Jest  jednym z najpopularniejszych i najbardziej lubianych twórców fantasy na  świecie. Pisze odkąd pamięta, ale pamięta już coraz mniej. Telegraph opublikował na swoich internetowych łamach wywiad z Terrym Pratchettem, który opowiada, jak choroba Alzheimera niszczy powoli jego świat.
wtorek, 29 września 2009
poniedziałek, 28 września 2009
Wariacja na temat mitu wampira - "True Blood", sezon I, 2008
Zaczęłam oglądać serial dzięki Śmietance. Zaczęło się od odcinka 6, w  dwa tygodnie połknęłam całą pierwszą serię w powtórkowych emisjach HBO.  Już dawno nie oglądałam tak zabawnego i tak dobrze zrealizowanego  serialu. Podobno jest tysiąc razy śmieszniejszy i wciągający niż  książka, na podstawie której powstał scenariusz. Nie wiem, nie czytałam,  ale w przyszłości zamierzam to nadrobić, żeby móc sobie porównać.
Wracając do serialu, to przede wszystkim zauroczyła mnie jego obsada aktorska. Anna Paquin, rozsławiona już jako dziecko za fenomenalną rolę w Fortepianie,  zagrała główną bohaterkę - Sookie Stackhouse, prowincjonalną, niby  stereotypową blondynkę, mimo dwudziestu kilku lat ciągle dziewicę  wierzącą w wieczną miłość, ponadto posiadającą uciążliwą umiejętność  czytania wszystkim w myślach. Sposób, w jaki Paquin przedstawia Sookie  jest nie do opisania, to po prostu majstersztyk aktorstwa! Jej miny,  naiwność, która gwałtownie zmienia się w pewność siebie, bezbronność  przechądząca gładko w wojowniczość. Początkowo sama jej nie znosiłam,  irytowała mnie każdym gestem, szybko jednak moje zdenerwowanie przeszło w  zachwyt nad umiejętnościami aktorskimi Anny.
Gdy na swojej drodze spotyka wampira Billa (Bill?! Wampir Bill?! Myślałam, że wampiry noszą bardziej arystokratyczne imiona, jak... Edward), w którego wciela się pociągający Stephen Moyer,  Sookie nareszcie może się zrelaksować, nie słyszy bowiem jego myśli.  Między tym dwojgiem rozwija się niezwykle silne uczucie, najpierw  pożądania, później miłości. I nie jest to tylko i wyłącznie miłość  piękna i wzniosła, ale pełna wyrzeczeń - dziewczyna szybko zaczyna sobie  zdawać sprawę, że życiem (albo nieżyciem) wampira rządzą już inne  prawa. Bill, chociaż stara się panować nad swoimi instynktami i  zachowywać jak dżentelmen, nie zawsze potrafi. Kieruje się także nieco  innym systemem wartości - może zabić bez skrupułów, ale tylko wtedy, gdy  uzna to za stosowne (przeważnie w obronie Sookie). Dla swojej ukochanej  jednak stara się zachować w sobie choćby cząstkę człowieczeństwa.
Świetne są też kreacje bohaterów drugoplanowych. Przyjaciółkę Sookie,  Tarę, gra Rutina Wesley. Tara jest zupełnym przeciwieństwem Sookie -  cyniczna, często wręcz chamska i odpychająca innych, w głębi duszy  jednak jest bardzo nieszczęśliwa, pragnie jedynie życia młodej kobiety,  która mogłaby cieszyć się przyjaciółmi i pracą, znaleźć prawdziwą  miłość, zamiast znosić upokorzenia ze strony wiecznie pijanej matki.  Przyjacielem Sookie jest także Sam Merlotte (Sam Trammell), skrycie  kochający się w dziewczynie i starający się ją chronić, mający jednak  własne, mroczne tajemnice. To też postać niejednoznaczna, poszukująca  własnej tożsamości, usiłująca zachować pozory normalności w zwariowanym  świecie. Prześmieszny jest brak Sookie, Jason (Ryan Kwanten), typowy,  wręcz przerysowany playboy, były gwiazdor drużyny sportowej ze szkoły  średniej, pusty do granic możliwości, któremu jednak los nie szczędzi  problemów. I, oczywiście, jest też Eric (Aleksander Skarsgard),  blondwłosy wampir, przełożony Billa, właściciel klubu wampirzego  Fangtasja (czyż nie urocza nazwa?). Jestem pewna, że większość  damskiej części widowni ogląda serial właśnie ze względu na niego. Ten  to wampir z krwi i kości, chciałoby się rzec - wysoki, przystojny Nord  (za życia był Wikingiem), roztaczający wokół siebie aurę chłodnego  magnetyzmu, znudzony i zblazowany ponad wszelkie wyobrażenie, co  przedstawia poniższy screen:
![]()  | 
| Ja gram w gameboya, a Ty mnie wielbij | 
Świat True Blood to rzeczywistość, w której wampiry wyszły z  ukrycia i walczą o poszanowanie swoich praw. Zakładają stowarzyszenia,  głosują, mają wpływ na bieżącą politykę kraju. Nie są to jednak mili  sąsiedzi z naprzeciwka i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Większości ludzi  nie podoba się ich towarzystwo, jednak prawo zabrania jakiejkolwiek  dyskryminacji ze względu na... rasę. Ludzie zafascynowani wampirami,  które nieodmiennie i tutaj kojarzą się z wyuzdanym seksem, stają się ich  zabawkami, z których mogą upuszczać sobie krwi stopniowo do czasu  zużycia terminu przydatności lub do znudzenia. Wampiry mogą istnieć obok  ludzi dzięki syntetycznej krwi, tytułowej Tru Blood, produkowanej  przez... Coca Cola Company. Ich prawdziwa krew natomiast, nazywana V,  jest wśród ludzi potężnym i szybko uzależniającym narkotykiem. W świecie  True Blood każdy czyn ma jednak swoje konsekwencje, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Uwielbiam humor dialogowy i sytuacyjny tego serialu! Poniżej kilka przykładów:
- Twoja mama wie, że tu jesteś?- Moja mama nie żyje.- To tak jak ja.
Sookie do Billa po ich pierwszej wspólnej nocy:
- Jestem taka osłabiona...- To normalne, piłem twoją krew. Bierz witaminę B12.
Sookie: Po prostu tęsknię za Billem...Terry (pracownik w Merlotte's): Tak, mi też czasem brakuje kilku zmarłych...
W połączeniu z mimiką bohaterów wychodzi zabawna mieszanka.
True Blood to świetny serial w umiejętny sposób  dekonstruujący mit wampira. Mamy tutaj wszystkie (no, jeszcze nie, bo  przed nami kolejne sezony) zabobony i pojęcia związane z wampiryzmem,  które są w subtelny i nienachalny sposób wyśmiewane. Harris wyśmiała  nawet Zmierzch Stephenie Meyer, a przecież Martwy aż do zmroku  został wydany dwa lata wcześniej! Obecne są też tutaj ludzkie problemy i  słabości - choćby dyskryminacja ze względu na orientację seksualną,  patologia w rodzinie, uzależnienia, psychozy.
Oczywiście, jest też seks i to całkiem sporo i całkiem otwarcie  prezentowany, ale to w końcu serial dla dorosłych i wszystko na wysokim  poziomie dobrego erotyku.
True Blood obejrzałam już dwa razy, teraz czekam z  niecierpliwością na drugi sezon. Tym, którzy kręcą nosami na takie a nie  inne przedstawienie fabuły - w przeciwieństwie do cyklu Zmierzch True Blood nie traktuje tematu poważnie.
środa, 23 września 2009
Ciężkie jest życie czarownicy - "Przynieście mi głowę wiedźmy", Kim Harrison, tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz, MAG 2009
Dzisiaj premiera książki Przynieście mi głowę wiedźmy.  Miałam okazję zapoznać się z lekturą na krótko przed, a skutki tego  spotkania przedstawiam poniżej. Jednocześnie, chcę się pochwalić, że od  teraz, niektóre z moich recenzji można czytać także na  portalu fantastycznym Katedra, do którego niedawno dołączyłam jako redaktor:-)
A teraz do rzeczy.
Przynieście mi głowę wiedźmy to pierwsza powieść Kim Harrison z cyklu Rachel Morgan. Główna bohaterka to czarownica – agentka ISB (Inderlandzkiej Służby Bezpieczeństwa), której zadaniem jest „przyszpilać” (w ludzkim języku „aresztować”) łamiących międzynarodowe prawo Inderlanderów (zaliczają się do nich czarownice, czarodzieje, wampiry, wilkołaki i wszelkie inne istoty o magicznym pochodzeniu). Świat Rachel Morgan to alternatywa naszego, w którym kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez śmiercionośny wirus przenoszony w jednym, zdradzieckim… pomidorze. Epidemii nie poddali się jedynie odporni na nią Inderlanderzy, co wyrównało statystyki i sprawiło, że nieludzie wyszli z ukrycia. Miasta podzieliły się – w jednej części mieszkali ludzie, w drugiej, zwanej Zapadliskiem – Inderlanderzy. I właśnie w jednym z nich, położonym w Cincinnati, pracuje Rachel. Zniechęcona jednak kiepskimi zleceniami, postanawia rzucić swoje stanowisko agentki i rozpocząć działalność na własną rękę. Przyłącza się do niej Jenks, złośliwy pixy o oryginalnym poczuci humoru, znudzony ciepłą posadką. Kiedy do dziwnego zespołu przyłącza się, z sobie tylko znanych pobudek, wampirzyca Ivy, gwiazda i najlepsza agentka ISB, jej szef wydaje na Rachel wyrok śmierci, domyślając się związku między jednym a drugim odejściem. Jedynym ratunkiem dla czarownicy jest rozwikłanie dla ISB zagadki przemytów Siarki (inderlanderski narkotyk) i podanie na tacy głównego winowajcy.
Przynieście mi głowę wiedźmy to pierwsza powieść Kim Harrison z cyklu Rachel Morgan. Główna bohaterka to czarownica – agentka ISB (Inderlandzkiej Służby Bezpieczeństwa), której zadaniem jest „przyszpilać” (w ludzkim języku „aresztować”) łamiących międzynarodowe prawo Inderlanderów (zaliczają się do nich czarownice, czarodzieje, wampiry, wilkołaki i wszelkie inne istoty o magicznym pochodzeniu). Świat Rachel Morgan to alternatywa naszego, w którym kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez śmiercionośny wirus przenoszony w jednym, zdradzieckim… pomidorze. Epidemii nie poddali się jedynie odporni na nią Inderlanderzy, co wyrównało statystyki i sprawiło, że nieludzie wyszli z ukrycia. Miasta podzieliły się – w jednej części mieszkali ludzie, w drugiej, zwanej Zapadliskiem – Inderlanderzy. I właśnie w jednym z nich, położonym w Cincinnati, pracuje Rachel. Zniechęcona jednak kiepskimi zleceniami, postanawia rzucić swoje stanowisko agentki i rozpocząć działalność na własną rękę. Przyłącza się do niej Jenks, złośliwy pixy o oryginalnym poczuci humoru, znudzony ciepłą posadką. Kiedy do dziwnego zespołu przyłącza się, z sobie tylko znanych pobudek, wampirzyca Ivy, gwiazda i najlepsza agentka ISB, jej szef wydaje na Rachel wyrok śmierci, domyślając się związku między jednym a drugim odejściem. Jedynym ratunkiem dla czarownicy jest rozwikłanie dla ISB zagadki przemytów Siarki (inderlanderski narkotyk) i podanie na tacy głównego winowajcy.
Mimo całkiem zmyślnego pomysłu na  kryminalną intrygę nie była ona ani trochę intrygująca. Przeszkodziło  temu kilka rzeczy. Po pierwsze, przewidywalna fabuła, zapełniana  niepotrzebnymi szczegółami z pominięciem niektórych ważniejszych wątków,  oraz pełna drobniejszych, ale znaczących niedociągnięć. Czytelnik jest  zarzucany ogromem informacji w sposób chaotyczny – czasem wyjaśnienia  pewnych terminów pojawiały się kilkanaście stron dalej, kiedy już  wyrażenie poszło w niepamięć. Niewiarygodnie został też przedstawiony  jeden z głównych wątków, mianowicie wyrok śmierci na głównej bohaterce.  Dlaczego instytucja strzegąca prawa ściga w sposób jawny (np. wysyłając  zabójców w miejsca publiczne) zupełnie nie zagrażającą jej byłą agentkę?  Rozumiem, prywatne porachunki i zwykła zemsta, ale żeby świadkiem tego  było pół miasta?
Autorka zaserwowała bardzo ogólnikowe  opisy Inderlanderów jako społeczności, nie skupiała się też na  przedstawionym przez siebie świecie. Interesująco natomiast pokazani są  niektórzy Inderlanderzy. Najwięcej miejsca Harrison poświęciła wampirom,  jakże modnym i już nieco przereklamowanym w ostatnich latach. W  odróżnieniu jednak od powieści Stephenie Meyer, czy Anne Rice, wampiry w  Przynieście mi głowę wiedźmy to wyrachowane, okrutne istoty,  chociaż nadal będące obiektem fascynacji niektórych ludzi. W dodatku,  wampiryzm to wirus, co nasuwa skojarzenie z Jestem legendą  Richarda Mathesona, jednak w cyklu Harrison ludzie są nim rzadko  zarażani, a roznoszony jest on wśród starych, wampirzych rodów. Mamy  tutaj także wampiry żywe i martwe – te pierwsze albo urodziły się już  jako wampiry, albo to ludzie w nie przemienieni, martwymi stają się  wszyscy krwiopijcy… po fizycznej śmierci. I to ci drudzy są naprawdę  niebezpieczni, gdyż kierują się wyłącznie niepohamowanym instynktem i  pragnieniem krwi. Wśród wampirów żywych także istnieje podział, na  praktykujące (pijące krew) i niepraktykujące. Chociaż Ivy należy do  niepraktykujących, w obecności Rachel musi bardzo panować nad chęcią  rzucenia się na nią, tak właściwie nie wiadomo dlaczego. To kolejny,  kulawy wątek całej historii. Być może Kim Harrison chciała opisem  napiętych relacji obu kobiet wzbudzić oczekiwanie w czytelniku na to,  czy Ivy ulegnie pokusie. I wzbudziła oczekiwanie, ale na to, kiedy  wreszcie dadzą sobie spokój. Jakby tego było mało, pisarka wprowadziła  wątek miłosny (tym razem hetero), a właściwie quazi-miłosny, bo tak  niewiele poświęciła mu miejsca, że nawet nie miałam okazji poczuć  żadnych emocji z nim związanych.
Harrison nie bardzo się przyłożyła do  podejścia technicznego do zawodu czarownicy – sporządzania wywarów,  amuletów, opisywania działania składników – a szkoda, bo wzmianki o  przygotowaniach Rachel stanowiły ciekawsze momenty i na ponad 500 stron  powieści spokojnie można im było poświęcić więcej miejsca. Książka nie  broni się też humorem, którego w niej jak na lekarstwo. Ponieważ jednak Przynieście mi głowę wiedźmy  jest debiutem literackim amerykańskiej pisarki, trzeba mieć nadzieję,  że w kolejnych tomach jej styl się poprawił, a fabuła jest bardziej  wciągająca i pozostanie na dłużej w pamięci.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
poniedziałek, 21 września 2009
Totalna porażka - "Ghost Rider", scenariusz i reżyseria: Mark Steven Johnson, 2007
Już dawno nie zdażyło mi się obejrzeć tak kiepskiej ekranizacji komiksu, chyba od czasu Daredevila (2003) z Benem Affleckiem. Od czego by tu zacząć krytykę?... 
Po pierwsze - i chyba najważniejsze, rola Nicolasa Cage'a,  którą można określić takimi przymiotnikami, jak: beznadziejna,  niewiarygodna, nadęta, koszmarna itp. To smutne, że aktor znany z  doskonałych filmów (Zostawić Las Vegas, Oczy węża, Pan Życia i Śmierci)  upadł tak nisko i odstawił, łagodnie mówiąc, fuszerkę. Nie postarał się  ani o oddanie psychologii postaci (choćby minimalną), ani o jej  zhumoryzowanie. I, na bogów, jego wygląd! Przystojnego i męskiego  Johnny'ego Blaze'a z nastolęctwa (w tej roli Matt Long) przypominał  jedynie... kolorem włosów, swoją drogą kompletnie mu niepasującym, nie  mówiąc już o tej makabrycznej, krótkiej grzywce - czy on nosił perukę?
Po drugie - efekty specjalne. Marność nad marnościami. Było kilka  całkiem dobrych, owszem, ale możnaby je policzyć na palcach jednej ręki.  Za niski budżet? Brak doświadczenia? Nie wiem i nie obchodzi mnie to,  przy takiej produkcji, gdzie główny bohater przez większą część akcji  jeździ na wygenerowanym motocyklu jako płonący kościotrup, efekty  specjalne powinny stać chociaż na dobrym poziomie.
Po trzecie - katastrofalny humor, żenujące gagi i dialogi; to, co miało śmieszyć, irytowało swoją głupotą. Kilka komiksów o Ghost Riderze czytałam parę ładnych lat temu i pamiętam, że humor w nich mi się podobał.
Po czwarte - ani Mefistofeles (Peter Fonda!), z tymi pożalcie się  bogowie oczkami świecącymi się jak jarzeniówki, ani Czarne Serce (Wes  Bentley), bardziej zachowujący się jak nieodpowiedzialny szczeniak, niż  pozbawiony skrupułów czarny charakter, nie byli w żadnej chwili  przerażający.
Nie broni tego filmu nawet muzyka w kompozycji Christophera Younga  ani urocza Eva Mendes, będąca niewątpliwą ozdobą produkcji i spisująca  się dzielnie w swojej roli mimo kiepskiego scenariusza.
piątek, 18 września 2009
Dawno temu w Peru - "Gawędziarz", Mario Vargas Llosa, tłumaczenie: Carlos Marrodan Cassas, Znak 2009
Niedawno wypomniałam Krzysztofowi  brak recenzji książek, a sama zorientowałam się, że od dłuższego czasu  (ponad miesiąc) nie zamieściłam żadnej swojej. Zamierzam się poprawić.
Mario Vargas Llosa  jest pisarzem bardzo cenionym także w naszym kraju, nazywany jest  jednym z najwybitniejszych twórców współczesnych. Osobiście nie mam  zaufania do tego typu rekomendacji, wychodzę bowiem z założenia, że jest  jakiś szwindel w tym całym nieustannym chwaleniu. Do zmiany zdania nie  przekonała mnie jego książka.
Gawędziarza dostałam  w prezencie i przyznam, że zaintrygował mnie opis na okładce, książka  bowiem traktować miała o peruwiańskim plemieniu Macziguengów i jego  wierzeniach oraz roli, jaką pełnił wśród nich tytułowy gawędziarz.
Po  pierwszych stronach powieści chciałam ją rzucić w kąt, tak mnie  zirytował konstrukcyjny bałagan, nie wiadomo było, co jest narracją, a  co dialogiem. Zacisnęłam jednak zęby (bo prezent, bo do recenzji) i  czytałam dalej. Szybko się zorientowałam, że książka jest swoistą  przeplatanką wspomnień narratora (pisane w pierwszej osobie sugeruje, że  jest to sam Llosa) z opowieścią snutą przez gawędziarza.
Nie  sprawiło to bynajmniej, że czytało mi się przyjemniej, zwłaszcza  stylizowany na mistrza Yodę język gawędziarza. Przez te chaotyczne,  momentami bezsensowne zwroty ciężko było się przebić i zrozumieć wiarę  peruwiańskich plemion. Tak naprawdę, nie jest ona wcale taka oryginalna i  to mnie najbardziej uderzyło (nie mylić z "rozczarowało") - mimo różnic  w nazwach i porządku świata kultura peruwiańska podobna jest do  europejskich. To niezwykłe, że oddalone od siebie o tysiące kilometrów,  rozwijające się niezależnie kultury są ściśle ze sobą połączone choćby  osobą takiego gawędziarza (w Europie byli bardowie, dziad chodził po  słowiańskich wioskach), bóstwami Księżyca, Słońca, niejednoznacznego Zła  i Dobra.
Dużo  lepiej czyta się wspomnienia o przyjacielu Llosy z lat studenckich,  Saulu Zuratasie, zafascynowanym peruwiańską kulturą, który zniknął bez  śladu. Tutaj padają konkretne informacje o dziejach Macziguengów. Tutaj  też Llosa stawia bardzo ważne pytanie - czym jest cywilizacja i czy dla  każdego jest ona dobra w "białej" formie (bo to przecież biali ludzie  podbijają świat, urabiają go na swoją modłę, pozostali starają się żyć w  zgodzie z naturą)? Czy nie lepiej zostawić te wymierające plemiona w  spokoju, niż zbliżać się do nich w rzekomym celu ich poznania, a tak  naprawdę po to, aby je zmienić?
[...] dla potomków Inków nie ma powrotu do czasów minionych. Pozostaje im tylko integracja. Przyspieszyć to, co zostało w pół drogi, całkowicie włączyć się w cywilizację zachodnią, a im szybciej się to dokona, tym lepiej. Dla nich obecnie to mniejsze zło[...] Ale w Amazonii wszystko ma się zupełnie inaczej. Tam nie doszło jeszcze do wielkiego psychicznego urazu, który z Inków uczynił naród wasali i lunatyków. Zadaliśmy amazońskim plemionom wiele ciosów, ale ich nie pokonaliśmy. Teraz już wiemy, jakie potworności kryją się za niesieniem postępu, za unowocześnianiem na siłę ludów prymitywnych. Po prostu ich zagłada. Nie popełniajmy tej zbrodni.
Llosa  przedstawia również sposoby unowocześniania tychże plemion za pomocą...  No zgadnijcie! Chrystianizacji, oczywiście. Pokazuje, jak działa cały  mechanizm, jak podchodzą do dawnej kultury misjonarze, nie oceniając  tego wprost jako brak szacunku, ale ja tak to właśnie odebrałam po tym,  jak przeczytałam słowa misjonarza Edwina Schneila:
[...] Setki lat wierzeń, pewnych obyczajów nie są w stanie zniknąć tak z dnia na dzień. To musi potrwać. Najważniejsze, że zaczęli się zmieniać. Obecni Macziguengowie nie przypominają Macziguengów z czasów, kiedy tu przyjechaliśmy, mogę pana zapewnić.
Jakby  jedyną słuszną drogą rozwoju było chrześcijaństwo i zachodnia  cywilizacja, a reszta to prymitywizm. A kto niszczy nasz świat?
Nie zaprzeczam, że Gawędziarz jest  książką ważną, właśnie z powodów wymienionych powyżej, jednak nie jest  to powieść wybitna. Nie wyróżnia się oryginalnością fabuły, stylem, nie  wywołała we mnie żadnego emocjonalnego wstrząsu, jedynie potwierdziła,  że na całym świecie istnieją podobne problemy. Ponadto łatwo się pogubić  w wierzeniach peruwiańskich temu, kto nie zna wcale tej kultury. Mi  brakowało przypisów do wyrażeń peruwiańskich, których nie wyjaśniono w  książce; myślę że jakiś słowniczek lub chociażby przypisy od tłumacza  pozwoliłby lepiej się wciągnąć w lekturę.
niedziela, 13 września 2009
Polconowe opowieści cz. V
Ostatni dzień konwentu zaczęliśmy od Konkursu dla bajarzy  o 10.00. Kibicowałam dzielnie Filipowi przez godzinę, po czym  zostawiłam go dla Ewy Białołęckiej, która w sąsiedniej sali opowiadała o  Szarlatanach i szarlatanerii. Autorka zaczęła od  prezentacji czytania dłońmi po kartkach papieru, z zasłoniętymi oczami  oczywiście, w której wzięłam czynny udział...jako urocza asystentka;-)  Zasłoniłam Ewie oczy kawałkami czegoś w rodzaju modeliny (nie pamiętam,  jak to się dokładnie nazywało), a następnie ciemnym szalikiem, po czym  rozdałam osobom z publiczności kartki papieru, na których flamastrami  mieli wypisać krótkie hasła. Następnie zebrałam je wszystkie i kolejno  podsuwałam Ewie, a ta wprawiała wszystkich w radosne zdumienie  odgadywaniem poszczególnych wyrazów. Publiczność jednak nie dała się  nabrać i oczekiwała wyjaśnień. Otóż w taki sposób z poważnymi,  sędziwymi naukowcami zabawiała się nastoletnia Linda Anderson, bodajże w  latach 60. Urocza i niewinnie wyglądająca piętnastolatka wodziła za  nos kilku panów, którzy badali jej nadnaturalne umiejętności z  zachwytem. Zdemaskował ją dopiero James Randi, amerykański iluzjonista,  od wielu lat zajmujący się udowadnianiem światu, że żadna magia nie  istnieje. Randi jest autorem książki Przybysze z Syriusza,  dzisiaj już właściwie niedostępnej, w której demaskuje słynne media,  rozbierając ich metody na części pierwsze podczas specjalnych testów.  Był na tyle zdeterminowany, że założył specjalną fundację (Fundacja  Randiego, a jakże!), która oferuje milion dolarów temu  (!), kto przedstawi rzeczywisty dowód dokonania jakiegokolwiek  paranormalnego zjawiska. To niesamowite, ile ludzie są w stanie oddać za  przekonanie się o istnieniu cudu, jak bardzo chcą wierzyć, że istnieją  zjawiska niewytłumaczalne - tysiące dolarów tonie w takich  przedsięwzięciach, jak uzdrawianie, szkoły lewitacji, wyginanie  łyżeczek, astromancje, chiromancje i różne inne mancje...
Po jakże ciekawej i prześmiesznej prelekcji nadszedł czas na zejście na parter, na spotkanie z Marcinem Przybyłkiem i jego Typologią Junga.  Chociaż już wcześniej spotkałam się z tym podejściem do psychologii  ludzkiej, to nigdy nie rozpatrywałam jej pod kątem czytelniczym. Podobna  jest ona nieco do tożsamości narracyjnej,  o której pisałam wcześniej. Wszyscy wiemy, że nasz mózg podzielony jest  na dwie części - półkula lewa odpowiada, ogólnie rzecz biorąc, za  logikę, prawa zaś za twórczość, wyobraźnię i emocje. W związku z tym,  istnieją dwa główne sposoby postrzegania świata:
- percepcyjny - logiczny, szczegółowy;
 - intuicyjny - emocjonalny, całościowy.
 
Zarówno percepcjonista, jak intuicjonista mogą dwojako analizować  rzeczywistość myśleniowo lub czuciowo. Jung wytypował więc 4 typy  osobowości, które późniejsi naukowcy oznaczyli odpowiednimi kolorami:
- Czerwony - to intuicjonista myśleniowy, dla którego liczą się przede wszystkim wyniki, nie ludzie, jest podatny na zmiany i bardzo chętnie się im poddaje; w literaturze zwraca on uwagę na to, w jaki sposób prowadzona jest fabuła, czy fakty mają ręce i nogi, oraz konkrety;
 - Żólty - to intuicjonista czuciowy, chętny na zmiany, nowe pomysły, otwarty na ludzi, którzy przede wszystkim liczą się dla niego jako grupa (każdy z jej członków powinien czuć się dobrze, inaczej nie ma zabawy); podczas czytania zwraca on uwagę na bohaterów, ich psychologiczną wiarygodność, na ich kontakty i połączenia z innymi postaciami;
 - Niebieski - percepcjonista myślowy, to ktoś w rodzaju "księgowego", jak określił Marcin, dla którego najważniejsze są fakty, logika, szczegółowa analiza, nie ludzie, nie lubi zmian; taki ktoś lubi uporządkowane wydarzenia, nie znosi chaosu i nadmiaru wątków, ważne jest przede wszystkim urządzenie świata w logiczny sposób i szczęśliwe zakończenie;
 - Zielony - percepcjonista uczuciowy jest raczej zamknięty w sobie, ostrożny, nieufny, dla niego liczą się ludzie jako jednostki i bliskie relacje z nimi; w książkach lubi więc przede wszystkim wyrazistych bohaterów, ważne są dla niego ich emocje i rozwój duchowy.
 
Przeważnie, ludzie łączą w sobie różne typy, z mniejszym lub większym  naciskiem na którąś z osobowości. Po głębszym zastanowieniu wyszło mi,  że jestem typem żółto-czerwono-zielonym (dokładnie w tej kolejności). A  Wy?
I to było ostatnie konwentowe spotkanie, w jakim uczestniczyłam.  Pożegnałam się z Anią i Andrzejem i razem z Filipem i Maegiem udaliśmy  się na ostatni posiłek... Potem przyszedł czas na odebranie rzeczy z  hotelu, jazdę na dworzec i drogę powrotną do domu.
Za rok Tricon w Cieszynie, a wcześniej może jeszcze Falkon... 
środa, 9 września 2009
Polconowe opowieści cz. IV (c.d. soboty)
Po prelekcji zeszliśmy na dół, do sali 039, gdzie odbyć się miały Smoki Fandomu.  Szybko jednak wyszliśmy, stwierdzając, że to impreza raczej zamknięta,  dla wtajemniczonych.  Co to w ogóle było, nie wiemy do dzisiaj...  Postanowiliśmy zabić czas i pójść na panel dyskusyjny Literatura, komiks, film: przenikanie fantastycznych światów. Ale i tam nie zabawiliśmy długo, bo okazało się, że spotkanie trzeba skończyć wcześniej ze względu na przeniesienie Gali Zajdlowej  do innego budynku, oddalonego o 10 minut drogi od miejsca konwentu.  Odwiedziliśmy więc namiot konwentowy i już jako pięcioosobowa ekipa (ja,  Lili, Tanit, Andrzej i Maeg) skierowaliśmy swe kroki w tajemniczym  kierunku (mieli nas kierować gżdacze, ale chyba mieli inne zajęcia). Po  drodze spotkałam cudo, wyszykowane do ślubu i nie mogłam się oprzeć,  żeby nie zrobić mu zdjęcia:
![]()  | 
| Śliczny Rolls Royce, wersja ślubn | 
Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, dzięki trafnemu zmysłowi  orientacyjnemu Tanit i mapce satelitarnej, okazało się, że sala jest  dopiero przygotowywana. Około 20.00 udało nam się wejść do niej i zająć  pierwsze miejsca. Szybko jednak musieliśmy się ewakuować do 4. rzędu, bo 3  pierwsze miały być dla VIP-ów. Do auli napływali kolejni uczestnicy  konwentu i stało się jasne, że szybka reorganizacja miejsca imprezy była  konieczna - w największej auli budynku LODEXU nie zmieściłoby się tyle  ludzi.
![]()  | 
| Nadchodzą, wciąż nadchodzą... | 
Powoli schodzili się też goście (zasłyszane z rozmowy telefonicznej:  "Gdzie to, u licha jest?!"). Mniej śmiali sądzili, że uda im się uniknąć  siedzenia w pierwszym rzędzie, ale czujne oczy gżdaczy i niektórych  uczestników wyłapywały delikwentów. Maeg, na ten przykład, pogonił  Jacka Dukaja do pierwszej ławki;-) Przez kolejnych 15 minut technicy,  wśród entuzjastycznego dopingu zebranych (wygrywanie oklaskami rytmu  hitu Queen We Will Rock You), bawili się ustawianiem ekranów, na których miał być wyświetlony krótkometrażowy film Tam i z powrotem  w reżyserii Michała Baczunia na podstawie opowiadania Janusza A.  Zajdla. Prawidłowe ustawienie wywołało dzikie okrzyki aprobaty ze strony  szerokiej publiczności. Następne 10-15 minut prowadzący Galę wymieniali  sponsorów generalnych, sponsorów medialnych i wszelkich innych, którym  dziękowali za wkład w organizację Polconu. Potem były jeszcze  wystąpienia grzecznościowe, oficjalnie potwierdzono, że kolejny konwent  odbędzie się w Cieszynie jako Tricon (Polcon, Eurocon, Parcon). W końcu  nastąpił drugi - główny punkt programu - projekcja filmu. Byłam  zachwycona jakością zdjęć (odpowiada za nie Jacek Drofiak), grą  aktorską, muzyką i opowiedzianą historią - chory śmiertelnie mężczyzna  postanawia poddać się hibernacji do czasu, aż znajdzie się lekarstwo na  jego przypadłość, mija jednak ponad 100 lat i wybudzony do życia bohater  nie może odnaleźć się w zastanej rzeczywistości, decyduje się więc  ponownie poddać hibernacji do czasu, aż ludzie znajdą sposób na powrót  do przeszłości... Tym samym Zajdel trafił na moją listę zapoznawczą.
Film nagrodzono głośną owacją, po czym przyszedł czas na pierwszy -  główny punkt programu: wręczenie statuetek. O tym, kto dostał nagrodę w  kategorii powieść i opowiadanie pisałam tutaj  . Niestety frekwencja była bardzo niska, głosowało bodajże 270 osób, z  czego 4 zawaliły sprawę. Przyznam się ze wstydem, że nie zagłosowaliśmy  z Filipem, bo w nadmiarze wrażeń i ogromie spotkań zwyczajnie  zapomnieliśmy. Za rok na pewno nie zapomnę, mało tego!, przeczytam  wszystkie nominowane książki i opowiadania!
Nadszedł czas na świętowanie. Większość fantastów postanowiła udać się do klubu Cotton,  oczywiście nas też nie mogło tam zabraknąć. Tego wieczoru ogródek  cottonowski opanowany był całkowicie przez polconowców, nie-polconowcy  szybko przenosili się gdzie indziej, przerażeni zapewne rozmowami o  literaturze na tyle głosów. Nasza paczka zajęła jeden ze stolików.  Rozmawialiśmy sobie, popijając piwo/drinki/soki/wodę... (dobra,  wylewając też, ale byłam jeszcze wtedy trzeźwa i to był przypadek i  wylało się zaledwie kilka kropel!) A potem przyszedł Paszko i  przyniósł miód własnej produkcji... Pewnie miał plan obejść wszystkich z  jednym kuflem wypełnionym trunkiem, ale gdy dotarł do mnie... Co tu  dużo opowiadać, nie oddałam i przez resztę wieczoru rozgrzewałam się  pysznym pitnym miodem.
wtorek, 8 września 2009
Polconowe opowieści cz. III (sobota)
Tyle się działo w sobotę, że nie wiem, jak to ująć w słowa! To był  najlepszy dzień i wieczór całego konwentu, zwłaszcza chyba wieczór...  Ale od początku.
Dzień rozpoczęliśmy na prelekcji wydawnictwa Runa o tym, jak spaprać dobry pomysł i nie wydać książki. Na spotkanie przyszło bardzo dużo osób, tak że w przymałej salce spóźnialscy musieli siedzieć na podłodze lub stać.
![]()  | 
| Nie tylko ludzie przyszli posłuchać, co ciekawego ma do powiedzenia Anna Brzezińska... | 
Mieliśmy się przed prelekcją spotkać z Maegiem, ale nie wyszło  (nadrobiliśmy po). Było bardzo zabawnie, ciekawie, chociaż nie  odkrywczo (przynajmniej dla mnie). Najczęściej popełniane błędy przez  przyszłych, a raczej niedoszłych debiutantów to:
- Nieczytanie uwag dla autorów, zamieszczanych na stronach wydawnictw! Większość wydawnictw postarało się o zamieszczenie odpowiedniej zakładki, gdzie znajdziecie podstawowe i najważniejsze informacje, w jaki sposób przygotować druk do wysłania;
 - Wysyłanie pliku w nieznanym lub niedozwolonym formacie - najlepiej wysyłać w txt lub rtf;
 - W dobie popularności blogów internetowych - odsyłanie do tegoż jest wysoce niewskazane i bezczelne nawet;
 - Brak danych osobowych - Czy wpisanie imienia, nazwiska, adresu mailowego i nr. telefonu to naprawdę taka trudność? Przy tym też należy pamiętać, aby nie zamieszczać szczegółowego życiorysu, wystarczą najważniejsze wiadomości o was samych;
 - Książki zawierające nazwy zastrzeżone, z podejrzeniem plagiatu itp. - Nie wzorujcie się bardzo na innych, pracujcie nad własnym stylem i oryginalnością, ale tu także bez przesady - wszystko musi znaleźć wyjaśnienie, nic nie może się dziać "bo tak";
 - Brak znajomości tematyki - Wbrew pozorom, fantasy napisać wcale nie jest łatwo, dobrze jest najpierw postudiować źródła o epoce, w jakiej chce się umieścić fabułę, może przydać się także znajomość konwencji, psychologii (to dla uwiarygodnienia bohaterów);
 - Częstym problemem jest osobowość autora i jego nadpobudliwość - pamiętajcie zasadę: Nadgorliwość gorsza od faszyzmu! Jeśli wydawnictwo umieszcza informację na stronie o czasie czytania nadesłanych książek, musicie uzbroić się w cierpliwość i czekać grzecznie na ewentualną odpowiedź; nie wolno grozić sądem, jeśli wydawnictwo się nie odezwie po upływie określonego czasu;-); tak przy okazji, Runie należy dać najdłużej 6 miesięcy na zapoznanie się z pozycją, gdyż do redakcji przychodzą średnio 4 propozycje dziennie!;
 - Błędy wszelakie - przed wysłaniem powieści, przeczytajcie ją pod kątem gramatycznym, stylistycznym, ortograficznym, żeby wyeliminować jak najwięcej byków.
 
![]()  | 
| Chociaż sama nie czyta już nadesłanych powieści, Ania Brzezińska wypowiadała się w imieniu redaktorów | 
Po zakończonej prelekcji, puściłam bratanka samopas, a sama poszłam  do namiotu konwentowego spotkać się z Maegiem i jego koleżanką Tanit.  Potem razem udaliśmy się na spotkanie autorskie Feliksa W. Kresa.  Uśmiałam się nieźle, słuchając bezpardonowych wypowiedzi autora cyklu  szererskiego. Jego najbliższy plan to zakończyć wreszcie historię  Szereru i przejść na emeryturę pisarską, by wreszcie móc nadrobić  zaległości... w graniu w gry komputerowe;-)
Z sali 358 skierowałam się do hali MOSiRu, żeby popatrzeć na konkurs  walki bronią larpową. No cóż, czysta amatorszczyzna, ale ile zabawy! Okładali się plastikowymi mieczami aż miło. Nie wiem, kto wygrał, bo  musiałam pędzić do LODEXU do mojej nowej miłości czytelniczej.
![]()  | 
| Każdy może być jedi. W hali Star Warsi rozdawali świetlne miecze, niestety ja już się nie załapałam | 
![]()  | 
| Chociaż walczyli głównie mężczyźni, pojawiały się też dzielne wojowniczki | 
Następne w kolejce było spotkanie z Marcinem Przybyłkiem na Tożsamości narracyjnej.  I to był czad! Strasznie ciekawa i przydatna do zrozumienia siebie i  swoich upodobań książkowych była ta prelekcja. Autorem teorii o  tożsamości narracyjnej jest Dan McAdams. To, bardzo interesujące,  podejście do psychologii ludzkiej, i bliskie myślę każdemu czytelnikowi,  opiera się na podejściu humanistycznym. McAdams uważa, że każdy  człowiek organizuje dziejące się wokół niego wydarzenia, napotkane fakty  w historię, w opowieść i jest to skłonność naturalna i nieprzerwana.  Rzecz jednak nie w tym, że tworzymy historie, ale jak je opowiadamy - to  sposób na poznanie naszej osobowości. Sposoby opowiadania można  podzielić na dwa rodzaje:
- uczuciowy, gdzie liczą się dla mówiącego jego doznania, emocje związane z daną opowieścią;
 - relacjonujący, w którym ważne są przede wszystkim fakty, szczegóły.
 
To, co czytamy, oglądamy, to, czego słuchamy, co wynosimy z czytanych  książek, oglądanych filmów, obrazów, słuchanej muzyki składa się na  prawdę o nas samych. W opowiadanych przez nas historiach zawsze zwracamy  uwagę na pewne określone i powtarzające się elementy, podobnie robimy  to podczas czytania, słuchania i oglądania - wyłapujemy z tego to, co  dla nas ważne, w czym się odnajdujemy. Dlatego nie jesteśmy obiektywni i  tak różnimy się w pojmowaniu rzeczywistości - nasza pamięć biograficzna  jest bowiem zniekształcana przez nasze indywidualne emocje i  wyobrażenia. Nigdy więc nie opowiemy tej samej historii w taki sam  sposób. Więcej o teorii McAdamsa można poczytać w jego książkach,  których zbiór znajdziecie tutaj, niestety żadna nie ukazała się po polsku.
Ciąg dalszy z soboty jutro.
piątek, 4 września 2009
Polconowe opowieści cz. II (piątek)
![]()  | 
| Joasia opowiada o wydarzeniach z Londynu z 1915 roku, o psychopacie topiącym swoje małżonki w wannie... | 
Po prelekcji poszłam do sali 362 na konkurs filmowy,  żeby zabić czas. Było bardzo zabawnie, kibicowałam drużynie Kamyczków, w  której skład wchodziła m.in. Ewa Białołęcka. Organizatorzy konkursu  przyłożyli się - konkurencje podzielone były na kadrowe (Z jakiego filmu  jest ten kadr?), kalambury, prezentacje fragmentów filmowych (Co to za  film?; Kim jest ten aktor? Co jest nie tak? itp.). Niestety nie wiem kto  wygrał, bo musiałam pędzić po bratanka i na czwarte piętro na warsztaty  Jak jeszcze lepiej opowiadać, prowadzone przez Staszka  Krawczyka. Przyznam szczerze, że wynudziłam się trochę, chociaż zajęcia  prowadzone były interesująco - RPG nie jest jednak moją tematyką i  jakoś nie mogę się przekonać do tego specyficznego sposobu narracji.  Może nie byłoby tak źle, gdyby nie jeden z członków naszej grupy, który  negował wszystko, co mówili inni i nie chciał współpracować, a chyba nie  o to w tym chodzi? Dobrze, że nie braliśmy wszystkiego poważnie i na  zadanie "stwórz opis krajobrazu baśniowego" sfabrykowaliśmy  postapokaliptyczną wizję świata w rdzawych barwach, na której pasły się  różowe jednorożce z dwoma rogami...
Przed 15.00 znowu się rozdzieliliśmy - Filip poszedł do swoich nowych znajomych z LARP-a, ja na spotkanie z SuperNOWĄ.  Nie pojawił się niestety redaktor naczelny,  Mirek Kowalski, zamiast  niego była obecna pani Marzena Kłos i autorzy: Witek Jabłoński, Marek  Baraniecki, Paweł Kempczyński, w ostatniej chwili dołączył Marcin  Przybyłek. Co ciekawego będzie się działo w najbliższym czasie w  wydawnictwie? Niewiele. Na przełomie września i października (chociaż  podejrzewam, że jednak w październiku) pojawi się oczekiwana Żmija Andrzeja  Sapkowskiego. W późniejszym czasie (czytaj: najpewniej na początku  przyszłego roku) nakładem wydawnictwa ukaże się antologia o kotach, do  której jeszcze "piszą się" opowiadania; w przyszłym roku ma wyjść  również powieść Jabłońskiego, na razie zatytułowana Słowo i miecz. Marcin Przybyłek mówił o swojej najnowszej książce, Gamedec: Zabaweczki. Sztorm,  która ma mieć premierę jeszcze we wrześniu. Lekki niesmak wywołała  odpowiedź na pytanie, czemu nie ma Sapkowskiego - "pod koniec sierpnia  zawsze bierze urlop" (akurat, no ale przecież nie można powiedzieć, że  czytelników pisarz ma gdzieś, a już na pewno nie może tego powiedzieć  jego wydawnictwo), ale ten autor już coraz mniej mnie obchodzi...  Niewiele mogę powiedzieć o Marku Baranieckim, który praktycznie się nie  odzywał, o Witku opowiadać nie będę (uroczy gaduła, jak zwykle),  Paweł Kempczyński wydał mi się... dziwny przez lekkie zmanierowanie w  sposobie mówienia, pozytywne wrażenie wywarł na mnie natomiast Marcin  Przybyłek, w dowcipny sposób opowiadający o tym, jak pisze (do jego  osoby wrócę jeszcze nieraz). Ogólnie, przyjemnie było posłuchać, jak  koledzy po fachu nawzajem prawią sobie humorystyczne złośliwości, nie  szczędząc ich również wydawnictwu, widać było jednak sympatię i  szacunek.
![]()  | 
| Od lewej: Marzena Kłos, Marek Baraniecki, Witold Jabłoński, Paweł Kempczyński | 
Zamiast na Psychologię głębi Marcina Przybyłka (o, jakże teraz żałuję!), poszliśmy na obiad, a później odwiedziliśmy Targi, gdzie nabyłam Piołun i miód Ewy Białołęckiej. Od Runy dowiedziałam się także, że książka Maćka Guzka Czyste dobro, o której pisałam już w styczniu,  powinna trafić do księgarń pod koniec 2009 r. W parku odbywał się  konkurs rysowania na asfalcie na rzecz biednych dzieci (malowidła nie  zdobiły uliczki zbyt długo, w sobotę rano zmył je deszcz):
![]()  | 
| Humorystyczna wersja naukowo-fantastyczna; autor nieznany | 
![]()  | 
| Całkiem poważna wersja fantasy rysowana przez Krewcię | 
O 18.00, już w komplecie, zajęliśmy pierwsze miejsca w auli 358 na prelekcji Witka Jabłońskiego i Eli Żukowskiej Co nam zostało z dawnych bogów. W sumie, było to powtórzenie spotkania avangardowego,  ale kilka nowych informacji też wyłowiłam. Np. to, że termin  "pogaństwo" ukuł kościół chrześcijański, aby zdeprecjonować dawne  religie. Działało to na zasadzie "niewidzenia belki we własnym oku" -  np. chrześcijanie zarzucali poganom "bałwochwalstwo", czyli czczenie  wizerunków bożków, a sami modlili się przecież do obrazów i figurek  Jezusa czy Matki Boskiej. Wiedzieliście, że 25 grudnia, katolickie Boże  Narodzenie, dla Słowian był dniem narodzin boga Mitry? A propos tzw.  grzechów ciężkich - to dopiero chrześcijaństwo zaczęło cenić dziewictwo u  kobiet - dla Słowian dziewictwo było oznaką, że z dziewczyną jest coś  nie w porządku; najlepiej jeśli już miała dziecko, oznaczało to bowiem,  że jest płodna.
![]()  | 
| Cały Witek - jak zacznie mówić, skończyć nie może;-) | 
Przed 19.00 znowu nastąpił rozdział w naszej grupie - Filip poszedł na Graj twardo, spotkanie z Johnem Wickiem, a ja i Lili zostałyśmy na spotkaniu autorskim z Marcinem Przybyłkiem.  Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, kto na Polconie zajął moje serce,  to teraz ogłaszam to oficjalnie - Przybyłek właśnie!;-) Spotkanie bardzo  fachowo i interesująco prowadziła Klaudia Heintze, która zadawała  niesztampowe pytania - np. dlaczego w opisie niemal każdej bohaterki  wspomniany jest jej brzuch, albo co świadczy o czyimś szaleństwie.
![]()  | 
| Klaudia zastanawia się, jakim pytaniem "zastrzelić" Marcina, Marcin zastanawia się, dlaczego na ekranie nie wyświetla się pulpit z jego laptopa... | 
Mogliśmy zobaczyć ostatni przedpremierowy zwiastun (rewelacyjny, profesjonalny, no cudo!) promujący cykl o Gamedecu, który pod koniec września będzie też dostępny w internecie, m.in. na stronie Gamedec Zone.  Obejrzeliśmy też prezentację, w jaki sposób, krok po kroku, robiony był  spot reklamowy. Nie czytałam dotąd niczego autorstwa Marcina, ale  zamierzam nadrobić zaległości i to pewnie szybciej, niż myślę (nie  wytrzymam do przyszłego roku). Opowiadał tak ciekawie o tym, jak tworzył  postać, świat i poszczególne jego elementy, że muszę się przekonać, jak  to wygląda w praktyce.
I tak zakończył się dzień drugi Polconu.
czwartek, 3 września 2009
Wrześniowe premiery kinowe
Wybrałam  też kilka interesujących premier filmowych. Nie wiem, czy pójdę na  wszystkie, ale z pewnością na dwie się wybiorę, zgadnijcie na które;-)
Scenariusz: Eric Bress
Reżyseria: David R. Ellis
Data premiery: 3 września 2009
Reżyseria: David R. Ellis
Data premiery: 3 września 2009
Fabuła  ta sama, chodzi o to, żeby zobaczyć (tym razem w 3D), na ileż to  ciekawych sposobów można zabić człowieka;-) Byłam pod wrażeniem  pierwszej części (wiadomo, nowość), dwójka zachwyciła mnie kilkoma  pomysłami (winda, drabinka przeciwpożarowa, ten kto oglądał, wie o co  chodzi;)), trójka była już poniżej wszelkiej krytyki. Widziałam trailer  czwartej części i muszę przyznać, że twórcy się postarali... Oby tylko  nie utopili wszystkiego w zajawce...
Tytuł: Janosik. Prawdziwa historiaNastolatkowie wyruszają na tor wyścigowy, jednak jeden z nich ma wizję i oddala się od miejsca wypadku wraz z przyjaciółmi. Rzeczywiście jego wizja się sprawdza. Po pewnym czasie wszyscy po kolei giną w niewyjaśnionych okolicznościach...
Scenariusz: Eva Borušovičová
Reżyseria: Agnieszka Holland & Kasia Adamik
Data premiery: 4 września 2009
Reżyseria: Agnieszka Holland & Kasia Adamik
Data premiery: 4 września 2009
Odbrązawianie  bohaterów trwa. Lubię kino Agnieszki Holland, a zapowiedziany przez nią  i Kasię Adamik obraz Janosika wydaje się interesujący i mam nadzieję,  że wyjdzie lepiej, niż kreacja Marka Perepeczki, która jakoś nigdy nie  wydawała mi się wiarygodna...
Tytuł: Inglourious BasterdsMłody Janosik, wypalony wojną, zawiedziony w miłości, trafia do zbójeckiej drużyny. Wkrótce zostaje jej przywódcą i zaczyna się cieszyć sławą dzielnego zbójnika, który przestrzega honorowego kodeksu – nikt z napadniętych nie może zginąć. Wraz ze sławą, rośnie jego uwielbienie u kobiet. Sukcesy Janosika budzą jednak zazdrość jednego z członków bandy, chciwego i butnego Huncagi... Zmysłowa, okrutna i pełna pasji, prawdziwa historia Juraja Janosika. Oparta na faktach opowieść o młodym zbójniku, którego krótkie i intensywne życie stało się legendą.
 Scenariusz: Quentin Tarantino
Reżyseria: Quentin Tarantino
Data premiery: 11 września 2009
Reżyseria: Quentin Tarantino
Data premiery: 11 września 2009
Na  ten film czekam już od roku! Quentin Tarantino i mój obecny ukochany  Michael Fassbender (wiem, że teraz głowicie się, kto on zacz, to wam  ułatwię - grał Steliosa w 300), Mike Myers, Brad Pitt i  alternatywna historia drugiej wojny światowej. No czego chcieć  więcej? Tak przy okazji, uśmiałam się, gdy zobaczyłam na Filmwebie  gatunek tego filmu - wojenny; nie wspominając już o burzy, jaką  nadchodząca premiera wywołała wśród poważnych znawców historii. Czy ktoś  zdrowy na umyśle sądzi, że to będzie poważna i zgodna z faktami  opowieść?
Akcja filmu rozpoczyna się w okupowanej Francji podczas egzekucji rodziny Shosanny Dreyfus, której dziewczyna jest świadkiem. Egzekucji dokonuje nazistowski pułkownik Hans Landa Shosannie udaje się uciec i wyjechać do Paryża, gdzie jako właścicielka kina przyjmuje nową tożsamość. W innym miejscu w Europie, porucznik Aldo Raine organizuje grupę żydowskich żołnierzy, którzy mają dokonywać aktów zemsty. Do oddziału Raine dołącza niemiecka aktorka i agentka Bridget Von Hammersmark, której misją jest pozbawienie władzy przywódców Trzeciej Rzeszy. Losy tych ludzi zbiegają się pod kinowym afiszem, gdzie Shosanna przygotowuje własny plan zemsty...
Animacja w produkcji Tima Burtona, a w reżyserii Shane'a Ackera (swego czasu trailer i opis produkcji przedstawiał Cedro)  już wkrótce pojawi się w polskich kinach. 
Kiedy 9 pierwszy odzyskuje przytomność, znajduje się w post-apokaliptycznym świecie, gdzie wszyscy ludzie zniknęli. Przypadkiem odkrywa małą społeczność podobnych do siebie, ukrywających się przed przerażającymi maszynami, które przemierzają ziemskie obszary z zamiarem o ich wytępieniu. Pomimo bycia neofitą grupy, 9 przekonuje innych, że kryjówka nie jest dobrym wyjściem. Muszą przejść do ofensywy jeśli chcą przeżyć oraz odkryć, dlaczego maszyny chcą ich zniszczyć. Przyszłość cywilizacji może zależeć od nich.
Tytuł: Surrogates
Scenariusz: Michael Ferris & John D. Brancato
Reżyseria: Jonathan Mostow
Data premiery: 25 września 2009
Scenariusz: Michael Ferris & John D. Brancato
Reżyseria: Jonathan Mostow
Data premiery: 25 września 2009
Thriller science fiction (sic!) z moim na wieki wieków Brucem Willisem i niczego mi nie potrzeba, idę i już! A opis dla Was.
Świat przyszłości. Ludzie żyją w całkowitej izolacji, a jedyny kontakt między nimi następuje za pomocą robotów, które są lepszymi wersjami ich samych. Agent FBI (Bruce Willis), a właściwie jego elektroniczny zastępca, pracuje w wydziale zabójstw. Pewnego dnia zostaje zmuszony jednak do dość ryzykownego wyjścia z domu. Nie ma jednak innej możliwości, bo tylko on sam jest w stanie zapobiec niebezpiecznemu spiskowi i serii tajemniczych morderstw.
środa, 2 września 2009
Wrzesień w księgarniach
Jak  co miesiąc wybrałam kilka nowości wydawniczych, które mnie  zainteresowały. No to jedziemy z tym koksem, jak mówił królik Bugs:
Tytuł: 4 pory mroku
Autor: Paweł Paliński
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 11 września 2009
Autor: Paweł Paliński
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 11 września 2009
Poleca  go Orbitowski, a w gustach się raczej zgadzamy, w dodatku lubię  metafory, więc chętnie ocenię, czy Paliński jest w nich mistrzem.
W ciemności nie widzi się własnych dłoni. Dzień w dzień pokornie zakładasz ciasny kołnierz istnienia. Przeżuwasz, trawisz, wydalasz. Pomału, niezauważalnie ślepniesz na ohydę codzienności. Ludzie wokół zżerają się nawzajem. Tym, którzy żrą najszybciej stawia się pomniki. Rzeczywistość coraz mocniej zaciska się na szyi. Debiutancki zbiór opowiadań mistrza metafory, o którym Łukasz Orbitowski napisał: "Momentami, Paliński jest Kingowski po obłęd, ale jego tekst przeraża nieludzką zwyczajnością – potworność przyczajona w człowieku czasem jest przecież banalna."
Tytuł: Naznaczona
Autor: P.C. & Kristin Cast
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 23 września 2009
Autor: P.C. & Kristin Cast
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 23 września 2009
Powieść  dla młodzieży o wampirach z wątkiem kryminalnym i, zapewne, miłosnym,  ale Książnica raczej nie wydaje gniotów, więc może, może...
Początkująca wampirzyca, Zoey Redbird, trafia do szkoły Domu Nocy. To tu będzie musiała przejść nieodzowną Przemianę, by zdobyć kwalifikacje dorosłego wampira. Pomimo początkowych trudności, przyzwyczaja się do nadprzyrodzonych zdolności, jakimi obdarzyła ją Nyx, Bogini Wampirów, i coraz lepiej wchodzi w rolę nowej przywódczyni Cór Ciemności. I co najważniejsze – zaczyna czuć się w Domu Nocy, jak w swym własnym. Ma swego chłopaka, a nawet… dwóch. Ale oto zdarza się coś niewyobrażalnego. Pewnego dnia w zewnętrznym świecie ludzi ginie kilkoro nastolatków, a wszystkie ślady prowadzą do Domu Nocy. Zoey zaczyna zdawać sobie sprawę, że nadprzyrodzone siły, które wyróżniają ją spośród innych, mogą też obrócić się przeciwko jej najbliższym. Dziewczyna zwraca się o pomoc do swych nowych przyjaciół, a wtedy śmierć zakrada się również do Domu Nocy. Zoey musi pogodzić się ze zdradą, która łamie jej serce i podkopuje fundamenty jej nowo zbudowanego świata.
Tytuł: Przynieście mi głowę wiedźmy
Autor: Kim Harrison
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 23 września 2009
Autor: Kim Harrison
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 23 września 2009
Sądziłam,  że wszystko już było... No zobaczymy, ciekawi mnie przedstawienie Las  Vegas a'la paranormal; może być całkiem wesoło, chociaż okładka wcale  mnie nie zachęca...
Efektem ubocznym badań genetycznych nad modyfikowana żywnością stał się wirus. Spowodował on powstanie nowych odpornych ras. Wszystkie nowe gatunki za swoje miejsce zamieszkania wybrały miejsce zwane Zapadliskiem. Zapadlisko to Las Vegas dla paranormalnych. Tam można spotkać wampiry, wiedźmy, czarownice i wilkołaki, i wiele, innych krzyżówek ludzi i wampirów. Rachel Morgan jest wiedźmą i agentem. Jej kariera zmierza do nikąd a ona sama każdej nocy stawia wyzwanie paranormalnym stworom usiłując całe towarzystwo utrzymać w ramach cywilizacji.
Tytuł: Listy z Hadesu. Punktown
Autor: Jeffrey Thomas
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 25 września 2009
Autor: Jeffrey Thomas
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 25 września 2009
No nic, tylko... zajrzeć do księgarni.
Opowiadania Thomasa… zawierają w sobie cały świat, oddany w kawałkach, odbiciach, urywkach i detalach. Połączone, tworzą całość większą, niż ich suma, pozostając jednocześnie odrębnymi, niezwykle poruszającymi historiami. Każdy byłby dumny z autorstwa choćby jednego tekstu z tego zbioru. - Michael Marshall Smith
[Punktown] jest mordercze i obce, bogate i tętniące niepokojem, ludzkie i wzruszające. Jeffrey Thomas stworzył coś cudownego. - China Mieville
Oszałamiająco złożona i bogata wizja przyszłości, równie poetycka, jak przerażająca, pełna przenikliwych diagnoz i obrazów, które pozostają w pamięci. - Ramsey Campbell
Genialny zbiór opowiadań… nieważne, czy klasyfikować je jako science fiction, fantasy, horror, to jeden z najlepszych zbiorów roku. - Ellen Datlow w The Year's Best Fantasy and Horror
Ambitna literatura przebrana w wielobarwne, zmiennie szaty… przebojem wbije się na wasze listy pozycji do przeczytania. Inteligentna, zabawna, zmuszająca do myślenia… - Ed Bryant, w Locusie
Bez cienia wątpliwości, opowiadania te rzucają światło na najmroczniejsze zakamarki naszych dusz. Lecz jednocześnie Thomasowi udaje się skupić uwagę czytelnika na zmaganiach i wyzwaniach, które czynią nas wszystkich ludźmi. Przesycona emocjami, fascynująca książka. - David B. Silva
Tytuł: Siedlisko
Autor: Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Grasshopper
Data wydania: wrzesień 2009
Autor: Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Grasshopper
Data wydania: wrzesień 2009
Nie czytałam Twarzy szatana, ale opis Siedliska  wystarczająco mnie zaintrygował, żeby się rozejrzeć za tą książką.  Jeśli komuś znana jest jednak pierwsza powieść, niech da znać, czy  rzeczywiście warto.
Dawid jest aktorem wychowującym samotnie dwójkę dzieci. Na pierwszy rzut oka całkiem nieźle mu się powodzi. Jest popularny, ma piękny dom i niezły samochód. Sielanka jednak nie trwa zbyt długo… Pewnego dnia jego posiadłość okazuje się siedliskiem złowrogich zjaw, a pobliskie jezioro piekielną otchłanią, skrywającą mroczną tajemnicę. Rodzina aktora znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Tymczasem korowód duchów zacieśnia się wokół Dawida, wirując w coraz szybszym dance macabre… „Siedlisko” to kolejna nieprzyzwoicie dobra książka duetu, który szturmem wdarł się na rodzimy rynek horroru. Sprawdź, czym tym razem zaskoczą cię autorzy „Twarzy szatana".
wtorek, 1 września 2009
Polconowe opowieści cz. I (czwartek)
Wróciłam! Już ochłonęłam, chociaż nadal jeszcze porządkuję  wrażenia. Było super! Świetnie się bawiliśmy, poznaliśmy ciekawych i  przesympatycznych ludzi, nasłuchaliśmy się interesujących ciekawostek,  ja znowu się "zakochałam" w pisarzu (już nie Jabłońskim, ale też z  SuperNOWEJ)... Ale może zacznę od początku. Notki postaram się oprawić  zdjęciami, z góry jednak przepraszam za ich słabą jakość, bo i aparat  nie był najlepszy, ani ze mnie dobry fotograf:-)
Jak przewidywałam, nasz plan zweryfikowaliśmy na miejscu i to już  pierwszego dnia. Jak zapewne nie pamiętacie, mieliśmy w czwartek zacząć  od Savoir-vivre dla początkujących graczy RPG o  16.00;-) Przeszkodziła nam w tym niestety długaśna kolejka do  akredytacji. Postanowiliśmy bowiem, wielce mądrze, udać się na teren  Politechniki Łódzkiej na godzinę przed rozpoczęciem imprezy, ale okazało  się, że wiele osób wpadło na ten sam pomysł. Skutkiem tego staliśmy w  wężyku ponad półtorej godziny. Ponieważ jednak nie ma tego złego, co by  na dobre nie wyszło... W oczekiwaniu poznaliśmy Lili (jak już wiecie z  mojej relacji z Avangardy,  większość uczestników posługuje się na takich konwentach pseudonimami i  tym razem ja też!;-)), która jeszcze tego samego dnia dołączyła się do  naszej dwuosobowej ekipy (a może to my dołączyliśmy do jej  jednoosobowej...).
![]()  | 
| To początek, a raczej koniec góry lodowej | 
Udało nam się wreszcie uzyskać identyfikatory i program konwentu plus  mnóstwo ulotek, z których zatrzymałam jedynie magnes na lodówkę i dwie  zakładki do książek, i szybkim krokiem wbiegliśmy na III piętro, do sali  358, gdzie Klaudia Heintze zaczęła już prelekcję o Lilith,  podczas której zastanawialiśmy się, czy była ona demonem, czy  emancypantką. Okazało się, że na jedno wychodzi. Lilith obecna jest  niemal w każdej wierze - u Hebrajczyków była pierwszą żoną Adama, która  odeszła mając faceta serdecznie dosyć z jego przerośniętym ego; u  Egipcjan mogła nosić imię Izis, w wierzeniach Mezopotamii powiązana była  z boginią Inaną, Grecy nazywali ją Lamią, a dopiero średniowieczni  chrześcijanie utożsamili ją z demonem seksu i wampiryzmem, matką inkubów  i sukubów, a także wrobili ją w kuszenie Adama i Ewy. Najczęściej  przedstawiana była jako niezależna, świadoma siebie kobieta o rudych  lokach, skrzydłach i sowich stopach, lub owinięta w węża kusiciela,  której żaden mężczyzna nie jest w stanie okiełznać:
(Dzięki bogom, że bliżej mi do Lilith niż do Ewy, uległej blondynki  wykonującej polecenia męża). Obecna nie tylko w pradawnych wierzeniach,  Lilith zaistniała także w popkulturze, m.in. w komiksach Marvela, gdzie  zrobiono z niej wampiryczną córkę Draculi:
![]()  | 
| Ci Amerykanie... | 
Po tej ciekawej prelekcji zostaliśmy na następnej, traktującej o Seryjnych mordercach.  Spotkanie, bardzo zabawnie zresztą, prowadzili Magda Hyla i Michał  Cholewa, którzy nieco chaotycznie opowiadali o najważniejszych cechach  psychopatów, okraszając opisy fragmentami z przeróżnych filmów. Nie  dowiedziałam się z niej wiele nowego, poza tym, że Dexter z Laboratorium Dextera  jest psycholem, niemniej zabawa była przednia. Niestety nie wyjaśniono  najważniejszej tajemnicy spotkania - co to jest: 10 tysięcy prawników  na dnie oceanu...;-) Następna godzina jest dla mnie dziurą w pamięci,  wiem jedynie, że nie poszliśmy na uroczyste rozpoczęcie konwentu, ani na  LARP-a Pokój bez klamek, który został w ostatniej  chwili odwołany; zamiast tego potułaliśmy się trochę po hali MOSiRu, ale  Targi Fantastyki dopiero się rozkładały.
![]()  | 
| Namiot konwentowy odwiedzany był od rana już pierwszego dnia, gdzie daniem głównym było piwo (niestety, ku rozczarowaniu smakoszy tego trunku, nie było ono regionalne, jak obiecywał organizator) | 
O 20.00, zgodnie z planem, wróciliśmy do auli 358 na pokaz filmu Do Rivendell i bez powrotu  i to było wspaniałe ukoronowanie dnia. Fanowska produkcja fantastów z  Bielawy jest parodią pierwszej części trylogii Tolkiena i  niejednokrotnie rozbawiła wszystkich widzów do łez, zwłaszcza przez  kilka rozbrajających gagów związanych z innymi produkcjami, m.in. z Harrym Potterem i Gwiezdnymi Wojnami. Trochę nudniejszy był drugi filmik Etykieta zastępcza,  odwołujący się do czasów PRL-u, ale zakończenie uratowało go przed  klapą:-) Po projekcji udaliśmy się do pizzerii Oaza, gdzie jedliśmy  pyszną pizzę i rozmawialiśmy o minionym dniu. C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)































