poniedziałek, 22 lutego 2010

Piąte - nie okradaj druida - "Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi", Henri Loevenrbuck, tłumaczenie: Eliza Kasprzak-Kozikowska, Otwarte 2010

Kilka dni temu zapowiadałam, że podzielę się z Wami wrażeniami z lektury pierwszego tomu trylogii Henriego Loevenbrucka Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi. No to się dzielę.

Przede wszystkim nie zaliczyłabym powieści francuskiego pisarza do fantasy - chociaż spełnia podstawowe zasady konwencji, od pierwszej strony nie opuszczało mnie wrażenie, że czytam bajkę dla dzieci z górną granicą wieku trzynaście, może czternaście lat, chociaż okładka sugeruje zupełnie coś innego, ale o niej później. Książkę można swobodnie czytać na głos, wręcz sama się o to prosi, nawet młodszym dzieciom, zaryzykowałabym, że 6-, 7-letnim z pominięciem kilku krwawych szczegółów (można je policzyć na palcach jednej ręki).

Wpływ na takie odczucia względem Mojry ma na pewno styl autora, jego prosty, chociaż malowniczy język. Nie ma tutaj miejsca na własną refleksję, wszystko jest wytłumaczone. Oczywiście nie będzie to przeszkadzać kilkunastoletniej dziewczynce, która wzruszy się losem biednej Alei nie dlatego, że bohaterka jest bezdomna, ale dlatego, że autor napisał o niej, że jest biedna, bo jest bezdomna. To, co jeszcze spodoba się młodszym czytelniczkom, to wartka akcja, sprawiająca, że książkę czyta się szybko i bez większych problemów, przygody, w których Alei towarzyszą przyjaciele oraz pierwsza miłość, która się bohaterce przytrafia. Na drugim planie pojawia się wilczyca Imala, nieposłuszna dominującej parze stada i z tego powodu napętnowana, która opuszcza swoją rodzinę i udaje się na tułaczkę w poszukiwaniu szczęścia. Mamy też złego do szpiku kości druida-renegata, a w tle wojnę między ludźmi a plemieniem Tuathannów.

Ja również dałam się wciągnąć w opowieść i książkę przeczytałam szybko, chociaż nie bez zwrócenia uwagi na sporo niedociągnięć. Podobał mi się wątek celtycki wpleciony w opowieść, widać, że Loevenbruck trzymał się historycznych faktów - jego druidzi to nie są pomyleńcy-ekolodzy biegający po lasach z jemiołą i sierpem, ale potężna frakcja manipulatorów politycznych, z którą liczyć się muszą władcy. Od pierwszych stron dają też znać o sobie inspiracje twórczością J.R.R. Tolkiena i jego Władcą Pierścieni:
  • zamiast hobbita Froda mamy ludzką dziewczynkę Aleę;
  • zamiast pierścienia, który rządzi pozostałymi dostajemy pierścień będący symbolem potężnej druidzkiej mocy - Samildanacha;
  • zamiast Gandalfa jest druid Felim;
  • krasnolud Gimli nazywa się tutaj Mjolln i jest piekielnie irytujący przez swoje ciągłe "hem" i "ahum" (chociaż z pewnością dzieciom ta postać bardzo przypadnie do gustu);
  • Boromira i Aragorna zastępują magistel Felima, Galiad, i jego syn, Erwan;
  • Hirilimowie mogliby spokojnie zastąpić Nazguli;
  • pojawiają się też sygnały wskazujące na podobieństwo między przepowiednią o Samildanachu a przepowiednią Glorfindela, którą wypełniła Eowina zabijając Wodza Nazguli.
To są najbardziej widoczne, nie jestem fanką Tolkiena i pewnie przeoczyłam jeszcze kilka, a przecież to dopiero pierwsza część. Nie przeszkadzało mi to jednak w lekturze, wprost przeciwnie, uważam, że każdy autor ma prawo do podobnych zabiegów o ile nie szkodzi to powieści. Tej nie zaszkodziło, powiedziałabym nawet, że pomogło trochę zatuszować niedociągnięcia.

Teraz będzie mniej przyjemna część. Ze względu na wątki celtyckie i powyższe nawiązania do Tolkiena nie wadziła mi schematyczność fabuły, w której pełno jest gwałtownych zwrotów akcji, gdzie wydarzenia nie mają przyczyny, tylko skutek. Raziła mnie natomiast stereotypowość postaci, chociaż widać było, że autor starał się nie tyle od niej uciec, co ją uwiarygodnić. Niestety z marnym skutkiem. Nawet Alea nie jest prawdziwa jako biedna bezdomna dziewczynka, która została wplątana w wir burzliwych wydarzeń mających zmienić losy świata. Loevenbruck usiłował oddać chaos jej myśli, wewnętrzne rozdarcie między dzieciństwem a dorosłością, zrobił to jednak w tak nieumiejętny sposób, że jego bohaterka robi wrażenie chorej na schizofrenię neurotyczki, która przecież sama wpakowała się we wszystkie kłopoty... Dorośli czytelnicy zapewne zwrócą uwagę na fakt, że Alea jest jedynym bezdomnym dzieckiem w Sarre i traktowana jest tam na podobieństwo maskotki, albo na to, że jej menstruacja trwała kilka tygodni...

Złym zabiegiem wydaje mi się również częściowa antropomorfizacja wilczycy Imali - przez wplecenie w jej postać ludzkich odruchów i motywacji jej wątek stał się tylko częścią bajki, stracił na autentyczności. Francuz porusza w książce ważne problemy, dotyczące zarówno życia, jak i śmierci, szkoda tylko, że prześlizguje się po nich jak olimpijski saneczkarz i w trakcie czytania nie zwraca się na nie uwagi.

Druga kwestia - wątek miłosny. Kompletnie spłycony, opisany rodem z disnejowskich bajeczek. Jest punkt A - Alea poznaje Erwana, którym jest oczarowana, bo jest piękny i szarmancki, a także punkt B - Alea stwierdza z przekonaniem kilkadziesiąt stron później, że kocha Erwana (co ciekawe, nie zastanawiała się nad tym, dopóki Mjolln nie stwierdził, że chłopak wygląda na zakochanego w dziewczynce); nie ma nic pomiędzy. Co więcej, przez uczucie zmienia się radykalnie cel misji dziewczynki - przez większość książki jest nią odzyskanie świętego spokoju, odnalezienie własnej drogi i przy okazji ocalenie świata, w ostatniej chwili Alea stwierdza, że najważniejsze to uratować ukochanego. Furda niezależność, poszukiwanie samej siebie i przyjaźń, kobieta stworzona została po to, żeby służyć mężczyźnie. A podobno żyjemy w świecie, w którym stawia się na równouprawnienie...

Kilka słów jeszcze o stronie redakcyjnej. Właściwie nie mam większych zastrzeżeń, poza licznymi literówkami większych błędów książka nie ma. Wytknąć mogę natomiast wygląd okładki - przedstawiona na niej, osiemnastoletnia może, dziewoja ze zmysłowo rozwianym włosem, z kusząco odsłoniętym ramieniem i rozwiązaną niedbale wstążką na wydatnym biuście sukni w niczym (poza kolorem włosów) nie przypomina trzynastoletniej, chudej dziewczynki o niebieskich oczach, która dopiero wkracza w dorosłość. Dla porównania poniżej okładka oryginalna:
Szkoda, bo Mojra mogłaby być naprawdę ciekawym pierwszym krokiem do fantasy.

1 komentarz:

  1. Zapewniam, że Mojra była pierwszym krokiem do fantasy ( przynajmniej moim ). Dzięki niej zaczęłam czytać książki. Niesamowicie mnie uwiodła. Przeczytałam już wiele książek z gatunku fantasy, a mimo to, ta dalej góruje nad nimi wszystkimi. Jest zdecydowanie numerem jeden na mojej liście. : )

    OdpowiedzUsuń