niedziela, 7 kwietnia 2013

Pyrkonowo 2013 - piątek (22.03.2013)



Tegoroczny Pyrkon był imprezą przełomową. Przez tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich przewinęło się ponad dwanaście tysięcy osób! Organizatorzy zapewnili o wiele więcej miejsca niż dwa lata temu (nie mogę porównywać z zeszłym rokiem, ponieważ nie byłam), tak że między salami i po halach można się było poruszać bez większego problemu (najgorzej było w budynku 14, kiedy z auli wysypywały się dziesiątki osób jednocześnie, wtedy korytarz i schody się korkowały). Wzbogacono również program o pasmo nocne, blok anglojęzyczny oraz blok filmowy. Z ostatnich dwóch nie skorzystałam, nie było tam dla mnie nic specjalnie interesującego, natomiast panele dyskusyjne po godzinie 22.00 nie były najlepszym pomysłem, zmęczeni wcześniejszymi prelekcjami prowadzący niezbyt chętnie się udzielali i niezbyt się przygotowywali, być może licząc na mniejszą liczbę słuchaczy. Jak zawsze w trakcie trwania imprezy trzeba było zrewidować plan zajęć. W tym roku z planu pyrkonowego udało mi się zaliczyć zaledwie cztery punkty, w tym na jednym spędziłam może dziesięć minut. Tyle samo wpadło mi nieplanowanych prelekcji i paneli, które okazały się równie ciekawe. Z niejakim smutkiem stwierdziłam jednak, że w tej dziedzinie mało co jest mnie w stanie zainteresować i konwenty mogę traktować właściwie już tylko jako pretekst do spotkania z przyjaciółmi i poznawania nowych osób, co oczywiście nie jest takie złe, przynajmniej w momencie kiedy akredytacje nie kosztują tak wiele. No ale po kolei, od początku.

Do Poznania przyjechałam w okolicy południa, miałam więc czas zostawić bagaż i odświeżyć się po podróży w wynajętym apartamencie, w którym już czekali na mnie Iza z Tymkiem. Z okolic starówki udaliśmy się na teren konwentu, drogę utrudniały nam roboty drogowe i piętrzący się wszędzie śnieg. Mimo że na MTP otwarto wejścia z obu stron, to i tak kolejki były gigantyczne. Spędziliśmy na dworze ponad godzinę w lekkim mrozie i bylibyśmy stali jeszcze co najmniej  godzinę do samego wejścia, nie mówiąc już o długaśnej kolejce w środku, gdyby nie spryt Izy (nieuczciwe, powiecie? Być może, ale świat nie jest sprawiedliwy, a w życiu trzeba sobie jakoś radzić, co przybliżę w relacji z soboty). Zadowoleni ze zdobytych akredytacji, zabransoletkowani i z przygotowanymi wywieszkami z naszymi imionami ruszyliśmy na zwiedzanie. Pierwszą zmianą, jaką zauważyliśmy, był brak baru z piwem, który wcześniej umieszczony był w głównej hali. Rejon restauracyjny znajdował się w budynku 6a, w którym była również scena. Nie było to najlepsze rozwiązanie przy takiej pogodzie, w hali było chłodno, pusta przestrzeń zabrała trochę konwentowy klimat, a samo pomieszczenie kompletnie nie nadawało się na koncerty.

W hali głównej rozlokowali się sprzedawcy oraz wystawcy rzeczy wszelakich – gier, komiksów, książek, biżuterii, koszulek, pamiątek, klocków lego, strojów. Mnie najbardziej zainteresowało stoisko artystki Magdy Ryniec, u której kupiłam ręcznie robioną biżuterię – steampunkowe kolczyki z części od zegarków oraz piękny wisior w komplecie z kolczykami. I chociaż zakupu nie żałuję, to zużył on cały mój fundusz na wszelkie pamiątki (przynajmniej nic mnie nie kusiło). Z powodu oczekiwania w kolejce na akredytację nie zdążyłam na prelekcję Pogromcy średniowiecznych mitów, ale pocieszył mnie doskonały żurek w bufecie. Pokrzepiona mogłam udać się do budynku 14, do Auli 2 na prelekcję Krzyśka Piskorskiego Śmierć na 1001 sposobów: wojenne kurioza, która jest kontynuacją najdziwniejszych wynalazków. Niewątpliwie była to najlepsza prelekcja tego konwentu! Jak zwykle Krzysztof z werwą prawdziwego pasjonata opowiadał ze znawstwem o najbardziej absurdalnych i pomysłowych wynalazkach wojennych, urozmaicając prelekcję zdjęciami. Zaczął od broni ręcznej, dzięki czemu dowiedziałam się, czym jest kpinga, inaczej zwana też hunga bunga, którą stosowali wojownicy plemienia Azande. Moją uwagę przykuł też urumi – miecz taśmowy z Indii (podobnych mieczy używano bodajże w sekwencjach walk w najnowszym Conanie i/albo Prince of Persia), który jest najbardziej niebezpieczny dla… samego użytkownika, ponieważ bardzo łatwo można tą bronią odciąć sobie palce czy inne części ciała. Salwy śmiechu wzbudził dastar bonga (mam nadzieję, że dobrze zapisałam nazwę), mierzący 1,5 metra turban z 37 metrów płótna mieszczący w sobie 6 ostrzy do rzucania, 2 krótkie miecze i sztylet; taka swoista kosmetyczka na broń. Wiele interesujących pomysłów mieli Włosi. W czasach renesansu wynaleźli oni m.in. bojowy puklerz z latarnią, tarczę z pistoletem oraz maczugę z pistoletem. W ogóle kreatywność ludzi wzbijała się na wyżyny absurdu, kiedy przychodziło do pistoletów. Ktoś w Indiach wpadł na pomysł, aby wbudować dwa pistolety w indyjskim katarze, rewolwer zmieścił się w sygnecie, zegarku z dywizką, długopisie, biczu, scyzoryku, kluczu, parasolu, a nawet wymyślono krzyż, który po rozłożeniu stawał się pistoletem! Próbowano również usprawnić możliwości walczących żołnierzy. Wymyślono na przykład pieniek infiltracyjny – były to imitacje pni drzew, w których kryli się żołnierze mogący obserwować wroga, niezbyt skutecznie, ponieważ pieńki rzucały się w oczy na pustych przestrzeniach. Strzelcy mogli jeździć kwadrocyklami wyposażonymi w karabiny maszynowe, powstał też specjalny oddział piechoty wodnej – ze specjalnymi nartami, dzięki którym żołnierze mogli poruszać się po wodzie, częściej jednak lądowali w wodzie niż na lądzie. Projektowano i budowano ogromne czołgi (np. czołg Car, mający służyć do miażdżenia wrogich sił i pojazdów, a z powodu potwornej masy zakopujący się w ziemi), czołgi betonowe (to nie wymaga komentarza…) czy latające. W trakcie II wojny światowej Niemcy przebili w głupocie  Amerykanów – zaprojektowali lustra do umieszczenia ich w kosmosie, które miały spopielać miasta dzięki skoncentrowanej energii słonecznej. Szaleni wynalazcy tak zapędzali się w swoich teoriach, że za niektóre pomysły powinni zostać postawieni przed sądem za szczególne okrucieństwo wobec zwierząt. Już dwa lata temu Krzysiek wspominał o gołębiej rakiecie, tym razem opowiedział również o bombie nietoperzowej i sowieckim psie przeciwpancernym. O szczegółach dowiecie się z prelekcji, którą autor przeprowadzał będzie na kolejnych konwentach. Polecam!

