie przypadł mi również do gustu styl książki. Prosty, suchy, niczym bezosobowy reportaż, krótkie zdania, płaskie, nic do treści nie wnoszące metafory. W ogóle mnóstwo tutaj niepotrzebnych słów, niczego nie dających ani opowieści, ani psychologii postaci, ani do formy samego przekazu. Ten nadmiar nieodparcie kojarzył mi się z Clariel Gartha Nixa.

Zarysowana tutaj boska intryga nie jest w ogóle przewrotna, nie ma głębszego tutaj dna, co dziwi jak na taką objętość książki. Dużo tutaj grubymi nićmi szytych rozwiązań fabularnych i nielogicznie opisywanych wydarzeń. Jak walka w pociągu, opisywana jako bardzo brutalna i hałaśliwa, a jakoś żaden z pasażerów niczego nie słyszał. Scena zabójczej walki w łaźni jest kompletnie niepotrzebna, jej przebieg świadczy o dogłębnej głupocie jednego z głównych bohaterów, doświadczonego żołnierza. Perun pozwala zatrzymać artefakt pogodnikowi, rozkazując, aby ten znalazł kogoś, kto może wejść do Nawi, a kiedy pogodnik daje artefakt Alkowi (bo on jako jedyny może wejść do Nawi), to Perun żąda zwrotu artefaktu! Najbardziej chyba nielogiczny jest opis największej walki bóstw i ludzi: Perun walczy z Batlerem, Ksenia w stresie przywołuje bestię z podziemnego świata, Misza rzuca się jej na ratunek, w tym wszystkim nagle zjawia się jakiś świetlisty mężczyzna i zabiera Ksenię i… akcja przeskakuje o pół roku. Takie zabiegi stosuje się w scenariuszach filmów akcji klasy C.

Jeśli już mowa o bohaterach, to żaden z nich nie wydawał mi się ani wystarczająco interesujący, ani tym bardziej wiarygodny psychologicznie. Mimo mnóstwa słów używanych do opisu ich przeżyć, nie przekonywał mnie ich strach, nie poruszały wątpliwości, cierpienie, nie przekonywały przyjaźnie ani miłosne uczucia. Najmniej wiarygodne było dla mnie tak szybkie zaakceptowanie rzeczywistości przez współczesnych bohaterów. Podejście Kseni do przytrafiających jej się sytuacji można jeszcze brać za romantyczną naiwność czy ogromną potrzebę posiadania życiowego sensu, jakikolwiek by on nie był. Jednak twardo stąpający po ziemi milicjant i weteran wojny w Afganistanie mieliby z pewnością o wiele więcej wątpliwości, choćby z racji zawodowego braku zaufania do kogokolwiek.   

Miałam wrażenie, jakby autor sam nie wiedział, co opisze na kolejnej stronie, tak chaotyczne i nieposkładane było to wszystko. Nie ma tutaj dla mnie żadnej wizji świata słowiańskiego. Wrzucenie w fabułę kilku bogów, wampirów, strzyg, wątku walki dobra ze złem nie świadczy o rozbudowanej wizji czegokolwiek. Droga do Nawi to taka woda z warzywami, która miała być zupą jarzynową, gdzie do garnka kucharz wrzucił wszystko, co miał, tyle że nie doprawił tego ani pieprzem, ani solą, ani śmietaną, przez co woda z warzywami pozostała wodą z warzywami.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz