czwartek, 13 października 2011

Nienawidził i kochał, cierpiał - "Excalibur", Bernard Cornwell, tłumaczenie: Paweł Korombel, Erica 2011


Ostrzeżenie: jeśli nie czytaliście poprzednich części, nie czytajcie tej recenzji.

Ostatnia część trylogii o Arturze już za mną i jeszcze brzmią we mnie ostatnie słowa Derfla, które ponownie pozostawiły mnie w lekkim szoku. Excalibur to niewątpliwie najlepszy z tomów i mimo że wiadomo, jak to się wszystko skończyło, Bernard Cornwell zaskoczył mnie raz jeszcze, oddając hołd mitowi, jakby w ten sposób chciał przypomnieć czytelnikowi, że cała opowieść nim jest.

Chociaż początkowo nie zgadzałam się z wizją legendarnego wodza narysowaną przez Cornwella, a później tak bardzo w nią uwierzyłam, że zwątpiłam w Artura, to jest to z pewnością jedna z nielicznych postaci literackich, która wzbudziła we mnie tak sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogłam znieść jego naiwności i ufności w zwycięstwo dobra nad złem, z drugiej strony zaś podziwiałam niezłomną wiarę w samego siebie i siłę walki. Co więcej, mam wrażenie, że sam bohater miotał się między podobnymi uczuciami – nie pragnął władzy, traktował ją jako uciążliwy obowiązek, wciąż powtarzając, że jego największym marzeniem jest spokojnie żyć na niewielkim spłachetku ziemi. Jednak szał bitwy, starcia z wrogiem w najmniej dogodnych warunkach i, jak dzisiaj byśmy to określili, konieczność działania pod presją, sprawiały, że był w swoim żywiole, niewątpliwą przyjemność czerpał także z szacunku swoich wojowników i lęku swych wrogów. I chociaż nie cierpiałam go za wierność przysięgom bez znaczenia, za naiwność i okazywanie łaski tym, którzy na nią nie zasługiwali, a karanie tych, którzy nie zawinili (przynajmniej nie bardziej niż on), ostatnie strony powieści czytałam prawdziwie poruszona odejściem człowieka-legendy, symbolu pewnej epoki, która chociaż odeszła wraz z nim, nigdy nie została zapomniana. Rację miała Ginewra, gdy parafrazowała Catullusa, opisując Artura: Odi et amo, excrucior.

Excalibur jest powieścią-bitwą, jedna walka następuje po innej, Brytowie stają przeciwko Saksonom, walczą sami ze sobą. Niezwykle plastyczne opisy tych potyczek sprawiają, że czytelnik jest pośrodku krwawego chaosu, słyszy szczęk oręża i zbroi, krzyki wojowników, czuje zapach posoki unoszącej się nad każdym miejscem bitwy, widzi odwagę, strach, ból i chociaż każda kolejna bitwa jest okropniejsza od poprzedniej, nie może oderwać wzroku. Autor, pokazując bestialstwo wojny, nie moralizuje, jak czyni to wielu twórców, że walka jest złem, można raczej odnieść odwrotne wrażenie – to pragnienie wiecznego pokoju sprowadza wojnę, a Artur jest symbolem takiego pragnienia, to ono doprowadziło wielkiego wodza do klęski, to ono podzieliło Brytanię i wystawiło ją na pastwę barbarzyńskich hord. Co mnie natomiast nieco irytowało, to ciągłe ukazywanie chrześcijaństwa w złym świetle. Nie żeby autor zbytnio oddalił się od historycznej prawdy o poczynaniach chrześcijan we wczesnym średniowieczu, nie żeby narrator nie miał prawa pogardzać kościołem za bezczeszczenie jego własnych wierzeń, ale przedstawianie wszystkich chrześcijan, bez wyjątku, jako złych, zawistnych, nietolerancyjnych wydaje mi się lekką przesadą.

W książce najmniej jest jednak bzdurzenia Derfla (co przeszkadzało nie tylko Merlinowi, mnie także) o swojej marności i kajającego się przed chrześcijańskim bogiem, którego wszak nigdy nie uznawał. Teraz poznałam odpowiedź na najbardziej dręczące mnie pytanie, wiem, dlaczego Derfel zamienił swych bogów na jednego i nie umiem mu odmówić słuszności, rozumiem też, skąd się to kajanie wzięło i, tak jak przewidział to Maeg, który trylogię przeczytał, zmieniłam zdanie o tym bohaterze. Cornwell jest jednym z niewielu autorów, którzy choć budują dość stereotypowe postaci, prowadzą je w taki sposób, że nie tylko ożywają na kartach powieści, wzbudzając emocje, lecz także zaczynają się tym schematom wymykać. Taki jest właśnie Derfel, Artur, Merlin, taka jest Ceinwyn, Ginewra i Nimue. Taki jest też Aelle, który jest według mnie najlepszą postacią męską tej trylogii. Barbarzyński wódz ma więcej honoru niż królowie Brytanii razem wzięci, bije od niego prawdziwy majestat, jest nieugięty w walce, z uniesioną głową dźwiga brzemię władzy i nie uchyla się przed odpowiedzialnością, jednocześnie okazuje się ojcem, lojalnym wobec syna, który przecież wychowywał się nie w jego plemieniu i niejednokrotnie stawał przeciwko niemu w bitwach. Wątek Derfla Cadarna i Aelle’a, wodza Saksonów, jest najlepszym w cyklu, opisanym absolutnie po mistrzowsku, to jednocześnie skomplikowany (przecież należeli do wrogich obozów) i rozbrajająco prosty związek ojca z synem, który, co znamienne, jest silniejszy niż związek syna z matką.

Chociaż Excalibur, podobnie jak Zimowy monarcha i Nieprzyjaciel Boga, to powieść historyczna starająca się przybliżyć na ile to możliwe wczesne dzieje Brytanii, autor nie daje zapomnieć, że jest to także podwójna historia miłosna. Z jednej strony jest burzliwa namiętność łącząca Artura z Ginewrą, z drugiej strony łagodna, ciepła przyjacielska miłość Derfla i Ceinwyn. Nie będę ukrywać, że dużo ciekawszą jest ta pierwsza, chociaż na przysłowiowy koniec dnia zapewne wszyscy marzymy o takim bezpieczeństwie i miłości, jaką dawali sobie wojownik i jego księżniczka. Na scenę powraca Ginewra i to ona, zaraz obok Aelle’a, ponownie zawładnęła moim czytelniczym sercem. Naprawdę uwielbiam tę postać, podziwiam ją i całkowicie rozumiem, ani przez jedną chwilę nie potępiałam, aczkolwiek nie zawsze zgadzałam się z jej wyborami. Cornwellowi udało się stworzyć nieprzeciętną kobietę, która potrafi przyznawać się do błędów, ale nigdy nie ukorzy się, nie będzie błagać o wybaczenie. Ginewra, jak żadna inna poznana przeze mnie bohaterka powieści o średniowieczu, uświadamia, jak ciężkie życie musiała mieć ambitna, inteligentna kobieta tamtych czasów uwięziona wśród mężczyzn niejednokrotnie nie dorównujących jej mądrością. Czas może najwyższy na alternatywną historię mitu, w której władzę objęłaby Ginewra. Jestem przekonana, że byłaby najlepszą królową, swoim niezłomnym charakterem przypomina mi filmową Elżbietę I albo literacką Boudicę.

Po prawdzie nie ma w powieści Cornwella postaci, które nie budziłyby jakichś emocji. Przedstawiani co prawda z jednej tylko perspektywy, wojownicy, księża, władcy, księżniczki, zakonnice, istnieją w świadomości czytelnika od pierwszej do ostatniej kartki, a nawet po odłożeniu książek na półkę. Autor porywa swoim równym, barwnym stylem i nawet liczne literówki nie są w stanie powstrzymać przed pochłonięciem każdego słowa, nie przeszkadza też chwilowy patos albo melodramatyzm, którego i tutaj nie braknie. Trylogia arturiańska zachwyca swoją epickością, zaskakuje grą mitu ze skąpymi historycznymi faktami, a kończy się tak, jak się zaczęła – zdaniem rodem z baśni. Piękna to była opowieść.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

9 komentarzy:

  1. Nie zgodzę się z tym, że nie ma w tej powieści pozytywnie ukazanych chrześcijan - bo takim jest choćby Galahad :)

    Świetna recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam poprzednich tomów, ale wbrew tobie przeczytałam recenzję i mimo wszystko czuje zainteresowanie tą trylogią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh zepsułaś wszystko tym ostrzeżeniem :P Miałem chętkę na ciekawą recenzje, a tu klapa nie mogę przeczytać :/

    Trudno, może kiedyś mi się o niej przypomni jak już będę po lekturze Cornwella.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to ja tu wrócę kiedyś... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Trylogii nie czytałam JESZCZE, ale Twoje ostrzeżenie zlekceważyłam. I wiesz co? I tak przeczytał tę wersję legendy Arturiańskiej. Twoja pozytywna ocena tylko mnie w tym utwierdza :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @Karodziejko
    Fakt, Galahad jest bardzo pozytywny, tak racjonalnie, ale sam jest kiepską przeciwwagą dla "pogan";-)

    Dziękuję bardzo, wyjątkowo dobrze mi się ją pisało:-)

    @Cyrysiu
    Polecam, bardzo dobra historia i w ogóle nie czuje się, że to trzy tomy:-)

    @Harashiken
    To czytaj szybko dwa poprzednie tomy;-P

    @Immoro
    Taaak, wierzę;-)

    @Grendello
    Super, cieszę się, a powieść warto przeczytać. W przyszłym roku znowu spotkam się z Cornwellem, tym razem mam chrapkę na cykl przed czasami Artura.

    OdpowiedzUsuń
  7. No, w końcu mogę przeczytać recenzję, bo skończyłam trylogię, nieco oszołomiona, bo narzuciłam sobie takie tempo pod koniec, że hoho. I coś naskrobać bym chciała, też muszę znaleźć czas.
    Jedno wiem na pewno - bardzo jestem zadowolona, że dałaś mi szansę przeczytania tych książek. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cieszę się, że się podobało:-) I czekam niecierpliwie na Twoje wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Daj mi jeszcze odrobinkę czasu, na pewno zamieszczę. I trylogię odeślę. I pewnie zacznę się rozglądać za kolejnym Cornwellem, podpasował mi :)

    OdpowiedzUsuń