Po tej zdecydowanie za krótkiej prelekcji udałam się do budynku 6a, w którym miał się odbyć koncert zespołu Południca! Niestety w wyniku jakichś opóźnień na scenie rozstawił się i zaczął grać Rapcotic, a że ze względu na fatalną akustykę pomieszczenia i hardcorowe brzmienia rozbolały mnie uszy, uciekłam z powrotem do 14-tki i poszłam na spotkanie autorskie z Rafałem Kosikiem (który wygrał z prelekcją Magdy Parus Wilkołaki dawniej i dziś, czyli dlaczego popkultura ogłupiła zmyślne bestie), na którym gość okazał się wyjątkowo medialny i gadatliwy, nawet sam sięgał po mikrofon! Tematem spotkania była głównie seria dla młodzieży Felix, Net i Nika oraz film z zeszłego roku. Fani mogli się dowiedzieć, że powstał już scenariusz do drugiego filmu, ale produkcję wstrzymują kwestie finansowe. Z literackich nowości autor poinformował, że obecnie pracuje nad kolejnym tomem Felixa, książką dla jeszcze młodszych czytelników (ten news zaintrygował wszystkich, zwłaszcza, że Rafał określił, że będzie to powieść dla odbiorców z niższej grupy wiekowej niż czytający Felixa, ale z bardziej dopracowanym wątkiem miłosnym – hmmm?!), ma też kilka pomysłów na książki i opowiadania dla dorosłych, które czekają lepszych czasów.

Ostatnim punktem mojego programu było spotkanie z dr Anną Głomb i jej prelekcja Między wilkiem a wilkołakiem, czyli od wolności do strachu. Spodziewałam się lepszego merytorycznego przygotowania po prowadzącej niż rzucania hasłami rodem z Wikipedii i opowiadania, dlaczego to wilki w średniowieczu były wrogo traktowane przez ludzi. Dlatego też po niecałych dziesięciu minutach wyszłam z Literackiej 2 (gdzie zapewne zgubiłam ukochane pióro wieczne Watermana…) i zeszłam do Auli 2, aby posłuchać Kto jeszcze pisze opowiadania? Wbrew pozorom (tytuł niespecjalnie oryginalny) był to bardzo ciekawy panel o wartości dzisiejszych opowiadań, sztuce ich pisania i sztuce pisania w ogóle. Spośród zaproszonych gości (Marcin Zwierzchowski jako prowadzący, Agnieszka Hałas, Aneta Jadowska, Michał Cetnarowski, Maciej Parowski) zdecydowany prym wiódł uroczy Maciek Parowski, który swoimi anegdotami i ripostami wzbudzał radosny śmiech wszystkich zgromadzonych.

Wieczór zakończyliśmy na poznańskiej starówce w lokalu Brovaria przy dobrym piwie i jeszcze lepszym towarzystwie. I tak zakończył się dzień pierwszy.

2 komentarze:

  1. Wow, rozbiłaś na 3 części? Tak dużo masz do powiedzenia, czy tak bardzo nie chciało Ci się wszystkiego na raz opisać? ;)

    O! Następna! Kto jeździ na konwent, żeby lokować się w wynajętych pokojach?!

    6A? Rejon restauracyjny? To było tam coś takiego? Hmm dobrze wiedzieć :)

    No cóż, widzę że całkiem nieźle się bawiłaś, ale sam nie wiem czy zazdrościć czy nie zazdrościć dość luźnego piątku. Ja tam na pyrkonach ciągle gdzieś biegam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym roku na dwie, bo w niedzielę rano już byłam w drodze do domu;-P Ja jeżdżę, bo wygodna jestem i chcę wypocząć, a wśród setek innych osób nie jestem w stanie:-P
      No, tam gdzie się odbywały koncerty, to 6a bodajże, wyrzuciłam już plan;-)

      Też kiedyś biegałam, ale prelekcje są dla mnie już mało interesujące, jeśli ktoś jedzie z Wikipedii, a kwestie gier i komiksów to nie moja działka;-)

      Usuń